Marszałek województwa lubelskiego ma pomysł na ASF. Chce wybić wszystkie dziki w Europie
Afrykański pomór świń (ASF) to dramat dla hodowców trzody chlewnej. W Polsce stwierdzono już 131 ognisk tej choroby u świń oraz niemal 2300 przypadków u dzików. Marszałek województwa lubelskiego Sławomir Sosnowski wpadł na pomysł jak rozprawić się z wirusem. Chce wybić wszystkie dziki w Europie.
Nikt nie ma wątpliwości że wirusa wywołującego ASF roznoszą dziki. Niestety, choroba rozprzestrzenia się bardzo łatwo - wystarczy nawet kontakt z sierścią zakażonego dzika. Wirus może być przywleczony do gospodarstwa np. na butach osoby wracającej z lasu. Co więcej, jest niezwykle żywotny - jest odporny na wysoką temperaturę, procesy gnilne, wędzenie, krótkotrwałe gotowanie, wysychanie, potrafi przetrwać do 6 miesięcy w mrożonym mięsie. Mimo że od prawie stu lat jest znany naukowcom, do tej pory nie opracowano przeciwko niemu szczepionki. Wszelkie zakażone nim zwierzęta trzeba zabić i zutylizować.
Dla rolników oznacza to prawdziwy dramat. W przypadku stwierdzenia choroby nawet u jednej świni, trzeba wybić całe stado. Hodowca musi też zutylizować zabite zwierzęta i gruntownie zdezynfekować pomieszczenia.
Co robić, by powstrzymać ASF w Polsce? Marszałek województwa lubelskiego Sławomir Sosnowski, jak informuje portal dziennikwschodni.pl, wpadł na dość kontrowersyjny pomysł. Chce, by wybito wszystkie dziki w Europie.
- Zaproponowałem stworzenie w Europie enklawy przechowania zasobów genetycznych dzika, pod nadzorem i ścisłym monitoringiem, dla zachowania tego gatunku, oraz odstrzał całej populacji dzika we wszystkich krajach - tłumaczy portalowi Sosnowski.
Marszałek województwa lubelskiego postanowił zaprezentować swój pomysł w Parlamencie Europejskim. - Nie spotkało się to z negatywnym odbiorem. Wręcz przeciwnie - wyjawia marszałek. - Chcę zwrócić uwagę na to, że w Hiszpanii, gdzie nie było dzików, zwalczanie tej choroby trwało 30 lat - dodaje.
Propozycja spodobała się Lubelskiej Izbie Rolniczej, której zdaniem populacja dzika w Polsce powinna być ograniczona niemal do zera - właśnie z powodu ASF. Na początku czerwca izba poprosiła nawet ministra środowiska, by uznać dzika za szkodnika.
To nie pierwszy tego typu pomysł. Już w 2015 roku, gdy pojawiły się pierwsze przypadki ASF w woj. podlaskim, ówczesny minister rolnictwa Marek Sawicki proponował "depopulację", czyli mówiąc wprost wystrzelanie dzików w tym rejonie. I wtedy już ekolodzy przekonywali, że może to przynieść skutek wręcz odwrotny do zamierzonego. Bo życie nie lubi próżni. Na tereny, na których odstrzeliliśmy nasze dziki, przeniosą się dziki z Białorusi. A to właśnie stamtąd na Podlasie dotarło ASF.
Strzelać do dzików, i to także w Parkach Narodowych, kazał w 2017 roku były minister środowiska Jan Szyszko. Rzeź dzików kontynuowano także na początku 2018 roku. Czy powstrzymało to rozprzestrzenianie się ASF? Niestety, nie. Liczba przypadków rośnie. W grudniu 2017 r. wirus "przekroczył" też Wisłę - odnotowano pierwsze przypadki zachorowań na jej zachodnim brzegu, w woj.mazowieckim.
- Likwidacja populacji dzika praktycznie do zera to pomysł ani racjonalny, ani realny. Raczej przedwyborcza zagrywka - ocenia w rozmowie z portalem dziennikwschodni.pl Krzysztof Gorczyca, prezes lubelskiej organizacji ekologicznej Towarzystwa dla Natury i Człowieka. Podkreśla, że ASF nie zagraża ludziom, a od strat ekonomicznych można się ubezpieczyć. - To nie jest dżuma, przed którą mielibyśmy się bronić bezwzględnymi środkami - dodaje.
Gorczyca zwraca także uwagę na fakt, że nie można "bez konsekwencji pozbawić ekosystem jakiegoś gatunku". - Skutki takiej ingerencji trudno byłoby nawet przewidzieć - ostrzega Gorczyca.
Źródło: dziennikwschodni.pl