Kenijczycy obserwujący przeszkolonych przez Polaków strażaków© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Mzimamoto niech będą dzięki

Łukasz Dynowski

Po słowie "mzimamoto" w Kenii natychmiast pada kolejne: "Poland". A potem "asante", czyli "dziękuję".

Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Nie wiem, jak Anitha może o tym mówić. Nie wiem, jak ja mogę o to pytać.

- Ile miało?

- Pięć miesięcy.

- A na imię?

- Mitchelle.

I cisza. Tylko powietrze wibruje jeszcze od głosu Anithy, który drży, jakby miał się rozpaść.

Jak wiele życiowych katastrof, które wymywają grunt spod nóg, katastrofę Anithy Warex cechowały dwie rzeczy: nic jej nie zapowiadało i wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Zwykły dzień. Pożar przy drodze. Studnia! Bieg. Jedna noga, druga noga. Chusta, którą dziecko jest przywiązane do pleców Anithy. Woda, którą chce nabrać ze studni. Jedna noga, która się poślizgnęła. Spadanie. Chusta. Dziecko. Woda. Ciemność.

Jak przeżyła, sama nie wie. W studni nie było tyle wody, żeby utonąć, ale była na tyle głęboka - ok. 45 metrów - żeby zginąć. - Gdy wróciłam do wioski, ludzie reagowali, jakby zobaczyli potwora. Byli zaskoczeni, że żyję.

Dopiero po miesiącu usłyszy: Mitchelle nie żyje.

Anitha przestaje jeść.

Woda zabrała ją i wyrzuciła jak kamień, nie na brzeg, tylko w innym świecie, gdzieś między życiem a śmiercią.

Pokazuje blizny. Ranę, która nie się zagoi nigdy, słychać tylko w głosie.

Nad kanapą w jej pokoju wisi flaga Chelsea Londyn. - Jaki jest twój ulubiony zawodnik? - Pytam, żeby przerwać ciszę.

Padają jakieś nazwiska, ale nic mi nie mówią, nie znam się na piłce.

Studnie w Kenii są często słabo zabezpieczone, przez co łatwo o wypadek
Studnie w Kenii są często słabo zabezpieczone, przez co łatwo o wypadek© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Mzimamoto

Mrok. Droga gdzieś w Kenii.

"Jezus sprawi, że się znowu uśmiechniesz" - dźwięczy radośnie głos z samochodowego radia.

Anitha słucha piosenek religijnych, żeby znaleźć ukojenie. Dla tych, którzy szukają otuchy w Bogu, w Kenii okazji nie brakuje.

Kenia to kościół na kościele. Czasem dosłownie – ot, stoją trzy kościoły obok siebie. Rdzawozielony krajobraz, utkany z czerwonoziemów i plantacji kawy, bananów i mango, co rusz przeplatany jest miejscami kultu. To nie wielkie świątynie jak w Polsce - zazwyczaj małe albo wręcz bardzo małe budyneczki, niekiedy kryte blachą falistą. W środku miejsca na kilka osób.

Kościoły to jedno, ale deklaracja wiary wyłania się z tego krajobrazu na wszystkie możliwe sposoby.

Billboard przy drodze: Jezus Chrystus - taki sam wczoraj, taki sam zawsze.

Reklama szpitala w Kikuyu: miłość Jezusa Chrystusa poprzez uzdrawianie.

Napis na autobusie: zwycięstwo należy do Jezusa.

Napis w autobusie: wybacz im, Ojcze.

W hotelu Biblia. Pierwsze strony: poszukujesz nadziei, pokoju, radości, komfortu, sensu, przebaczenia, Boga? Czytaj dalej.

I księga Izajasza: gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień.

Bóg daje Anicie pocieszenie, ale to nie on wyciągnął ją ze studni. Zrobił to mzimamoto.

Karabiny

Kiedy w Kenii pada słowo mzimamoto, zaraz po nim pojawia się słowo Poland. A potem asante - dziękuję.

Wszystko zaczęło się w 2013 roku. Nie w Kenii, a w Aweil w Sudanie Południowym, gdzie Polacy pojechali szkolić straż pożarną.

Zdemobilizowani partyzanci, którzy próbowali pracować jako strażacy w Aweil, mieli na wyposażeniu dwie puste gaśnice i dwadzieścia dwa kałasznikowy. Broń okazała się bardziej przydatna.

