PublicystykaJakub Majmurek: Rządowy pasjans Prezesa

Jakub Majmurek: Rządowy pasjans Prezesa

Serial pod tytułem „Rekonstrukcja rządu” nie może się zakończyć. Zmiany miały być ogłoszone w połowie listopada, w drugą rocznicę powołania gabinetu Beaty Szydło. Nie zostały do dziś. Każdy niemal dzień przynosi kolejny zwrot akcji i nowe doniesienia na temat tego, kto mógłby zastąpić panią premier na stanowisku prezesa rady ministrów. Jednocześnie dziennikarze ciągle przynoszą z Nowogrodzkiej informacje, że żadna decyzja jeszcze ostatecznie nie zapadła.

Jakub Majmurek: Rządowy pasjans Prezesa
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Slawomir Kaminski
Jakub Majmurek

07.12.2017 08:57

Każdy serial musi się jednak kiedyś skończyć. Nie da się w nieskończoność stawiać rządowego pasjansa, Prezes Kaczyński w końcu będzie musiał ogłosić jakieś decyzje w sprawie rządu. Zastanówmy się więc, jakie właściwie są możliwe scenariusze. Nie tylko w wymiarze personalnym, ale także przyszłej polityki obozu władzy.

Naczelnik premierem

Pierwszy scenariusz to objęcie teki premiera przez Jarosława Kaczyńskiego. Nieformalny „naczelnik państwa” sterujący wszystkim z gabinetu na Nowogrodzkiej objąłby tekę premiera, kończąc okres dwuwładzy partii i rządu.

Z punktu widzenia podstaw kultury demokratycznej nie byłoby to złe rozwiązanie. Ma ono jednak szereg wad z punktu widzenia samego PiS i Kaczyńskiego. Kaczyński jako nieformalny naczelnik może rządzić, nie ponosząc za nic prawnej odpowiedzialności. Wyznacza strategiczne kierunki działania, nie mecząc się codzienną rutyną władzy. W sytuacji, gdy rząd popełnia błędy, schowany z tyłu Kaczyński zawsze może go wymienić na inny – klęski gabinetu nie idą bezpośrednio na jego konto. Jako premier Kaczyński musiałby się zajmować rzeczami, jakie dobrze mu nigdy nie wychodziły – np. negocjacjami z zagranicznymi partnerami, reprezentowaniem Polski na arenie międzynarodowej.

Obecny układ jest więc dla PiS bardzo wygodny. Dlaczego więc go zmieniać? Powodem może być to, że w rządzie i partii trzeszczy. Powszechne jest przekonanie, że Szydło słabo kontroluje swój gabinet, nie jest w stanie przewodzić znacznie politycznie potężniejszym od niej ministrom. Kaczyński ma mieć poczucie, że potrzebny jest ktoś, kto zaprowadzi w rządzie porządek. Jako lider partii jest do tego naturalnym kandydatem.

Jaki byłby rząd premiera Kaczyńskiego? Przede wszystkim skupiony na sobie. Kaczyński zajmowałby się jako premier tym, w czym jest świetny jako szef partii. Dyscyplinowaniem ludzi, pokazywaniem im właściwego miejsca w szeregu, rozgrywaniem osobistych animozji ważnych graczy i interesów ich frakcji.

Kaczyński jako premier szukałby też pewnie jakiegoś spektakularnego sukcesu, zapewniającego mu miejsce w historii. Wie, że nie jest najmłodszy i to może być ostatnia szansa. Co by nim mogło być? Trudno powiedzieć. Z pewnością sam Kaczyński marzyłby o zmianie konstytucji, ostatecznym zamknięciu III RP i otwarciu IV, gdzie to PiS jest naturalną partią władzy, a jego zaplecze tworzy dominujące elity w kulturze, nauce i biznesie.

Powtórka z Marcinkiewicza?

Taka wymiana elit i zmiana systemu jest jednak bardzo trudnym procesem. I trudno powiedzieć, czy objęcie teki premiera nie utrudni wręcz Kaczyńskiemu realizacji tych ambitnych celów.

Warto bowiem pamiętać, że Prezes już raz zastąpił na stanowisku premiera popularnego szefa rządu ze swojej partii – Kazimierza Marcinkiewicza – i nie skończyło się to wcale dla PiS dobrze. Marcinkiewicz stracił posadę, gdyż miał zbyt dobre notowania i próbował prowadzić niezależną politykę. Kaczyński oddelegował go na front warszawski. Były premier walkę o stolicę przegrał, a rok później sam PiS oddać musiał w wyborach władzę PO. Dziś znów słyszymy pogłoski, że to Szydło miałaby zostać wystawiona jako kandydatka PiS na prezydentkę Warszawy.

Czy scenariusz z Marcinkiewiczem mógłby się powtórzyć? W przeciwieństwie do okresu 2005-2007 PiS ma dziś samodzielną większość w parlamencie i gigantyczną sondażową przewagę. Główna partia opozycyjna – PO – jest cieniem samej siebie sprzed dekady. Ryzyko takiej operacji jest więc mniejsze.

Ale wciąż pozostaje spore. Zmiana Kaczyńskiego na Szydło trudna będzie do wytłumaczenia elektoratowi – przez dwa lata PiS-owskie media karmiły go przecież propagandą o wielkości i mądrości pani premier. Kaczyński ma potężny negatywny elektorat i w komunikacji z opinią publiczną bywa często zbyt brutalny, popełnia liczne błędy. Gdy będzie szefem rządu, błędy te będą szły na konto całej formacji.

Prezes wie o tym wszystkim, zna własne słabości, w rządowym pasjansie, kartę ze swoim własnym wizerunkiem będzie więc stawiać z wielką ostrożnością.

Zwrot gierkowski

W ostatnich dniach na dziennikarskiej giełdzie pojawiło się jednak nowe nazwisko „pewnego kandydata” do zastąpienia Szydło. Miałby to być wicepremier do spraw gospodarczych, Mateusz Morawiecki.

Byłoby to ciekawe rozdanie. Co oznaczałaby taka zmiana? Przede wszystkim zostałaby odczytana jako technokratyczny, „gierkowski” zwrot w obozie władzy. Premier Morawiecki sygnalizowałby, że po przejęciu sądów i napisaniu pod siebie samorządowej ordynacji wyborczej PiS kończy okres rewolucyjny i stawia na spokój, oraz technokratyczne zarządzanie. Hasłem rządu Morawieckiego byłaby nie walka z układem, ale opowieść o rozwoju państwa, gospodarczej modernizacji, inwestycjach, szansach dla przedsiębiorczych Polaków, rosnących standardach życia i konsumpcji.

Choć rząd Morawieckiego nie wycofa się z 500+, to wątpliwe jest, by uruchomił dalsze transfery socjalne. Premier Morawiecki ma być ofertą złożoną zamożniejszej części klasy średniej i elitom biznesu. PiS zawsze miał przecież ambicje stworzenie „swojej” grupy potężnych przedsiębiorców, podobnie jak na Węgrzech zrobił to Orbán. W zamian za polityczne poparcie i finansowanie marszów śladami żołnierzy wyklętych, PiS chętnie da tej grupie zarobić na interesach z państwem. By jednak skupić ją wokół siebie, konieczny jest ktoś bardziej wiarygodny w biznesowych kręgach, niż Beata Szydło. Morawiecki jest pod tym względem niemal idealny.

Ta kandydatura niesie jednak ze sobą różne ryzyka. Wewnętrzne i zewnętrzne. Te pierwsze wiążą się z tym, że Morawiecki ma bardzo niewielki staż w partii i pozbawiony jest w niej zaplecza. Już teraz jego kariera budzi zazdrość starych działaczy. Jeśli awansuje na premiera, wywoła to wielką złość u ludzi, którzy stali przy Kaczyńskim od czasu Porozumienia Centrum. Morawieckiemu niełatwo będzie zdyscyplinować w swoim rządzie posiadających mocną pozycję w partii ministrów – a trudno wyobrazić sobie, by Kaczyński pozwolił mu sformułować w pełni autorski gabinet.

Z premierem Morawieckim PiS traci także ważny atut: wizerunek partii anty-establishmentowej, reprezentującej „zwykłych Polaków”, przeciwnej elitom. Były prezes jednego z większych banków w kraju, milioner należący do najbogatszych polskich polityków, średnio nadaje się jako wyraziciel gniewu na elity III RP – sam jest ich przykładem.

Dzikie karty

Amerykański teoretyk strategii Edward Luttwak lubi powtarzać, że myślenie strategiczne jest zawsze kontrintuicyjne. Strategiczną przewagę można bowiem zyskać, tylko zaskakując przeciwnika posunięciem, jakiego nie ma w podręcznikach. Najbardziej zaangażowani wyborcy PiS wierzą, że Jarosław Kaczyński jest „wielkim strategiem”. Jeśli tak, to z pewnością rozważa użycie w rządowym pasjansie jakiejś dzikiej karty. Zagranie nią zdobyło przecież w 2015 roku dla PiS Pałac Prezydencki.

Jakie ma możliwości? Już wcześniej krążyły różne nazwiska potencjalnych następców Szydło, którzy dziś wydają się mało prawdopodobni: Piotr Gliński, Mariusz Błaszczak, czy nawet Antoni Macierewicz.

W ten ostatni wariant szczególnie trudno uwierzyć. Macierewicz nie zostanie nigdy premierem, z tego samego powodu co Zbigniew Ziobro: nawet spora część elektoratu PiS bałaby się kierowanego przez któregoś z nich gabinetu. Rządy Macierewicza czy Ziobry oznaczałyby przejęcie kontroli nad obozem władzy przez jego skrajne skrzydło. Treść rządzenia stałaby się policyjna. Głównym przesłaniem rządów byłaby „walka z układem” i „korupcją III RP”, uzasadniająca coraz bardziej rosnące uprawnienia resortów siłowych i podległych im służb. Zbyt twardy autorytaryzm nigdy w Polsce nie sprzedawał się dobrze politycznie. Ziobro czy Macierewicz na czele rządu odstraszyliby od PiS potrzebnych mu bardziej umiarkowanych wyborców.

Glińskiemu tekę premiera miał podobno obiecać kiedyś sam Kaczyński, jako nagrodę za upokorzenia z czasów „premiera z tabletu”. Dziś taki manewr byłby jednak niezrozumiały dla opinii publicznej. Gliński jest mniej popularny od pani premier. Wbrew zapowiedziom nie okazał się wcale miękką twarzą rządu PiS. Wręcz przeciwnie - zraził środowiska opiniotwórcze i elity artystyczne bardziej, niż jakikolwiek inni minister kultury po roku ’89.

Od dawna też mówiło się, że partyjny aparat swojego kandydata na premiera widzi w Mariuszu Błaszczaku. Znów byłby to jednak dla PiS wybór politycznie samobójczy. Błaszczak premier mógłby może większy posłuch w rządzie, niż Szydło, fatalnie radziłby sobie jednak z komunikacją z opinią publiczną. Tu Błaszczak ma wszystkie wady Kaczyńskiego – niemedialność, zaciętość, niesympatyczny wizerunek – nie mając żadnych jego zalet (analitycznego zmysłu, błyskotliwej inteligencji itd.).

To tylko dywersja?

Możliwe jest też, że żadnych zmian nie będzie. Plotki o wymianie Szydło krążą przecież niemal od początku jej rządów. Można przypuszczać, że Kaczyński i jego otoczenie dyscyplinują w ten sposób panią premier, pokazując jej miejsce w szeregu. Jak mówiła kiedyś Jadwiga Staniszkis: „Prezes Kaczyński nie ufa osobom nieupokorzonym przez siebie”. Choć trzeba przyznać, że język, jakim ostatnimi dniami mówi się o Szydło, jest nawet jak na standardy PiS wyjątkowo upokarzający. Niejedna osoba na miejscu pani premier dawno by odeszła, trzaskając drzwiami.

Wieczna dyskusja o rekonstrukcji przykrywa też sprawę reformy sądów i zmiany ordynacji wyborczej. Dla PiS to bardzo wygodna sytuacja, gdy dziennikarze zamiast o niekonstytucyjnych reformach, spekulują o przyszłości pani premier. Choć jej pozycja w PiS wydaje się dziś słaba jak nigdy, to nie zdziwię się wcale, jeśli jednak rekonstrukcję przetrwa. Od zmian w rządzie dla Kaczyńskiego ważniejsze są sądy, a cała operacja przeczołgiwania pani premier, jest tak bardzo w stylu Prezesa, jak lektura „Atlasu kotów”.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)