POPiS Kościoła, czyli cyrk pod krzyżem
Krzyż stał długo, razem z wartą honorową. I jeszcze parę tygodni postoi. Dobrze, że tylko jeden, bo jakby się na Krakowskim Przedmieściu zrobiło drugie żwirowisko, to goście prezydenta musieliby lądować helikopterem. Choć to ponoć nie problem – dyżurny komandos PiS-u, generał Polko, usłużnie wskazywał lądowisko na dachu BBN, a złośliwi internauci podpowiadali podkop. Ciekawe tylko, czy Janusz Palikot, niczym Kmicic pod osłoną nocy, zdąży podpiłować smoleński totem albo się do niego przybić, zanim go zabiorą na Jasną Górę? - pyta Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
21.07.2010 | aktual.: 21.07.2010 13:18
Cyrk pod Pałacem Namiestnikowskim na kilka dni zdominował nasze media – razem z rytuałem biadolenia nad „upolitycznieniem Kościoła”, „instrumentalizacją krzyża”, „cynizmem Jarosława Kaczyńskiego”, itp. A katoliccy hierarchowie umywali ręce (jak pamiętamy, ich patron nie wyszedł na podobnym geście za dobrze). Prezes PiS podgrzewał atmosferę, a PO miała zgryz – jak tu znaleźć „otwartego” księdza z „otwartym kościołem”, żeby zabrał krzyż do siebie, najlepiej razem z harcerzami.
A Kościół milczał nie dlatego, że nie wiedział, co zrobić, tylko dlatego, że tak mu było wygodnie. Jest przecież elektorat Rydzyka – po co go drażnić? I jest partia-hegemon, która ma jeszcze trochę szkół, kamienic i hektarów do rozdania. I wreszcie jest silna instytucja polityczna i gospodarcza, zwolniona z podatków i obficie finansowana – pośrednio i bezpośrednio – ze środków publicznych, która musi jakoś lawirować między ludem a władzą. Więc lawiruje, tzn. stoi z boku – niech się dzieci bawią w piaskownicy, a Komorowski martwi, czy jest bardziej konserwatystą czy liberałem.
Katolicko-narodowo-cierpiętnicza hucpa to nic nowego, podobnie jak polityczny interes, który ktoś próbuje na niej zbić. Problemem jest to, że środowiska liberalne wciąż z tęsknotą rozglądają się za jakimś kościołem „otwartym”, „uniwersalnym, a nie tylko polskim”, takim, który „formuje sumienia” a nie, „niczym policjant”, wymierza kary za głosowanie na nie tego posła co trzeba. Zamiast głośno zapytać, czy ustawianie krzyża i masowe zgromadzenie w miejscu oficjalnych spotkań dyplomatycznych (BOR-owska „strefa zero”) jest w ogóle legalne, pytaliśmy tylko, kiedy Kościół wreszcie przemówi, dywagując, czy zwycięży w nim duch toruński czy może łagiewnicki.
Nie ma żadnych „dwóch Kościołów”, dwóch opcji, które by się ścierały, żadnej wojny ducha Rydzyka z duchem Tischnera. Pojęcie „Kościoła otwartego” jest dziś puste – i nie dlatego, że jego twórca, Jarosław Gowin, prezentuje dziś fundamentalizm godny Lefebrystów. Wielki plan Adama Michnika i dawnej „lewicy laickiej”, by polski Kościół „ucywilizować”, wspierać jego nurt liberalny, dowartościować nowoczesnych personalistów w miejsce przedsoborowego betonu – legł w gruzach. Nie ma żadnego dialogu ani debaty, bo polscy biskupi głowy mają wprawdzie mocne, lecz niekoniecznie od myślenia, a postępowi teolodzy nie zmieniają Kościoła tylko z niego odchodzą. „Tygodnik Powszechny” jest równie interesujący intelektualnie, co nieznaczący politycznie.
Doświadczenie ostatnich dwudziestu lat potwierdziło starą zasadę, że reforma imperium możliwa jest tylko po jego klęsce – tymczasem Kościół w III RP odniósł pasmo zwycięstw. Wiele z nich zawdzięcza państwu (finanse, religia w szkołach, barbarzyńskie ustawodawstwo w kwestii przerywania ciąży), wiele też liberalnym mediom, które wolały nie zaczynać „wojen kulturowych”, gdy tak potrzebne było wsparcie hierarchów dla akcesji do Unii. Może dlatego, zamiast się radośnie zmodernizować, Kościół w Polsce cofnął się niemal do etapu sprzed Vaticanum II.
Radykalna zmiana wewnątrz Kościoła wymagałaby jakiegoś wstrząsu – jak w Irlandii czy USA. Tylko nie wiem, czy u nas skandal pedofilski wystarczy – parafianie często piętnują rodziny molestowanych dzieci, zamiast na taczce wywieźć jurnego proboszcza na posterunek policji.
Zamiast oglądać się na hierarchów, może należy zadawać pytania rządzącym? Np. o to, dlaczego dawali się szantażować grupie staruszków, których prezes PiS przerabił na rycerzy (i rycerki) „jednej Polski katolickiej”. Kościół jaki jest, każdy widzi – a problemem nie jest jego zacofanie, tylko wpływ na państwo. Niech sobie propaguje tradycjonalizm, ale – jak pisze Andrzej Walicki – „władze państwa nie mogą podporządkowywać się temu tradycjonalizmowi w działalności ustawodawczej”. Dodajmy jeszcze – i w polityce kulturalnej, języku debaty, priorytetach modernizacyjnych…
Kinga Dunin powiedziała ostatnio, że Polski antyklerykalizm jest niedocenianą siłą. Chyba warto jej uwierzyć – a postępowych chrześcijan wykraść Kościołowi i zwerbować do Krytyki Politycznej. Bo, jak mawia pewien wielki Słoweniec, „chrześcijaństwo to zbyt poważna sprawa, żeby ją zostawić Kościołowi katolickiemu”.
Michał Sutowski (Krytyka Polityczna) dla Wirtualnej Polski