Niebo, piekło. Mosul
Salim nie może zrozumieć, jak świat mógł pozwolić na krzyżowanie i palenie ludzi żywcem, na zrzucanie ich z budynków, na ucinanie kończyn. – Mosulu już nie ma – mówi. Ahmed - jak wielu innych mieszkańców - chce udowodnić, że miasto przetrwało.
Piekło
Palce szybko, jakby wyprzedzając rytm kroków, przemieszczają się po paciorkach. Tasbih – muzułmański różaniec – trzyma tu w dłoni co drugi mężczyzna. Na stoiskach uderzenia tasaków kończą życie ryb wyciąganych z wiader. Wielkie walcowate maszyny obracają się wokół własnej osi, mielą sezam, który wlatuje do środka z umieszczonego wyżej zbiornika, i wylatuje drugą stroną jako pasta tahini.
Zapach ryb i sezamu przechodzi nagle w inny, jeszcze intensywniejszy. Jakby ktoś wziął wszystkie przyprawy świata, uwolnił je z piętnastogramowych sklepowych opakowań, wsypał do otwartych pojemników i wystawił na sprzedaż. Szafran, kminek, cynamon, pieprz i kardamon mieszają się, przenikają zmysły, grają ze sobą w powietrzu.
Ruch jest spory, bo to piątek, czyli w krajach arabskich już weekend. Po bazarze snują się głównie mężczyźni. Pomiędzy nimi siedzi kilka żebraczek, od stóp do głów ubranych na czarno. Tasbih przemyka na wysokości ich oczu.
Każdy paciorek to atrybut Allaha. Jedno z 99 najpiękniejszych imion, jakimi określił go prorok Mahomet.
Allah jest Miłosierny. Allah jest Życzliwy i Upokarzający. Przebaczający wszystko, Ochraniający. Poniżający i Dobrotliwy. Jest Królem Królów i Światłem. Dawcą życia i Sprowadzającym śmierć. Wymazującym grzechy.
Kiedy kończą się stoiska, paciorki znikają. Ludzie znikają.
Mosul znika.
- Najpierw wzrok na ziemię, potem na mnie – mówi Salim, kiedy chodzimy pośród gruzów, które zostały ze starówki w drugim co do wielkości mieście w Iraku, po wojnie z tzw. "państwem islamskim".
Pierwsza zasada: kroki stawiać tam, gdzie jest beton. Pod kamieniami i piaskiem może czyhać śmierć.
Rozsądek podpowiada, że al-mawt pewnie czai się gdzie indziej. W końcu od wojny minęło pięć lat, a tą samą drogą mogły przechodzić już setki osób. Pewnie nic by się nie stało. Ale nie chcę sprawdzać.
Bo dalej – po tych pięciu latach – wszędzie leży gruz.
Na pewno leżą pod nim ludzie. Szczątki ludzi. Czaszki i kości terrorystów z ISIS, którzy przez trzy lata rządzili miastem i dla których zabicie człowieka to był przecinek w rytmie dnia. Razem z nimi leżą szczątki cywilów, których terroryści mordowali.
Ile ciał pogrzebały zgliszcza Mosulu, nie wie nikt. Tak samo nie wiadomo, ile zostało min i niewybuchów. To dlatego mam iść po betonie.
Min usunięto już tysiące, ale kolejne tysiące dalej mogą się kryć w każdym zakątku zniszczonego miasta, pod każdą stertą gruzu, obok albo pod ciałami terrorystów i cywilów. Organizacja Humanity & Inclusion, która od 40 lat zajmuje się usuwaniem min w regionach dotkniętych wojną, ostrzegała w 2017 roku, że mogą minąć dziesięciolecia, zanim Mosul zostanie całkowicie oczyszczony z materiałów wybuchowych.
Przed okupacją żyło tutaj ok. 1,3 mln ludzi, ale kiedy przyszło ISIS, pół miliona uciekło. Dziś w Mosulu mieszka ok. 1,7 mln osób, czyli mniej więcej tyle, ile w Warszawie. Starówka, część miasta położona na zachodnim brzegu rzeki Tygrys, wygląda zresztą jak Warszawa. Ta z 1945 roku.
- Ludzie stracili tutaj wiarę w życie, stracili poczucie człowieczeństwa – mówi Salim.
