Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

36 proc. pracowników pedagogicznych placówek to ludzie powyżej 50. roku życia
© WP | Wojciech Kozioł

Jeśli cię biją, bądź ostrożny. Tak pracuje się w poprawczaku

Dariusz Faron

Miał 20 lat i ważył ponad 100 kg. Po jego ciosach zalałem się krwią. Chcesz się bronić, ale jeden fałszywy ruch i oskarżą cię o przekroczenie uprawnień albo przemoc. Dlatego najbezpieczniej dać się pobić.

  • Robert dostał ciosy w twarz, bo zwrócił wychowankowi uwagę. Lekarze założyli mu 14 szwów. Po czasie zdiagnozowali u niego syndrom stresu pourazowego.
  • Kamilowi podopieczny zakładu poprawczego złamał żuchwę w dwóch miejscach. Przeszedł operację pod narkozą, leczył się psychiatrycznie.
  • Jana Cwanka nikt nie bił. - I tak trafiłem do psychiatry. Problemy psychiczne pracowników zakładów dla nieletnich to od lat temat tabu.

Tekst: Dariusz Faron

- Wyjdziemy zapalić?

Lekarz zabronił ze względu na nadciśnienie, ale Robert wiedział, że tym razem bez papierosa się nie obejdzie. Za duże nerwy. Dym wciągany do płuc trochę je złagodzi.

W czerwcu będzie świętował 59. urodziny. Siwe włosy w lustrze przypominają mu, że młodość dawno minęła. A szerokie barki i słuszna postura, że ciągle jest silnym facetem, nawet jeśli nie tak sprawnym, jak kiedyś. Pracował w zakładzie poprawczym 30 lat. Dawał z siebie wszystko, ale dziś będzie opowiadał głównie o tym, co dostał:

w 1993 r. - umowę o pracę jako wychowawca zakładu poprawczego w Tarnowie;

w 2012 i 2021 r. - nagrody ministra sprawiedliwości za wzorowe wykonywanie obowiązków;

w marcu 2023 – dwa ciosy w twarz od wychowanka, któremu zwrócił uwagę. A później zwolnienie lekarskie i diagnozę psychiatry: syndrom stresu pourazowego.

Papieros dopalony, wracamy do środka. Robert bierze łyk czarnej kawy i robi głęboki wdech. Znowu będzie bolało.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Ciociu, czy my ci możemy zaufać?". Dzieci opowiedziały o piekle w rodzinie zastępczej

PŁYTY CD

Marzec 2023.

Za oknem wiosna, więc Robert naiwnie myśli, że to będzie dobry dzień. Pracuje na popołudniową zmianę. O 16.00 chłopcy wracają z lekcji i warsztatów zawodowych do internatu. Przed kolacją mają w świetlicy dodatkowe zajęcia plastyczne albo oglądają z wychowawcą film. Szesnastu podopiecznych jest podzielonych na trzy grupy. Po południu zostaje w zakładzie dwóch pracowników ochrony i po jednym wychowawcy na grupę.

Robert widzi, że Krystiana nosi.

Jest w poprawczaku od roku. 20 lat, ponad 100 kilogramów wagi. Demoralizacja, wagary, kradzieże, pobicia. Zaburzenia psychiczne. Sam się nieraz przechwalał, że jak się "odpalał", matka pomagała go obezwładnić, bo policjanci nie dawali rady. Aniołkiem nie jest, ale w placówce nie kręci żadnych afer. Nieźle się z Robertem dogadują.

Dlatego kiedy Krystian rzuca ze złością płytami CD, zaskoczony wychowawca pyta, co się dzieje. I spokojnie tłumaczy, że jeśli nie przestanie, narobi sobie kłopotów, bo niszczy zakładowe mienie.

- Zwracałem uwagę raz, drugi. Potem chciałem wrócić ze świetlicy do swojego pokoju, żeby dać mu czas na przemyślenie – wspomina Robert.

Idzie korytarzem, gdy nagle dostaje uderzenie pięścią w okolice skroni. Chwieje się i zdezorientowany czuje, że krew cieknie mu po twarzy. Odruchowo ściąga okulary, żeby ratować oczy.

- Co ty robisz, człowieku?!

Krystian nie reaguje. Robert naciska przycisk w zegarku, wzywając pracowników ochrony, ale w internacie są trzy piętra. Zanim dobiegną, minie co najmniej kilka minut. Na razie nikt mu nie pomoże.

- W pewnym momencie przemknęło mi przez głowę, że mogę nie wrócić do domu – powie 1,5 roku od tamtych zdarzeń. Zaraz po tej myśli poczuł dziwną pustkę. A potem znowu ból.

Krystian wyprowadził kolejny cios.

SZKŁO

Na starcie dyrektor ostrzegał go, że podopieczni nie darzą wychowawców miłością. Wcześniej pracował jako urzędnik. Usłyszał od znajomego, że jest wakat w poprawczaku i stwierdził, że spróbuje. Był ciekawy tych młodych ludzi. Skusiła go też perspektywa emerytury po 25 latach.

Pierwsze tygodnie to najczęściej testowanie nowego wychowawcy. Chłopcy szarpią się na jego oczach i patrzą, jak zareaguje. Prowokują, bluzgają. Raz jednemu z wychowanków nie podoba się, że Robert go obudził. Wyjmuje spod poduszki kawałek szkła i rusza w jego stronę. Szybko zostaje obezwładniony. I już wie, że z nowym wychowawcą nie ma żartów.

Robert zdaje sprawdzian: jest stanowczy i zdecydowany, ale używa siły w ostateczności. Szanuje wychowanków, więc oni zaczynają szanować jego. Na zajęciach sportowych, które prowadzi, łapie z chłopakami wspólny język.

W 1999 r. pracownicy zakładów dla nieletnich tracą prawo do wcześniejszej emerytury. Prawo działa w tym przypadku wstecz, więc zmiany obejmują też Roberta. Mimo to nawet nie myśli o odejściu. Spełnia się w tej pracy.

Większość podopiecznych trafia po poprawczaku do zakładu karnego. Ale nieraz udaje się kogoś zawrócić ze złej drogi. Ostatni przykład: chłopak z tzw. trudnego domu, agresywny, skreślony przez wszystkich. Wychowawca załatwił mu pracę w piekarni. Właściciel chwali, że jest jego najlepszym pracownikiem.

Przez ponad 30 lat Robert nigdy nie wątpił w sens tego, co robi.

Aż do tamtego ciepłego dnia.

SYNDROM

- Co ty robisz, człowieku?!

Jeden cios, potem kolejny. Krystian patrzy na zakrwawioną twarz Roberta i chyba myśli, że wystarczy. Po chwili strażnicy obezwładniają chłopaka. Odprowadzają go do izby adaptacyjnej. Robertowi robią prowizoryczny opatrunek, ale szybko przesiąka krwią. Trzeba jechać na SOR.

- Założyli mi 14 szwów. Jak już zeszyli ranę i tak nie chcieli mnie wypuścić. Miałem ciśnienie 240/130. Tabletki nie pomogły, spadło dopiero po zastrzykach.

Krystian ląduje w zakładzie poprawczym o zaostrzonym rygorze. Robert – u psychiatry. Diagnoza: syndrom stresu pourazowego. Od roku jest na urlopie dla poratowania zdrowia. W połowie lutego ma wrócić do pracy.

Po ataku podopiecznego Robertowi założono 14 szwów
Po ataku podopiecznego Robertowi założono 14 szwów© Archiwum prywatne

- Spotykam się z psychiatrą częściej, by przygotować się do powrotu. To dla mnie ogromny stres. Straciłem poczucie bezpieczeństwa. Do emerytury pomostowej został mi rok i trzy miesiące. Będę musiał przetrwać. Ale nie ma dnia, bym nie myślał z obawą, co dalej – przyznaje.

- Nie wiem, czy po tym, jak mnie pobito, nie straciłem serca do tej pracy. Gdybym mógł odejść na emeryturę, zrobiłbym to jeszcze dziś. Żona bardzo się o mnie boi. Mówi, żebym nie wracał.

- I co jej pan odpowiada?

- Że za odznaczenia z ministerstwa chleba nie kupimy.

LIST DO PREMIERA

W grudniu 2024 r. zarząd NSZZ Pracowników Schronisk dla Nieletnich i Zakładów Poprawczych wystosował list do premiera Donalda Tuska.

"Jednym z najważniejszych zadań jest potrzeba wypracowania rozwiązań prawno-organizacyjnych skutecznie zapewniających bezpieczeństwo pracownikom placówek wobec coraz liczniejszych przypadków bezpośredniej fizycznej napaści ze strony wychowanków" - alarmują związkowcy.

Według ustawy o wspieraniu i resocjalizacji nieletnich, w przypadku zagrożenia życia i zdrowia swojego lub innych, jeśli "oddziaływania psychologiczno-pedagogiczne" nie przynoszą skutku, pracownik może zastosować przymus bezpośredni w postaci siły fizycznej, pasa bezpieczeństwa albo kaftana. A także umieścić wychowanka w izbie adaptacyjnej maksymalnie na pięć dni. Wychowawcy mogą też wezwać na pomoc pracowników ochrony.

