Przełomowa narada w BBN? Kulisy "rozejmu" na szczytach władzy
Prezydent Andrzej Duda doprowadził do "rozejmu" między szefem MON Mariuszem Błaszczakiem a najważniejszymi dowódcami wojskowymi. Przełomowe miało być spotkanie w siedzibie BBN. Swoją rolę w rozwiązaniu tego konfliktu odegrał także… Donald Tusk. Niepokój rządzących wzbudza zachowanie prokuratury.
- Powinniśmy zakończyć ten szkodzący interesowi naszej ojczyzny "serial" - stwierdził w piątek 19 maja szef gabinetu prezydenta Paweł Szrot. Minister odniósł się do trwającej od wielu dni dyskusji o tym, kto ponosi odpowiedzialność za wszelkie okoliczności - również komunikacyjne - w związku z incydentem z rosyjską rakietą w Polsce.
Według naszych informacji prezydent, szef MON i najważniejsi dowódcy w Polsce - gen. Tomasz Piotrowski i gen. Rajmund Andrzejczak - uznali podczas spotkania w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, że toczone w mediach dyskusje (również z udziałem samych zainteresowanych) o tym, kto zawinił i kto jest odpowiedzialny za incydent z grudnia ubiegłego roku, szkodzą przede wszystkim interesowi państwa polskiego.
Szkodzą jednak także - przy okazji - obozowi władzy. I to ten aspekt zdecydował o zaprzestaniu wysyłania sygnałów medialnych, mogących negatywnie wpływać nie tylko na szefa MON, ale także na cały rząd.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ministrowie na radarze Nowogrodzkiej
Nikt w otoczeniu głowy państwa nie ukrywa, że Andrzej Duda był mocno zaniepokojony wydarzeniami z ostatnich dni. Prezydent murem stanął za dowódcami Wojska Polskiego, których winą obarczył niedawno Mariusz Błaszczak (czym zaszokował nie tylko wojskowych, ale także opinię publiczną i znaczną część obozu rządzącego).
W ośrodku prezydenckim uznano jednak, że jedynie cichy "rozejm" może uspokoić nastroje, opanować sytuację i zakończyć medialną wrzawę. Dla dobra wszystkich.
Szkopuł w tym, że napięte relacje między ośrodkami prezydenckim a "MON-owskim" można było wyczuć, wsłuchując się w wypowiedzi medialne współpracowników Andrzeja Dudy.
Niektórzy nasi rozmówcy z PiS wskazują m.in. na słowa prezydenckiego ministra Marcina Przydacza, który mówił w Radiu Zet, że "mieliśmy do czynienia z sytuacją niepożądaną", a prezydent "był niezadowolony" z tego, że tak późno przekazano mu informację o rosyjskiej rakiecie w Polsce (a informację tę powinien był przekazać szef MON).
- Trzeba się tej sytuacji przyjrzeć i trzeba ją skontrolować. Jeżeli są jacyś winni, to z całą pewnością będą pociągnięci do odpowiedzialności. Nie można zamykać oczu na to, że są pewne procedury, które w stu procentach nie zadziałały - przyznał szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta.
Jeden z naszych rozmówców z obozu władzy retorycznie pyta: skoro prezydent i jego ludzie stanęli murem za dowódcami, to kogo miał na myśli Przydacz, mówiąc o "winnych, których należałoby pociągnąć do odpowiedzialności"? - No na pewno nie wojskowych. To była szpila w MON - twierdzi nasz rozmówca.
Również szef prezydenckiego BBN Jacek Siewiera w ostatnich dniach w mediach powtarzał, że prezydent - jako zwierzchnik sił zbrojnych - będzie zawsze stał za dowódcami (w których wcześniej w publicznym oświadczeniu uderzył Błaszczak).
Aktywność ministra Siewiery także została odnotowana przez niektórych w PiS. - W cywilnym nadzorze istotne jest to, żeby żołnierz miał poczucie, że Zwierzchnik Sił Zbrojnych za nim stoi - mówił szef BBN w TVN24. To także odebrano jako prztyczek w Błaszczaka.
Zarówno minister Jacek Siewiera, jak i Marcin Przydacz, mają pełne zaufanie prezydenta. I są zaliczani do grona najbardziej kompetentnych ludzi w otoczeniu Andrzeja Dudy.
Tusk i betonowa głowica
Obóz rządzący ma być od teraz skonsolidowany. Dymisje? Nie ma o tym mowy. Jak słyszymy, minister Błaszczak nosił się z wysłaniem wniosku o odwołanie dowódcy operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Tomasza Piotrowskiego (którego obarczył winą za incydent z rakietą), ale Pałac Prezydencki sprowadził szefa MON na ziemię. - Nie ma dyskusji o żadnych zmianach personalnych - słyszymy w otoczeniu głowy państwa.
Co ciekawe, na konsolidację rządzących miał także… Donald Tusk, który wezwał do złożenia wniosku o wotum nieufności wobec Mariusza Błaszczaka. Jak usłyszeliśmy, zarówno ośrodek rządowy, jak i prezydencki uznają, że awantura o odwołanie szefa MON jest "działaniem w interesie Kremla". Dlatego też Andrzej Duda w tej rozgrywce będzie wspierał ministra obrony.
Tusk - podobno - miał wpływ na jeszcze jedno: decyzję o ujawnieniu przez prezydenckiego ministra Pawła Szrota, że odnaleziono głowicę z rosyjskiej rakiety.
Szef gabinetu głowy państwa w RMF FM w piątek 19 maja przyznał: - Jeśli chodzi o głowicę - została odnaleziona, jest badana przez odpowiednie instytucje. Jest szczególna, bo jest zbudowana z betonu. Zakładam, że w takiej formie została zamontowana na tej rakiecie, żeby ten starszy model rakiety mógł dezorientować ukraińską obronę przeciwlotniczą. Nie było tam materiału wybuchowego - zapewnił Szrot.
Skąd nieoczekiwanie ogłoszenie tej informacji? To, jak słychać nieoficjalnie, reakcja na słowa Tuska z poprzedniego dnia. Wieczorem 18 maja, podczas spotkania z mieszkańcami Słupska, lider PO stwierdził: - Przyjeżdżają do mnie ludzie z Bydgoszczy i mówią, że cała Bydgoszcz huczy od plotek, być może plotek, że nie ma tej głowicy przy tej rakiecie, że jej do tej pory nie znaleziono. Może za mało grzybiarzy było, może trzeba znowu kogoś konno wysłać, ale to nie jest właściwie temat do żartów. Chciałbym to pytanie też zadać ministrowi Błaszczakowi: gdzie jest ta głowica? - pytał Tusk.
Były premier wywołał temat, do którego obóz władzy musiał się natychmiast odnieść - i możliwie szybko go zamknąć. Tak też się stało. - Tusk każdą sprawę, nawet dotyczącą bezpieczeństwa państwa, wykorzystuje do swoich politycznych gierek. Prowokuje, jątrzy. Niestety, ale nie dziwię się ludziom prezydenta, że muszą to przecinać - przyznaje jeden z rozmówców z obozu władzy.
Człowiek ministra Ziobry przypilnuje rakiety
Spekulacje - i niepokoje u niektórych - wywołały też ruchy prokuratury. Jak pisaliśmy w Wirtualnej Polsce, śledztwa w sprawie rosyjskiej rakiety w Polsce nie będą prowadzić już prokuratorzy wojskowi z prokuratury okręgowej. Śledztwo przejęła Prokuratura Krajowa, na której czele stoi Dariusz Barski, przyjaciel ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry.
Oficjalnie powodów tej decyzji jest klika: m.in. waga sprawy, specjalistyczna materia do wyjaśnienia, a także duża liczba świadków do przesłuchania. Tak to tłumaczy prokuratura. No i kluczowy jest fakt, że to Prokuratura Krajowa prowadzi wielkie postępowanie dotyczące rosyjskiej inwazji na Ukrainę. To właśnie do tego śledztwa zostanie włączona sprawa rakiety.
Nieoficjalnie jednak spekuluje się, że Zbigniewowi Ziobrze zależało na tym, by pośrednio sprawować nadzór nad śledztwem ws. rakiety. Czy należy doszukiwać się w tym kontekstu politycznego? I czy Mariusz Błaszczak powinien się tym niepokoić? Te pytania pozostają otwarte.
Sprawą rosyjskiej rakiety Ch-55 zajęła się też Najwyższa Izba Kontroli. NIK wszczęła kontrolę w poniedziałek (15 maja). Jej prezes - skonfliktowany z PiS Marian Banaś - ogłosił, że postępowanie obejmie Ministerstwo Obrony Narodowej, Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych, Dowództwo Obrony Powietrznej, a jeśli zajdzie taka potrzeba - również Żandarmerią Wojskową. - Sytuacja jest bardzo wrażliwa i niebezpieczna. Na nasze terytorium wleciała rosyjska rakieta, która ma możliwość przenoszenia broni nuklearnej. Gdyby coś takiego miało miejsce, pół Polski by nie było - mówił prezes Banaś.
NIK uznała, że musi zająć się sprawą, gdyż dotyczy ona najważniejszej dla obywateli państwa kwestii - bezpieczeństwa. Dlatego została podjęta decyzja, aby "dokładnie sprawdzić, co się stało, że ta rakieta naruszyła naszą przestrzeń powietrzną, przeleciała pół Polski i rozbiła się pod Bydgoszczą".
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski