Zboże to dopiero początek. Ekspert alarmuje: Ogień zapłonie z całą mocą
- Silosy są zapełnione, za chwilę pojawi się jeszcze zboże z tegorocznych plonów. Zostały rzucone obietnice, ale nie do końca wiadomo, co z tym zrobić. Pojawi się problem z drobiem, owocami miękkimi. Czy wtedy też dosypiemy pieniądze? - pyta w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Sławomir Kalinowski, ekonomista z IRWiR PAN.
Prezes PiS zapowiedział w weekend na konwencji PiS, że zostanie podjęty powszechny skup zboża, które zalega w silosach. Minimalna cena ma wynosić powyżej 1400 zł za tonę. Jarosław Kaczyński ogłosił również, że dopłaty do nawozów dla rolników będą utrzymane. Zapowiedział też zakaz wwożenia produktów spożywczych z Ukrainy, który ma obowiązywać do 30 czerwca 2023 roku.
Żaneta Gotowalska: Podnosi pan, że rząd miota się ze zbożem, kompletnie nieprzygotowany przespał ostatni rok. Co dokładnie zaniedbały polskie władze?
Prof. Sławomir Kalinowski, ekonomista z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk: Nakłada się kilka zaniedbań i to nie kilkumiesięcznych, ale wieloletnich. Po pierwsze - brak silosów i specjalistycznych magazynów przystosowanych do przechowywania zboża. Od lat w niewystarczającym stopniu inwestujemy w infrastrukturę rolną, w zamian za to dosypujemy ze wspólnej polityki rolnej środki na dopłaty bezpośrednie. Co więcej - przesuwamy środki z II filara, przeznaczonego na inwestycje i wzmocnienie konkurencyjności, na I filar, który ma na celu wsparcie dochodów rolników, czyli na filar związany z dopłatami bezpośrednimi. Mieliśmy, jak inne kraje, możliwość przesunięcia 30 proc. Przesunęliśmy aż 29 proc. - najwięcej ze wszystkich krajów członkowskich.
Zamiast budować silosy, magazyny i terminal zbożowy, myślimy o dopłatach i przygaszaniu problemów na chwilę. Terminal przydałby się nam nawet bez wojny u naszych granic i mógłby pomóc zwiększyć eksport towarów do krajów afrykańskich czy na Bliski Wschód i szukać nowych rynków zbytu. Wyciszamy strajki i uspokajamy opinię publiczną, a tak naprawdę dolewamy paliwa do ognia, który za chwilę znów zapłonie z całą mocą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie jeszcze problemy pan zauważa?
Przede wszystkim brak wyobraźni rządzących. Możemy zgromadzić w Polsce w silosach 9-10 mln ton zboża, a dodatkowo eksportować rocznie 8-9 mln z naszych portów. I nagle zgadzamy się na 20 mln ton zboża z Ukrainy w ciągu kilku miesięcy? To - po pierwsze - nieodpowiedzialne w stosunku do naszych rolników. A po drugie - zamiast pomagać Ukrainie, szkodzimy jej.
Kto będzie chciał zboże, o którym przed chwilą mówiliśmy, że jest zarobaczone, z mykotoksynami i niezdatne do spożycia? Tworząc taką narrację, wymyślając termin "zboże techniczne", spowodowaliśmy, że może nie być na nie chętnych. Oczywiście, wszyscy zgadzamy się, że Ukrainie trzeba pomagać. Ale trzeba pomagać jej mądrze, a nie podejmując nieprzemyślane decyzje.
Co więcej, warto pamiętać, że zawsze, kiedy można na czymś zarobić, znajdą się osoby, które będą próbowały to robić. Całkiem legalnie, zgodnie z prawem. Jeśli zboże z Ukrainy kosztuje 700 zł, a w Polsce wówczas było jeszcze po 1400 zł, to wiadomo, że będą tacy, którzy będą chcieli kupić zboże taniej i sprzedać drożej. Trudno mieć pretensje, że ktoś jest przedsiębiorczy. Ale jeśli na tym rynku pojawia się - jak niektórzy mówią - nadwyżka 5 mln ton zboża, a moim zdaniem nawet wyższa, to siłą rzeczy cena musi spadać, nie ma innej opcji. Tak działa prawo popytu i podaży.
Coś jeszcze?
Dodałbym ogólny brak inwestycji w infrastrukturę zbożową, czy szerzej rolno-żywnościową. Przecież to jest podstawa.
Czy te zaniedbania da się jakkolwiek naprawić?
Musimy próbować, chociaż jest zdecydowanie za późno. Przespaliśmy odpowiedni moment. Od początku wojny wiadomo było, że będziemy musieli pomóc rolnictwu ukraińskiemu. O potencjalnych problemach mówiła u nas, w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, prof. Olga Borodina. Już w zeszłym roku rolnicy mówili o napływie zboża i już wtedy powinniśmy inwestować w silosy czy magazyny. Czemu tego nie zrobiliśmy? Nie wiem.
Nawet w Ukrainie podczas wojny pomyślano o infrastrukturze magazynowej, u nas niestety nie. Efekt widzimy. Przydałby się nowy terminal zbożowy, o większej przepustowości, ale nie jesteśmy w stanie wybudować go w pół roku, to sprawa oczywista. Powinniśmy pomyśleć o tym już dawno. Czemu działamy post factum?
Dodatkowo warto wspomnieć, że plony zbóż w Polsce to nawet 32-34 mln ton. Zużywamy 25 mln ton rocznie, resztę eksportujemy. Plony się zwiększają, więc rząd już teraz powinien pomyśleć o nowych rynkach zbytu. A nie myślimy o tym, skupiamy się na bieżącej polityce, zamiast patrzeć perspektywicznie. Powinniśmy sobie zdać sprawę, że gorsza sytuacja rolników bumerangiem odbija się również na nas - konsumentach.
Na teraz jest więcej pytań niż odpowiedzi. Jeśli chcemy skupić 5 mln ton zboża, zapłacić różnicę między ceną rynkową a gwarantowaną (400-500 zł), to daje 2-2,5 mld zł. Skąd weźmiemy te pieniądze? Budżet państwa nie jest z gumy. Jeśli nawet rząd to zboże skupi, gdzie je będziemy trzymać?
Silosy są zapełnione, a za chwilę pojawi się jeszcze zboże z tegorocznych plonów. Nakłada się bardzo wiele problemów. Zostały rzucone obietnice, ale nie do końca wiadomo, co z tym zrobić. A trzeba pamiętać, że pojawi się też problem z drobiem, owocami miękkimi. Czy wtedy też dosypiemy pieniądze?
Co w takim razie będzie działo się z polskim zbożem?
Już nie mamy możliwości gromadzenia zboża. Magazyny są pełne. Nie wyobrażam sobie, jak rząd chce je skupić. Gdzie przechować? I co z nim zrobić? A dodatkowo trzeba pamiętać, że wśród obietnic pojawiły się dopłaty do nawozów i paliw. To wszystko kosztuje.
Kto za to zapłaci?
Każdy z nas, będziemy musieli sfinansować to z naszych podatków. Kosztem inwestycji, innych działań rozwojowych.
A co jeśli zboże zostanie zmarnowane?
Nie potrafię sobie tego wyobrazić, by pełnowartościowe zboże spożywcze mogło zostać zmarnowane. I nie chcę tu używać wyświechtanych haseł o głodzie na świecie, ale pamiętając, że wśród 17 celów zrównoważonego rozwoju "zero głodu" jest wskazane jako drugi cel, a do jego realizacji ciągle daleko, to już troska o zapobieganie głodu przestaje wydawać się frazesem.
W mojej opinii zmarnowanie pełnowartościowego zboża byłoby barbarzyństwem. Uzasadnione byłoby przeznaczenie niskiej jakości zboża na cele energetyczne. Od lat przecież wykorzystuje się biomasę na ten cel.
Od lat też ziarno zbóż czy rzepaku wykorzystujemy jako materiał energetyczny i nikt nie robi z tego tragedii. Ale podkreślam, że jest to etyczne wówczas, jeśli jest to zboże niskiej jakości. Nadwyżka zboża spożywczego powinna być eksportowana i służyć temu celowi, do którego zostało wyprodukowane.
Wielu ekspertów twierdzi, że rozporządzenie o zakazie importu produktów rolnych z Ukrainy jest niezgodne z prawem.
Nie jestem prawnikiem, ale chyba nie trzeba nim być, by wiedzieć, że Polska jednostronnie nie może wprowadzić zakazu importu towarów. Polityka handlowa nie jest w gestii poszczególnych państw, co reguluje prawo europejskie i rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE. Taki zakaz może skutkować odpowiedzialnością odszkodowawczą na rzecz przedsiębiorstw, które dotychczas prowadziły legalny handel z Ukrainą i ta decyzja utrudni im działanie. Przecież polskie firmy rolno-spożywcze mają swoje siedziby w Ukrainie, a ten zakaz utrudni im funkcjonowanie.
Nie wiem, jak to możliwe, że w ciągu godziny można było taki zakaz wprowadzić, a gdy rozmawialiśmy o ropie i gazie z Rosji, obowiązywały umowy, których nie można było zerwać.
Podejrzewam, że ten zakaz może Skarb Państwa wiele kosztować. A jeśli budżet, to automatycznie nas wszystkich. Niestety, trudno w tej chwili oszacować, jaki to będzie koszt. Co więcej, wpływa to też na nasz wizerunek na arenie międzynarodowej - nie wychodzimy na poważnego partnera. Może to być rysa na naszych stosunkach z Ukrainą, które tak mozolnie i pięknie wzmacnialiśmy od początku wojny. Mam poczucie chaosu, podejmowania decyzji ad hoc bez przemyśleń, bez oszacowania rachunku zysków i strat, bez konsultacji ze specjalistami.
Polski zakaz przywozu produktów rolnych z Ukrainy ma obowiązywać do 30 czerwca 2023 roku. Do czerwca obowiązuje bowiem zniesienie ceł na towary z Ukrainy, które UE wprowadziła w maju ubiegłego roku. Zniesienie ceł może jednak zostać wydłużone, choć nie musi. Co wtedy?
Myślę, że można byłoby załatwić problem bez wprowadzania ceł, gdyby Polska i inne kraje UE były faktycznie tylko krajem tranzytowym. Musiałyby tu solidarnie zadziałać wszystkie kraje europejskie, zwłaszcza z dostępem do morza i portów. Wspomniane wcześniej kaucje mogłyby skutecznie zniechęcić przed próbą sprzedaży tego zboża na lokalnych rynkach.
Jeśli jednak zostałyby wprowadzone cła, to rzecz jasna zboże to byłoby mniej konkurencyjne. Tym samym może byłaby mniejsza pokusa, by zamiast wywieźć je do Afryki, to sprzedawać na rynku europejskim. Pytanie, ile wynosiłoby cło? Nie jest tajemnicą, że koszt wyprodukowania zboża w Ukrainie jest znacznie niższy niż w Polsce czy innych krajach Wspólnoty. Zwłaszcza że zasadnicza jego część to zboże od potężnych holdingów, a tam działa też efekt skali.
Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda w Programie Pierwszym Polskiego Radia ostrzegł, że - mimo zakazu - są inne drogi, którymi zboże może dotrzeć nad Wisłę. Jak to możliwe?
Nie słuchałem wywiadu i mogę tylko odnieść się do przekazów medialnych. Jednak wygląda to trochę tak, jakby minister puszczał oko - wprowadzamy zakaz, ale jakby co, to możecie wjechać. Ja bym nigdy tak nie powiedział, bo zabrzmiałoby to niepoważnie. Oczywiście, że możliwa jest inna droga, np. przez Rumunię.
Nie czaruję się, że jeśli ktoś zauważy możliwość zarobienia, to znajdzie taką lukę i to zboże jakoś wjedzie do strefy Schengen, a wtedy można je będzie sprzedać w Polsce. Oby nie korzystając z dopłat rządowych.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski