Najgorsze, co możemy zrobić, to spolaryzować się teraz wokół wiary w Trumpa [OPINIA]

Grozi nam w Polsce głęboka polaryzacja wokół prezydentury Donalda Trumpa. Znacznie utrudni to, jeśli nie uniemożliwi, wypracowanie przez naszą klasę polityczną sensownej odpowiedzi na działania amerykańskiego prezydenta - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

 Grozi nam w Polsce głęboka polaryzacja wokół prezydentury Trumpa
Grozi nam w Polsce głęboka polaryzacja wokół prezydentury Trumpa
Źródło zdjęć: © PAP
Jakub Majmurek

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Świat zmienia się tak szybko, że komentatorzy i podejmujący kluczowe decyzje politycy ledwie za tym nadążają.

Ostatni tydzień w polityce skończył się awanturą między Donaldem Trumpem, jego wiceprezydentem J.D. Vancem i prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu oraz konferencją w Londynie, gdzie europejscy liderzy zastanawiali się "co dalej?". Nowy zaczyna się od nałożenia przez Trumpa ceł na Kanadę, jednego z najbliższego sojuszników Stanów Zjednoczonych, oraz od wstrzymania przez Biały Dom wszelkiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. Do czasu aż Zełenski "okaże należytą wdzięczność" za dotychczas okazaną pomoc.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Awantura w Białym Domu. Nagle go szturchnął. Mowa ciała Trumpa i Zełenskiego

Taka sytuacja wymaga wyjątkowej dojrzałości od polskiej klasy politycznej. W ostatnich latach było z nią różnie. Z jednej strony obie strony polskiego sporu - z wymownym wyjątkiem Konfederacji - przyjęły oczywiste z polskiego punktu widzenia strategiczne założenie: że w polskim interesie jest utrzymanie niepodległej, zorientowanej na Zachód Ukrainy i powinniśmy zrobić wiele, by pomóc jej obronić się przed rosyjską agresją. Jednocześnie politycy podkręcali nastroje, wzajemnie oskarżając się o prorosyjskość, w czym wszelkie granice przekroczył PiS z kuriozalnym serialem "Reset" w TVP i próbą użycia zarzutów współpracy z Rosją do napiętnowania, a nawet wykluczenia Tuska z politycznej gry - czemu służyć miała komisja ds. wpływów rosyjskich w jej pierwotnym kształcie.

Teraz grozi nam inna, znacznie istotniejsza polaryzacja wokół prezydentury Trumpa. A konkretnie to, że polski fanklub Trumpa - w jaki pomału zmienia się zakładający czapeczki "Make America Great Again" PiS, traktujący fanatyczną wierność amerykańskiemu prezydentowi jako test polskiego patriotyzmu - narzuci takie warunki sporu politycznego, że znacznie utrudni to, jeśli nie uniemożliwi, wypracowanie przez naszą klasę polityczną sensownej odpowiedzi na działania amerykańskiego prezydenta, w tym jakiekolwiek próby wzmacniania europejskiego wektora naszego bezpieczeństwa.

Co, nawet jeśli zakładamy najlepsze intencje amerykańskiego prezydenta wobec Polski, jest konieczne, biorąc pod uwagę zmieniające się strategiczne priorytety Stanów Zjednoczonych.

"Trump nas obroni!"

Już obserwujemy ten proces. PiS na naszych oczach wyrzuca na śmietnik swoją politykę wobec Ukrainy z okresu 2022-2023.

"Obywatelski" kandydat PiS Karol Nawrocki chłoszcze publicznie Ukrainę za "niewdzięczność" i "niegodne traktowanie Polski". Przemysław Czarnek, komentując piątkowe starcie w Białym Domu, nazywa Zełenskiego "głupkiem". Grzegorz Puda, były minister rolnictwa i minister funduszy i polityki regionalne, posuwa się nawet do deklaracji, że trumpowski reset z Rosją byłby dla Polski dobrym rozwiązaniem - choć wcześniej PiS latami krytykował reset Baracka Obamy i podążającą za nim politykę Tuska.

Pozostaje tylko czekać, co stanie się, jeśli faktycznie Trump otworzy ponownie wspólnie z Rosjanami Nordstream - nikt nie zdziwi się chyba, jeśli i w tym politycy PiS dopatrzą się działania zgodnego z polską racją stanu.

Z całej konfrontacji z Zełenskim w Białym Domu politycy PiS wyciągnęli głównie to, że Trump pochwalił Polskę, co - zdaniem największej partii opozycji - jest chyba wystarczającą gwarancją bezpieczeństwa dla Polski. Gdy minister finansów Andrzej Domański napisał w piątek na portalu X: "Slava Ukraini!", Czarnek odpisał mu: "A może tak - niech żyje Polska i jej sojusz z USA? To przez gardło wam nie przejdzie. Dlatego musicie odejść".

Na początku wojny PiS chciał aktywnie kształtować odpowiedź Zachodu na wojnę, mobilizował Stany i Europę do większego wsparcia Ukrainy. Dziś rezygnuje z jakichkolwiek oczekiwań wobec ukraińskiej polityki Trumpa. Mówi: cokolwiek Trump postanowi w sprawie Kijowa, będzie nam pasować, nas przecież amerykański prezydent lubi i chroni.

Najlepiej tę postawę podsumowuje komunikat Kancelarii Prezydenta opublikowany na portalu X już po informacjach o wstrzymaniu pomocy Ukrainie, podpisany przez Nikodema Rachonia, zastępcę szefa Biura Polityki Międzynarodowej Prezydenta. Deklaruje on, że w przeciwieństwie do liderów Europy Zachodniej, miotających się między "podniosłymi deklaracjami a strategicznym zagubieniem" prezydent Andrzej Duda w pełni zgadza się ze stanowiskiem amerykańskiej administracji. Wszystko to w momencie, gdy decyzję Trumpa o wstrzymaniu pomocy krytykują nawet nieznani ze szczególnych proukraińskich sympatii liderzy skrajnej prawicy, jak Marine Le Pen. Można by bronić takiej postawy Dudy, gdyby ceną za taką uniżoność był jakiś szczególny dostęp do Trumpa i wpływ na jego działania. Widzieliśmy jednak doskonale w trakcie spotkania CPAC, jak to wygląda w przypadku polskiego prezydenta.

Taka postawa niemalże religijnego zawierzenia naszego bezpieczeństwa Trumpowi byłaby nieracjonalna i nierozsądna, nawet gdyby w Białym Domu mieszkał dziś ktoś znacznie bardziej wiarygodny i przewidywalny niż obecny prezydent. Biorąc pod uwagę nieprzewidywalność obecnego prezydenta, PiS ze swoim trumpowskim wyznaniem wiary zachowuje się skrajnie nieodpowiedzialnie. Naprawdę, nasza sytuacja jest dziś na tyle trudna, że nie możemy sobie pozwolić na to, by największa partia opozycji zachowywała się tak nieracjonalnie i odmawiała przyjęcia do wiadomości, że polityka Trumpa może nie zawsze być zgodna z dobrze pojętym polskim interesem.

"Antyamerykańska rebelia!"

Jednocześnie widać wyraźnie, że PiS wokół wiary w platformę MAGA będzie się starał ustawić spór w wyborach prezydenckich. W zasadzie od czasu ponownego zwycięstwa Trumpa w listopadzie PiS powtarzał: "My mamy doskonałe relacje z republikanami, Tusk i politycy PO to ludzie Niemiec, obrażali prezydenta Trumpa i on to pamięta. Jeśli w Polsce nie zmieni się władza, to będziemy zmarginalizowani w Waszyngtonie, co zagrozi naszemu bezpieczeństwu".

Teraz ta narracja przybiera nową, jeszcze bardziej toksyczną formę: Trump gwarantuje nam przecież bezpieczeństwo, ale zamiast to wykorzystać, Tusk organizuje "antyamerykańską rebelię", więc odbierzmy mu władzę, zanim to zniszczy nasz sojusz ze Stanami. Widać też wyraźnie, że PiS i bliskie mu ośrodki wkładają wiele wysiłku, by maksymalnie pogorszyć notowania obecnej większości sejmowej w Waszyngtonie, być może licząc, że jeśli uda się im sprowokować otwarty konflikt na linii Trump-Tusk, to pogrzebie on prezydenckie szanse Rafała Trzaskowskiego.

Jeśli PiS każdą próbę dyskusji nad wzięciem większej odpowiedzialności przez Europę za swoje bezpieczeństwo - czego swoją drogą od dawna domagał się Trump - będzie przedstawiać jako "antyamerykańską rebelię", działanie "agenta Niemiec" Tuska, który na polecenie Angeli Merkel i ducha Bismarcka próbuje wypchnąć Amerykanów z Europy, by podporządkować Polskę Berlinowi, to mamy wielki problem.

Bo musimy zacząć wzmacniać europejski biegun naszego bezpieczeństwa. Nie dlatego, że obrażamy się na Trumpa i chcemy wypowiedzieć sojusz ze Stanami, ale by minimalizować ryzyka niekorzystnych dla nas scenariuszy i odnaleźć się w świecie, gdzie Amerykanie, nawet jeśli za cztery lata do władzy wrócą demokraci, będą stopniowo przywiązywać coraz mniejszą wagę do Europy i swoich zobowiązań w tym regionie świata.