W grudniu 2013 r. na terytorium Sudanu Południowego, na tej ziemi, która wchłonęła już tyle krwi (m.in. dwie wojny domowe, łącznie trwające 39 lat), wybuchł kolejny konflikt Sudańczyków z Sudańczykami. Do 2020 roku pochłonął setki tysięcy istnień, spowodował migracje (wewnątrz kraju lub poza nim) ponad 3,5 mln ludzi, a miliony zepchnął w otchłań głodu.

Trzeba było wyjeżdżać. Do Polaków odezwali się wtedy sąsiedzi Sudańczyków z Kenii. - Powiedzieli: u nas też jest bardzo źle ze strażą pożarną, może nam teraz pomożecie? - wspomina dr Wojtek Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM).

Dr Wojtek Wilk, prezes PCPM. W tle prototyp wozu strażackiego zbudowanego przez Polaków specjalnie dla kenijskich strażaków
Dr Wojtek Wilk, prezes PCPM. W tle prototyp wozu strażackiego zbudowanego przez Polaków specjalnie dla kenijskich strażaków© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Rzeczywiście było źle. Mzimamoto - strażak w języku suahili - nie miał co prawda karabinu, ale często nie miał też kombinezonu ognioodpornego ani rękawic. W kraju, w którym mieszka ponad 50 mln ludzi, było ok. 450 strażaków, w większości nieprzeszkolonych.

To tyle co nic, bo Kenia, poza tym, że żyje w niej dużo ludzi, jest też krajem olbrzymich odległości (jej powierzchnia to 580 tys. km kwadratowych, dla porównania powierzchnia Polski - 312 tys. km kwadratowych). Gdy pożar wybuchnie gdzieś, gdzie nie ma straży pożarnej, trzeba dzwonić po strażaków do miejscowości oddalonych o dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów.

O ile ktoś wie, gdzie dzwonić.

Numer

Na ziemi plastikowa butelka, przecięta na pół i nadziana na około półtorametrowy patyk. Obok butle z gazem. Na placu zbiera się tłum.

Zero. Sześć. Siedem. Dwa. Dwa. Dwa. Zero. Osiem. Pięć.

Słońce smaży tak, że nie idzie wytrzymać, ale tłum robi się coraz większy. Ludzie stoją w kółku, wyciągają telefony.

Zero. Sześć. Siedem. Dwa. Dwa. Dwa. Zero. Osiem. Pięć.

Mzimamoto z blizną na twarzy powtarza to jeszcze kilka razy. Głośno, wyraźnie, niemal krzyczy. Oczy ma szeroko otwarte, wodzi po tłumie, jakby chciał się upewnić, że wszyscy słyszą. Nosy w telefonach. Zapisują. Nikt wcześniej nie wiedział, co oznacza ten ciąg cyfr. To numer straży pożarnej.

Wielu Kenijczyków nie zna numeru straży pożarnej. Każde z 47 hrabstw w tym kraju ma swój własny numer, często trudny do zapamiętania
Wielu Kenijczyków nie zna numeru straży pożarnej. Każde z 47 hrabstw w tym kraju ma swój własny numer, często trudny do zapamiętania© Licencjodawca | Łukasz Dynowski

Łatwiej byłoby ze 112 albo 998. Ale w Kenii nic nie jest łatwe. Każde hrabstwo - a jest ich 47 - ma swój własny numer straży, długi i trudny do zapamiętania.

Dlatego to kółko. Mzimamoto z poparzoną twarzą to Jose Ngunjiri, strażak, który jeździ z kolegami po tych hrabstwach, wjeżdża do wsi czy miasteczka, idzie na plac, wyciąga butle z gazem i patyk z butelką. Ludzie szybko się schodzą, a wtedy Jose dyktuje numer.

To pierwsza lekcja. Potem są kolejne.

- Odsunąć się! - krzyczy inny mzimamoto.

Chwyta patyk za jeden koniec, do przyczepionej na drugim końcu butelki nabiera wody z wiadra, a potem wlewa ją do ognia.

Lekcja jest szybka, prosta i pewnie każdy zapamięta ją do końca życia: oto, co się dzieje, jak próbujesz gasić wodą płonący tłuszcz.

Z małego płomienia nagle tryska słup ognia. Rośnie szybko, , płomienie zlewają się z żarem kenijskiego nieba i przez trzy sekundy jest jak w piekarniku, a ludzie krzyczą i odskakują w popłochu.

