Nie wiedzą, co to "mama". 50 dzieci mieszka w szpitalu, bo nie ma dla nich domu
"Mama" lub "tata" - to zazwyczaj pierwsze słowa dzieci. Patrycja nie znała takich słów. Nie wiedziała, kto to rodzice. Pierwszy rok życia spędziła w szpitalu. Ponad 50 dzieci w całej Polsce mieszka teraz w szpitalach. Rocznie jest ich ponad 700. Nie z powodu choroby. Nie ma dla nich miejsca w rodzinach zastępczych.
Adaś* urodził się w poznańskim szpitalu przy ul. Polnej przed terminem, ale jest zdrowy i silny. Nie wymaga leczenia, ale od mieszka tam od narodzin. Jego mama nie miała warunków, by zabrać go do domu. Nie chciała też zamieszkać z nim w placówce dla samotnych kobiet z dziećmi. Najpierw odwiedzała synka codziennie. Nosiła na rękach. Przewijała. Karmiła. Z czasem robiła to coraz rzadziej. Teraz nie przychodzi już wcale. Sąd ograniczył jej władzę rodzicielską.
Adasiem zajmują się pielęgniarki i położne z oddziału dla noworodków. To one noszą chłopca, karmią, przewijają. Gdy jest chwila czasu, wychodzą z nim na spacer.
Tak samo jak z Nadią, która przebywa na tym samym oddziale od niemal pięciu miesięcy. Dziewczynka jest wcześniakiem. Urodziła się bardzo malutka. Na początku miała problemy z oddychaniem, ponieważ jej płuca nie były wystarczająco rozwinięte. Po narodzinach musiała też przejść operację brzucha.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polska Pełna Pasji. Dorota Polańska opowiada o pracy w ośrodku preadopcyjnym
Dziewczynka nie może wrócić do domu, ponieważ nie ma tam warunków dla noworodka. Rodzice czasem ją odwiedzają, ale sąd zdecydował, że dziewczynka nie może pozostać pod ich opieką. W szpitalu jest narażona na częste infekcje. W prawidłowym rozwoju pomaga Nadii rehabilitantka, która ćwiczy jej mięśnie i odpowiednio je masuje.
Dzieci przybywa
Od kilku lat rośnie liczba noworodków, które mieszkają w szpitalach, mimo że powinny przybywać w domu. W tej chwili w całej Polsce jest około 50 takich dzieci. Rocznie ich liczba sięga ponad 700. Jak wynika z danych Ministerstwa Zdrowia, w 2020 w szpitalach z powodu problemów innych niż zdrowotne, przebywało 508 noworodków, w 2021 – 643, w 2022 – 625, w 2023 – 715. Danych za 2024 rok jeszcze nie ma, ale lekarze z oddziałów neonatologicznych mówią, że skala narasta.
- Te dzieci pierwsze miesiące życia spędzają w szpitalnych salach, ponieważ rodzice nie chcą lub nie mogą się nimi opiekować, a w rodzinach zastępczych nie ma dla nich miejsca. Zazwyczaj są zdrowe i nie powinny przebywać w szpitalu, ponieważ są tu narażone na wiele infekcji - mówi prof. Jan Mazela, Kierownik Kliniki Neonatologii Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
W ubiegłym roku w jego szpitalu były 94 takie przypadki, w tym - już 77. Obecnie na oddziale jest czworo dzieci, które nie mają domu. Opiekuje się nimi personel szpitala, przede wszystkim pielęgniarki i położne. - Większość z nich ma dzieci lub wnuki i przynoszą do szpitala ubranka, zabawki. Czują się tak związane z tymi dziećmi, że kupują im też nowe rzeczy - mówi prof. Mazela.
Według niego, dzieci w szpitalach przybywa, ponieważ ośrodki pomocy społecznej i pomocy rodzinie wychwytują coraz więcej rodziców, którzy nie powinni się opiekować noworodkiem. - To dobrze, ale z drugiej strony nie ma miejsc, gdzie takie dzieci mogłyby trafić. Dlatego przebywają u nas, a to nie jest odpowiednie środowisko dla zdrowych noworodków. One potrzebują interakcji ze środowiskiem, a my mamy ograniczoną liczbę pielęgniarek. Personel nie jest w stanie non stop zajmować się takim dzieckiem, nawet gdyby chciał. Dostaliśmy od ludzi dobrej woli wózek. Pielęgniarki i położne wychodzą z dziećmi na spacery, ale wtedy na oddziale jest mniej personelu. Już po trzech miesiącach można zaobserwować u niemowlęcia objawy choroby sierocej - podkreśla prof. Mazela.