Rząd stąpa bardzo ostrożnie

Gdyby próbować symetryzować i doszukiwać się w retoryce PiS jakiegoś racjonalnego jądra, to można by wskazać, że tak jak skrajnie nierozsądne jest bezwarunkowe zawierzenie Trumpowi, tak nierozsądne byłoby dziś wysadzanie przez Polskę transatlantyckich mostów, motywowane moralnym i estetycznym obrzydzeniem na politykę Trumpa. Ta polityka słusznie budzi opór na obu tych polach i sprzeciw wobec niej może i powinien wybrzmiewać w polskim społeczeństwie obywatelskim. Niekoniecznie artykułować powinni go jednak politycy na najważniejszych państwowych stanowiskach, którzy będą musieli negocjować różne rzeczy z Trumpem.

I na szczęście czołowi politycy obozu rządzącego o tym pamiętają, często wbrew oczekiwaniom części swojego zaplecza, które pewnie chciałoby bardziej zdecydowanego potępienia Trumpa. Wbrew oskarżeniom PiS i jego "kandydata obywatelskiego" nikt w Polsce nie organizuje "antyamerykańskiej rebelii". Bardziej zdecydowane głosy krytyki Trumpa płyną tylko z dalszych poselskich ław rządowej większości, nie ze strony jej liderów.

Tusk w swoich wypowiedziach na temat Trumpa pozostaje bardzo wstrzemięźliwy, podobnie jak szef MSZ Radosław Sikorski czy szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Po katastrofalnej konfrontacji w Gabinecie Owalnym Trzaskowski napisał na portalu X: "Polska ma kapitał zaufania jednocześnie w USA, w Europie i w Ukrainie. Musimy to umiejętnie wykorzystać - dla dobra wszystkich. Emocje to zły doradca. Potrzebujemy odwagi i rozwagi".

To jest też polityka, którą próbują dziś realizować brytyjski premier Keir Starmer, prezydent Francji Emmanuel Macron i włoska premier Giorgia Meloni - jedna z najbliższych współpracowniczek PiS w Europie Zachodniej. Choć - jak widzimy - idzie im to bardzo trudno. Rząd jest "antyamerykański" tylko w równoległej pisowskiej rzeczywistości.

Oczywiście, opozycja ma prawo, a nawet obowiązek krytykować rząd, gdy ten popełnia błędy. Można zastanawiać się, czy rząd w obecnej sytuacji nie powinien być bardziej aktywny na arenie międzynarodowej - zwłaszcza biorąc pod uwagę oczekiwania, jakie rząd Tuska budził w związku z pozycją jego szefa w Europie.

Tymczasem europejską odpowiedź na obecny kryzys wyraźnie kształtuje nie Warszawa, ale przede wszystkim Londyn, Paryż i w mniejszym stopniu Rzym. Można zastanawiać się, jak na odcinku amerykańskim wygląda współpraca rządu z prezydentem. Wreszcie nad komunikacją z polską opinią publiczną. PiS zupełnie jednak nie wchodzi w rolę racjonalnie korygującej kurs rządu opozycji.

Do wyborów PiS się nie opamięta

Niestety, nic nie wskazuje, by do wyborów prezydenckich PiS się opamiętał. Partia postawiła niemal cały swój polityczny kapitał na Trumpa i przyznanie, że niekoniecznie była to najlepsza polityczna inwestycja, będzie dla niej bardzo trudna. Oznaczałaby to przyznanie: "byliśmy głupi", a partie rzadko to przyznają, jeśli nie mają już absolutnie noża na gardle.

Po drugie, tożsamość PiS kształtuje resentyment wobec liberalnych elit. A druga kadencja Trumpa będzie, jak wszystko na to wskazuje, festiwalem ich upokorzenia, niszczenia drogich im symboli, wartości i bohaterów - jak Zełenski. Możliwość uczestniczenia w tym mrocznym karnawale zupełnie oślepia PiS strategicznie.

Wreszcie, PiS naprawdę musi wygrać tegoroczne wybory prezydenckie. Bez tego opozycja usunie ostatnie wpływy partii w sądownictwie i prokuraturze, osoby odpowiedzialne za łamanie prawa na najwyższych stanowiskach zostaną w końcu pociągnięte do odpowiedzialności - a przynajmniej będą się musiały tłumaczyć przed sądem - i nie będzie komu ich ułaskawić.

To sprawia, że PiS jest skrajnie zdeterminowany, by wygrać za wszelką cenę.

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie