Łukasz Warzecha: Jak zniszczyć księdza - echo po wypowiedzi ks. Bérier o dzieciach z in vitro
Czy zdarza się Państwu spojrzeć na kogoś i pomyśleć sobie – albo nawet, o zgrozo, powiedzieć do kogoś – „ten to ma głupią facjatę”? Zakładam, że tak, bo to się wielu osobom przydarza. Okazuje się jednak, że tym samym popełniamy ciężką myślozbrodnię – by odwołać się do Orwellowskiego „Roku 1984”. Albo nawet nie myślo- tylko całkiem oficjalną zbrodnię przeciwko poprawności politycznej. Jest to bowiem „stygmatyzowanie” - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla Wirtualnej Polski.
28.02.2013 | aktual.: 28.02.2013 13:35
Przeczytaj wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy
Do tej pory myślałem, że stygmatyzowanie polega na tym, iż na podstawie jakiejś cechy przyporządkowujemy kogoś do grupy, która jest realnie dyskryminowana. W ten sposób przez wieki stygmatyzowani byli choćby trędowaci (objawy choroby widać było na pierwszy rzut oka), a dziś w niektórych krajach – takich jak Arabia Saudyjska czy Afganistan – stygmatyzowani są chrześcijanie. Trudno jednak uznać za stygmatyzowanie stwierdzenie, że ktoś jest gruby (widać to od razu), że ma raczej tępe spojrzenie, albo że jest Murzynem (co również od razu widać). W krajach naszej strefy cywilizacyjnej żyje mnóstwo grubych, mnóstwo tępych i całkiem wielu Murzynów, ale żadna z tych grup nie jest poddawana jakiejkolwiek formie systematycznej dyskryminacji.
Okazuje się jednak, że „stygmatyzowanie” to coś innego i każdy z nas „stygmatyzuje” co najmniej kilkadziesiąt razy w ciągu dnia. Wystarczy, że na podstawie obserwacji uznamy, iż ktoś jest taki albo inny. Taki jest wniosek wynika z nagonki, którą kręgi postępowe prowadzą od kilkunastu dni na księdza prof. Franciszka Longchampsa de Bérier.
Ksiądz profesor udzielił był wywiadu tygodnikowi „Uważam Rze”. W wywiadzie wyjaśniał, na czym Kościół opiera swoje stanowisko w sprawie in vitro. Przypomnieć trzeba, że sprzeciw Kościoła ma głównie podłoże etyczne i teologiczne (niezgoda na zabijanie zarodków), ale wskazuje się także na ryzyko powstania wad genetycznych. I o tym właśnie między innymi mówił ksiądz profesor. Stwierdził: „Są tacy lekarze, którzy po pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka, wiedzą już, że zostało poczęte z in vitro. Bo ma dodatkową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu wad genetycznych”.
Sygnał do rozpoczęcia nagonki dała „Gazeta Wyborcza”, publikując wyjątkowo agresywny, miejscami chamski list anonima, przedstawiającego się, jako ojciec dziecka z in vitro (kto go naprawdę napisał – nie wiemy). W ogóle w ostatnich dniach ujawniło się tylu oburzonych rodziców dzieci z in vitro, że gdyby te wszystkie dzieci podliczyć, okazałoby się, że są ich już w Polsce dziesiątki tysięcy.
Dalej zagotowały się z oburzenia wszelkie możliwe ekspozytury postępu, próbując z księdza de Bérier zrobić zwolennika eugeniki, rasistę, faszystę, nazistę, kryptoantysemitę i kogo tam jeszcze. Tę nagonkę ksiądz de Bérier znosił nie tylko z godnością, ale i ze spokojem, wyjaśniając swoje racje. Tytuły jedynie słusznych portali informowały wówczas, że ksiądz „się tłumaczy, ale nie przeprasza”.
Linie ataku na księdza profesora były dwie. Pierwsza to ta, o której pisałem wyżej: rzekoma „stygmatyzacja”. To oczywista bzdura i to w kilku planach. Po pierwsze dlatego, że dzieci z in vitro nie są w żaden sposób dyskryminowane, nawet więc, gdyby faktycznie można je rozpoznać na pierwszy rzut oka, nie oznaczałoby to dla nich żadnych konsekwencji. Po drugie – ponieważ wbrew twierdzeniom obozu postępu żadna wypowiedź przedstawiciela Kościoła, w tym ks. de Bérier, nie pozwala uznać, że Kościół uważa dzieci z probówki za gorsze. Wręcz przeciwnie – wskazuje, że nie powinny być traktowane przedmiotowo, a za takie traktowanie można uznać właśnie poczęcie in vitro. Jeśli ktoś nie umie rozdzielić stanowiska Kościoła wobec metody in vitro od stanowiska wobec dzieci, poczętych tą metodą, to ma poważny problem z logicznym myśleniem.
Po trzecie – ponieważ ksiądz profesor nie mówił o tym, że dzieci z in vitro może rozpoznać każdy. Mówił o lekarzach, a zatem o osobach, które mają doświadczenie i wiedzę. Nie ma więc mowy o wytykaniu palcami na ulicy. Po czwarte wreszcie – ponieważ przyjęcie stanowiska, iż słowa ks. de Bérier to „stygmatyzowanie”, musiałoby oznaczać, że na podstawie żadnej zewnętrznej cechy nie możemy orzekać o niczym. Nie moglibyśmy zatem na przykład na podstawie koloru skóry stwierdzić, do jakiej ludzkiej rasy dana osoba przynależy ani też uznać, że jest schludna, brudna, wysoka, niska itd. Wszystko to mogłoby zostać uznane za „stygmatyzowanie”.
Druga linia ataku to zarzucanie księdzu profesorowi niewiedzy i niekompetencji. Natychmiast pojawiło się mnóstwo specjalistów, którzy stwierdzili, że dzieci z in vitro nie mają żadnych dodatkowych bruzd, rozpoznać ich nie sposób, a choroby genetyczne się ich kompletnie nie imają. Jest to oczywiście fałsz.
Można go porównać z twierdzeniem, że „nie ma żadnego sporu pomiędzy naukowcami co do tego, iż następuje globalne ocieplenie klimatu, a główną tego przyczyną jest działalność człowieka”. Otóż, owszem, spór w tej sprawie jest, zaś hipoteza, że główną przyczyną zmian (niekoniecznie ocieplenia) jest człowiek, jest przedmiotem nieustających kontrowersji i nie jest wcale przyjmowana powszechnie. Oczywiście zwolennicy walki z „globalnym ociepleniem” niezależnie od kosztów chcą, abyśmy myśleli inaczej.
Podobnie jest w przypadku wad genetycznych u dzieci z probówki. Nawet pobieżna kwerenda internetowa pokazuje, że panuje zgoda co do tego, iż dzieci poczęte w sztucznym środowisku częściej mają wady genetyczne. Spór natomiast dotyczy tego, czy częstotliwość ta jest dużo wyższa czy też jedynie śladowo większa niż u dzieci poczętych w sposób naturalny. I nie jest to bynajmniej spór rozstrzygnięty.
Przy czym i tak nie chodzi tu przecież o wymianę argumentów naukowych – choć ks. Bérier był do tego akurat przygotowany. Nagonka jak to nagonka – nie interesuje się merytorycznymi argumentami. Nie chodzi o to, aby wykazać księdzu w spokojny sposób, że są także inne rezultaty badań, ale aby go po prostu zniszczyć. Pokazać jako potwornego, odrażającego klechę, który najchętniej wszystkie dzieci z in vitro by utopił. Że nie ma to nic wspólnego z prawdą? Nie szkodzi, tym gorzej dla prawdy.
Nagonka rozwija się dobrze. W „Polityce” swoją cegiełkę dorzuca Stanisław Tym, wybitny znawca problematyki in vitro, dokłada się portal, znany z reklamy parówek. Poseł Ruchu Palikota Armand Ryfiński żąda usunięcia księdza profesora z grona wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego. Poseł Ryfiński zasłynął swego czasu tym, że w wywiadzie udzielonym Robertowi Mazurkowi znawców Biblii nazwał „bibliofilami”, można więc założyć, że pojęcie o in vitro ma podobne co o Biblii. Nie ma to jednak znaczenia, bo przecież chodzi tylko o to, żeby dowalić księdzu i spowodować, że inni będą się bali wypowiadać opinie nieodpowiadające obozowi postępu. Bo słuszny stan rzeczy to ten, gdy panuje całkowita wolność słowa i można wygłaszać wszelkie poglądy, pod warunkiem wszakże, iż są to poglądy zatwierdzone przez Radę Najwyższą Salonowych Mędrców.
Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski