Fundacja Gajusz pomaga dzieciom, które już na starcie doświadczyły traumy © Archiwum prywatne | Magda Mieśnik

Tu trafiają dzieci, których nikt nie chce. Panicznie boją się nawet dotknięcia palcem

Asia ma 12 lat. Trafiła tu jako niemowlę. Obca osoba musiała zastąpić jej rodziców. Z Tomkiem nie ma żadnego kontaktu. Matka z partnerem tak go skrzywdzili, że nigdy nie wróci do zdrowia. Jagódkę dwie godziny po narodzinach przypadkowa osoba znalazła porzuconą w reklamówce. Fundacja Gajusz pomaga dzieciom, które już na starcie doświadczyły traumy. Ta zostanie z nimi przez całe życie.

Justyna* ma 15 lat. Jedzie z Tisą i jej synem na lody. Denerwuje się:

- Zabrali mi suszarkę!

- Po co ci suszarka? - pyta chłopak.

- Inaczej nie umiem się uspokoić.

- A dlaczego ci ją zabrali?

- Bo próbowałam się powiesić na kablu.

13 lat. Okalecza się. Ma pocięte całe ręce.

10 lat. Przebywa w rodzinie zastępczej. Za karę zostaje zamknięta w swoim pokoju. Wpada w amok. Tak mocno kopie w drzwi, że wyważa je razem z futryną.

6 lat. Z rodzinnego domu trafia do pieczy zastępczej.

3 lata. Ojciec katuje Justynę niemal za wszystko. Za karę przetrzymuje ją w piwnicy. Z czasem zamyka z nią rodzeństwo - dzieci mają dwa lata i rok. Ich matka wychowywała się w domu dziecka. Nieporadna życiowo. Nigdy nie próbowała wzywać pomocy. Oboje rodzice trafili do więzienia, a Justyna i jej rodzeństwo do pieczy zastępczej.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny

- Była tak przerażona, że się bała nawet dotyku. Do tej pory nie można jej dotknąć skóra do skóry. Gdy już mi zaufała, w ramach terapii pozwalała się masować. Wchodziłam, a ona od razu wskakiwała na kanapę: - Ciocia, pamiętaj, tylko przez sweterek - mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, założycielka i prezeska Fundacji Gajusz w Łodzi. Od niemal 30 lat pomaga dzieciom poranionym fizycznie i duchowo, które często nie mają nikogo, kto by się nimi zaopiekował.

Justyna otrzymuje pomoc specjalistów z Fundacji Gajusz. Trafiają tam między innymi dzieci z traumą, która zostanie z nimi na całe życie. Specjaliści potrafią minimalizować jej skutki. W domu dziecka, gdzie Justyna obecnie przebywa, nie ma tak wykwalifikowanej kadry.

- W domach dziecka pracują albo święci albo zapaleńcy. Ich pensje nie są wysokie. Przecież w sklepie zarobią tyle samo lub więcej, a praca ze skrzywdzonymi dziećmi jest nieporównanie trudniejsza - mówi prezeska Gajusza.

Tak jak z Justyną. W domu dziecka nie są w stanie sobie z nią poradzić. Stanowi duże zagrożenie dla siebie, ale i dla innych. Chcieli ją przenieść do ośrodka terapeutycznego dla trudnych dzieci, ale nie ma wolnych miejsc. Obecnie próbują umieścić ją w młodzieżowym ośrodku wychowawczym, czyli po prostu poprawczaku.

Tisa jedzie z Justyną na zakupy. Dziewczyna marzy o koszulce popularnej firmy. Przymierzalnia. Tisa nie może z nią wejść, bo dziewczyna przy nikim nie jest w stanie odsłonić nawet kawałka ciała. Nie może też zasłonić oczu, bo dziewczyna nie wierzy, że Tisa nie będzie podglądać. Czekanie przed przymierzalnią też odpada - Justyna będzie umierać ze strachu, że zostanie porzucona. W końcu Tisa wpada na pomysł, że stanie na zewnątrz, ale do środka włoży rękę, by przytrzymywać kotarę.

- Ona jest ciężko chora. Robi naprawdę trudne rzeczy, ale potrzebuje fachowej pomocy, a nie kolejnych ośrodków, gdzie kadra nie zawsze rozumie jej potrzeby. Tak jak z tą suszarką. Gdy Justyna wpada w amok, ciepłe powietrze pozwala jej się uspokoić. Poleży tak godzinę i jest lepiej – wyjaśnia Żawrocka-Kwiatkowska.

"Powiedzcie córce, że może odejść"

Na granatowej elewacji Fundacji Gajusz z daleka widać ogromnego różowego flaminga. Jego długiej szyi trzyma się mała dziewczynka. Ogrodzenie, brama i furtka wyglądają jak mury i wejście do pałacu. Na wejściu zamiast płaczu słychać śmiech maluchów. To "Królewicze" i "Księżniczki" jadą na spacer. Tak pracownicy Gajusza nazywają małych pacjentów "Pałacu", czyli hospicjum stacjonarnego dla nieuleczalnie chorych dzieci z ciężkimi chorobami neurologicznymi i genetycznymi. Obecnie przebywa tu 15 pacjentów. Większość nie ma rodziców. Dorośli zrzekli się praw do opieki nad nieuleczalnie chorymi dziećmi lub zostali ich pozbawieni.

Najmłodsi pacjenci mają kilka miesięcy. Najstarsza Asia ma 12 lat. W hospicjum jest od dziesiątego miesiąca życia. Jej opiekunem prawnym jest jeden z pracowników hospicjum. To osoba ustanowiona przez sąd opiekuńczy, która zastępuje rodziców dziecka, gdy nie mogą lub nie powinni sprawować nad nim opieki. Może się to zdarzyć na przykład, gdy rodzice zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej lub zmarli. Opiekun prawny ma za zadanie dbać o dobro dziecka, reprezentować je w sprawach prawnych i medycznych.

Na poduszce obok głowy Asi leży szmaciana lalka z blond warkoczykami. Asia też jest blondynką. Włosy ma jednak nieco dłuższe tylko na czubku. Dzisiaj zaplecione w krótki warkoczyk. Po bokach i z tyłu są bardzo krótkie. Przy łóżku gra radio. Dziewczynka uwielbia słuchać piosenek. - Dzień dobry Asiu. Poczytamy trochę - opiekunka sięga po książkę "Kleks. Nowy początek". Gdy padają pierwsze zdania historii o czarodzieju Ambrożym Kleksie, dziecko się ożywia i zaczyna szeroko uśmiechać.

Asia ma 12 lat
Asia ma 12 lat. Obca osoba musiała zastąpić jej rodziców © Archiwum prywatne | Magda Mieśnik

Asia urodziła się zdrowa. Gdy miała kilka miesięcy, zachorowała na zapalenie mózgu. Zbyt późno otrzymała pomoc lekarską. Zmiany w mózgu były duże i nieodwracalne. Asia rosła, ale jej rozwój psychiczny się zatrzymał. Nie mówi i nie chodzi. W czasie roku szkolnego cztery razy w tygodniu odwiedza ją nauczycielka. Przy łóżku 12-latki wisi dyplom przyjęcia w poczet grona uczniów szkoły podstawowej specjalnej.

Adaś trafił do hospicyjnego Pałacu, gdy miał siedem miesięcy. Cztery miesiące wcześniej w nocy do szpitala przyniosła go matka. Miał zasinienia na całym ciele, drgawki, tracił przytomność. Badania wykazały krwiaka podtwardówkowego. Ojciec maltretował dziecko niemal od urodzenia. Diagnoza: zespół dziecka potrząsanego.

Dochodzi do niego, gdy dorosły bardzo mocno i szybko potrząsa maleńkim dzieckiem, które nie jest w stanie samo utrzymać głowy. W wyniku potrząsania mózg z dużą prędkością obija się o przód i tył czaszki. Wiele razy. Konsekwencje są podobne do tych wywołanych ciężkim wypadkiem samochodowym. Rozrywane są naczynia mózgowe, co może prowadzić do wylewów i nadciśnienia mózgowego. To wywołuje uszkodzenia płatów czołowych i potylicznych, a nawet całego mózgu. Tych zmian nie da się cofnąć. Dziecko z takim urazem traci wzrok, dochodzi do porażenia czterokończynowego. Paraliżu. Czasem śmierci.

Ojciec Adasia trafił do aresztu. Chłopiec przeszedł kilka operacji. Gdy miał siedem miesięcy, został przeniesiony do hospicjum. Panicznie bał się ludzi, ich dotyku. Był karmiony przez sondę wprowadzoną przez nos do żołądka. Specjaliści z hospicjum nauczyli go samodzielnego przełykania. Otoczony opieką pracowników Fundacji Gajusz zmarł trzy lata później.

Od roku 2013, czyli od początku działalności, w hospicjum mieszkało niemal 200 dzieci. Większość z nich odeszła. Śmierć rzadko przychodzi tu jednak nagle. Parametry dziecka powoli zaczynają spadać. Wtedy pracownicy już wiedzą: nadchodzi ten czas. Mały pacjent jest przenoszony do osobnego pokoju, by ograniczyć stres dzieciom, które wcześniej leżały z nim na sali. Odchodzące dziecko ma przydzielonego na wyłączność jednego opiekuna.

- Dzieci są w ograniczonym kontakcie z otoczeniem, więc zazwyczaj nie zdają sobie sprawy, że umierają. Nie boją się, mimo że nie ma przy nich rodziców. Leki znoszą lęk i duszności. Saturacja i tętno powoli spadają, aż na monitorze pojawi się zero - mówi cicho prezeska fundacji.

W takiej chwili była przy kilkumiesięcznej Julce. Agonia trwała od kilku godzin. Tisa kołysała ją na rękach. Dziewczyna łapała bezdech na kilka minut i nagle znów zaczynała oddychać. Nie mogła odejść. Rodzice nie byli w stanie się nią opiekować. Oddali ją do hospicjum. Mieszkali bardzo daleko z gromadą dzieci, którymi nikt inny nie mógł się zająć. Nie mogli przyjechać się pożegnać. Tisa do nich zadzwoniła:

- Powiedzcie córce, że może odejść.

Mówił głównie ojciec. Matka płakała. Rozłączyli się. Julka w ciągu kilku minut odeszła.

Politycy się nie śpieszą

Znalezienie nowego domu dla pacjentów hospicjum jest niemal niemożliwe. Bardzo ciężko znaleźć rodzinę, która weźmie do siebie dziecko potrzebujące specjalistycznej opieki. Takie, które nie mówi, nie słyszy, nie je samodzielnie, które może umrzeć. Fundacji Gajusz udało się jednak znaleźć nowy dom dla 11 pacjentów.

Karolek, zwany Bao, z Tisą Żawrocką-Kwiatkowską
Karolek, zwany Bao, z Tisą Żawrocką-Kwiatkowską © Archiwum prywatne | AGBOHDANOWICZ

Karolek ma drugie imię Bao, co po chińsku oznacza "skarb". Jego rodzice przyjechali do Polski z Chin. Po porodzie okazało się, że chłopiec cierpi na zespół Treachera-Collinsa i wymaga specjalistycznej opieki medycznej. Rodzice nie byli w stanie się nim zająć. Zrzekli się prawa do opieki nad chłopcem. Choroba Bao wpływa na rozwój kości twarzy. Chłopiec ma nisko i głęboko osadzone oczy i zdeformowaną żuchwę. To sprawia, że ma problemy z jedzeniem, mową, oddychaniem. Szanse na adopcję: niemal zerowe. Po kilku miesiącach zgłasza się jednak rodzina spod Warszawy. Małżeństwo z dwiema córkami adoptuje chiński Skarb. - To są historie z kategorii: cud. Czasem się u nas zdarzają - mówi prezeska Gajusza.

Polskie prawo nie przewiduje takiej instytucji jak hospicjum stacjonarne dla dzieci. Istnieją tylko placówki dla dorosłych. Wbrew przepisom, a z pilnej potrzeby w Polsce działa jednak sześć ośrodków dla dzieci. Powstały, by nieuleczalnie chorzy pacjenci mieli swój "dom" i opiekę. W placówce Fundacji Gajusz przebywają przede wszystkim dzieci z chorobami neurologicznymi, genetycznymi i te skrzywdzone przez rodziców.

Luki prawne przekładają się na działalność hospicjum dziecięcego. Fundacja musi spełniać standardy placówki dla dorosłych, czyli na przykład kupować balkoniki i kule do chodzenia, mimo że mali pacjenci nigdy z nich nie skorzystają, bo żadne z nich nie chodzi. Sprzęt musi jednak być na stanie, bo inaczej Narodowy Fundusz Zdrowia nie podpisze z placówką kontaktu.

Podobnie jest z kuchnią. W fundacji jest w pełni wyposażone pomieszczenie wyłącznie dla chorych, mimo że dzieci nigdy nie będą w stanie z niej skorzystać. Pensje opiekunów medycznych Gajusz pokrywa z własnych środków, ponieważ rozporządzenie nie przewiduje takiego personelu w placówkach dla dorosłych. A przecież maluchami nie mogą się zajmować wyłącznie pielęgniarki i lekarze. Wymagają stałej opieki. To wszystko oznacza, że fundacja dokłada dwa miliony rocznie do działalności hospicjum.

W marcu 2024 roku w Senacie odbyło się spotkanie przedstawicieli hospicjów stacjonarnych dla dzieci z politykami. Pełnomocnik ministra zdrowia ds. opieki paliatywnej dr hab. Maciej Niedźwiecki przedstawił założenia nowego rozporządzenia dotyczącego opieki pediatrycznej i perinatalnej. Prace nad przepisami trwają już trzy lata, a stanowisko pełnomocnika zostało zlikwidowane. Nadal nie weszły w życie, mimo że w Polsce są czarne dziury dotyczące opieki paliatywnej nad dziećmi. Żadnego hospicjum nie ma m.in. w województwach świętokrzyskim i opolskim.

Na Sali Intensywnej Miłości

W hospicjum Gajusza jest jedno specjalne pomieszczenie. To Sala Intensywnej Miłości. Leżą tu dzieci z najpoważniejszymi chorobami. Na stałe podpięte do aparatury monitorującej parametry życiowe, wspomagającej oddychanie, odżywianie, odsysającej zalegającą wydzielinę.

Na jednym z łóżek pięcioletni Tomek w stanie wegetatywnym. Nie ma z nim kontaktu. Dwa lata wcześniej w stanie krytycznym do szpitala przywiózł go partner matki. Dziecko miało ciężkie obrażenia głowy. Lekarze zdiagnozowali krwiaka przymózgowego. Nagromadzona wokół mózgu krew uciskała organ, prowadząc do trwałych i nieodwracalnych uszkodzeń neurologicznych. Na ciele chłopca znaleziono siniaki i krwiaki, ślady po przypalaniu papierosami. Badania wykazały, że był wielokrotnie gwałcony.

Lekarze szybko przeprowadzili operację neurochirurgiczną. Tomek zaczął samodzielnie oddychać, ale nie nawiązał kontaktu z lekarzami. Obrażenia mózgu były zbyt poważne. Nie ma szans na wyleczenie. Od ponad roku jest pod opieką hospicjum fundacji.

Jego matka i jej partner zostali aresztowani. On jest oskarżony o usiłowanie zabójstwa chłopca, w połączeniu ze zgwałceniem ze szczególnym okrucieństwem i znęcaniem się nad nim. Ona - o pomocnictwo w fizycznym i psychicznym znęcaniu się nad synem, a także o pomocnictwo w gwałceniu dziecka ze szczególnym okrucieństwem. Półtora roku temu ruszył ich proces. Matce grozi do 15 lat, jej partnerowi dożywocie.

Gdy chore lub porzucone dziecko trafia do Gajusza, zespół wdraża procedurę "rozpuszczania jak dziadowski bicz". Trzeba pokazać dziecku, że jest ważne, rozpieścić, z pomocą specjalistów dać wszystko, czego nie miało. Na początku skrzywdzone dziecko boi się nawet dotyku. Gdy ktoś się zbliża, pręży się, płacze, krzyczy. Organizm jest w stanie ciągłej walki.

- Dziecka z traumą, porzuconego nie można od razu wziąć na ręce i przytulać. Ono boi się drugiego człowieka, jego dotyku. Dlatego na początku tylko przy nim siedzimy w małym, cichym pomieszczeniu z przygaszonym światłem. Maluch ma poczuć naszą obecność, głos, zapach. Jeśli nie słyszy, to i tak do niego mówię, śpiewam, bo odbiera drgania głosu. Potem wprowadzam dotyk przez ubranie - mówi fizjoterapeutka Justyna Jaczech-Mróz.

Powoli pochyla się nad dzieckiem. Szepcze do niego. Delikatnie dotyka najmniejszego palca u stopy. Gdy dziecko nie zabiera nogi, nie pręży się, dotyka drugiego, trzeciego. Potem druga stopa. Bardzo powoli przechodzi do dotykania kostek, łydek, kolan. Przejście od najmniejszego palca stopy do klatki piersiowej i twarzy zajmuje nawet kilka miesięcy. W trakcie masażu dziecko się rozluźnia. Na początku było spięte, buzia zaciśnięta. Z czasem zmienia się układ ciała i mimika. Tętno staje się wolniejsze, oddech spokojniejszy.

W redukcji stresu i napięcia pomaga stymulacja nerwu błędnego. Za pomocą masaży fizjoterapeuci uspokajają dzieci, napięcie związane ze stresem znika.

- Gdy trafiłam tu półtora roku temu, było mi bardzo ciężko. Zastanawiałam się, jak mam pomóc dzieciom, które z powodu doznanej krzywdy lub choroby nie widzą, nie słyszą, nie chodzą. Teraz widzę, jak dużo daje im fizjoterapia - mówi Justyna Jaczech-Mróz.

Jedną z jej podopiecznych jest sześcioletnia Zuzia. Dziewczynka nie widzi, nie słyszy i ma rozszczep podniebienia. Na początku bardzo płakała. Nie dawała się dotknąć. Nie potrafiła siedzieć. Po półtora roku fizjoterapii siedzi, uwielbia pionizowanie i muzykę, mimo że nie słyszy. Gdy Justyna zaczyna jej śpiewać i rytmicznie poruszać nogami, dziewczyna zaczyna w rytm klaskać. Szeroko się uśmiecha. Uwielbia przytulanie.

Trauma dzieci porzuconych

Hospicjum jest na parterze. Piętro wyżej Tuli Luli, czyli interwencyjny ośrodek preadopcyjny. Trafiają tu przede wszystkim dzieci pozostawione przez rodziców w szpitalach. Rocznie w Polsce po urodzeniu rodzice zrzekają się prawa do opieki nad 500-700 dziećmi. W szpitalu mama podpisuje wstępną zgodę na zrzeczenie się praw rodzicielskich. Później ma jeszcze sześć tygodni, by zmienić zdanie. Bardzo rzadko się to zdarza.

Maluchy z ośrodka preadopcyjnego czekają na nowych rodziców
Maluchy z ośrodka preadopcyjnego czekają na nowych rodziców © Archiwum prywatne | AGBOHDANOWICZ

- W dużej części są to dzieci matek, które w czasie ciąży nadużywały narkotyków i alkoholu, co zdrowotnie odcisnęło się na maluchach. Mają zespół alkoholowy, różne zaburzenia neurologiczne, a przede wszystkim traumę z powodu opuszczenia przez matkę i ojca - mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska.

Trauma u dzieci jest tym większa, że po porzuceniu miesiącami przebywają w szpitalu, w którym się urodziły, bo brakuje rodzin zastępczych, a zgodnie z prawem nie wolno umieszczać w domach dziecka dzieci poniżej 10. roku życia. Kryzys pieczy zastępczej doprowadził do tego, że i tak przebywa tam 2300 maluchów. Dla najmłodszych, tych kilkudniowych, kilkutygodniowych powstał ośrodek preadopcyjny Gajusza. Rocznie trafia tu 50-60 niemowląt. Przepisy mówią, że mogą tu przebywać do ukończenia pierwszego roku życia. W tym czasie ośrodki adopcyjne szukają dla nich nowej rodziny.

Ośrodek preadopcyjny to taki dom dziecka na specjalnych zasadach. W Polsce są tylko trzy takie placówki. Pokoje dla maluchów wyglądają niemal jak te w zwykłych domach. Na ścianach kolorowe tapety. Łóżeczka, bajkowa pościel. Obok kołyska z zawieszonymi nad nią pluszakami. Pod ścianą fotele do karmienia niemowląt dla opiekunów zatrudnionych w ośrodku preadopcyjnym.

Dziś jest ciepło. Maluchy pojechały w wózkach do ogrodu. Rozrabiają na kocach. Gaworzą, śmieją się. W tej chwili jest ich 15. Każdym dzieckiem zajmują się maksymalnie trzy opiekunki, by dać dzieciom szansę na zbudowanie więzi z osobami dorosłymi. W szpitalach, gdzie dzieci po urodzeniu przebywają miesiącami, inna osoba je karmi, inna zmienia pieluchę, a inna kładzie do snu. To potęguje traumę wywołaną porzuceniem.

- Ludzie często to bagatelizują. Mówią, że dziecko zapomni. To nieprawda. Najmłodsze nie mają wyuczonych mechanizmów obronnych. One nigdy nie zapomną. Nie ma mocniejszej traumy dla dziecka po urodzeniu niż zerwanie więzi z mamą, którą przez dziewięć miesięcy słyszało i czuło. Jeśli po urodzeniu dziecko trafi do rodziny zastępczej, która pełni rolę pogotowia opiekuńczego, stamtąd do kolejnej rodziny zastępczej, a za jakiś czas do rodziny adopcyjnej, to trauma może być tak silna jak u dziewczynki, która była przetrzymywana w piwnicy - mówi prezeska Gajusza.

Opowiada historię z książki na temat traumy wczesnodziecięcej "O chłopcu wychowywanym jak pies". 2-letnia dziewczynka trafiła do rodziny zastępczej. Na widok mleka wpadała w szał. Nie dało się jej uspokoić. Rodzina nie mogła trzymać mleka w domu, w sklepie omijali półki z nabiałem. Poprosili o pomoc psychiatrę dziecięcego. Lekarz sprawdził akta dziewczynki. Okazało się, że była świadkiem zabójstwa mamy. Były partner poderżnął kobiecie gardło i wyszedł. Dziewczynka zaczęła karmić matkę swoją butelką. Z rany na szyi zaczęło wypływać mleko.

Prawie wszystkie dzieci z ośrodka preadopcyjnego mają trudności z jedzeniem. Gdy neurologopedka Karolina Wojciechowska widzi malucha z marmurkowym zabarwieniem skóry, nieprawidłowym napięciem mięśniowym, przyspieszonym oddechem, wie, że poziom hormonu stresu jest u niego bardzo wysoki.

- Dziecko z traumą opuszczenia postrzega świat zewnętrzny jako niebezpieczny i wtedy odłącza wszystko to, co zewnętrzne, czyli między innymi jedzenie. Dodatkowo trauma źle wpływa na proces trawienia. Maluchy mogą mieć objawy zbliżone do choroby refluksowej, dużo ulewać. Dziecko nie wie, czy jedzenie jest bezpieczne. Musimy je tego nauczyć. Odpowiednio dobrać smoczek, butelkę, nawet szybkość przepływu mleka.

Dzieci uczą się jeść, a opiekunowie je karmić. W ciągu dnia w Gajuszu mają jedno zadanie: tulić dzieci. Jeszcze żaden maluch z ośrodka Gajusza nie trafił do domu dziecka, bo gdy ośrodki adopcyjne nie znajdują chętnych do stworzenia domu, pracownicy fundacji szukają rodzin zastępczych.

- Nie oszukujmy się. Nie ma kolejki chętnych po dzieci z zespołem alkoholowym, ubytkami neurologicznymi czy różnymi ograniczeniami. Ludzie chcą mieć zdrowe dzieci. Rozkręcamy akcje medialne, szukamy rodzin na Facebooku. To słabo świadczy o systemie, że to Facebook szuka rodzin dla dzieci. Jest też sporo zwrotów dzieci. Mieliśmy pod opieką chłopca, który 16 razy zmieniał dom. Doświadczył od dorosłych tyle złego, że nie potrafił normalnie funkcjonować - mówi prezeska fundacji.

Tragiczny scenariusz jest niestety realny

15 kwietnia 2025 roku. Ulicą Zgierską na łódzkich Bałutach idzie mężczyzna. Skręca w przechodnią bramę jednej z opuszczonych kamienic. W przejściu zauważa reklamówkę. W środku nowonarodzona dziewczynka wraz z pępowiną i łożyskiem.

Dziecko natychmiast trafia do szpitala. Jest bardzo wyziębione, w głębokiej hipotermii. Pierwszy pomiar temperatury ciała wskazuje zaledwie 27 stopni, na granicy życia. Prawidłowa temperatura to 36,6. Badania wykazują, że dziewczynka urodziła się w terminie, może dwie godziny przed znalezieniem.

Lekarze dają dziewczynce na imię "Jagódka". W jej krwi wykryto amfetaminę. Jej matka zostaje zatrzymana dzień później. 36-latka przyznała się do porzucenia dziecka. Prokuratura przedstawiła jej zarzut usiłowania zabójstwa w zamiarze ewentualnym.

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska z Jagódką
Tisa Żawrocka-Kwiatkowska z Jagódką © Archiwum prywatne

Dwa tygodnie później Jagódka trafiła do ośrodka preadopcyjnego Tuli Luli. Obecnie przebywa w rodzinie zastępczej.

- Wyjątkowo szybko znalazła się rodzina zastępcza. Oby Jagódka nie doświadczyła więcej krzywdy ze strony dorosłych - mówi prezeska fundacji. I wraca do historii Justyny: - Dziewczyna niedługo skończy 18 lat i co wtedy? Za jakiś czas w mediach zobaczymy, że kolejna matka wyrzuciła dziecko w reklamówce na śmietnik i to będzie Justyna. Nie dlatego, że jest złą osobą, tylko dlatego, że przeszła takie piekło, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować. Jeśli nie będzie miała stałej pomocy specjalistów, ten tragiczny scenariusz jest niestety realny.

*Imiona niektórych dzieci z uwagi na ich dobro zostały zmienione

Magda Mieśnik, dziennikarka Wirtualnej Polski

Chcesz się skontaktować z autorką? Napisz: magda.miesnik@grupawp.pl

Wybrane dla Ciebie
Groził pobiciem i podpaleniem mieszkania. Zaatakował strażników
Groził pobiciem i podpaleniem mieszkania. Zaatakował strażników
Usłyszała krzyki i wołanie o pomoc. Kobieta znalazła sąsiada w szambie
Usłyszała krzyki i wołanie o pomoc. Kobieta znalazła sąsiada w szambie
Europa przed wyzwaniem. Ile trzeba, by zatrzymać Putina?
Europa przed wyzwaniem. Ile trzeba, by zatrzymać Putina?
Tragedia w Kenii. Osunęła się ziemia, nie żyje 13 osób
Tragedia w Kenii. Osunęła się ziemia, nie żyje 13 osób
Vance zażartował z siebie na Halloween. W sieci hit z peruką i memem
Vance zażartował z siebie na Halloween. W sieci hit z peruką i memem
Igły w cukierkach z Halloween. Mogło dojść do tragedii
Igły w cukierkach z Halloween. Mogło dojść do tragedii
Orban krytykuje Tuska. "To bardzo smutne"
Orban krytykuje Tuska. "To bardzo smutne"
Rosyjski atak na Mikołajów. Są zabici i ranni
Rosyjski atak na Mikołajów. Są zabici i ranni
Polacy ruszyli. Spory ruch na warszawskich cmentarzach
Polacy ruszyli. Spory ruch na warszawskich cmentarzach
Tragedia w Indiach. Tłum stratował wiernych w świątyni hinduistycznej
Tragedia w Indiach. Tłum stratował wiernych w świątyni hinduistycznej
Przestępcy z Bytomia zatrzymani. Ukradli seniorowi 2 miliony
Przestępcy z Bytomia zatrzymani. Ukradli seniorowi 2 miliony
Atak hakerski na biuro podróży. Klienci powinni sprawdzić swoje dane
Atak hakerski na biuro podróży. Klienci powinni sprawdzić swoje dane