Potrzebne odtrucie
Uniwersytecki Szpital Kliniczny nr 2 w Szczecinie. Młoda kobieta przyjeżdża na poród. Dziecko rodzi się zdrowe, ale jest bardzo płaczliwe. Pręży się. Wykonuje gwałtowne ruchy. Matka też zachowuje się niecodziennie. Jest pobudzona i drażliwa. Lekarze pobierają krew od dziecka i zlecają badania toksykologiczne. Okazuje się, że jest pod wpływem mefedronu, a matka na głodzie. Wkracza opieka społeczna. Gdy kobieta jest uzależniona od narkotyków, zażywała je w ciąży i była pod ich wpływem w czasie porodu, nie może zająć się noworodkiem. Dziecko musi trafić do rodziny zastępczej. Do tego czasu jego domem będzie szpital. W tym czasie lekarze muszą odtruć dziecko.
- Rocznie w Klinice Patologii Noworodka przebywa około 30 dzieci, które nie mają domu. W tej chwili mamy jedno takie dziecko, ale sytuacja jest zła od kilku lat. Matki ponad połowy tych dzieci w czasie porodu są pod wpływem alkoholu lub narkotyków, a czasem tego i tego - mówi Mateusz Iżakowski, rzecznik prasowy szczecińskiego szpitala.
Badania toksykologiczne nie są normą na porodówce. Lekarze zlecają je, gdy zachowanie dziecka lub matki może wskazywać na ich zażycie. Najczęściej wykrywane są: mefedron, amfetamina, marihuana i kokaina. Często więcej niż jeden środek na raz.
Zdrowe dzieci na oddziale noworodkowym to dla szpitala ogromne obciążenie. Tym bardziej, że średnio przebywają tu około trzech miesięcy.
- Nasz szpital nie jest miejscem dla zdrowych dzieci. Zaczynamy działać jak żłobek dla dzieci niczyich czynny 365 dni w roku, w którym położne wcielają się w rolę niań. Dzieci społeczne, bo tak je nazywamy, sąsiadują z salą intensywnej opieki medycznej dla wcześniaków, gdzie leżą dzieci pod respiratorami. Dzieli je cienka ściana - mówi Mateusz Iżakowski.
Szpital wygospodarował dla dzieci bez domów osobną salę. Rekordzista, mały Michał, mieszkał w niej siedem miesięcy. Personel przynosił mu ubranka i zabawki po własnych dzieciach.
- Mam dwuletnie dziecko. Gdy z czegoś wyrasta, od razu przynoszę to do szpitala. Tak samo robią inni. Dzieci mają zapewnione wszystko poza jednym – domem - mówi rzecznik szpitala.
Michał był zdrowy, ale nie było dla niego miejsca w żadnej rodzinie zastępczej w okolicy. Potrzebował coraz więcej ruchu, bliskości, przytulania. Ciągle wyciągał ręce do pielęgniarek i położnych. Każda poświęcała mu tyle czasu, ile tylko mogła - opisuje Iżakowski. - Nie da się takiego dziecka nie pokochać. Panie z oddziału dają tym dzieciom mnóstwo miłości. Chyba tylko dzięki temu one jakoś u nas funkcjonują.25 proc. dzieci, które mieszkają w szczecińskim szpitalu, pozostaje tam z powodu decyzji opieki społecznej. Rodzice nie mają warunków do wychowywania dziecka, są uzależnieni od alkoholu lub/i narkotyków, nie mają żadnego miejsca zamieszkania. Pracownicy socjalni kontrolują sytuację. Jeśli się poprawi, dziecko może wrócić do rodziców biologicznych. Jeśli nie – miejski ośrodek pomocy rodzinie składa do sądu wniosek o umieszczenie dziecka w rodzinie zastępczej.