Tylko mzimamoto z kijem i butelką stoi spokojnie i się uśmiecha. Jest tym, który kontroluje ogień, tym, który mówi: nie strawi cię płomień.

Uliczna demonstracja w Kenii. Oto,co się dzieje, kiedy płonący tłuszcz próbuje się gasić wodą
Uliczna demonstracja w Kenii. Oto,co się dzieje, kiedy płonący tłuszcz próbuje się gasić wodą© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Jose żyje ze śladem po ogniu niemal całe życie. Miał cztery miesiące, kiedy niania zostawiła go na chwilę samego w domu. Gdy wróciła, ze środka buchały płomienie. Zdołała wynieść małego Jose na dwór, ale od tego dnia codziennie, kiedy patrzy w lustro, widzi w nim pamiątkę pożaru.

Gdy dorósł, został inżynierem. - Aż pewnego dnia poczułem, jak wzywa mnie ogień. Postanowiłem być strażakiem.

- Moja mama była bardzo zła, mówiła: chyba zwariowałeś, chcesz wrócić do czegoś, co cię nieomal zabiło?

- Tak, zwariowałem. Muszę wrócić.

Jako dziecko Jose Ngunjiri został uratowany z płonącego domu. Dziś sam jest strażakiem
Jako dziecko Jose Ngunjiri został uratowany z płonącego domu. Dziś sam jest strażakiem© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Polska rewolucja

Naprawdę szło zwariować, jeśli chciało się zostać strażakiem w Kenii. Brakowało wszystkiego - od sprzętu po umiejętności.

Ale po 2014 roku za sprawą polskich pieniędzy, w sumie już ok. 14 mln zł, pochodzących z polskiej pomocy – programu działań rozwojowych i humanitarnych, który koordynuje MSZ – w Kenii dokonała się rewolucja.

Polacy przeszkolili ponad połowę strażaków w całym kraju (obecnie to już nie 450, tylko ponad 1,5 tys. osób). A Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej wybudowało w Kiambu nieopodal Nairobi Kenijskie Centrum Szkoleń Strażackich i Ratunkowych, gdzie fachowe szkolenia przechodzą strażacy z całej Kenii.

PCPM wyszkoliło kenijskich strażaków m.in. w ratownictwie linowym - istotnym przy dość częstych w Kenii powodziach. Polska organizacja pomocowa stworzyła też prototyp lekkiego wozu strażackiego - cenowo dostosowanego do lokalnych możliwości. Powstała też remiza strażacka w Makindu przy drodze Nairobi-Mombasa.

Polacy nauczyli kenijskich strażaków m.in. ratownictwa linowego
Polacy nauczyli kenijskich strażaków m.in. ratownictwa linowego© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

To główna arteria Afryki Wschodniej. Co roku giną na niej setki ludzi. Wcześniej, ze względu na brak straży pożarnej, na wielu odcinkach drogi łączącej dwa największe miasta w Kenii niemożliwa była jakakolwiek pomoc dla ofiar wypadków. Teraz, dzięki wybudowanej przez Polaków jednostce, możliwości pomocy znacząco wzrosły.

Przewrócona cysterna. Widok częsty zwłaszcza w Nigerii, gdzie wydobywa się dużo paliw i gdzie nie ma dobrych dróg, żeby je bezpiecznie transportować, ale także w Kenii i kilku innych krajach. Przy cysternie kilku cwaniaków, którzy próbują odprowadzić benzynę. Nie może się to dobrze skończyć.

I nie kończy.

Lagos, Nigeria, rok 2012: cysterna wybucha, ginie 121 osób.

Morogoro, Tanzania, rok 2019: cysterna wybucha, giną 64 osoby.

Malanga, Kenia, rok 2021: cysterna wybucha, ginie 13 osób.

I Thika.

- Jakiś czas temu na autostradzie w kierunku miasta Thika w Kenii przewróciła się ciężarówka z gazem LPG. W normalnych warunkach afrykańskich skończyłoby się to eksplozją i śmiercią wielu ludzi. A tutaj przyjechali przeszkoleni przez nas strażacy, polali tę ciężarówkę wodą i pianą, postawili ją na koła i zaraz pojechała dalej - mówi dr Wilk.

Inny często widziany obrazek to kamienie, beton i gruz.

Walące się budynki to problem, którego w Kenii nie było jeszcze dwadzieścia lat temu. Dzisiaj jest powszechny. Populacja tego kraju szybko rośnie - w 2000 r. mieszkało tu ok. 30 mln ludzi, dziś ponad 50 mln, a do 2050 r. ma to być już 90 mln.

Ludzi przybywa, więc przybywa też bloków i domów. Często budowanych na szybko, niedbale - byle postawić, zakwaterować ludzi i zarobić.

A potem walą się jak domki z kart.

Teresiah Wanjir Mburu stała akurat odwrócona plecami do budynku. Nagle okropny rumor - z rodzaju tych, które wymywają grunt spod nóg i sprawiają, że zatrzymuje się czas.

Teresiah Wanjir Mburu z synem Milanem. W tle budynek, który się zawalił, kiedy w środku była córka Teresy
Teresiah Wanjir Mburu z synem Milanem. W tle budynek, który się zawalił, kiedy w środku była córka Teresy© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Mała Esther była akurat w środku. Teresiah zamarła. - Jak się obróciłam i zobaczyłam, co się stało, to straciłam nadzieję, że córka żyje.

Po ok. 7 godzinach strażacy, których Polacy szkolą do tego typu akcji ratowniczych, wyciągnęli żywe dziecko z gruzów. Dziś czteroletnia Esther bawi się ze swoim 8-miesięcznym bratem Milanem, którego Teresiah nosi w chuście na plecach.

Inni nie mieli tyle szczęścia. Pod gruzami, które uwięziły Esther, zginęło pięć osób.

To nie Bóg wyciągał Esther spod gruzów, ale to o Bogu mówi stojący obok mzimamoto.

- Ocalił was, żebyście mogły opowiedzieć tę historię - rzuca w stronę Teresy.

Mieszkaniec Kenii przyglądający się demonstracji umiejętności strażaków przeszkolonych przez Polaków
Mieszkaniec Kenii przyglądający się demonstracji umiejętności strażaków przeszkolonych przez Polaków© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Kamieniem w strażaka

Wygląda jak mały blaszany namiot cyrkowy, stojący w ciszy pośrodku niczego. Obok stare i zniszczone krzesło obrotowe, drabiny i stosy jakiegoś żelastwa.

Całość niczym migawka ze starych złych czasów, ale to, co dla innych strażaków w Kenii jest starymi czasami, dla tych w hrabstwie Nyandarua stanowi teraźniejszość.

"Namiot cyrkowy" to ich remiza. W środku nie ma nic poza kilkoma krzesłami, biurkiem, szafą i regałem.

Nie jest to jedna z remiz w Nyandarua. Jest to jedyna remiza.

W hrabstwie, w którym żyje ok. 700 tys. ludzi, jest sześcioro strażaków. Nie mają własnego wozu - wypożyczają go z oddalonego o ok. 200 km Nairobi. Władze Nyandarua co miesiąc muszą płacić za to około 300 tys. szylingów kenijskich (ok. 10 tys. zł).

Strażacy nie siedzą w swoim blaszanym "namiocie". Dopiero jak jest wezwanie, przyjeżdżają tu, wkładają niemieckie kombinezony z napisem "Feuerwehr" i wsiadają do wypożyczonego wozu.

Tak wygląda jedyna remiza strażacka w hrabstwie Nyandarua
Tak wygląda jedyna remiza strażacka w hrabstwie Nyandarua© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Może akurat będą na czas i komuś pomogą. A może przyjadą do wezwania kilka godzin spóźnieni. Między innymi dzięki Polakom czas reakcji straży pożarnej w Kenii uległ poprawie. Ale nie wszędzie.

To, czy kamienie polecą, czy nie, jest więc uzależnione od czasu.

Ze względu na te wszystkie wyzwania - małą liczbę strażaków, nieznajomość numeru straży pożarnej i duże odległości - w Kenii często zbyt dużo czasu upływa między wezwaniem do pożaru a przyjazdem strażaków. Wtedy pojawiają się pretensje - i kamienie, którymi ludzie w nich rzucają.

Zjawisko jest na tyle powszechne, że podczas demonstracji umiejętności strażaków w Makindu przedstawiciel lokalnych władz stoi obok i rzuca w nich wszystkim, co znajdzie pod ręką. Tak, żeby nie trafić - w końcu to tylko demonstracja - ale żeby zobrazować kenijską rzeczywistość.

W Makindu przynajmniej jest remiza, jest profesjonalny sprzęt, są przeszkoleni strażacy. W Nyandarua rzeczywistość woła o pomstę do nieba. Zresztą Moses N. Badilisha Kiarie, gubernator hrabstwa, rozpoczyna spotkanie w swoim biurze od modlitwy.

- Strażak musi być strażakiem. Od momentu, kiedy pojawia się zgłoszenie, do momentu, kiedy strażacy wyjeżdżają na akcję, powinna minąć nie więcej niż minuta – mówi gubernatorowi Samuel Kahura, przewodniczący Stowarzyszenia Komendantów Straży Pożarnej w Kenii. O zespole, którym dysponuje hrabstwo Nyandarua, mówi krótko: - To nie są strażacy we właściwym tego słowa znaczeniu.

W hrabstwie Nyandarua jest tylko 6 strażaków - na ok. 700 tys. mieszkańców
W hrabstwie Nyandarua jest tylko 6 strażaków - na ok. 700 tys. mieszkańców© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Gubernator słucha, po czym prosi Polaków, żeby to, co jest już w Makindu, było też tu.

Bo nie chodzi tylko o mzimamoto. Tam, gdzie jest straż pożarna, tam jest bezpieczniej. A tam, gdzie jest bezpieczniej, są inwestycje i nowe miejsca pracy.

- W Kenii tworzenie miejsc pracy to jest najwyższy priorytet - mówi dr Wilk. I przytacza statystyki, według których co roku na rynek pracy w tym kraju wchodzi milion nowych osób. Ale liczba nowych miejsc pracy to tylko dwieście tysięcy.

W Nyandarua, jak wszędzie, pracy jest jak na lekarstwo. Mimo że to hrabstwo znane jest w całym kraju z rolnictwa, m.in. z dużej produkcji ziemniaków. Około 300 tys. osób, które się tutaj urodziły, żyje obecnie poza hrabstwem. - Dla wielu to miejsce nie nadaje się do życia. Taki jest poziom ubóstwa - mówi gubernator.

Cisza

Anitha pracę ma. Musi ją mieć.

Zatrudniła się jako pomoc na budowie. Nosi kamienie. Praca ciężka, ale nie tak ciężka jak to, co się pojawia, kiedy nikogo nie ma wokół.

Bez pracy pojawia się cisza. A cisza to czarna dziura, która próbuje wessać Anithę.

- Nie mogę być sama. Jak długo jestem sama, to myślę o moim dziecku. Muszę być z ludźmi, wchodzić z nimi w interakcje.

Mzimamoto zrobił, co mógł. Jest wdzięczna - na tyle, na ile można być wdzięcznym po przejściu fali, która zabiera wszystko.

Gdy dziecko zginęło, mąż ją zostawił. Ot tak, z dnia na dzień. Zaopiekowali się nią rodzice. - Nic nie byłam w stanie robić. Zero nadziei. Byłam jak szkielet.

Kiedyś miała marzenia. Chodziła do szkoły, chciała zostać pielęgniarką, pomagać ludziom. Dziś ma 25 lat. Od wypadku minęły dwa. Jej głos drży, jest niepewny, ale jak pojawia się aparat, coś się w niej zmienia. Błysk w oku, uśmiech.

Anitha Warex została wyciągnięta ze studni przez strażaków. W wypadku kobieta straciła dziecko
Anitha Warex została wyciągnięta ze studni przez strażaków. W wypadku kobieta straciła dziecko© Wirtualna Polska | Łukasz Dynowski

Portret to aranżacja, ale ten uśmiech wydaje się naturalny, niewymuszony. Nikt by się nie domyślił, patrząc na nią przed obiektywem, jak ciężkie kamienie dźwiga i będzie dźwigać, nawet po zmianie pracy, przez resztę życia.

A pracę chce zmienić. - Jeśli Bóg pozwoli.

Ma nadzieję, że zostanie kierowczynią. Trochę lżej niż na budowie, zapotrzebowanie zawsze duże.

***

Już Warszawa, ponad 6 tys. km dalej.

Wracam do zdjęcia z wielką flagą Chelsea w mikroskopijnym pokoju samotnej kobiety, która od dwóch lat żyje z ogromną traumą.

Wracam do nagrania z dyktafonu. Sprawdzam skład Chelsea.

Recce James i Hakim Ziyech.

Oglądam pierwszy z brzegu filmik. Piękny strzał w okienko, zza pola karnego, bramkarz bez szans, na Ziyecha rzucają się koledzy, stadion szaleje.

Na chwilę znika cisza.

Łukasz Dynowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
keniastraż pożarnapcpm
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (247)