W Somalii trwa "wojna totalna" wojska i sił Unii Afrykańskiej z Asz-Szabab© Anadolu Agency via Getty Images | Ercin Erturk

Jak się boisz, to nie możesz żyć w tym kraju

Łukasz Dynowski

Huk jest potężny. Kłęby dymu nad stadionem, a piłkarze grają dalej. Kibice nie opuszczają trybun, choć śmierć jest tak blisko. Coś ich trzyma i nie jest to piłka. Tu przecież w ogóle nie chodzi o piłkę.

Cholerne mutafajirad, wszędzie się wcisną. Oddział samobójców Asz-Szabab i te ich bomby. Przykleją je do siebie, załadują nimi samochody albo badżadże - trójkołowe pojazdy podobne do tuk-tuków - które mrowią się na ulicy i zlewają w jedną wielką plamę.

A potem: bum.

W ich oczach i umysłach też plama - zrobiona z opowieści o życiu wiecznym i czekającym w nim tabunie kobiet. Może nie wiedzą, że prawdziwe kobiety nie siedzą w raju, tylko kilka kilometrów stąd - w obozie, w którym modlą się o jedzenie dla dzieci. Nie musiałyby, gdyby nie tacy jak oni.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Oni to śmierć. Bardziej wierzą w nią niż w życie. I zaślepieni wizją wiecznej rozpusty, którą rozsnuł przed nimi ktoś mądrzejszy od nich - kto sam ginąć nie chce - próbują zabić to miasto.

Jeszcze jedna rzecz, której nie wiedzą - tego miasta zabić się nie da.

Kiedy więc kolejny z nich wysadza się w powietrze, kiedy śmierć jest już tak blisko, że przy stadionie leżą trupy, a wiatr przenosi gęsty dym nad trybunami, Omar Kamal mówi krótko:

- Tak tu już jest. Zawsze ktoś może zginąć, wtedy się go grzebie w ziemi i życie po prostu toczy się dalej. Musimy sobie radzić, nie ma wyjścia. Jak się boisz, to nie możesz żyć w tym kraju.

Omar to piłkarz uczestniczący w turnieju rozgrywanym na głównym stadionie w Mogadiszu. Reprezentuje drużynę z Banaadir - jednego z osiemnastu regionów administracyjnych w kraju.

Krzyk z dziesiątek tysięcy gardeł, taniec, śpiew. Ludzie w ekstazie, jakby to były mistrzostwa świata, a nie turniej międzyregionalny w Somalii - państwie, które ma jedną z najgorszych reprezentacji piłkarskich na świecie (w grudniowym rankingu FIFA, w którym znalazło się 210 drużyn, zajęła 198. miejsce).

Wiatr zmian? 32 lata czekali, niech ktoś ich wszystkich uszczypnie.

KIWKA

Rok 2006, też wiatr. Historii. Przychodzi i podnosi piaski Ogadenu.

To region we wschodniej Etiopii, tuż przy granicy z Somalią, zamieszkiwany głównie przez Somalijczyków. Rządząca wtedy Somalią Unia Trybunałów Islamskich (UIC) marzy o utworzeniu Wielkiej Somalii, ale żeby to zrobić, musiałaby podbić Ogaden. I kiedy tak marzy, Etiopia przenosi ciężar gry na połowę przeciwnika.

Przy poparciu Amerykanów, którzy boją się, że pod wodzą fundamentalistów islamskich z UIC Somalia stanie się "drugim Afganistanem", Etiopczycy atakują Somalię. Zostaną w niej przez trzy lata.

Etiopczycy myśleli: to, co przynosimy, to spokój i stabilizacja. Somalijczycy myśleli: to, co przynosicie, to okupacja.

Zawiało więc nad Ogadenem i całą Somalią, a z tumanów piasku wyłonili się oni - Asz-Szabab. Najbardziej radykalna część UIC odłączyła się od Unii i stworzyła hydrę, która - zanim się wszyscy obejrzeli - wślizgnęła się na ulice i do dziś próbuje urządzić Somalię po swojemu. Wszystkim zawiaduje Ahmad Diriye. Za informacje na temat terrorysty amerykański rząd oferuje olbrzymie nagrody, sięgające nawet 10 milionów dolarów.

Na początku nie widziano w nich potworów, bardziej wybawców, którzy postawili się najeźdźcom z Etiopii i obiecywali, że po tych wszystkich wojnach w Somalii w końcu nastanie pokój.

Szybko się okazało, że wizja pokoju według Asz-Szabab w dużym skrócie wygląda tak: jeśli kradniesz - obetniemy ci ręce. Jeśli z próżności wstawiłeś sobie złote zęby - wyrwiemy je. A jeśli wyrzekłeś się islamu, to cię zabijemy.

Więc żadnego pokoju, tylko dalej strach i wojna. Idziesz ulicą i nie wiesz, czy ktoś z mutafajirad nie wysadzi w powietrze siebie i ciebie. Na cel brali siły rządowe i misje pokojowe obcych państw, a że w zamachach ginęli też cywile - trudno. Do celu, którym było ustanowienie kalifatu, szli po trupach, wspierani przez Osamę Bin Ladena i jego Al-Kaidę.

Nigdzie nie można było czuć się bezpiecznie - również w pałacu prezydenckim, gdzie gościom zabraniano zbliżania się do okien, bo zawsze istniało ryzyko, że gdzieś w pobliżu czai się snajper. Siły prezydenckie z kolei wieczorami ostrzeliwały dzielnice opanowane przez mudżahedinów. Salwy były tak regularne, że mieszkańcy stolicy zaczęli je nazywać "prezydencką kołysanką na dobranoc".

Prawdziwej muzyki tam, gdzie rządziło Asz-Szabab, nie było - mudżahedini zakazali gry na instrumentach. Innych rozrywek też zabraniali. Piłka nożna? Nie było mowy, żeby pójść na stadion, chyba że po śmierć. Z głównego stadionu w Mogadiszu Asz-Szabab zrobiło sobie bazę.

Próbowano uciąć tej hydrze łeb, ale jak już się udało, to odrastały trzy nowe. "Perła Oceanu Indyjskiego", jak kiedyś mówiono na Mogadiszu, spłynęła krwią. Ciała leżały na ulicach, a jeden z mieszkańców, cytowany przez Haruna Marufa i Dana Josepha w książce "Inside Al-Shabaab", mówił, że "ktokolwiek wygra tę wojnę, będzie rządzić trupami".

PLAŻÓWKA

Szum fal. Ponad 30 stopni, od oceanu ciepły, ale przynoszący ulgę wiatr. Idealne warunki na opalanie, jednak Lido, najsłynniejsza plaża w Mogadiszu, w niczym nie przypomina tych z europejskich kurortów. Zero leżaków, koców czy parawanów. Niektórzy się kąpią, ale w ubraniu, bo ciało tutaj mało kto odkrywa. Ci, którzy się nie kąpią, grają w piłkę.

Piłka nożna na plaży w Lido jest bardzo popularna
Piłka nożna na plaży w Lido jest bardzo popularna© WP | Łukasz Dynowski

Dziesiątki chłopaków, każdy w ruchu, jedni w lewo, drudzy w prawo, mieszają się ich smukłe kończyny, można czasem się zgubić, kto z kim, kto przeciwko komu, piłki latają na wszystkie strony.

To najpopularniejszy sport w kraju
To najpopularniejszy sport w kraju© WP | Łukasz Dynowski

W tym chaosie, w którym połapią się tylko zapaleńcy futbolu, Faud. Ma 18 lat, chce studiować IT, ale marzy, by się stąd wyrwać i zamieszkać w USA. Pytany, czy w kraju jest bezpiecznie, śmieje się: - No wiesz, to Somalia… - jakby to miało mówić samo za siebie, jakby w tym jednym wyrazie dźwięczały też słowa "lęk" i "terror".

Tuż przy plaży stoi Elite Hotel. Z widokiem na ocean i z leżakami w pełnym słońcu. Idealne miejsce dla turystów, ale tych nigdzie nie widać. Siądę potem na piętrze, a kelner przyniesie tutejszy specjał - herbatę z wielbłądzim mlekiem. Wygląda jak cappuccino, w smaku aż za słodkie. Ale pije się jeden kubek, a potem drugi, a bezkres oceanu na chwilę przenosi gdzieś indziej.

Jest cicho, pewnie wtedy było podobnie. Aż nagle wybuchła bomba i rozległy się strzały z karabinów. Potem "Allahu Akbar"! (Bóg jest wielki) niosące się przez hotelowe korytarze.

16 sierpnia 2020 roku terroryści z Asz-Szabab zabili w tym hotelu 16 osób. Kilkadziesiąt innych zostało rannych. Najpierw zdetonowali samochód przed bramą wjazdową, potem weszli do środka i wzięli zakładników. Niektórzy goście, słysząc eksplozję, zerwali się z leżaków i zeskoczyli na plażę, innych żołnierze somalijskiej armii po linach sprowadzali przez okna na ziemię.

Hotel - jeden z najlepiej strzeżonych w całym mieście - był oblężony przez prawie pięć godzin.

Minęły prawie cztery lata. Ludzie mówią, że jest lepiej, bezpieczniej. Ale na tarasie Elite Hotel i w całym Mogadiszu powietrze aż wibruje. Wciąż nikt nie może się tutaj czuć spokojnie, wciąż żaden turysta - a tymi są chyba głównie youtuberzy przyjeżdżający po to, żeby nagrać relację z jednego z najniebezpieczniejszych państw świata - nie przespaceruje się plażą Lido bez uzbrojonej po zęby ochrony.

Gdzie więc jest to lepiej?

- To sinusoida. Mieliśmy teraz okres spokojniejszy, pewnie przez deszcze. Wszystko było zalane, w takich warunkach trudno jest prowadzić konflikt, przemieszczać ludzi, amunicję i zapasy. Tak było w grudniu, ale potem w styczniu było już kilka ataków z wykorzystaniem ładunków wybuchowych, spadły też pociski moździerzowe na lotnisko - mówi Liam Kelly z somalijskiego oddziału Dyrekcji Generalnej Komisji Europejskiej ds. Pomocy Humanitarnej i Ochrony Ludności (ECHO).

- Ataki na lotnisko są dość częste, mniej więcej co dwa tygodnie albo co miesiąc - dodaje, a jego słowa mają smak tej nierealnie słodkiej herbaty z wielbłądzim mlekiem, która raz jest wyborna, a kilka łyków później nie da się jej pić.

Taka wydaje się też somalijska rzeczywistość - wlewa się w nią nadzieja, pobudza kubki smakowe, a jednocześnie dalej to wszystko jest trudne do przełknięcia.

ŻYCIE NA AUCIE

Bo jak przełknąć to, że w meczu o Somalię jedna drużyna non stop fauluje, a druga nie może się nawet poskarżyć sędziemu?

Przez Somalię krok za krokiem, od 30 lat, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, idą uchodźcy. Uciekają przed terrorem, suszą, głodem i powodziami, aż docierają tutaj - na obrzeża Mogadiszu, do któregoś z obozów. Są już prawie w stolicy, prawie wśród stołecznego społeczeństwa, ale jednak na aucie.

Skutkiem tych ciągłych wędrówek ludów jest to, że Somalia stała się jednym z najszybciej urbanizujących się krajów w Afryce. To rodzi problem.

- Pomoc dla tych ludzi ograniczają restrykcje związane z ochroną i bezpieczeństwem. Tworzy się błędne koło: nie możemy dotrzeć z pomocą, więc ludzie przychodzą po pomoc do nas, ale my dalej nie możemy się do nich dostać, bo cały czas są za daleko - mówi Kelly.

W obozach PAH stawia m.in. latryny
W obozach PAH stawia m.in. latryny© WP | Łukasz Dynowski

Ale pomoc dociera. Polska Akcja Humanitarna działa w Somalii od 2011 roku, zapewniając między innymi - w ramach projektu finansowanego przez Unię Europejską - czystą wodę, a także budując studnie, stawiając latryny i ucząc higieny w obozach dla uchodźców. To działania krytyczne - odpowiadające na najpilniejsze potrzeby w danym momencie, ale też zabezpieczające na wypadek potencjalnych przyszłych kryzysów.

Przykładowo wzrost higieny w obozach dla uchodźców pozwala zapobiegać rozwojowi chorób takich, jak cholera. W Somalii nadal co roku zapadają na nią tysiące osób. Mieszkańcy obozów, którzy zazwyczaj nie mają dostępu do wystarczającej infrastruktury sanitarnej, są szczególnie narażeni. Dlatego tak ważne jest zapewnienie im wody i mydła - i nauczenie, żeby regularnie myli ręce, o co dbają promotorki higieny PAH, które dwa razy w tygodniu odwiedzają obozy i zwiększają świadomość mieszkańców w zakresie czystości.

Polska Akcja Humanitarna niesie pomoc w obozach dla uchodźców w Somalii
Polska Akcja Humanitarna niesie pomoc w obozach dla uchodźców w Somalii© WP | Łukasz Dynowski

PAH pomaga m.in. w obozie w Deynile - dzielnicy Mogadiszu kontrolowanej na początku ubiegłej dekady przez Asz-Szabab, a także w dzielnicy Kaxda, gdzie do dzisiaj - nie w obozie, ale w okolicy - zdarzają się ataki mudżahedinów.

Uchodźcy w tych obozach żyją w skrajnie trudnych warunkach. Mają tylko marne namioty, w których rozgrzany piasek robi za podłogę, a płachta materiału, często dziurawa, za dach. Żar leje się z nieba, a oni, bez jedzenia, z trudnymi do udźwignięcia traumami, próbują przetrwać. Mówią, że woda od PAH to jedyna pomoc, na jaką mogą tutaj liczyć.

Trudno sobie wyobrazić, jak można tu żyć, ale Nassara Sais Hassan woli ten namiot i życie pod rozżarzonym słońcem, niż pod lufami karabinów Asz-Szabab. To z takiego miejsca uciekła.

- Widziałam śmierć wielu ludzi. Nikt z mojej rodziny nie zginął, ale wielu innych w wiosce tak. Siły rządowe walczyły tam z Asz-Szabab. Mudżahedini dalej rządzą. Nasze życia zostały zredukowane do zera - mówi.

- Nasze życia zostały zredukowane do zera - mówi Nassara
- Nasze życia zostały zredukowane do zera - mówi Nassara© WP | Łukasz Dynowski

PRESSING

Kule z karabinów latające jak piłki na plaży Lido, Asz-Szabab, warlardowie, grupy paramilitarne, wybuchy - życie w Somalii zostało zdominowane przez męski świat.

Podczas gdy mężczyźni strzelają z karabinów, tworzą grupy paramilitarne, wysadzają się w zamachach, budują potęgę jako warlordowie - w somalijskich obozach siedzą przede wszystkim kobiety.

To one próbują poskładać rozsypane życiorysy swoje i bliskich. Kręcą się przy nich dzieci, niektóre z kobiet będą już musiały wychowywać je same. Czym je wykarmią w kraju, który od dekad zmaga się z głodem, dokąd pójdą dalej, jak je ochronią przed rozlewem krwi, który w Somalii zdaje się nie mieć końca?

Hawo Aden Sheikh trafiła tu pięć miesięcy temu. Głos ma cichutki, niepozorny, w trakcie rozmowy kręci się, obraca, speszona. Ale głowę ma na karku. Tam, gdzie wcześniej żyła, prowadziła mały kiosk, więc korzystając z doświadczenia, otworzyła w obozie sklep. Można tu kupić np. chrupki albo pieluchy. - Ale brakuje podstawowych produktów, o które pytają klienci, takich jak cukier, olej czy ubrania. Dlatego chcę je pozyskać i rozwinąć biznes - mówi.

Pytana, czy zdarzają się kradzieże, ta nieco speszona Hawo zaraz się prostuje, wwierca we mnie swój wzrok i wymachując przed nosem palcem wskazującym, mówi: - No, no - jakby w samym tym pytaniu była jakaś przewina, jakby sama myśl, że ktoś mógłby ją tutaj okraść, była plamą na jej honorze.

Hawo prowadzi sklep w obozie dla uchodźców
Hawo prowadzi sklep w obozie dla uchodźców© WP | Łukasz Dynowski

Niektóre uchodźczynie nie mają już do czego wracać, inne, jak Hawo, wciąż liczą, że wrócą do swoich domów. Że rządowe wojska wyzwolą ich terytoria.

Część terenów rzeczywiście udało się odbić z rąk mudżahedinów. To efekt "wojny totalnej" z Asz-Szabab, którą prezydent Hassan Sheikh ogłosił w 2022 roku po kolejnym zamachu na jeden z hoteli w Mogadiszu. Zginęło wtedy 21 osób.

- Rząd właśnie się szykuje do drugiej fazy operacji. Walka jest teraz dużo ostrzejsza niż kiedyś, władze mobilizują lokalną ludność przeciwko mudżahedinom. W południowo-centralnej Somalii siły rządowe przejęły już ok. 30 dużych miast - mówi Hassan Istiila.

Hassan igra z ogniem. Jest dziennikarzem Hiiraan Online, czołowego portalu internetowego w kraju. - Somalia to jedno z gorszych miejsc pracy dla dziennikarzy. Tutaj nawet nie otrzymujesz pogróżek - mówi. Żadnych żółtych kartek. - Po prostu pewnego dnia cię zabijają.

Działania Asz-Szabab śledzi od lat, podkreśla, że kiedyś mieli rzeczywiście duży wpływ na ludzi. Ale teraz to się zmienia.

- Część z nich nadal jest w stolicy, ale już nie tak jawnie, jak kiedyś, gdy kontrolowali Mogadiszu. Bezpieczeństwo wzrosło, to też zasługa wywiadu. Teraz przed każdym domem w Mogadiszu siedzi ubrany po cywilnemu członek wywiadu. Kiedyś ludzie byli dumni, że należeli do Asz-Szabab, teraz, jak ktoś zarzuci ci, że do nich przynależysz, to lepiej, żebyś od razu uciekał ze stolicy - dodaje.

Hassan Istiila jest dziennikarzem Hiiraan Online, jednego z największych portali w Somalii
Hassan Istiila jest dziennikarzem Hiiraan Online, jednego z największych portali w Somalii© WP | Łukasz Dynowski

Pressing ma sens. Tylko trzeba go utrzymać - nie przez 90 minut, a przez lata.

Stara się to zrobić prezydent Hassan Sheikh Mohamud, który rządził Somalią w latach 2012-2017 i ponownie od roku 2022. Federalny Rząd Somalii, na którego czele stoi, to pierwsza próba utworzenia rządu centralnego w tym kraju, odkąd w 1991 roku ówczesny prezydent Siad Barre wsiadł do czołgu i uciekł do Kenii, zostawiając za sobą pogrążającą się w chaosie wojny domowej ojczyznę.

Wybory w 2022 roku Mohamud wygrał zdecydowanie, ale pojawiły się głosy, że były one przesiąknięte korupcją. W Somalii prezydenta nie wybierają zwykli obywatele, tylko parlamentarzyści, których z kolei wybierają reprezentanci klanów. Klany w tym kraju odgrywają olbrzymią rolę. Pięć głównych klanów dzieli się na setki mniejszych. Rywalizują ze sobą, również militarnie, co przyczynia się do destabilizacji kraju.

Mohamud głosi hasła pokoju i demokracji, starając się przy tym balansować między wieloma stronami konfliktu - tak wewnętrznego, jak i zewnętrznego. Dogaduje się i z USA - w styczniu gościł u siebie szefa CIA, i z Rosjanami - w lipcu 2023 r. delegacja Somalii wybrała się do Sankt Petersburga na szczyt Rosja-Afryka. Somalia to jeden z krajów, które wyjątkowo mocno odczuły skutki wojny w Ukrainie, bo aż 90 proc. importowanych przez nią zbóż pochodziło z Rosji i Ukrainy.

Prezydent jest gotowy rozmawiać nawet z Asz-Szabab. Podczas listopadowej wizyty w Londynie mówił, że dialog to jego "preferowana opcja". Ale Asz-Szabab rozmawiać nie chce. Wojna trwa i nikt nie wie, kiedy się skończy.

- Kluczowy będzie grudzień 2024 roku, kiedy wszyscy żołnierze Misji Przejściowej Unii Afrykańskiej w Somalii mają opuścić kraj - mówił w Londynie Mohamud.

U SIEBIE, CZYLI NA WYJEŹDZIE

Niech ktoś ich wszystkich uszczypnie. Stadion mieni się kolorami, ludzie szaleją. A mogłoby ich tu nie być, mogliby się nie wychylać i siedzieć w domach.

Ale są. 32 lata czekali. Tyle czasu minęło, odkąd na stadionie w Mogadiszu ostatni raz rozegrano międzyregionalny turniej piłki nożnej. Przez te 32 lata na stadionie częściej można było spotkać wojska i grupy paramilitarne. Stacjonowali tam Etiopczycy, po nich bazę ze stadionu zrobiło Asz-Szabab, były też wojska Unii Afrykańskiej i rządu somalijskiego.

Omara też mogłoby tu nie być. Już go przecież nie było. Opuścił Somalię, żył tam, gdzie jest bezpieczniej, uczył się, budował swoją przyszłość. Rówieśnicy w ojczyźnie mogli mu zazdrościć, tak wielu z nich chce się stąd wyrwać. A on zrobił coś takiego. Co mu do głowy strzeliło?

- Dostałem wezwanie specjalnie na ten turniej. Postanowiłem, że wrócę do Somalii na stałe i będę grał w piłkę - mówi z uśmiechem szerokim, jakby go ściągnęli do Barcelony, a nie do Banaadir.

- Studiowałem finanse w Kenii, ale przerwałem naukę. Za edukację płacą rodzice, ale w domu się nie przelewa. A przecież podróże z Kenii do Somalii i z powrotem nie są tanie, nie mówiąc o opłacie za mieszkanie w Kenii. Edukacja kosztuje. Nie chcę dokładać rodzicom niepokojów, dlatego powiedziałem, że wrócę.

Na części terytoriów, którymi rządziło Asz-Szabab, piłka nożna była zabroniona. Na innych na grę pozwalali, ale na swoich zasadach - nie w krótkich spodenkach, tylko spodniach za kolana, z obowiązkiem zakończenia meczu 15 minut przed porą modlitwy, niezależnie od tego, ile czasu zostało do ostatniego gwizdka.

Nawet reprezentacja, kiedy grała u siebie, to na wyjeździe. Inne drużyny bały się przyjeżdżać do Mogadiszu, a i w Somalii nikt nie uważał, że gra tutaj to dobry pomysł. Domowe spotkania Somalijczycy rozgrywali więc w Etiopii, Ugandzie czy Tanzanii.

Dlatego dzisiaj kibice na stadionie w Mogadiszu zachowują się jak dzieci w sklepie z zabawkami. Wiedzą, że nie jest to Liga Mistrzów. - Nasza piłka jest specyficzna. Nie można jej porównać z rozgrywkami w innych krajach, które są bardziej rozwinięte. Ale staramy się - mówi Omar.

Kochają piłkę, ale tu przecież nie chodzi tylko o nią. Mogadiszu, w którym miały zostać same trupy, świętuje dzisiaj życie.

Przed stadionem pełno ochrony - wszyscy wiedzą, że ktoś spróbuje to święto zniszczyć. Wyskoczy z jakiejś nory i będzie chciał przerwać sen, którym żyje spragnione normalności miasto.

Straceniec z mutafajirad szybko wzbudził podejrzenia służb. Znają takich jak on, wiedzieli, co się święci. Zaczęli go gonić, ale nie mieli szans. On już dawno postanowił. Dostąpił najwyższego zaszczytu, dostał się do oddziału samobójców, czekały na niego kobiety i życie wieczne, wystarczyło zrobić bum. Na gęstym od pojazdów i ludzi skrzyżowaniu koło stadionu zdetonował swój pas szahida. Zabił dwie osoby, kolejne dwie zostały ranne.

Media społecznościowe zalały tego dnia nagrania. Obrazek-symbol: znowu ten koszmar, znowu nieobliczalne wlewa się w życie Somalijczyków, ciemny dym nad stadionem, zgroza.

Oto Somalia, oto ten terror, do którego świat tak się przyzwyczaił, że mało kogo już rusza. Wszystko się w tym obrazku zgadza. Poza jednym - ludzie uparcie siedzą na trybunach, a piłkarze, niesieni przez ich okrzyki, grają dalej.

I jeszcze, jakby chcieli tej hydrze zrobić na złość i podkreślić niezłomność Mogadiszu, sobie samym i wszystkim to święto przedłużyli. Najpierw dogrywką, potem rzutami karnymi.

Drużyna z Galmudug zaczyna fatalnie. Strzał z jedenastu metrów po ziemi, bułka z masłem dla bramkarza. Ale zawodnik Banaadir też się zaraz myli. Potem idą wet za wet, emocje sięgają zenitu, ciągną się te karne już 20 minut. Napięcia nie wytrzymuje w końcu zawodnik Banaadir, który strzela w słupek.

Radość na trybunach, a przecież wygrywa drużyna ze środkowej Somalii, z regionu oddalonego o jakieś 750 km od Mogadiszu. To Banaadir było tutaj gospodarzem, Banaadir, którego Mogadiszu jest stolicą.

Może im wszystko jedno. Ktoś wygrał, ktoś przegrał. Dym nad stadionem już opadł, trybuny szaleją, a piłkarze schodzą z boiska tak samo, jak na nie weszli kilkadziesiąt minut wcześniej.

W pokoju.

Łukasz Dynowski, dziennikarz Wirtualnej Polski

Polska Akcja Humanitarna od 31 lat nieprzerwanie niesie pomoc ludziom w krajach dotkniętych głębokimi kryzysami humanitarnymi. Działania te są możliwe dzięki solidarności i finansowemu wsparciu darczyńców. Wesprzyj działania PAH!

  • Wpłać poprzez stronę PAH: https://www.pah.org.pl/wplac
  • Przekaż przelew na konto nr: 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772 z dopiskiem "Somalia"
Źródło artykułu:WP magazyn
somaliapolska akcja humanitarnapah
Wybrane dla Ciebie