Spędził w Mosulu większość życia. Jest handlarzem na pobliskim bazarze – tym, na którym mieszają się imiona Allaha i zapachy wszystkich przypraw świata. On też miesza – języki. Przełącza się między trzema: arabskim, angielskim i polskim. Nauczył się polskiego, pracując z Polakami w irackiej kopalni siarki. Pytany, jak się dzisiaj żyje w Mosulu, stwierdza, że Mosulu już nie ma. Dlaczego – odpowiada jednym słowem, po polsku:
- Wojna.
Przytacza historię, która – jak twierdzi – miała miejsce dwa miesiące temu. Ojciec pewnej rodziny po długiej nieobecności wrócił do domu. Dzieci prosiły go o pieniądze na jedzenie, ale on ich nie miał. Z rozpaczy – mówi Salim – zabił najpierw dzieci, a potem siebie.
Myśl, że ktokolwiek może tutaj mieszkać, wydaje się niedorzeczna. Jak? Po co? Dlaczego? I wtedy nagle wyrasta przed nami mężczyzna na wózku inwalidzkim. Siedzi przed domem – zniszczonym, ale nie całkowicie. Uśmiechnięty. "Cześć, jak się macie". Przyjechał z Australii. Do siostry. Do gruzów.
Zdewastowane. Zniszczone. Zmiecione z powierzchni ziemi. Ale własne. Niektórzy wolą to niż życie na wygnaniu, na przykład w obozie dla uchodźców. Wolą ruiny i sąsiedztwo niewidocznych, ale wciąż kryjących się pod gruzami szczątków ofiar wojny. Wiedzą, że tam są.
Zdradza je zapach.
Jest jakby jeszcze spotęgowany, podkręcony przez rozżarzone mosulskie słońce. Pięć lat po wykurzeniu ISIS w mieście wciąż czuć słodkawy, duszący odór rozkładających się zwłok.
Jest wszechobecny, ale dzieciom wydaje się nie przeszkadzać. Bawią się na gruzowisku. Wyskakują z bocznej uliczki, zaciekawione, roześmiane. Dwóch chłopców wbiega prowokacyjnie za biało-czerwoną taśmę z napisem "Niebezpieczeństwo - nie wchodzić".
Takie taśmy są tylko na niektórych budynkach, ale niebezpieczeństwo może być wszędzie. Dlatego druga zasada brzmi: do żadnego budynku nie wchodzić.
W oddali rozlega się głośne "nie!", kiedy Mohammad wprowadza mnie do jednego z nich.
- Zaufaj mi, wiem, co robię – odpowiada spokojnym głosem. Urodził się w Mosulu, więc zna dobrze również jego ruiny. – Po prostu stawiaj kroki dokładnie tu, gdzie ja – mówi i wchodzi pierwszy.
Pokazuje puste, osmalone pomieszczenie, gdzie leżą gruzy i jakieś trudne do rozpoznania przedmioty. Dziś zapach spalenizny miesza się tutaj z zapachem rozkładu. Ale kiedyś to był czyjś pokój.
Za nami – ślady po kulach na ścianie – łazienka.
Tutaj – patrzymy w prawo, jeszcze więcej gruzów – kolejny pokój.
Dom. Ktoś się tu kiedyś śmiał, smucił, żartował, kochał. Teraz w jednym z pomieszczeń w ścianie jest dziura. Przed przyjściem ISIS ta ściana oddzielała dom od sąsiedniego. Terroryści wykuli dziurę, żeby móc się przemieszczać między budynkami.
Mohammad pokazuje, ale nie mówi dużo. To Salim jest bardziej wylewny. Przemawia przez niego może wściekłość, może rozpacz, może bezradność, a może wszystko naraz, kiedy podnosi głos: - Bóg ześle wirusy na wasze kraje.
Ma pretensje do Organizacji Narodów Zjednoczonych, że nie uchroniła Mosulu przed tym, co się stało. I że teraz – jak twierdzi – nie pomaga wystarczająco.
- Widzimy tu wsparcie organizacji pozarządowych, ale to cały czas za mało. Potrzebujemy wsparcia ONZ. Niech tu przyjadą i zobaczą, jaka jest u nas rzeczywistość. Niech zobaczą, jak to miasto zostało zniszczone. Wielu ludzi tutaj straciło wiarę w życie, w Boga i w Koran.
- Nikt nie chce, żeby Mosul wrócił do czasów świetności, nikt nie chce, żeby przyszłe pokolenie miało dobrą przyszłość. To samo się działo po drugiej wojnie światowej, ale wtedy ONZ pomagała, wspierała kraje w odbudowie. A Mosul nadal cierpi.
Teraz to Salim pokazuje – długi budynek, w środku rząd wąskich pomieszczeń, oddzielonych od siebie ścianami. W żadnym nie ma podłogi, tylko wielkie dziury. To była kiedyś – twierdzi Salim – fabryka lodów.
Zatrzymuje się przy kolejnej ruinie, też z dziurą w ziemi. Ta dziura – mówi – to był sejf ISIS. Mieli ukryć tam kilka milionów dolarów. Przed okupacją mieszkał tu jego przyjaciel. Lubili siadać przed domem z kawą.
- Masz internet? – pyta mnie Salim. – Przyjaciel ma na imię Ziad, mieszka teraz w Paryżu. Spróbuj go odnaleźć i wyślij mu te zdjęcia. Napisz, że to jego dom.
Upadek Mosulu
Mosul, od setek lat jedno z najważniejszych miast świata arabskiego, upadł w ciągu tygodnia. 4 czerwca 2014 roku w środku nocy terroryści ostrzelali punkty kontrolne, na których stali iraccy żołnierze mający gwarantować bezpieczeństwo. Kiedy konwoje islamskich bojowników wjechały do miasta. Żołnierze uciekali w popłochu. Ci, którzy tego nie zrobili, zostali zabici.
Miesiąc później lider ISIS, Abu Bakr al-Bagdadi, stanął przed mikrofonem w Wielkim Meczecie Al-Nuri i ogłosił utworzenie kalifatu, dając początek rządom terroru, jakich świat dawno nie widział.
Kobietom muzułmańscy fanatycy nakazali zakryć każdą część ciała, nawet dłonie. Zakazali im wychodzić z domu, chyba że w towarzystwie mężczyzny z rodziny. Jezydki – kobiety wyznające popularną głównie wśród Kurdów religię, w której mieszają się wpływy m.in. islamu i chrześcijaństwa i której wyznawcy są prześladowani od setek lat – porywali i robili z nich niewolnice seksualne. W centrum Mosulu wystawiali je na sprzedaż jak przedmioty. Przy każdej była metka z ceną – uzależnioną od wieku i wyglądu kobiety. W niewoli były gwałcone, a potem sprzedawane dalej.
Mężczyznom terroryści zakazali noszenia ubrań i elementów ubioru, które przypominałyby "ubrania niewierzących lub kobiet". Za takie uznawali np. jeansy czy bransoletki. Zabronili skracania i pielęgnowania brody. Za picie alkoholu i palenie papierosów karali chłostą, a za kradzieże obcinali ręce albo nogi.
Były też egzekucje. Nie takie zachodnie, "humanitarne". Na Zachodzie podanie śmiertelnego zastrzyku upodabnia karę śmierci do procedury medycznej, tak czystej i sterylnej, że zdejmującej jakby z egzekutorów brzemię odbierania komuś życia. Ot, skazańcowi zakłada się wenflon jak w szpitalu, i podaje lek usypiający. Potem pankuronium – środek zwiotczający mięśnie. Zamykają się oczy, człowiek przestaje oddychać. I na koniec dostaje chlorek potasu, żeby zatrzymało się serce. Ze wskazań kardiomonitora odczytuje się śmierć. Procedura zakończona.
W Mosulu okupowanym przez ISIS mężczyzn, którzy zdradzili żony, zrzucano z wysokich budynków. Kobiety, które zdradziły mężów, kamienowano. Śmierć groziła za używanie telefonu na ulicy. Z wielu egzekucji bojownicy ISIS uczynili publiczne widowiska, na które mieli obowiązek przychodzić mieszkańcy. Czasem egzekucja odbywała się bez świadków. Po niej zwłoki wystawiano na widok publiczny, np. przy drodze. Mosulczycy mieli patrzeć na zmaltretowane, ukrzyżowane ofiary, na ciała bez kończyn i nóg, żeby wiedzieli, co ich czeka, jeśli nie będą przestrzegali prawa narzuconego przez ISIS.
I tak przez trzy lata. Wymierzoną w ISIS operację pod kryptonimem "Niniwa, nadchodzimy" irackie służby, wspierane przez międzynarodową koalicję pod przywództwem USA, rozpoczęły w październiku 2016 roku. Z fazy krwawych rządów terrorystów Mosul wkroczył w fazę jeszcze bardziej krwawej wojny.
Spodziewano się oporu, ale nie takiego. ISIS, najbogatsza wtedy organizacja terrorystyczna na świecie, dysponująca aktywami o wartości 2 miliardów dolarów, w tym setkami milionów, które ukradła z banku centralnego w Mosulu, broniło granic kalifatu wszystkim, co miało – pociskami przeciwpancernymi, artylerią samobieżną i własnym życiem, tj. atakami samobójczymi. Terroryści wsiąknęli głęboko w miejską infrastrukturę, co znacząco utrudniło zadanie walczącej z nimi koalicji. Szkoły, uniwersytety i szpitale ISIS wykorzystywało jako swoje bazy wojskowe i fabryki broni. Cywili traktowano jak żywe tarcze.
Zanim w lipcu 2017 roku Mosul został wyzwolony, spadły na niego tysiące bomb. Po dziewięciu miesiącach walk ze starego miasta, które przetrwało nawet inwazję mongolską w XIII wieku, nie został kamień na kamieniu. To były najcięższe walki miejskie, jakie widział świat od zakończenia II wojny światowej.
Nikt nie wie, ile łącznie zginęło ludzi – może dziesięć tysięcy, może dwadzieścia, może więcej. Na pewno wiele ofiar to cywile, którzy zostali w Mosulu i mogli tylko liczyć na to, że los się do nich uśmiechnie i nie spadnie na nich żadna bomba, że nie trafi ich żaden pocisk.
Niebo
Na pytanie, jakim cudem przeżył, Ahmed Najdat reaguje uśmiechem. Miał 15, kiedy terroryści przybyli do Mosulu. Jego rodzina zdecydowała się nie wyjeżdżać. Chcieli zobaczyć, co się stanie.
- Mama, tata i siostra są lekarzami, sam jestem studentem medycyny. Wszyscy mieli pacjentów, musieli ich leczyć, być przy nich. Niełatwo się wynieść, kiedy ma się tyle obowiązków – mówi.
Na początku okupacji było całkiem normalnie.
- Mogliśmy wychodzić na zewnątrz, ludzie dalej otrzymywali wypłaty. A że i tak nie mieliśmy żadnego miejsca poza miastem, do którego moglibyśmy wyjechać, to postanowiliśmy zostać i zobaczyć, co będzie dalej.
Dalej było to, że 60 metrów od domu Ahmeda spadła bomba. Dom sąsiadów został zrównany z ziemią. Wszyscy zginęli.
Jeszcze dalej było to, że Ahmed szedł ulicą i bomba spadła obok niego. – Osoba, która szła 10 metrów ode mnie, zginęła. A mi nic się nie stało. Miałem tylko kilka zadrapań – mówi.
Kiedy jego rodzina zdecydowała, że czas wyjeżdżać, było już za późno. ISIS zamknęło granice miasta. Ahmed spędził pod okupacją trzy lata. – Kiedy pytasz, jakim cudem przeżyłem, mogę odpowiedzieć tylko tak: miałem szczęście.
Po wojnie razem ze wspólnikami odbudował niemal dwustuletni budynek, który został zniszczony przez ISIS tylko częściowo. Drzwi wejściowe prowadzą od razu do salonu. W środku stoliki, fotele i krzesła. Przyjemny chłód i swojski, lekko "przybrudzony" zapach, trochę jak w kamienicy. Może właśnie tak pachniało kiedyś w domu na starówce, do którego wprowadził mnie Mohammad. Tym, w którym teraz mieszają się zapachy spalenizny i śmierci.
Budynek jest odnowiony, ale Ahmed i jego wspólnicy zachowali oryginalny styl. – Jak wejdziesz do jakiegokolwiek starego domu w Mosulu, to zobaczysz dokładnie taki sam układ – grupę pokoi wokół otwartej przestrzeni – mówi.
Z jedną różnicą. W domach w Mosulu – tych, które nie zostały zniszczone – nie ma dziury w suficie. Tutaj jest. Mogli ją zamurować, ale zachowali. Na pamiątkę krwawiącego, zniszczonego miasta. Ale też jako symbol odrodzenia.
Budynek z dziurą w suficie nazywa się teraz Bytna Institution for Art, Culture and Heritage (Instytut Bytna na rzecz Sztuki, Kultury i Dziedzictwa). Bytna znaczy "Nasz Dom".
Po drugiej stronie ulicy też widać dziury w ścianach. Ściany, których już nie ma. Trzeba je sobie dopowiedzieć samemu. Odnaleźć na fotografiach, które się kiedyś widziało i zapisało w pamięci. I połączyć z tym, co jest – z zieloną kopułą i podziurawionymi od kul murami, które dopiero w myślach znajdują swój koniec. Bez uruchomienia wyobraźni to tylko gruzy, które nie biegną wzdłuż ulic, nie łączą się z niczym, nie dają schronienia. Stoją nagie tak, jak rozerwał je wybuch.
To meczet Al-Nuri – ten, sam w którym ISIS ogłosiło kalifat. I ten sam, który potem, na mniej więcej miesiąc przed ostateczną porażką w bitwie o Mosul, wysadziło. Sekunda i nie ma. Nie ma 850 lat historii. Nie ma Al-Hadby. Wysokiego na 44 metry symbolu Mosulu, przez setki lat dominującego nad miastem zakrzywionego minaretu, porównywanego czasami z Krzywą Wieżą w Pizie. Z tym że starszego. Minaret powstał w 1172 roku, a wieżę w Pizie zaczęto budować rok później.
- To, że mamy siedzibę tak blisko meczetu, w którym ogłoszono kalifat, jest dla nas bardzo ważne. Chcemy skontrować ten mrok życiem, muzyką, sztuką. Wszystkim, co pozytywne – mówi Ahmed.
Dziś meczet jest odbudowywany m.in. przez UNESCO, a przyozdobionej wiszącymi nad ziemią lampkami kolorowej alejki, w której Ahmed Najdat i jego wspólnicy prowadzą Bytnę, nie powstydziłyby się najmodniejsze miasta Europy. W ubiegłym roku "Nasz Dom" odwiedził prezydent Francji Emmanuel Macron. Brytyjski ambasador Stephen Hickey po wizycie w lutym 2021 roku napisał na Twitterze, że to "ukryty skarb" Mosulu.
Największym skarbem "Naszego Domu" jest muzeum. Niewielkie, ale mieszczące ogrom życia. Przechowujące pamięć o mieście, którego częściowo nie ma. Pamięć zapisaną w ruchach, gestach i przedmiotach, z których mosulczycy korzystali każdego dnia.
- Część eksponatów kupiliśmy, ale ludzie ufają nam już do tego stopnia, że oddają swoje najcenniejsze przedmioty. Niektórzy oddali rzeczy, które od lat należały do ich rodzin. Trudno to sobie wyobrazić. Idziesz do jakiegoś przypadkowego miejsca i oddajesz ważną pamiątkę rodzinną. To nie jest łatwe. Jesteśmy dumni, że ludzie tak nam ufają – mówi Ahmed.
Na jednej ze ścian krzyż, obrazek z Matką Boską, Józefem i dzieciątkiem Jezus. I ulubiony z całego muzeum przedmiot Ahmeda – słoik, który należał do mosulskich żydów. Ma 180 lat.
- Takie przedmioty pokazują, jaki jest poziom tolerancji w Mosulu. W tym mieście przenika się kilka religii. Ludzie żyli tu w tolerancji przez setki lat. Do 2014 roku nie było żadnych problemów. I teraz znowu jest spokojnie – mówi Ahmed.
W muzeum są garnki, w których ktoś gotował. Świeczniki, które ktoś kiedyś stawiał na stole. Moździerze kuchenne, w których ktoś tarł pieprz. Tace na jedzenie, którym podejmowano gości. Talerze ścienne, na które ktoś codziennie patrzył. Wentylator, który zapewniał ochłodę.
Zwykłe życie.
- Światu pokazywano tylko złe rzeczy, które się tutaj działy. Nie pokazywano tego, co jest ważne i pozytywne. A nasze miasto ma przecież niesamowitą historię. Z tego regionu wywodzi się wiele cywilizacji. Bardzo ważne jest dla nas, żeby pokazywać Mosul jako miasto pokoju, kultury, dziedzictwa i historii. To, co nas inspiruje, to fakt, że absolutnie nikt nie próbował go w taki sposób pokazywać – mówi Ahmed.
Odbudowa
Na zewnątrz, na terenie "Naszego Domu", stoją huśtawki dla dzieci. Za nimi wielki czerwony napis "I love Mosul".
Na starówce też napis. Też czerwony. Mniejszy. "UXO". Tak się oznacza miejsca, gdzie są niewybuchy.
To między innymi one – niewybuchy i miny – sprawiają, że pięć lat po wojnie duża część mosulskiej starówki to nadal ruina. W szpitalu Al-Shifa – kiedyś jednym z najlepiej rozwiniętych w Iraku – materiałów wybuchowych było tyle, że samo ich usuwanie zajęło 18 miesięcy. Półtora roku pracy, a to tylko jeden budynek. W całym Mosulu na odbudowę czeka około 138 tysięcy zniszczonych częściowo lub całkowicie domów, bloków i gmachów użyteczności publicznej.
- Są też inne powody, dla których odbudowa idzie stosunkowo powoli. Irak właściwie od lat 80. jest w stanie wojny, obłożony sankcjami lub toczą go niepokoje wewnętrzne. Potrzeby istnieją na terenie całego kraju, nie tylko w Mosulu. A brakuje pieniędzy, jest też problem z korupcją – mówi Dorota Woroniecka z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
- Mosul został zniszczony dosyć nierównomiernie. Wschodnia część jest w lepszym stanie. Część domów i infrastruktury jest zdewastowana, ale mniej. Bardziej ucierpiała część zachodnia, bo to był ostatni bastion ISIS. Starówka to w ogóle skomplikowana tkanka miejska i odpowiednia odbudowa wymaga pracy konserwatorów. W przypadku okolic meczetu Al-Nuri i innych zabytków odbudowę nadzoruje UNESCO, ale w wielu innych częściach miasta trzeba działać własnym sumptem. A trzeba pamiętać, że na starówce przed wojną mieszkali w większości ludzie ubodzy – dodaje.
Rekonstrukcja zabytkowej starówki rządzi się swoimi prawami. – To jest szczególne miejsce, nie można odbudowywać go w losowy sposób. Starówka musi być po odbudowie dokładnie taka, jak kiedyś. Dlatego nie można nawet użyć nowych materiałów budowlanych – trzeba używać starych. Do takiej pracy potrzeba specjalnych zespołów. Przykładowo alejki przy zniszczonym minarecie odbudowywało UNESCO, które musiało przeszkolić tysiąc osób ze sposobów budownictwa, które już nawet nie istnieją – mówi Ahmed Najdat.
W odbudowie pomaga m.in. Unia Europejska. – UE sponsoruje odbudowę 140 domów, zaangażowane są w to ogromne środki. Złożono już do UE wniosek o odbudowę jeszcze większej liczby domów, ale wszystko zostało opóźnione ze względu na potrzebę przeznaczenia dużych pieniędzy na pomoc Ukrainie – mówi Ahmed.
Poza starówką życie w Mosulu – jakby zaprzeczając słowom Salima - toczy się normalnie. Na ulicach jest ruch, ludzie chodzą do pracy, działa uniwersytet, wracają wydarzenia kulturalne, otwarte są restauracje, można zamówić jedzenie do domu.
Ahmed w przyszłości planuje wyjechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie zamierza pracować jako lekarz. Na razie żyje w Mosulu. Lubi zapach tutejszych lasów, bazaru i starych alejek.
- Ilość zapachów, które przenikają się w tym mieście, odwzorowuje jego bogactwo i różnorodność. Uwielbiam przejść się czasem do liczącego 1400 lat meczetu Al-Masfi, jednego z najstarszych w całym islamie. Dotykam jego ścian i myślę, ile pokoleń było przede mną, ile osób stało kiedyś tu, gdzie ja – mówi. - Wyobrażam sobie, jak się żyło.