Majmurek: Pojedynek na miny między Macronem i Morawieckim to ostatnie, czego dziś potrzebujemy [OPINIA]
U naszych wschodnich granic trwa wojna. Mocarstwo atomowe zaatakowało sąsiednie suwerenne państwo, którego jedyną winą było podążanie własną drogą w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Zaatakowana Ukraina walczy nie tylko o swoją niezawisłość, ale także o przyszłość Europy. Agresywna, nieprzestrzegająca żadnych reguł porządku międzynarodowego Rosja stanowi zagrożenie także dla nas.
W tej sytuacji Zachód, a zwłaszcza jego europejska część potrzebuje jedności, zgody, zdolności do wspólnego działania. Nie ma gorszego momentu niż obecny na publiczne spory między europejskimi przywódcami. Zwłaszcza, gdy mają one postać jałowej pyskówki.
Taką formę przyjęła "wymiana uprzejmości" między premierem Morawieckim i prezydentem Macronem w ostatnim tygodniu. Obaj przywódcy powiedzieli o kilka słów za dużo. Słów, na które poważni politycy, połączeni wielokrotnymi sojuszami, nie powinni sobie pozwalać - nawet w spokojnych czasach, a co dopiero takich jak obecne.
Co najgorsze, nie widać wyjścia z tego konfliktu, można spodziewać się tylko głupiej, bezsensownej eskalacji. Wśród doniesień o klęskach armii rosyjskiej, niesłabnącym morale Ukraińców, sankcjach i reakcji świata na rosyjskie zbrodnie Putin dostał przynajmniej jedną informację z Zachodu, nad którą mógł się szczerze uśmiechnąć.
To nie jest spór do roztrząsania na zewnątrz
Winę za rozpętanie całej burzy ponosi polski premier. To on zaatakował w poniedziałek Macrona na konferencji prasowej. - Panie prezydencie Macron, ile razy negocjował pan z Putinem, co pan osiągnął? Czy powstrzymał pan którekolwiek z tych działań, które miały miejsce? Ze zbrodniarzami się nie negocjuje, zbrodniarzy trzeba zwalczać. Z Hitlerem nikt nie negocjował. Negocjowalibyście z Hitlerem? Negocjowalibyście ze Stalinem? Negocjowalibyście z Pol Potem? – pytał.
To była zupełnie niepotrzebna tyrada, niczym nie przysłużyła się ani Polsce, ani Ukrainie i jej walce. Można różnie oceniać zarówno rozmowy na linii Putin-Macron, jak i ostrożność Paryża w podejściu do sankcji i nacisku na Moskwę. Być może faktycznie Rosja na tyle przekroczyła już wszelkie granice, że nie ma najmniejszego sensu rozmawiać z jej prezydentem. Ale nawet jeśli polskie stanowisko wyraźnie różni się tu od francuskiego, to Morawiecki nie powinien wywlekać podobnego sporu na zewnątrz.
Czytaj także: Macron nie może darować Morawieckiemu
Takie publiczne roztrząsanie różnic - przybierające formę ataku na prezydenta sojuszniczego mocarstwa - osłabia pozycję Zachodu jako całości. Nie pomaga też Macronowi na ostatniej prostej kampanii wyborczej, w której jego główną konkurentką jest skrajnie prorosyjska, wspierana finansowo przez Putinowski układ Marine Le Pen. Gdyby wygrała z Macronem, Paryż nie tylko dalej rozmawiałby z Putinem, ale też aktywnie dążył do tego, by w relacji z Rosją Europa jak najszybciej wróciła do normalności.
Uderza też kontrast standardów, przy pomocy których Morawiecki mierzy Macrona i premiera Węgier Viktora Orbána. W trakcie zwycięskiej mowy po wyborach w ostatnią niedzielę Orbán wskazał prezydenta Ukrainy jako jednego ze swoich wrogów. Następnie poddawał w wątpliwość rosyjskie zbrodnie w Buczy. Wiadomo już, że Budapeszt będzie przeszkodą w nakładaniu dalszych sankcji na Moskwę.
Jednak jeszcze na początku tygodnia pytany o Orbána Morawiecki dokonywał intelektualnych fikołków, by bronić sojusznika PiS. Być może po tym, gdy Jarosław Kaczyński stwierdził, że z Orbánem nie da się współpracować jak dotąd, także premier zacznie inaczej mówić.
Macron podłożył się PiS-owi
Z drugiej strony Macron też powinien być w tej sytuacji mądrzejszy i nie odpowiadać na prowokacje Morawieckiego. Francuski prezydent poświęcił tymczasem polskiemu premierowi aż kilka wypowiedzi. W tym tę z wywiadu dla francuskiego dziennika "Le Parisien". Macron nazwał w nim polskiego premiera "skrajnie prawicowym antysemitą, zakazującym LGBT". Słowa już zelektryzowały polską partię władzy i jej zaplecze. Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau wezwał do MSZ francuskiego ambasadora w Polsce.
Francuski prezydent tą wypowiedzią niestety podłożył się PiS-owskiej machinie propagandowej. Słowa o skrajnej prawicowości Morawieckiego jakoś dają się bronić. Niektóre poglądy polskiego premiera i jego partii, zwłaszcza w kwestii praw reprodukcyjnych kobiet, są daleko na prawo od Zjednoczenia Narodowego, partii Marine Le Pen. Z punktu widzenia standardów V Republiki Francuskiej stanowisko PiS w sprawie aborcji czy praw osób LGBT+ rzeczywiście może wydawać się polityczną skrajnością.
O wiele ciężej uzasadnić stawiany Morawieckiemu zarzut antysemityzmu. Trudno wskazać choć jedną wypowiedź Morawieckiego uzasadniającą ten zarzut. Polska prawica doskonale wie, jak bardzo dyskwalifikujący jest antysemityzm na współczesnym Zachodzie i niezwykle pilnuje się, by nie podpaść z tego paragrafu. Propaganda PiS może przedstawić teraz premiera jako ofiarę niesprawiedliwego, nieuzasadnionego ataku. TVP pewnie zestawi słowa Macrona z obrazami fizycznych ataków na francuskich Żydów, pytając z triumfem: I kto tu ma problem z antysemityzmem?
Gdy obsesje przesłoniły rację stanu
Słowa Macrona mogą tylko wzmocnić retoryczną eskalację na linii Paryż-Warszawa, kompletnie niepotrzebną żadnej ze stron. PiS chętnie podejmie rękawice. Słowa Morawieckiego z poniedziałku to nie pierwsza obraźliwa wypowiedź o Francji ze strony PiS. Można odnieść wrażenie, że rządząca Polską prawica zwyczajnie gardzi współczesną Francją. Uważa ją za państwo bez mała upadłe, słabe, duchowo wydrążone przez laickość, rozkładane przez multikulturalizm, przejmowane przez muzułmanów.
Jedyne, co środowiskom bliskim rządowi się we Francji podoba, to jej skrajna prawica. Ta sama, która uważa, że Ukraina naturalnie leży w rosyjskiej strefie wpływów, a Rosja jest naturalnym partnerem Paryża.
Patrząc, jak mniej lub bardziej wprost szeroko rozumiany obóz władzy wydaje się trzymać kciuki za klęskę Macrona, można tylko ze smutkiem stwierdzić, że czasami ideologiczne obsesje odbierają ludziom rozum i umiejętność postrzegania racji stanu. Pozostaje mieć nadzieję, że mądra decyzja Francuzów ocali rządzący Polską obóz – a wraz z nim Polskę i Europę – przed przykrą koniecznością konfrontacji z sytuacją, gdy spełniona fantazja zmienia się w koszmar.