Dlaczego czują się zagrożeni?

- Pracownicy zakładów dla nieletnich, w przeciwieństwie do służb mundurowych, pracują do 65. roku życia. Proszę sobie wyobrazić, że 60-latek ma obezwładnić dobrze zbudowanego 20-latka. Jest bez szans - mówi dr Marek Łukasiewicz, autor książki "Następstwa braku bezpieczeństwa w pracy resocjalizacyjnej z nieletnimi".

W strukturze ministerstwa sprawiedliwości działa 30 zakładów dla nieletnich: dziewięć samodzielnych zakładów poprawczych, pięć zakładów połączonych ze schroniskiem dla nieletnich, dwa samodzielne schroniska i 14 okręgowych ośrodków wychowawczych.

36 proc. pracowników pedagogicznych placówek to ludzie powyżej 50. roku życia. - Do tego dochodzi kwestia wypalenia zawodowego po dwudziestu kilku czy trzydziestu latach pracy. Pracownicy zakładów dla nieletnich to garstka ludzi. Żaden rząd nie chce się nad nami pochylić - mówi Robert.

- Mamy być dla podopiecznych autorytetem. A jesteśmy starszymi panami.

RULETKA

W niektórych placówkach narzędzia, które mają zapewnić bezpieczeństwo pracownikom i podopiecznym, w ogóle nie są używane.

Dr Marek Łukasiewicz: - Jeśli spojrzy pan na filmy szkoleniowe policji, do założenia kaftana zaleca się pięciu funkcjonariuszy. Na nocnym dyżurze w zakładzie poprawczym nie ma nawet tylu osób. A jeśli są, praktycznie wszyscy musieliby zejść ze stanowisk i zostawić pozostałych bez opieki.

Jak mówią wychowawcy, inna kwestia to poziom ochrony. Żeby zatrudnić się w zakładzie poprawczym jako strażnik, nie trzeba przejść żadnego szkolenia. Młodzi raczej nie są chętni. Dyrektorzy często nie mają wyjścia i zatrudniają wszystkich, którzy się zgłaszają.

Dlatego wezwanie ochrony jest jak zakręcenie ruletką. Jedni strażnicy przybiegną najszybciej, jak potrafią. Zdarzają się i tacy, którzy pechowym zrządzeniem losu nigdy nie docierają na czas. Boją się, że sami ucierpią.

Kamil, pracownik zakładu poprawczego: - Nazywa się ich "strażnikami", ale to często ludzie bez żadnego przeszkolenia do pracy z taką młodzieżą. Emerytowani policjanci albo byli dozorcy obiektów przemysłowych. Nie są w stu procentach sprawni, robią za najniższą krajową. Nie chcą się narażać.

- Inna sprawa, że nieraz na zakładzie jest jeden pracownik ochrony i kilkadziesiąt monitorów. Kiedy już zauważy zajście, ma trochę do przebiegnięcia i kilka zamków do otworzenia. Najczęściej dociera po zdarzeniu.

- Jak ma skutecznie interweniować, gdy robi się naprawdę podbramkowo?

POLE MINOWE

- Ostatnio spaliłem wszystkie dokumenty związane z moją sprawą. Próbuję iść do przodu, ale to bardzo trudne. Nie wyobrażam sobie powrotu do pracy – przyznaje Kamil.

Prosi, by nie podawać jego prawdziwego imienia ani zakładu poprawczego, w którym pracuje. Tak jak Robert został pobity przez wychowanka. Zwrócił mu uwagę, żeby nie palił w szkolnym budynku.

- Co ty pierd***?! Na zewnątrz wieje, a muszę zajarać.

Zrobił krok w stronę chłopaka, żeby pokazać, że się go nie boi. Dostał potężny cios. Zaraz potem jeszcze kilka. Próbował się bronić, ale zanim dobiegł drugi pracownik, Kamil miał złamaną żuchwę w dwóch miejscach. Przeszedł operację pod narkozą. Wstawili mu tytanowe płytki.

- Najsmutniejsze, że ja tego chłopaka naprawdę lubiłem. A on mnie pobił - opowiada.

Podkreśla: najważniejsze jest dobro nieletnich, ale w przypadku agresji wychowanka obrona przed nim to stąpanie po polu minowym. Jeden fałszywy ruch i masz zarzut o przekroczenie uprawnień.

- Jeśli ktoś mnie bije, trudno go obezwładnić i jednocześnie nie naruszyć jego tzw. strefy komfortu. Podczas szkoleń na manekinie wszystko wygląda pięknie. W praktyce nie jest już tak kolorowo - zaznacza.

I przytacza scenę z zakładu poprawczego, której był świadkiem.

Chłopak jest na lekcji skrajnie agresywny. Zagraża innym, więc nauczyciel wzywa pracownika ochrony, który ma go umieścić w izbie adaptacyjnej. Ale wychowanek najwyraźniej nie ma na to ochoty. Zaczynają się schody.

- Strażnik się bał, że jak chłopak będzie się stawiał i się poszarpią, zarzucą mu później stosowanie przemocy. Proszę sobie wyobrazić, że zaczął prosić wychowanka, żeby poszedł z nim do izby.

- No chodź, proszę cię.

- Mówiłem ci już: spier***!

Klasa ma ubaw. Nauczycielowi i pracownikowi ochrony do śmiechu nie jest. Jeśli dochodzi do fizycznego starcia i sprawa zostaje zgłoszona do ministerstwa, masz później kilka miesięcy nerwów, czy nikt nie dopatrzy się uchybień.

Chłopak, który złamał Kamilowi żuchwę, został skazany na cztery miesiące więzienia. Kamil pozostaje pod opieką lekarzy do dziś. Podobnie jak Robert.

Robert: - Pamiętam, jak była w naszym zakładzie ankieta i ktoś napisał, że czuje się zagrożony. Dostaliśmy tzw. superwizję, raz na miesiąc był w zakładzie psycholog. To zupełnie niewystarczające, by nie powiedzieć: śmieszne. Powinniśmy mieć z takim specjalistą stały kontakt. Nie mówiąc już o konieczności odmłodzenia kadry czy wdrożeniu jakichś rozwiązań emerytalnych.

- Mam żal o to, jak funkcjonuje system. Gdy cierpi wychowanek placówki, od razu obejmuje się go opieką. Ma rozmowy z psychologiem, psychiatrą, terapeutą. My zostajemy sami. Po wypadku specjalisty musiałem szukać sam.

Kamil: - Mam w tej pracy ponad 30-letni staż. Zrobiłem kiedyś mały bilans. Wielu chłopakom udało się pomóc, ale cena, jaką się płaci, jest zdecydowanie za wysoka. Na początku jesteś pełen energii, chcesz ratować innych.

- A kończysz połamany w gabinecie psychiatry.

Pracownicy zakładów dla nieletnich czują się zagrożeni
Pracownicy zakładów dla nieletnich czują się zagrożeni© Getty Images, | Manuel Sulzer

NIE ZREALIZOWAŁ GROŹBY

- Oczywiście to nie tak, że każdego dnia jest jazda bez trzymanki. Agresja wobec pracowników nie zdarza się codziennie – zaznacza dr Marek Łukasiewicz, który pracuje w zakładach dla nieletnich od 34 lat.

Ale, jak dodaje, nie są to też historie, które można policzyć na palcach jednej ręki.

- Opowiem o bardzo świeżej sprawie. Chłopak krzyczał do wychowawcy: "ty ch***, zabiję cię!". Na rozprawie sędzia stwierdził, że przecież "podopieczny nie zrealizował swojej groźby". Miesiąc później ten sam wychowanek kopnął pracownika.

W latach 2016-2017 Łukasiewicz badał kwestię bezpieczeństwa pracowników pedagogicznych młodzieżowych ośrodków wychowawczych, zakładów poprawczych i schronisk dla nieletnich. Przepytał 185 osób, co stanowiło wówczas 18 proc. wszystkich pracowników. 84 osoby doświadczyły przemocy i agresji słownej ze strony wychowanków. 37 respondentów stwierdziło, że było zastraszanych. Niemal co piąty spotkał się z agresją fizyczną.

Kiedy Łukasiewicz prowadził badania, głośno było o historii z Głogowa. W październiku 2016 r. dwóch podopiecznych tamtejszego zakładu poprawczego usłyszało wyrok za pobicie wychowawcy. Bili go po głowie, przewrócili i kopali.

W sierpniu 2023 r. czterech wychowanków zakładu poprawczego w Trzemesznie zaatakowało pracowników i zabrało im klucze. Jeden z nich, 20-latek, podczas próby ucieczki utopił się w Jeziorze Popielewskim.

W grudniu 2024 r. w jednym z okręgowych ośrodków wychowawczych uczeń rzucił się z pięściami na nauczyciela. Pracownik nie odniósł poważnych obrażeń. Chłopaka odwieziono do szpitala psychiatrycznego.

Miesiąc wcześniej Polską wstrząsnęły wydarzenia z Okręgowego Ośrodka Wychowawczego w Jerzmanicach-Zdroju. Ofiarą przemocy był jednak nie pracownik, a 14-letni wychowanek. Wychowawca Jacek T. bił go po głowie, kopał i szarpał kilka razy w ciągu dnia. Usłyszał zarzut znęcania się. Według prokuratury doprowadził chłopca do próby samobójczej.

- Chcę, by to wybrzmiało: nie ma zgody na żadną przemoc. Nasi podopieczni mają za sobą trudne doświadczenia, ich dobro jest tu zdecydowanie najważniejsze - mówi dr Łukasiewicz. - Natomiast konieczne jest zachowanie jakiejś równowagi. Przestrzeganiem praw nieletnich zajmuje się wiele organizacji i podmiotów.

- A o pracownikach zakładów dla nieletnich nie myśli nikt.

WARSZTAT

13 grudnia 2023 roku.

W radiu grają kolędy, a za szybą biało, więc w drodze do pracy Dariusz Kuszewski jest w świetnym humorze. Podobnie jak kiedyś Robert, myśli, że czeka go dobry dzień. Czemu miałoby być inaczej?

Kuszewski jest kierownikiem szkoły w zakładzie poprawczym w Nowem. Zajmuje się resocjalizacją nieletnich od 30 lat i - chociaż to trudna robota – ma więcej dobrych wspomnień niż złych. Szesnaście razy był nagrodzony przez dyrektorów, raz przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Jest szanowany przez kadrę i podopiecznych.

Darek parkuje przed żółtym budynkiem z wysokimi oknami. To tutaj.

Zaraz dowie się, że 15-letni Karol nie jest w świątecznym nastroju. Od kilku tygodni mają z nim sporo roboty. 5 grudnia powiedział kierownikowi warsztatów, że zabije i jego, i jego rodzinę. Dwa dni później "doradził" wychowawczyni, żeby lepiej nie przychodziła na drugą zmianę, bo "chętnie poskacze jej po głowie". Raz zaatakował nawet dyrektora zakładu.

- Tamtego dnia znowu był bardzo agresywny. Miałem razem z pracownikami ochrony dokonać w warsztacie tzw. wyłączenia wychowanka, czyli umieścić go w izbie adaptacyjnej. Odmówiłem, bo wcześniej dostaliśmy wytyczne, że warsztat jest zbyt niebezpiecznym miejscem na takie akcje – opowiada Kuszewski.

- Usłyszałem od dyrektora, że jeden z pracowników wyprowadzi chłopca na korytarz, więc nie powinno być problemów. Dostałem polecenie, że mam działać - dodaje.

Plan szybko się sypie. Jeden z pracowników nie domyka drzwi stolarni. Kiedy Karol widzi Darka i pracowników ochrony, ucieka tam i zaczyna rzucać w nich metalowymi krzesłami. Próbuje uderzyć ich deską. Stoi obok piły tarczowej, wokół dłuta i młotki. Wołają, żeby się uspokoił, ale nic do niego nie dociera.

- Rozpier*** was, kur**!

Darek idzie zaraz za strażnikiem z tarczą. - W pewnym momencie strażnik się poślizgnął, atak skupił się na mnie. Dostałem pięścią w szczękę i zostałem kopnięty w krocze. Zacząłem się bronić. Zamarkowałem atak, machając rękami, żeby poczuł się zdezorientowany. Po chwili udało nam się go obezwładnić - mówi Kuszewski.

Karol trafia do izby adaptacyjnej, ale tam nadal jest agresywny. Kopie w drzwi i okna, uderza głową o ścianę. Pracownicy zakładają mu pas obezwładniający i wzywają pogotowie. W szpitalu chłopak przechodzi badanie psychiatryczne.

Darek jest przekonany, że chociaż zrobiło się podbramkowo, zareagował tak, jak powinien. Dwa dni później, 15 grudnia, dyrektor przyznaje mu nagrodę roczną za dobrze wykonywaną pracę.

Dlatego Kuszewski zupełnie nie spodziewa się tego, co ma nadejść.

PROF. KONOPCZYŃSKI: MONITORUJEMY SYTUACJĘ

Atak na pracownika zakładu dla nieletnich to tzw. wydarzenie nadzwyczajne. Dyrektor placówki musi je zgłosić do Ministerstwa Sprawiedliwości.

- Mocno ubolewam nad każdym takim przypadkiem. System nie powinien dopuszczać do podobnych sytuacji. Niemniej mamy informacje na bieżąco, monitorujemy to. Zarówno przemoc podopiecznych wobec wychowawców, jak i pracowników wobec małoletnich, to według naszej wiedzy jednostkowe przypadki - mówi Wirtualnej Polsce prof. Marek Konopczyński, pedagog resocjalizacyjny, pełnomocnik ministra sprawiedliwości ds. nieletnich.

- Główny problem leży w komunikacji. Niektórzy wychowawcy są nastawieni na wydawanie poleceń. A powinniśmy prowadzić z wychowankiem dialog, dyskutować - dodaje.

Co, jeśli agresywny podopieczny na dialog nie ma ochoty?

- To zależy od sytuacji. Wiem, że to uwłacza honorowi, ale w niektórych, skrajnych sytuacjach, powinno się po prostu oddalić, uciec. I wezwać pomoc. Jeśli wychowawca jest fizycznie przygotowany i nie ma nikogo w pobliżu, jest możliwość złapania za ręce, posadzenia, rozmowy. Do podopiecznych trzeba podejść terapeutycznie, a nie garnizonowo - uważa prof. Konopczyński.

Pełnomocnik ministra sprawiedliwości alarmuje, że system resocjalizacji nieletnich w Polsce ma poważniejsze problemy niż przypadki naruszenia bezpieczeństwa pracowników.

Przede wszystkim są dwa podsystemy placówek. Młodzieżowe ośrodki wychowawcze podlegają pod ministerstwo edukacji, a zakłady poprawcze, okręgowe ośrodki wychowawcze i schroniska dla nieletnich – pod resort sprawiedliwości. Dlatego między placówkami brakuje współpracy.

Konopczyński zwraca też uwagę na inny "narastający problem":

- Trzydzieści, czterdzieści proc. kierowanych do placówek dla nieletnich w ogóle nie powinno tam trafić. To m.in. uzależnieni od różnych substancji bądź podopieczni z zaburzeniami psychicznymi. Potrzebują specjalistycznej pomocy, a w zakładzie poprawczym nie da się prowadzić terapii. Wychowawcy są tu często bezradni - mówi pedagog.

Przytaczam słowa pracowników placówek o wypaleniu zawodowym.

- Absolutnie się zgadzam, że to specyficzna i trudna praca, której nie da się wykonywać efektywnie przez 30 lat. Konieczne jest wsparcie psychologiczne dla tych ludzi. Tego w ustawie o wsparciu nieletnich i resocjalizacji nie ma. A powinno się znaleźć. I takie są plany.

Prof. Marek Konopczyński pełnomocnik ministra ds. nieletnich
Prof. Marek Konopczyński pełnomocnik ministra ds. nieletnich© PAP | Leszek Szyma�ski

WIELKIE ZAMIATANIE

Łącznie rozmawiam z siedmioma pracownikami pedagogicznymi zakładów dla nieletnich. Zgodnie twierdzą, że choć ataki na pracowników nie są codziennością, skala problemu jest większa, niż się powszechnie uważa.

- Wie pan, co się dzieje, gdy dyrektor oficjalnie zgłosi do resortu tzw. wydarzenie nadzwyczajne? - pyta Jan Cwanek, były nauczyciel w zakładzie poprawczym w Raciborzu.

I od razu odpowiada: wówczas do zakładu przyjeżdża komisja z Departamentu Wykonania Orzeczeń i Probacji. Przesłuchuje pracowników i podopiecznych, ogląda nagrania z monitoringu, analizuje dokumentację.

- Utarło się w środowisku, że jeśli się da, załatwia się to wewnętrznie, bo zgłoszenie najczęściej oznacza kłopoty dla placówki. Mówiąc wprost, gros incydentów związanych z naruszeniem bezpieczeństwa pracownika po prostu zamiata się pod dywan – zaznacza Cwanek.

Dr Marek Łukasiewicz: - W przypadku braku zgłoszenia wydarzenia nadzwyczajnego dyrektorowi placówki grozi zarzut niedopełnienia obowiązków. Natomiast fakty są takie, że każde głośne tego typu zdarzenie w placówkach dla nieletnich z ostatnich lat kończyło się odwołaniem dyrektora.

Jan Cwanek: - Nawet w przypadku ataku na pracownika komisja bada przede wszystkim, kto czegoś nie dopilnował i czy były uchybienia. A uchybienia można znaleźć zawsze.

Jan Cwanek
Jan Cwanek© Archiwum prywatne

UMORZENIE I PRZEPROSINY

W przypadku Kuszewskiego nic nie zostaje zamiecione pod dywan.

Po akcji z Karolem Prokuratura Rejonowa w Świeciu prowadzi śledztwo ws. przekroczenia uprawnień w zastosowaniu przymusu bezpośredniego oraz naruszenia nietykalności cielesnej wychowanka. W listopadzie 2024 r. umarza postępowanie. Nie dopatruje się też przekroczenia uprawnień przez dyrektora zakładu.

"Z zabezpieczonego nagrania nie wynika, by Kuszewski uderzył chłopca w twarz. Wraz z innymi pracownikami odpiera uderzenia dziecka, próbuje go podejść i obezwładnić. Jakkolwiek widać, że Kuszewski wielokrotnie wymachuje rękami w kierunku chłopca, na nagraniu widoczne jest jedynie, że uderza go otwartą ręką w plecy" – ocenia w uzasadnieniu prokuratura.

"Należało wziąć pod uwagę cały kontekst sytuacyjny. Zachowanie nieletniego stwarzało zagrożenie dla innych i dla niego samego. Problemy wychowawcze się nasilały, a kary dyscyplinujące nie przynosiły rezultatów" - dodaje i zaznacza, że przestępstwo naruszenia nietykalności ściga się z oskarżenia prywatnego.

15-letni Karol zeznał, że nikt go nie uderzył. A badania przeprowadzone w szpitalu nie wykazały u niego żadnych urazów. Chłopak przeprosił nawet pisemnie dyrektora zakładu poprawczego, którego zaatakował kilka tygodni wcześniej, oraz Kuszewskiego.

"Jest mi bardzo przykro, bo darzę pana Darka ogromnym szacunkiem i wiem, ile stara się dla mnie zrobić. Niestety nie mogę zapanować nad własną agresją".

RZECZNIK DYSCYPLINARNY: UCHYBIŁ GODNOŚCI NAUCZYCIELA

Mimo decyzji prokuratury Kuszewski nie śpi spokojnie.

W lutym 2024 r., dwa i pół miesiąca po akcji w stolarni, dyrektor, nieoczekiwanie dla Darka, karze go upomnieniem za "naruszenie obowiązków poprzez zadanie uderzenia i czterokrotną próbę uderzenia nieletniego". Kieruje też do Rzecznika Dyscyplinarnego dla Nauczycieli w Bydgoszczy podejrzenie o naruszeniu praw lub dobra dziecka.

- Według niego zadziałałem nieadekwatnie do sytuacji. To absurd. Dyrektor musiał widzieć nagrania z monitoringu już w dniu zdarzenia i wówczas twierdził, że wszystko było w porządku. Podziękował mi nawet za to, co zrobiłem - mówi Darek.

A co z uderzeniem nieletniego?

- Musiałem się bronić, a przede wszystkim jak najszybciej obezwładnić chłopaka, by nie doszło do jakiejś tragedii. Nie wyrządziłem mu krzywdy. Działałem instynktownie, ale zgodnie z przepisami - twierdzi Kuszewski.

I wysyła Wirtualnej Polsce ustawę o środkach przymusu bezpośredniego i broni palnej. Według niej, podczas stosowania przymusu bezpośredniego możliwe jest użycie siły fizycznej, w tym ataku. "Nie zadaje się uderzeń, chyba że uprawniony działa w celu odparcia zamachu na życie lub zdrowie własne, lub innych albo na mienie, lub przeciwdziała ucieczce".

Rzecznika Dyscyplinarnego to nie przekonało.

Zarzucił Kuszewskiemu, że "swoim postępowaniem uchybił godności i obowiązkom nauczyciela". Według niego "dopuścił się nieuprawnionego i z wykorzystaniem niewłaściwych technik zastosowania środka przymusu bezpośredniego". Uniemożliwił skuteczne działania pracownikom ochrony, a także "wielokrotnie kierował uderzenia w kierunku głowy wychowanka".

W styczniu 2025 r. Rzecznik Dyscyplinarny wniósł o zwolnienie Kuszewskiego z pracy i ukaranie go zakazem pracy jako nauczyciela przez trzy lata. Dyrektor zakładu poprawczego zawiesił go do czasu zakończenia postępowania dyscyplinarnego.

Dyrektor Ryszard Drozd nie chciał z nami rozmawiać o sprawie, twierdząc, że wszelkie informacje dotyczące zakładu poprawczego przekazuje biuro komunikacji Ministerstwa Sprawiedliwości.

Zanim Kuszewski został zawieszony, pół roku był na zwolnieniu lekarskim. Leczy się psychiatrycznie. Twierdzi, że nie jest w tej sytuacji katem, tylko ofiarą.

- Mam ogromny żal do dyrektora zakładu. Źle zaplanowano całą akcję. Zostawiając uchylone drzwi do stolarni, popełniono błąd, za który płacę teraz całym swoim zawodowym życiem. Gdybym po ciosie wychowanka padł, przynajmniej nie miałbym teraz kłopotów w pracy - mówi.

- Nie zapewniono mi żadnej pomocy psychologicznej. Całkowicie posypało się moje zdrowie psychiczne, a specjalisty musiałem szukać sam. Jestem w całkowitej rozsypce.

- Człowiek, którym byłem, przestał istnieć.

- Najważniejsze jest dobro wychowanków - mówi dr. Łukasiewicz
- Najważniejsze jest dobro wychowanków - mówi dr. Łukasiewicz© Getty Images, | Andrea Zanchi

KRAINA LATAJĄCYCH KRZESEŁ

Jana Cwanka przez 33 lata pracy w zakładzie poprawczym nikt nie uderzył. Ale nie trzeba kogoś bić, żeby go złamać.

- Problemy psychiczne pracowników zakładów dla nieletnich to obok poczucia zagrożenia kolejny temat tabu - uważa Jan.

Łagodny głos, siwe włosy zaczesane na bok, okulary w prostokątnych oprawach. Jan od 1991 r. uczył w zakładzie poprawczym przedmiotów ścisłych. Lubił swoją pracę. W sierpniu 2023 r. usłyszał od psychiatry, że więcej do niej nie pójdzie.

- Jako nauczyciel w zakładzie poprawczym musisz umieć redukować napięcie u uczniów, nieraz odpuścić. Jeśli tego nie zrobisz, klasa zamienia się w krainę latających krzeseł.

- Nie zliczę, ile razy usłyszałem, że jestem "siwym ch***". Chłopak, któremu zwróciłem uwagę, żeby nie skręcał papierosa na ławce, podniósł głowę i rzucił: "kiedyś urwę ci łeb, skur****". A gdybym był kobietą, pewnie tak jak koleżanki słyszałbym, że jestem "głupią ci**". Uszy więdną, ale nigdy nie miałem z tym problemu.

Moja głowa wysiadła nie przez wyzwiska, tylko przez ciągłe napięcie.

Klasa siedzi spokojnie, a ty boisz się, że zaraz coś się wydarzy. I że ktoś wskaże cię palcem jako tego, który zawiódł.

Wychowanek cię zwyzywa? Twoja wina.

Pobije? Twoja wina.

Pobije rówieśnika? Twoja bardzo wielka wina.

W ostatnim roku pracy zdałem sobie sprawę, że codziennie po przyjściu do zakładu od razu biegnę z nerwów do toalety. W domu skrupulatnie odliczam godziny, które dzielą mnie od pracy. "Dwadzieścia osiem godzin. Dwadzieścia. Osiemnaście". Kiedy powiedziałem o tym psychiatrze, podniósł głowę:

- To już koniec pana pracy w zakładzie poprawczym.

Diagnoza: wypalenie zawodowe wskutek permanentnego stresu w pracy. Poczułem ulgę, że już nigdy nie muszę tam wracać. Brałem leki antydepresyjne. Z urlopu dla poratowania zdrowia w sierpniu 2023 r. niemal bezpośrednio przeszedłem na emeryturę.

- Raczej nie tęsknię - kończy Jan.

Dalej uczy, tyle że teraz swoje wnuki. To dużo przyjemniejsze. Uczniowie nie nazywają go "siwym ch***", tylko "dziadkiem".

WYDARZENIE ZWYCZAJNE

Darek, w przeciwieństwie do Jana, chętnie dalej pracowałby w zakładzie poprawczym. Po akcji w stolarni we wrześniu ma stanąć przed komisją dyscyplinarną. Robert i Kamil najprawdopodobniej wrócą do pracy. Robert – za dwa tygodnie, Kamil - za kilka miesięcy. Wiedzą, że nawet jeśli podleczą ciało i głowę, nie będzie jak dawniej.

Z odpowiedniej perspektywy zawsze widać więcej. Byli po prostu naiwni.

Masz 35 lat, tytuł magistra resocjalizacji, silne mięśnie i zapał do pracy. Za oknem świeci słońce, a tobie wydaje się, że możesz naprawiać świat. Chłopaki cię lubią. Wszyscy wokół ich skreślili, ale ty ich uratujesz. Uchronisz przed więzieniem.

Z niektórymi faktycznie się udaje.

Jeden z nich przychodzi do ciebie po latach w odwiedziny. Stabilna robota, żona, dwójka dzieci. Jesteś dumny i z niego, i z siebie. Nawet przez myśl ci nie przejdzie, że co prawda on nie skończył w więzieniu, ale ty zaraz skończysz w psychiatryku.

Daj spokój, nie ma co dramatyzować. Gabinet psychiatryczny to odległa przyszłość. Na razie są trzy piętra w internacie i kilkunastu podopiecznych.

Zaciśnij zęby. Uśmiechaj się. Ratuj kolejnych.

Kiedyś zrozumiesz, że brakuje w tej historii kogoś, kto uratuje ciebie.

Imiona Roberta, Kamila i wychowanków zostały zmienione.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (172)