Co piąte dziecko jest porzucane przez mamę lub rodziców. Opiekunowie po narodzinach dziecka w szpitalu zrzekają się praw rodzicielskich. W takiej sytuacji najłatwiej znaleźć dla dziecka nowy dom, ponieważ ma uregulowaną sytuację prawną i zamiast do rodziny zastępczej, może od razu pójść do adopcji.
W Szczecinie problem zaczął narastać, gdy zlikwidowano ośrodki preadopcyjne, w których przebywały małe dzieci.
- Wiemy od władz samorządowych, że w ministerstwie rodziny toczą się prace nad przepisami, które mogłyby rozwiązać problem. Nie wiemy jednak, kiedy do tego dojdzie. Póki co jedna szpitalna sala działa jak żłobek, tylko że na noc nikt tych dzieci nie zabiera do domu - mówi rzecznik szpitala.
Pierwsze buty
Patrycja trafiła do Szpitala Średzkiego Serca Jezusowego, gdy miała półtora miesiąca. Zdrowa dziewczynka, której rodzice nie byli w stanie zapewnić bezpiecznego dom. Sąd zawiesił im prawa rodzicielskie. Zgodnie z przepisami, mimo że dziewczynka mieszkała w szpitalu i to tam otrzymywała jedzenie, ubranka, pieluchy, to na konto rodziców co miesiąc wpływało świadczenie 800+.
- To był największy problem. Dziecko z nimi nie mieszkało, ale pieniądze otrzymywali. Za każdym razem, gdy kończył się termin odwołania od decyzji sądu w sprawie opieki nad Patrycją, oni w ostatniej chwili się odwoływali. Potem sąd ma 14 dni na decyzję. Odrzucał ich wniosek, a oni znowu w ostatniej chwili przed uprawomocnieniem składali odwołanie. To sprawiło, że Patrycja kolejne miesiące życia spędzała w szpitalu - mówi dr Joanna Bylińska, ordynatorka oddziału noworodkowego szpitala w Środzie Wielkopolskiej.
Gdy Patrycja trafiła do szpitala, rodzice odwiedzali ją co pewien czas. Przynieśli jedną zabawkę. Z czasem w ogóle przestali się pojawiać. To pracownicy szpitali dbali o to, by Patrycja miała większe ubranka, gdy wyrastała z poprzednich. Przynosili jej grzechotki i zabawki.
Zazwyczaj pierwsze słowa dzieci to "mama" lub "tata". Patrycja nie znała takich słów. Nie wiedziała, kto to "rodzice". Pierwsze słowo, jakie wymówiła, brzmiało jak "du-pa". Nie dlatego, że personel szpitala używa takich słow. Po prostu tak się ułożyły dźwięki, których się uczyła. Pracownicy szpitala do tej pory wspominają to ze śmiechem.
Na zmianę wychodzili z Patrycją na spacery. Gdy dziewczynka miała sześć miesięcy, dr Bylińska zabrała ją w okolicę lądowiska dla helikopterów.
- Chciałam jej pokazać, co to jest trawa. Zdjęłam skarpetki i dotknęłam jej stópkami trawy. Zaczęła tak bardzo płakać, że szybko odniosłam ją na oddział. Niestety w szpitalnej sali dziecko nigdy nie rozwinie się tak jak w kochającym domu. Nie ma tylu bodźców, nie doświadczy tylu rzeczy, które mają znaczenie dla prawidłowego rozwoju - mówi lekarka. Gdy Patrycja próbowała stawiać pierwsze kroki w szpitalnej sali, dr Bylińska kupiła jej pierwsze buciki. Fioletowe.
W tym czasie sąd ostatecznie pozbawił rodziców praw rodzicielskich, a ośrodek adopcyjny znalazł rodzinę, która chciała stworzyć dla Patrycji dom. Rodzice mieli uprawnienia na rodzinę adopcyjną, ale nie mieli kursu na rodzinę zastępczą. To sprawiło, że procedura przeciągnęła się do czterech miesięcy. W tym czasie cały czas odwiedzali Patrycję w szpitalu, by nawiązać z nią więź.
- To w dużej mierze przepisy i system wpływają na to, że zdrowe dzieci tak długo przebywają w szpitalu. Czy rodzice, którzy nie mają pełni praw rodzicielskich, a ich dziecko mieszka w szpitalu, powinni otrzymywać 800+? Dlaczego przesyłanie dokumentów między sądami zajmuje kilka tygodni? Gdy chcemy zaszczepić dziecko, musimy występować o zgodę do sądu. To zajmuje nawet dwa tygodnie. Skoro ktoś może być rodziną adopcyjną, to dlaczego potrzebuje jeszcze kursu na zastępczą? - zadaje pytania dr Bylińska.
Wszystko zaczęło się we wrześniu 2022 roku, kiedy szpital w Środzie Wielkopolskiej otrzymał drugi stopień referencyjności. Już miesiąc później zamieszkała tu pierwsza dziewczynka. Od tego czasu dzieci bez domów było 15. Każde spędziło na oddziale średnio 4-5 miesięcy. Na sali opieki ciągłej są dwa łóżeczka stale zajęte przez zdrowe dzieci, które czekają na nowe domy.
Gdy do szpitala trafiło pierwsze dziecko, personel zaczął organizować dla niego potrzebne rzeczy. Szybko wyrosło z łóżeczka noworodkowego i potrzebne było większe. W tym czasie na oddział trafił chłopiec, który także nie miał domu. Każdy coś przynosił od siebie. Położna oddziałowa wzięła telefon i zaczęła dzwonić do największych firm w okolicy. Szukała sponsorów, którzy sfinansują kupno ubranek, pościeli, wózka, karuzeli zawieszanych przy łóżeczkach, przewijaka.
W miarę jak dzieci rosły, wydłużała się lista potrzebnych dla nich rzeczy. Na podłodze w ich sali ułożono maty do raczkowania. W końcu obowiązków było już tak dużo, że szpital zatrudnił opiekunkę. Codziennie przez godzinę z każdym maluchem ćwiczy też fizjoterapeuta. W szpitalu nie są w stanie tak dobrze rozwijać się ruchowo jak w domu.
Mieszkające miesiącami w szpitalu dzieci okazały się wyzwaniem także dla szpitalnej kuchni. Na oddziale noworodkowym jest tylko mleko. Trzeba było zacząć przygotowywać posiłki potrzebne do rozszerzania diety dla niemowląt. Sponsorzy kupili krzesełko do karmienia.
Mimo że najbardziej wyczekiwane, najtrudniejsze są pożegnania. Gdy dziecku w końcu uda się znaleźć nowy dom, najpierw cały personel się cieszy, a później płacze. - Serce nam pęka, ale jednocześnie jest ogromna radość, że dziecko wreszcie będzie miało mamę, tatę i dom. W szpitalu za każdym razem ktoś inny kładzie te dzieci do snu, przy kimś innym się budzą, za każdym razem widzą inną twarz. Nie wiedzą, co to jest dom. To może wywoływać u nich głęboką traumę, która zostanie z nimi na lata - mówi dr Bylińska.
Dlatego pracownicy szpitali sami angażują się w poszukiwania rodzin dla dzieci, które u nich przebywają. W mediach społecznościowych publikują apele, by zgłaszały się do nich osoby chętne utworzyć rodzinę zastępczą lub adopcyjną. Także ośrodki pomocy rodzinie stale poszukują nowych rodzin zastępczych.
- Wsparcie i poczucie bezpieczeństwa w dzieciństwie są kluczowe dla prawidłowego rozwoju emocjonalnego, fizycznego i społecznego dziecka. W tym okresie uczymy się budowania relacji, więzi, radzenia sobie z emocjami, kształtujemy poczucie własnej wartości. To wpływa na całe nasze dorosłe życie. Dlatego robimy wszystko, aby znaleźć rodziny zastępcze dla maluszków pozostawionych w szpitalach, ale nie jest to łatwe, bo chętnych brakuje. Każdego, kto chce pomagać dzieciom, szuka głębszego sensu życia zapraszamy do kontaktu. Odpowiemy na pytania, rozwiejemy wątpliwości. Możecie spełnić marzenia dzieciaczków, zostając rodziną zastępczą. Każdy rodzic zastępczy zostanie objęty profesjonalnym wsparciem, w tym finansowym i poza finansowym - mówi Anna Krakowska, dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu.
Rybnik daje przykład
Są miejsca w Polsce, gdzie dzieci nie muszą mieszkać w szpitalach.
- Tak jak wszędzie, brakuje u nas rodzin zastępczych, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, że małe dziecko miesiącami mieszka w szpitalu. Gdy dostajemy informację z sądu lub opieki społecznej, że w szpitalu jest taki maluch, natychmiast umieszczamy go w rodzinie zastępczej. Nie zdarzyło nam się jeszcze, by noworodek tygodniami mieszkał w szpitalu - mówi Arkadiusz Andrzejewski, dyrektor Ośrodka Rodzinnej Pieczy Zastępczej w Rybniku.
I dodaje: - Jeśli dziecko wymaga dłuższego leczenia, przydzielona rodzina zastępcza jest w kontakcie ze szpitalem i dostarcza potrzebne dziecku rzeczy, a w momencie wypisu przyjmuje go do siebie.
Koordynatorka rodzinnej pieczy zastępczej w Rybniku Daria Gałązka wymienia powody, dla których dzieci pozostają w szpitalach: - Ze względu na trudną sytuację życiową mama świadomie zrzeka się władzy rodzicielskiej. Wie, że sobie nie poradzi, jej poprzednie dzieci też są w pieczy zastępczej, często jest uzależniona. Do tego dochodzą niepełnoletnie mamy z domów dziecka, ośrodków wychowawczych i socjoterapeutycznych i osoby, które nie mogą wychowywać dziecka, ponieważ musza odbyć wyrok w zakładzie karnym.
W ostatnich 20 latach tylko jedna mama zmieniła zdanie po tym, jak początkowo zdecydowała się w szpitalu zrzec prawa do opieki nad dzieckiem. - Początkowo odwiedzają swoje dzieci, staramy się podtrzymać tę więź, ale z czasem przychodzą coraz rzadziej, aż w końcu niestety w ogóle przestają się pojawiać i nie ma z nimi kontaktu. To najtrudniejsze sytuacje, ponieważ wtedy bardzo długo trwa uregulowanie sytuacji prawnej dziecka. Czasem zajmuje to nawet trzy lata - mówi dyrektor ośrodka.
Liczba dzieci, które trzeba zabezpieczyć w szpitalu cały czas rośnie. - To wynika przede wszystkim z tego, że coraz lepiej mamy zdiagnozowane środowisko, w którym zdarzają się takie sytuacje. Gdy wiemy, że mama, która ma trudną sytuację życiową, jest bezdomna, uzależniona, spodziewa się dziecka, piszemy do sądu, by przyjrzał się jej sytuacji. Po narodzinach dziecka, sędzia decyduje, czy może ono zostać pod opieką mamy - mówi Daria Gałązka.
Obietnice
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej od wielu miesięcy pracuje nad reformą systemu pieczy zastępczej. Jak wynika z zapowiedzi, porzucone noworodki i inne dzieci, których rodzice nie mogą się nimi zajmować, mają od razu trafiać do pieczy zastępczej. Nowe przepisy mają w większym stopniu wspierać rozwój rodzicielstwa zastępczego i prowadzić do wzrostu liczby takich rodzin.
W tym czasie kolejne zdrowe dzieci bez domów zostają na oddziałach noworodkowych, ponieważ ich rodzice nie mogą lub nie chcą się nimi zajmować. Trauma związana z brakiem rodziny i domu zostanie z nimi na lata. Kilka tygodni temu Wirtualna Polska napisała o rocznym Heniu, który od roku mieszkał w szpitalu. Po naszym tekście znalazła się rodzina, która chce go adoptować. Chłopiec już opuścił szpital i wreszcie ma dom. Jeśli ktokolwiek z Państwa jest zainteresowany stworzeniem domu dla dziecka, które mieszka w szpitalu, prosimy o kontakt z lokalnymi miejskimi ośrodkami pomocy rodzinie.
*imiona niektórych dzieci zostały zmienione
Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski
Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl