Drogowy koszmar w raju turystów. Polacy robią rewolucję 7 tys. km od Warszawy
Tanzania, postrzegana przez wielu Europejczyków jako turystyczny raj, znajduje się wśród 10 krajów z największą na świecie liczbą wypadków śmiertelnych. A jak jest wypadek, to nie można nawet wezwać karetki. Coś takiego jak numer pogotowia w tym kraju nie istnieje. W takich warunkach rewolucji próbują dokonać Polacy.
Droga z Mikumi do Dar es Salaam. Padł nam akumulator. Kierowca grzebie chwilę pod maską, ale zrezygnowany kręci głową i znika w przydrożnych krzakach. Wraca z gałęzią i kładzie ją na drodze za samochodem. To nasz "trójkąt ostrzegawczy".
- Nie wysiadaj, to niebezpieczne - nalega. Ale pozostanie w aucie, kiedy obok pędzą tiry, osobówki i motory, niemal ocierając się o naszego gruchota, wcale nie wydaje się rozsądniejsze. Zresztą tutaj, na drodze w Tanzanii, nic nie wydaje się ani bezpieczne, ani rozsądne.
Państwo, które kojarzy się z rajem - wakacjami na Zanzibarze, majestatem Kilimandżaro czy z "królem lwem" na safari - dla zmotoryzowanych jest piekłem. Chodzi nie tylko o stan dróg, ale też o niskie umiejętności i brak wyobraźni kierowców. Ci pędzą na złamanie karku, wyprzedzają często na "grubość lakieru" i gdy wydaje się już, że czołówka jest nie do uniknięcia, jakimś cudem mijają się z pędzącym z naprzeciwka pojazdem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jeśli dodać do tego zły stan techniczny samochodów, nieoświetlone drogi, korupcję policji, która przymyka oko na te wszystkie patologie, mamy mieszankę wybuchową. A są jeszcze piesi, którzy praktycznie niezauważalni, snują się po zmroku poboczem. Może nie wiedzą, jak bardzo ryzykują, idąc nocą tak blisko drogi, a może wiedzą, ale nie mają wyjścia - na głowach niosą butle z wodą albo kosze z jedzeniem, które najpewniej przeznaczone są dla bliskich.
Zobacz także
Skutki są opłakane. Tanzania, według ostatnich dostępnych statystyk, jest wśród dziesięciu krajów z największą na świecie liczbą wypadków śmiertelnych. W 2019 roku było ich ponad 18 tys. Dla porównania w tym samym roku liczba ofiar śmiertelnych wypadków w Unii Europejskiej wynosiła 22,8 tys., a przecież mówimy nie o jednym, a o 27 krajach.
Czasem w tym chaosie można zrobić tylko to, co nasz kierowca - położyć na drodze tanzański "trójkąt ostrzegawczy".
NIE MA TAKIEGO NUMERU
Część ofiar wypadków dałoby się uratować, gdyby nie to, jak działa - a może raczej, jak nie działa - system opieki zdrowotnej.
- U nas nie ma czegoś takiego, jak wzywanie karetki. Nie ma czegoś takiego, jak numer pogotowia - mówi dr Hussein Karim Manji, specjalista medycyny ratunkowej ze szpitala Aga Khan w Dar es Salaam.
Rannych zabierają do szpitala trójkołowe badżadże, motory, taksówki albo komunikacja miejska. Nieliczne karetki, które jeżdżą po tanzańskich drogach, wykorzystuje się jako środek transportu wahadłowego między szpitalami. Kiedy dany przypadek jest za trudny albo szpital jest przepełniony, wtedy dopiero pacjent trafia do karetki i jest nią przewożony do innej placówki. Ale czasem upłynie kilka godzin, zanim jakaś karetka się zwolni.
- Pracowałem w publicznym szpitalu przez trzy lata. Bywało, że mieliśmy spokojny wieczór, aż tu nagle podjeżdżał samochód, otwierały się drzwi, a tam dziewięciu pacjentów. I każdy przypadek inny - jeden ze złamaną nogą, drugi z problemami z oddychaniem, trzeci to niemowlę - wspomina dr Hussein.
Są jeszcze w Tanzanii karetki prywatne, ale na te mogą sobie pozwolić tylko zamożni. Koszt zamówienia takiej karetki waha się od 100 tys. do 400 tys. szylingów (od ok. 160 do ok. 630 zł) - w zależności od tego, jak duży dystans musi pokonać karetka i jak dużo sprzętu musi użyć zespół ratunkowy. Dla przeciętnego Tanzańczyka to mniej więcej miesięczna pensja.
POLSKA REWOLUCJA
Problem z ratownictwem medycznym jest ogromny - dość powiedzieć, że pod koniec 2021 roku w większości szpitali nie było oddziałów ratunkowych, a w kraju, który liczył wówczas 63 mln mieszkańców, zaledwie 73 lekarzy medycyny ratunkowej pracowało w państwowej służbie zdrowia. To dawało średnio jednego ratownika na ponad 863 tys. osób.
Tę dramatyczną sytuację próbują zmieniać Polacy. Od 2022 r. w Tanzanii działa Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), które do końca 2024 r. zamierza przeszkolić w sumie 1800 lekarzy i pielęgniarek w zakresie medycyny ratunkowej i technik ratowania życia. Do tego siedem szpitali i klinik zostanie doposażonych w nowoczesny sprzęt do ratowania życia i monitorowania stanu chorych. Powstaną też dwa centra szkoleń medycznych - jedno już działa w Dar es Salaam.
Polacy szkolą również przyszłych instruktorów wśród samych Tanzańczyków, żeby ci mogli później sami szkolić swoich rodaków, bez konieczności korzystania z pomocy zagranicznej. Tak od podstaw, z udziałem pieniędzy polskich podatników (projekt ma kosztować 4,9 mln zł ze środków "Polskiej pomocy" przy MSZ) powstaje system, który ma zrewolucjonizować ratownictwo w Tanzanii.
- Ten projekt ma dla Tanzańczyków kluczowe znaczenie, bo liczymy je w osobach, których życie zostanie uratowane dzięki temu, że będą tutaj dobrze wyposażeni i wykwalifikowani ratownicy medyczni - mówi Krzysztof Buzalski, ambasador RP w Tanzanii.
Ambasador podkreśla, że chodzi nie tylko o wypadki drogowe, ale też katastrofy naturalne, których przybywa ze względu na zmiany klimatyczne.
- Jeszcze 15-20 lat temu ulewnych opadów deszczu było dużo mniej niż obecnie. W ciągu ostatnich 3 lat mieliśmy jednak szereg powodzi, lawin i osuwisk błotnych. To wszystko rodzi potrzebę niesienia lepszej jakościowo pomocy ofiarom. Dotychczas takiej jednej scentralizowanej odpowiedzi nie było. W związku z tym "Polska pomoc" dofinansowuje przygotowany z inicjatywy PCPM razem z tanzańska fundacją Aga Khan projekt, który ma polegać na wyposażeniu ośrodków pomocy medycyny ratunkowej oraz szkoleń ratowników - mówi ambasador.
Zobacz także
Sisawo Konteh, dyrektor generalny Aga Khan Health Service, z dumą podkreśla, że to pierwszy tego typu projekt w Tanzanii. Efekty już widać - spadła liczba zgonów wśród pacjentów przebywających na oddziałach ratunkowych, spadła też liczba pacjentów przekierowywanych do innych placówek.
Choć sytuacja się poprawia, są jednak powody do niepokoju.
"NOWA ZELANDIA" CO 2,5 ROKU
Dr Karim Manji bierze do ręki długopis i rysuje piramidę wieku Tanzanii. Na dole są dzieci do 14. roku życia, które stanowią największą część populacji (ponad 44 proc.). To zupełnie inaczej niż w Polsce, w której z roku na rok porodów mamy coraz mniej, a większość społeczeństwa to osoby w średnim wieku.
- Przeciętnie co roku w Tanzanii rodzi się 2,2 mln dzieci. To oznacza, że co 2,5 roku kraj powiększa się o jedną Nową Zelandię. Mamy obecnie ponad 66 mln ludzi i szybko przebijemy granicę 70 mln. Do 2030 roku będziemy przeciążeni. To będzie duży problem - mówi lekarz.
Na łamach prestiżowego brytyjskiego czasopisma medycznego "The Lancet" dr Manji został nazwany "architektem postępu w dziedzinie zdrowia noworodków w Tanzanii". Bo choć dzieci rodzi się tutaj bardzo dużo, to śmiertelność wśród noworodków od lat stanowi gigantyczny problem.
Zobacz także
- W 2008 r. umierało 56 na 1000 noworodków. Teraz, według oficjalnych statystyk, umiera 19 na 1000, a cel jest taki, żeby do 2030 r. zejść do poziomu 12 zgonów na 1000. Ale nie sądzę, aby to się udało. Statystyki przestały spadać, doszliśmy do ściany. Zresztą, proszę mi wierzyć, że te oficjalne rządowe dane nie są prawdziwe. Tak naprawdę umiera ok. 40 na 1000 noworodków. To daje rocznie 80 tys. zgonów. Jak można się godzić na to, by w miejscu tak pięknym, jak Tanzania, umierało tyle dzieci? - pyta dr Manji.
Najczęstsze przyczyny zgonów są konsekwencją przedwczesnego porodu, sepsy i niewydolności oddechowej. Dr Manji zwraca też uwagę, że w kraju zwyczajnie brakuje neonatologów: - Większość pracy przy noworodkach wykonuje słabo wyszkolony personel.
I dodaje, że na terenach wiejskich ponad połowa kobiet w ciąży nie idzie rodzić do szpitala. - Ich jakość jest tak zła, że wolą zostać w domu - tłumaczy.
Inny problem to wciąż duża popularność, zwłaszcza na wsiach, medycyny naturalnej. Niektórzy bardziej ufają "naturalnym lekarzom", z którymi łączą ich zażyłość, kultura i tradycja. Dlatego na wsiach pracuje specjalny personel służby zdrowia - nie są to medycy, tylko ludzie, którzy próbują zachęcać mieszkańców do korzystania z usług prawdziwych lekarzy.
Między innymi z uwagi na to, że tyle noworodków wciąż umiera, wiele rodzin decyduje się na posiadanie większej liczby dzieci. Tak tworzy się samonapędzający się cykl.
- Kiedy kobieta urodzi dwoje dzieci i dwoje umrze, to nie będzie mieć żadnego. Ale jak urodzi pięcioro, a umrze trójka, to wciąż będzie miała dwoje. Kobiety rodzą więc dużo dzieci, żeby zastąpić nimi te, które umierają. Czynnikiem jest tu też edukacja. Rodziny wykształcone posiadają średnio 2-4 dzieci. Ale w przypadku gorzej wykształconych średnia to już 4-8 dzieci - tłumaczy dr Manji.
ZAGROŻENIA W PAŃSTWIE POKOJU
Błyskawiczny przyrost populacji rodzi szereg problemów. Służba zdrowia, której jakość pozostawia wiele do życzenia, będzie jeszcze bardziej przeciążona. Podobnie system edukacji. Problemy będą też z miejscami pracy.
- Blisko połowa populacji Tanzanii to dzieci i młodzież poniżej 18 lat. W tutejszej opinii społecznej i miejscowych władz to jest przede wszystkim przewaga - często spotykam się z poglądem, że liczna populacja uczyni w przyszłości Tanzanię wielkim, silnym i wpływowym krajem. Niemniej z punktu widzenia osób z zewnątrz jest to przede wszystkim wyzwanie. Aby Tanzania była w stanie wykorzystać tę premię wynikającą z posiadania ogromnej liczby młodych ludzi, muszą oni dysponować kwalifikacjami i pracą. Jednego i drugiego obecnie nie ma w dostatecznej ilości - mówi ambasador Buzalski.
Rząd próbuje za tym wszystkim nadążyć, ale tempo przyrostu populacji daleko wyprzedza podejmowane działania. Widać to np. po systemie edukacji.
- Są klasy, szczególnie w środkowych i zachodnich, a więc uboższych regionach kraju, które liczą po 100 i więcej uczniów. Brakuje nauczycieli, dlatego w niektórych klasach lekcje czasem prowadzi najzdolniejszy uczeń - tłumaczy ambasador.
Wyzwania stoją przed wszystkimi regionami, również Dar es Salaam - olbrzymim miastem stołecznym, które w najbliższych latach dołączy do grona megamiast, tj. takich, które liczą ponad 10 mln mieszkańców.
- Pracowałem tutaj jako dyplomata w latach 2006-2008 i wtedy miasto liczyło mniej więcej tylu mieszkańców, co Warszawa, czyli ok. 1,6 mln. Dzisiaj, 16 lat później, szacuje się jego populację na ok. 7,5 mln - mówi ambasador.
W Dar es Salaam tylko połowa osób w wieku produkcyjnym jest zatrudniona w sektorze formalnym, druga połowa funkcjonuje w obiegu nieformalnym. To m.in. drobni sprzedawcy i osoby oferujące drobne usługi. Jeśli rząd nad tym nie zapanuje, to może dojść do niebezpiecznej sytuacji, w której wiele osób nie będzie miało pracy, perspektyw i szans na zrealizowanie się w życiu.
- To może być w przyszłości potencjalna baza dla tych, którzy chcieliby wykorzystać niemających perspektyw życiowych młodych ludzi do swoich celów, przede wszystkim mam na myśli radykalne organizacje islamistyczne - mówi Buzalski.
Z takim problemem od wielu lat mierzy się inny kraj w regionie, Somalia, w której działa Asz-Szabab (dosł. Młodzież) - organizacja terrorystyczna wykorzystująca trudną sytuację młodych ludzi i rekrutująca ich do walki, której główne cele to wprowadzenie prawa szariatu i ustanowienie kalifatu islamskiego.
Zobacz także
W Tanzanii komórki Asz-Szabab także są obecne, a w ostatnich latach wzmocniły propagandę w urzędowym tutaj języku suahili. Aktywne są również m.in. mozambijskie i kongijskie szczepy tzw. Państwa Islamskiego (ISIS).
- Tanzania szczyci się tym, że jest państwem opartym na współpracy i porozumieniu. Co do zasady, wszystkie religie koegzystują tu w pokojowy sposób. Utrzymanie takiej sytuacji wymaga jednak rosnących wysiłków ze strony państwa. W latach 2013-15 mieliśmy już do czynienia z radykalną działalnością medres powiązanych z radykałami z Asz-Szabab w regionie Kibiti w południowej części wybrzeża. Sytuacja była na tyle poważna, że rząd zdecydował się wprowadzić do całego dystryktu wojsko, zamknąć drogi i przeprowadzić tam operację militarną. Jej celem było uniemożliwienie islamistom prowadzenia działań nakierowanych na radykalizację i werbunek młodzieży - mówi ambasador Buzalski.
RUN!!!
Rosnąca populacja to też większy ruch na drogach, a większy ruch to jeszcze więcej gałęzi - "trójkątów ostrzegawczych". Ale czasem nawet gałęzi nie ma kiedy, ani jak położyć na drodze, ani czasu, żeby to zrobić, bo największe tragedie rozgrywają się zazwyczaj w ułamkach sekundy.
Tak było w lutym, kiedy 25 osób, w tym siedmiu nauczycieli z zagranicy, zginęło w wypadku w mieście Arusza w północno-wschodniej części kraju. Prezydentka Tanzanii Samia Suluhu Hassan zaapelowała wtedy do służb, żeby stały na straży prawa i regularnie dokonywały inspekcji stanu technicznego pojazdów oraz sprawdzały prawo jazdy kierowców.
Zobacz także
I z tym, i z tym, jest problem. Nasze auto psuje się w sumie cztery razy, a kiedy ruszymy w końcu po wymianie akumulatora, jeszcze kilka razy będziemy mijać gałęzie i stojących przy samochodach kierowców, którzy próbują improwizować i naprawiać pojazdy.
Tanzania musi się spieszyć. Ze wszystkim - z ratownictwem medycznym i rozwojem całej służby zdrowia, z tworzeniem miejsc pracy, z usprawnieniem systemu edukacji.
Dr Manji nie ma co do tego wątpliwości. Na kartce pisze dwa słowa: "walking" i "run". Przy tym drugim stawia dwa wykrzykniki.
- Cały świat idzie, ale my, Tanzańczycy, musimy biec. Inaczej nad tym wszystkim nie zapanujemy.
Łukasz Dynowski, dziennikarz Wirtualnej Polski