PublicystykaJarosław Kaczyński odpalił konstytucyjny granat

Jarosław Kaczyński odpalił konstytucyjny granat

Tego lata, jeśli mamy weekend, to Jarosław Kaczyński najpewniej przemawia na jakimś "pikniku rodzinnym", otoczony wianuszkiem kobiet i mężczyzn w wieku okołoemerytalnym, ubranych w ludowe stroje. Nie inaczej było w pierwszą sobotę sierpnia, gdy prezes PiS stawił się w Dygowie w Zachodniopomorskiem.

Jarosław Kaczyński odpalił konstytucyjny granat
Źródło zdjęć: © PAP | Marcin Bielecki
Jakub Majmurek

03.08.2019 | aktual.: 03.08.2019 16:27

Kaczyński, żoliborski inteligent całe lata związany z Warszawą, średnio kojarzy się z wsią i ludowością. Nie ma jednak co się dziwić jego wiejskim wyprawom, ani się z nich wyśmiewać. Kaczyński wie, że maksymalne poparcie na wsi jest mu potrzebne do wygrania wyborów. W wyborach do Europarlamentu to wysoka frekwencja na obszarach wiejskich i w małych miasteczkach okazała się kluczem do zaskakującego zwycięstwa PiS.

Choć partia Kaczyńskiego nie może odpuścić walki w miastach, to by wygrać jesienią, przede wszystkim musi zmobilizować swoją bazę w Polsce gminno-powiatowej. Temu właśnie poświęcona była większość dygowskiego przemówienia – do momentu, gdy prezes odpalił bez zapowiedzi granat, obiecując, że PiS pewnego dnia zmieni konstytucję na taką, która będzie gwarantowała "prawdziwą demokrację".

Trybun wykluczonych

Nic nie zapowiadało takiego finału wystąpienia Prezesa. Kaczyński przedstawiał się w nim przede wszystkim jako trybun ludowy, walczący o los wykluczonych, pokrzywdzonych i zapomnianych przez III RP. Mówił o kosztach transformacji, wyprzedaży narodowego majątku, upadku Państwowych Gospodarstw Rolnych. O kosztach, jakie za wszystkie przemiany zapłaciły takie miejsca, jak Dygów i okolice.

Choć sprawiał wrażenie trochę rozkojarzonego i zmęczonego, brzmiał jak całkiem sprawny, nowoczesny lewicowo-populistyczny polityk, od którego liderzy jednoczącej się w bólach lewicy niejednego mogliby się nauczyć. Nie tylko rozpamiętywał winy transformacji, ale mówił też o likwidowanych połączeniach kolejowych, państwie zwijającym się z prowincji, zamykanych pocztach, szkołach i przychodniach.

Powiedział swoim wyborcom to, czego przez lata nie słyszeli od innych polityków: "Przecież wy też jesteście Polakami i macie takie same prawa jak inni". Dla grup, które przez dekady czuły się ignorowane przez wszystkie rządy, już sama deklaracja typu "jesteście częścią Rzeczpospolitej i Rzeczpospolita nie może zostawić was samym sobie" to dużo. Zwłaszcza w połączeniu z takimi działaniami, jak 500+ i innymi programami, dającymi ludziom poczucie, że państwo zaczęło wreszcie o nich dbać. To może wystarczyć, by w takich miejscach jak Dygów PiS znów zmiótł konkurencję.

Zaskakująca deklaracja

Gdyby mowa w Dygowie skończyła się na podobnych deklaracjach, niespecjalnie byłoby w niej co analizować – ot, kolejny przypadek solidnego, wyborczego rzemiosła w wykonaniu partii, która nieraz pokazała, że z czym jak z czym, ale z robieniem kampanii sobie radzi.

Deklaracja o nowej konstytucji zmienia jednak zupełnie znaczenie dygowskiej mowy. Te słowa padły jakby przypadkowo. Na końcu swojego przemówienia Kaczyński nagle rzucił "widzę tu transparent z napisem konstytucja i chciałem zapowiedzieć, że w końcu zmienimy konstytucję". Prezes PiS zastrzegł co prawda, że nie obiecuje tej zmiany "po tych wyborach", utrzymywał tym niemniej, że zmiana jest potrzebna.

