Kwestia smaku [OPINIA]
To jest kwestia smaku. Oglądając obrazki z TVP, (bo o nie idzie główna walka) trudno uciec od wrażenia, że uczestniczymy w spektaklu rodem z republiki bananowej, a jednocześnie trudno nie dostrzegać, że ta awantura opłaca się obu stronom.
21.12.2023 10:19
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
I PiS - i nowa koalicja jadą w tej sprawie po bandzie. PiS wysyła do reżyserek telewizyjnych czynną polityczkę czy pozwala, by jego prezes opowiadał, że każdy demokratyczny kraj potrzebuje antyrządowych mediów (swoją drogą ciekawe, co na to Viktor Orban). Partia Kaczyńskiego pokazuje w ten sposób, że z jej perspektywy media publiczne mają być i pozostać mediami partyjnymi, i to konkretniej związanymi z jego partią.
Trudno bardziej wprost pokazać, że z perspektywy PiS dziennikarze mają pełnić rolę wyłącznie propagandystów. I wielkie słowa dotyczące obrony wolności mediów nie mogą tego przesłonić. Nie mogą szczególnie, że lata władzy PiS jasno pokazują, że wolność mediów nie była dla nich wówczas wartością, a to, co zrobiono z TVP i jej przekazem powinno przejść do podręczników jako przykład źle robionej, ale gigantycznej partyjnej propagandy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na drugą nóżkę
Ale - jak to u symetrysty mysi być coś na drugą nóżkę - trudno też nie dostrzec, że z wielu różnych sposobów przejmowania mediów publicznych nowa koalicja wybrała najmniej zrozumiałą metodę i wiele wskazuje na to, że bezprawną.
Uchwała Sejmu nie unieważnia przecież poprzedniego prawa, a wyrok Trybunału Konstytucyjnego, na który powołuje się minister kultury nie unieważnia roli Rady Mediów Narodowych w wyborze prezesa TVP.
Owszem istnieją przesłanki, by uznać, że działanie ministra mogło być prawne, ale liczne inne przesłanki przekonują, że tak nie było. Wszystko pozostaje więc kwestią interpretacji, i już widać, że prawnicy spierają się o to, czy rzeczywiście przywracanie praworządności w TVP odbywało się metodami praworządnymi. A to jest kwestia kluczowa, jeśli nowa Koalicja chce się realnie w kwestii obrony prawa różnić od PiS. Jest to także istotne, bo stawia pytanie o to, czy celem jest "odzyskanie" mediów publicznych dla nowej władzy, czy rzeczywiście ich ponowne uczynienie mediami publicznymi.
Każdy ma swoje igrzyska
Oczywiście tego rodzaju rozważania wielkiego znaczenie dla twardych elektoratów nie mają. Te mają swoje igrzyska, a na nich zyskują obie główne siły polityczne. PiS już buduje narrację o nowej ciemnej nocy stanu wojennego, wysyła w świat filmiki pokazujące jak siłowo wchodzi się do gabinetów dyrektorskich i oznajmia, że broni pluralizmu. Można to wyśmiewać, ale z perspektywy ich elektoratu, a także części niezdecydowanych, to właśnie te materiały wejdą na trwałe do myślenia.
Historia odłączonego kabla pozwalającego transmitować TVP Info będzie trwałym elementem mitu założycielskiego jeszcze twardszej prawicy. A jeśli kiedyś - co na razie nie jest bardzo prawdopodobne - PiS ponownie dojdzie do władzy, wydarzenia z końcówki roku 2023 staną się dla niego uzasadnieniem jeszcze brutalniejszej, jeszcze bardziej po bandzie akcji "odbijania mediów" i budowania ich "pluralizmu". Uważny obserwator życia politycznego nie może nie dostrzegać, że każda kolejna ekipa w Polsce robi to samo, tylko bardziej. A PiS ma tendencje do robienia pewnych rzecz jeszcze bardziej. To wszystko jest realna korzyść polityczna dla prawicy.
Ale swoje korzyści polityczne ma również koalicja. Tusk wreszcie może powiedzieć, że spełnił swoją obietnicę i media publiczne zostały odzyskane. On sam zdaje się także sygnalizować, że wyciągnął wnioski, i że teraz będzie grał z PiS już tylko bardzo twardo, i że nie cofnie się przed niczym. Z jego perspektywy obrazki przedstawiające polityków PiS broniących "wolności mediów" to także znakomity materiał wyborczy. Memogenność tych zdjęć jest ogromną siłą wyborczą. Jego zyskiem jest także entuzjazm części z wyborców.
Tracą obie strony
Ale, i tego też nie sposób nie zauważyć, obie strony też obiektywnie (wbrew entuzjazmowi) tracą. Wiele wskazuje na to, że zmiany wprowadzone przez ministra kultury w mediach publicznych zostaną zaskarżone do sądów, w tym do Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. I tam będą musiały zostać rozstrzygnięte. A to będzie trwać, a do tego czasu obie strony będą się określać mianem legalnie wybranych, względnie nielegalnie odwołanych.
Dwuwładzy pewnie nie będzie, ale bałagan, w tym bałagan prawny tak. I to też nie służy powadze państwa, a do tego buduje wrażenie, że w kluczowych kwestiach nie decyduje powaga prawa, a naga siła tego, który wygrał wybory.
Nie buduje autorytetu nowych władz mediów publicznych sytuacja, w której nie znane są ich dane, a to, kto został do nich mianowany, pozostaje tajemnicą. To nie jest metoda transparentnego budowania mediów publicznych. Jeśli u ich podstaw leży tego rodzaju styl, to trudno liczyć na to, że za miesiąc, dwa czy trzy, politycy rzeczywiście zdecydują się na przeprowadzenie transparentnego konkursu na stanowisko prezesa TVP i Polskiego Radia, że będą w nich oceniać rzeczywiście ich kompetencje, i że rzeczywiście będą chcieli budować niezależne, także od siebie władze.
Sprawdza się stara zasada
Grzech pierworodny, jakim jest przejęcie - prawnie po bandzie, a być może bezprawnie - władzy nie sprzyja potem dzieleniem się nią. To zaś rodzi podejrzenia, że nawet jeśli nowa telewizja publiczna będzie lepiej, bardziej profesjonalnie budowana i prowadzona, to jednocześnie nadal będzie partyjna, tyle że teraz innej partii.
Chciałbym się mylić, ale entuzjazm, z jakim jest przyjmowana każda decyzja władzy przez część jej elektoratu, radość z tego, że "nasi" biorą telewizję skłania do obaw i w tej kwestii także. Wygląda bowiem na to, że stara zasada, że nowa władza robi to samo, co stara, tylko bardziej, w tym przypadku także się sprawdza. I tym razem Koalicja Obywatelska nawet bardzo nie stara się o estetykę, a jedynie o skuteczność.
To wszystko odsyła obserwatora zewnętrznego do niesamowitego wiersza Zbigniewa Herberta. To w nim znaleźć można najkrótszy i skierowany do obu stron sporu komentarz.
"Tak więc estetyka może być pomocna w życiu/ nie należy zaniedbywać nauki o pięknie/ Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać/ kształt architektury rytm bębnów i piszczałek/ kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów.
Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu/ książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru/ mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi/ lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku/ Tak smaku/ który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo" - pisał Herbert.
I gdyby nie fakt, że kwestia dotyczy wartości jaką są niezależne, publiczne media, wypadałoby w tej sprawie zająć pozycję "dumnego wygnania". Angażowanie się w tę sprawę wymagałoby wiary w to, że nowa koalicja chce zbudować rzeczywiście niezależne media. A na to niestety wciąż nie ma dowodów. Wygląda raczej na próbę odbudowany wcześniejszego układu, w którym media publiczne nie były aż tak propagandowe jak za czasów PiS, ale jednak ich sympatie były po jednej ze stron. O standardach BBC nikt nawet nie wspomina.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła"; "Czy konserwatyzm ma przyszłość?". "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Górą. Biografia".