Ku Kościołowi bardziej empatycznemu [OPINIA]

Odmienne - i to na bardzo głębokich poziomach - modele przeżywania katolicyzmu i bycia Kościołem spotkały się podczas zakończonej właśnie w Rzymie sesji Synodu o synodalności. Zgody nie osiągnięto, ale sformułowano kierunek, w jakim Kościół będzie się w najbliższym czasie zmieniał - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Msza na zakończenie Synodu Biskupów
Msza na zakończenie Synodu Biskupów
Źródło zdjęć: © East News | Grzegorz Galazka
Tomasz P. Terlikowski

04.11.2023 11:06

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Jeśli w Kościele dzieje się coś, co może (choć trzeba mieć świadomość, że wcale nie musi) zmienić jego oblicze w najbliższych dziesięcioleciach, to jest to odbywający się Synod o synodalności. Jego tematem, wbrew określeniu, wcale nie jest tylko model zarządzania Kościołem, ale szerzej - model Kościoła i rozumienie katolickości w ogóle.

Kościół jest podzielony - i to przynajmniej od czasów Soboru Watykańskiego II - na rozmaite, pozostające we wzajemnym sporze (a niekiedy wręcz w duchowej wojnie) nurty, z których każdy uważa się za katolicki, każdy trwa głęboko zanurzony w życiu chrześcijańskim, ale jednocześnie ujmuje cały szereg kwestii w sposób zdecydowanie odmienny. Każdy z tych modeli katolicyzmu ma swoich kardynałów, biskupów, teologów, proboszczów, a do niedawna dwa najważniejsze miały nawet swoich papieży.

Nurt nieco bardziej progresywny na sztandarach nosił Franciszka, a ten bardziej konserwatywny - Benedykta XVI. Dla tych plemiennych kościelnych podziałów realne różnice i podobieństwa papieża i papieża-emeryta nie miałby jednak najmniejszego znaczenia.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Spotkanie "dwóch Kościołów"

Synod o synodalności, choć nie jest pierwszą okazją do spotkania się obu tych nurtów (bo jego przedstawiciele w randze biskupów spotykają się od lat), niewątpliwie jest wyjątkowy. Cały proces jego tworzenia skonstruowany jest tak, żeby zmusić jego uczestników (w tym także świeckie kobiety i świeckich mężczyzn, co jest jego zasadniczą nowością) do rozmowy o tematach rzeczywiście dzielących i do podjęcia kwestii, które wpłynęły od zwyczajnych, szeregowych katolików. I to także tych, którzy od dawna żyją na marginesie Kościoła. To one stały się - w grupach roboczych - jednym z głównych tematów.

Wyjątkowe jest również to, że podczas tego synodu ramię w ramię musieli ze sobą współpracować ludzie tak odmienni, jak były prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Gerhard Müller, obrońca status quo i gorący przeciwnik wyjścia naprzeciw osobom LGBTQ+, oraz o. James Martin SJ, który jest zdecydowanym zwolennikiem spotkania i dialogu z tym światem. Obaj mieli tam dla siebie miejsce i mogli powiedzieć, co sądzą o konieczności zmian.

Czy to spotkanie przyniosło przełom? Zdecydowanie nie, a świadectwem tego są choćby słowa jednego z polskich uczestników Synodu, arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, który zaznaczał, że trzeba za wszelką cenę zachować jedność doktrynalną Kościoła.

- Praktyki duszpasterskie na świecie, powodowane różną historią, kulturą, językami i obyczajami mogą różnić się między sobą, natomiast nauczanie Kościoła doktrynalne musi pozostać jednorodne i nie może w jednym kraju brzmieć tak, a w innym inaczej - zaznaczył.

Kłopot polega na tym, że jedności, o której mówi metropolita poznański, od dawna już nie ma. Inaczej na osoby rozwiedzione w nowych związkach patrzą biskupi w Niemczech i w Polsce, spowiedź uszna jest standardem w Polsce, ale niekoniecznie w Szwajcarii, a błogosławienie par jednopłciowych jest w jednych Kościołach poważnie rozważaną możliwością (a nawet gdzieniegdzie rzeczywistością), a gdzie indziej dowodem absolutnego odejścia od norm katolickich.

Tak już jest i nic nie wskazuje na to, by synod i papież Franciszek mieli coś w tej sprawie zmienić. Jeśli zaś ku czemuś Synod o synodalności zmierza, to raczej do zbudowania wspólnoty różnych prędkości, a może lepiej powiedzieć: zbudowanej na wzór anglikanizmu, gdzie wciąż jest miejsce dla ludzi całkowicie odmiennie postrzegających swoją tożsamość. Obok siebie we Wspólnocie Anglikańskiej funkcjonują anglikanie liberalni, organizujący błogosławieństwa dla osób po tranzycji, i tacy, którzy zakazują nawet ordynacji prezbitera i biskupa kobietom. I wiele wskazuje na to, że podobny model jest "przemierzany" dla Kościoła katolickiego.

Diakonat kobiet i większa inkluzywność

Synod to jednak nie tylko czas debaty, ale również wskazówek, w jakim kierunku Kościół może się zmieniać. Otwarcie w sprawozdaniu podsumowującym obrady wskazuje się, że dyskusja dotyczyła między innymi diakonatu kobiet.

"Wyrażono różne stanowiska dotyczące dostępu kobiet do posługi diakonatu. Niektórzy uważają, że taki krok byłby nie do przyjęcia, ponieważ byłby niezgodny z Tradycją. Dla innych jednak przyznanie kobietom dostępu do diakonatu przywróciłoby praktykę pierwotnego Kościoła. Jeszcze inni dostrzegają w tym kroku właściwą i konieczną odpowiedź na znaki czasu, wierną Tradycji i zdolną do znalezienia echa w sercach wielu, którzy szukają odnowionej witalności i energii w Kościele. Niektórzy wyrażają obawę, że prośba ta jest wyrazem niebezpiecznego zamieszania antropologicznego, przez przyjęcie którego Kościół dostosowałby się do ducha czasu" - zanotowano odmienność poglądów w tej kwestii.

Zaraz potem stwierdzono jednak, że "należy kontynuować badania teologiczne i pastoralne na temat dostępu kobiet do diakonatu, korzystając z wyników komisji specjalnie powołanych przez Ojca Świętego oraz badań teologicznych, historycznych i egzegetycznych już przeprowadzonych. Jeśli to możliwe, wyniki powinny być przedstawione na następnej Sesji Zgromadzenia".

Trudno w tych słowach nie dostrzec otwarcia na zmiany w tej kwestii. Czy nastąpią one w krótkim czasie? Trudno o jednoznaczne stwierdzenie, ale teologicznie i prawnie wszystko jest już przygotowane do takiej zmiany.

Mocno i jednoznacznie wskazano także na konieczność większej otwartości na osoby LGBTQ+ czy wykluczone z Kościoła ze względu na swoją sytuację rodzinną.

"Osoby, które czują się marginalizowane lub wykluczone z Kościoła ze względu na swoją sytuację małżeńską, tożsamość i seksualność, również proszą - na różne sposoby - o wysłuchanie i towarzyszenie im, a także o obronę ich godności. Podczas Zgromadzenia odczuwalne było głębokie poczucie miłości, miłosierdzia i współczucia dla ludzi, którzy są lub czują się zranieni lub zaniedbani przez Kościół. Którzy pragną miejsca, gdzie mogą wrócić 'do domu' i czuć się bezpiecznie, wysłuchani i szanowani, bez obawy, że zostaną osądzeni. Słuchanie jest warunkiem wstępnym wspólnego podążania w poszukiwaniu woli Bożej" - napisano.

To ważne słowa, bo one także pokazują postępujące otwieranie się Kościoła na inność, odmienność, na to, co niezrozumiałe. Czy oznacza to zmianę doktryny? Niekoniecznie, ale z pewnością zmianę duszpasterską.

"Słuchanie wymaga bezwarunkowej akceptacji. Nie oznacza to rezygnacji z jasności w przedstawianiu zbawczego przesłania Ewangelii ani poparcia dla jakiejkolwiek opinii lub stanowiska. Pan Jezus otworzył nowe horyzonty przed tymi, których bezwarunkowo wysłuchał i my jesteśmy wezwani do uczynienia tego samego, aby dzielić się Dobrą Nowiną z tymi, których spotykamy" - wyjaśniono.

Ku empatii wobec skrzywdzonych

Istotne miejsce w dokumencie zajmuje także empatia i towarzyszenie ludziom skrzywdzonym seksualnie, duchowo czy emocjonalnie w Kościele.

"Nadużycia seksualne, władzy i ekonomiczne nadal wymagają sprawiedliwości, uzdrowienia i pojednania. Pytamy, w jaki sposób Kościół może stać się przestrzenią zdolną do ochrony wszystkich" - napisano w części poświęconej kobietom, a tam, gdzie mowa była o otwarciu na trudne sytuacje, uzupełniono: "Kościół winien wsłuchiwać się ze szczególną uwagą i wrażliwością w głos ofiar i osób, które przeżyły nadużycia seksualne, duchowe, ekonomiczne, instytucjonalne, władzy i sumienia ze strony duchownych lub osób zajmujących stanowiska kościelne. Autentyczne słuchanie jest fundamentalnym elementem drogi do uzdrowienia, pokuty, sprawiedliwości i pojednania".

I choć w tych kwestiach wiele jeszcze Kościołowi brakuje, to trzeba powiedzieć, że gdyby nie wściekłość ojców i matek synodalnych, to wcale nie jest pewne, że sprawa o. Marko Rupnika (opisałem ją tutaj) zostałaby rzeczywiście załatwiona.

To pokazuje, że zmiany - choć powoli - jednak zachodzą i potężne znaczenie mają w nich nowe modele zarządzania i debatowania w Kościele, jakim - bez wątpienia - jest Synod o synodalności.

Kiedy te zmiany dotrą do Kościoła w Polsce? Czy zostaną wprowadzone? Uczciwie trzeba powiedzieć, że Synod wciąż trwa, a wnioski, jakie zostaną z niego wyciągnięte za rok, a także to, co wprowadzi w życie sam papież (a to on jest, jako jedyny, władny podejmować decyzje), pozostaje kwestią otwartą.

Nie ulega jednak wątpliwości, że Franciszek zorganizował Synod w konkretnym celu akceptacji zmian i że on sam z całą pewnością w jakimś zakresie ich chce. To zaś oznacza, że możemy w ciągu kilku lat spodziewać się powolnego procesu wprowadzania kolejnych zmian, które sprawią, że Kościół będzie przyjmował nową formę.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (932)