Być może prezesa PiS – wyraźnie w nienajlepszej formie – sprowokował transparent, jakiego się nie spodziewał. Jeśli jednak Kaczyński świadomie podniósł ten temat, nie sposób nie zapytać: po co? Nie jest oczywiście tajemnicą, że Kaczyński i jego środowisko nie darzy estymą obecnej ustawy zasadniczej. Zdaniem Kaczyńskiego i dużej części polskiej prawicy jest ona nie tyle pierwszą konstytucją wolnej Polski, co ostatnią konstytucją PRL, napisaną w zdominowanym przez postkomunistów Sejmie po to, by zabezpieczyć interesy trzymającego władzę w Polsce "układu". Gdyby Kaczyński miał dziś większość konstytucyjną, na pewno pracowałby nad nową ustawą zasadniczą. Po co jednak podnosić ten temat w okresie kampanii?

Czy prezes PiS sięgnął po ten temat, bo poczuł zapach konstytucyjnej większości i chce zmobilizować swój elektorat, by osiągnąć ten cel? Czy z badań wyszło mu, że trzeba dać też coś bardziej radykalnemu elektoratowi, pragnącemu wywrócenia stolika z napisem III RP? Na te pytania będziemy mogli odpowiedzieć w dalszych tygodniach kampanii – zobaczymy, czy i jak często PiS będzie podnosić temat konstytucyjnych zmian. Na razie TVP Info, powtarzając słowa Kaczyńskiego z Dygowa, skupia się raczej na ich socjalnym komponencie, niż na konstytucyjnych zapowiedziach.

Prezent dla anty-PiS?

Jakie nie byłyby powody podniesienia konstytucyjnego tematu przez Kaczyńskiego, może się on okazać największym na obecnym etapie kampanii prezentem dla opozycji demokratycznej, obok nieszczęsnych lotniczych wojaży marszałka Kuchcińskiego. Zdemoralizowany ciągłymi kłótniami i podziałami, zniechęcony fatalnym przywództwem takich liderów jak Grzegorz Schetyna opozycyjny elektorat - który najpewniej w październiku zostałby w domu - lęk przed zmianą konstytucji może zmobilizować, by jednak ruszył się do urn. Nawet część wyborców rządzącej partii niekoniecznie oczekuje w tej chwili konstytucyjnej rewolucji.

Pamiętajmy, że PiS swój własny projekt nowej konstytucji z 2010 roku uznał przed wyborami cztery lata temu za na tyle odstraszający wyborców, że dokument zniknął ze stron partii. Co w nim było? Przede wszystkim radykalne wzmocnienie instytucji prezydenta, w stronę faktycznie półprezydenckiego systemu. Prezydent mógłby np. bez żadnego powodu rozwiązać parlament, odmówić powołania premiera i jego ministrów, skierować ustawę, do której ma wątpliwości, do referendum oraz odwoływać sędziów na wniosek wybieranej przez polityków Rady do Spraw Sądownictwa. W konstytucji PiS znacznie słabła także ochrona praw obywatelskich: między innymi zakaz dyskryminacji, zakaz cenzury innej niż prewencyjna, czy prawa dzieci.

Oczywiście, tamta konstytucja pisana była pod Lecha Kaczyńskiego, dziś Jarosław Kaczyński nie dałby podobnych kompetencji Andrzejowi Dudzie. Na początku lat 90. prezes PiS był wręcz zwolennikiem kanclerskiego systemu, z kluczową pozycją premiera i czysto symboliczną rolą prezydenta.

Jakie by nie były jednak szczegółowe rozwiązania PiS-owskiej konstytucji, politykom opozycji łatwo będzie przekonać swoich sympatyków, że okaże się ona znacznie bardziej autorytarna od obecnej. Że jej głównym celem jest zagwarantowanie hegemonii PiS na długie dekady. Czy prezes Kaczyński naprawdę chce, by opinia publiczna dyskutowała teraz na ten temat? Trudno wyobrazić sobie, jak PiS mógłby na tej dyskusji politycznie skorzystać – nie zdziwmy się, jeśli rządząca partia szybko zmieni temat.

Dla WP Opinie Jakub Majmurek "Krytyka Polityczna"

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)