Wykorzenieni
W Iraku ciągle się idzie. Hidżra - wielka emigracja - jest tutaj przewlekła, nieskończona. Idzie się przez wsie, miasta, przez żar pustyni. Przez ból i strach. Przez śmierć.
Według jednego z ludowych wierzeń nazwa Irak wywodzi się z arabskiego słowa "araqa", co znaczy "dobrze zakorzeniony".
Pamiętają te korzenie. Ziemię, w którą wrośli i która wrosła w nich. Dom na tej ziemi. Szczęście. Bo nie zawsze się przelewało, ale to było dobre życie.
Aż ruszyli w hidżrę, która wyrwała wszystkie korzenie i wypluła ich w miejscu, w którym jedyne, co im pozostało, to pamięć.
SZAŁ
Hatan Mohamed Mahmood nie od razu się zorientował, że jest w piekle.
- Pierwotnie nie mówili wcale, że chcą wojny, nic z tych rzeczy. Wydawali się normalni.
Zanim się obejrzał, Al-Hawidża, miasto, w którym zapuścił korzenie, zostało odcięte od świata. Dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego (ISIS) zablokowali wszystkie drogi i wprowadzili swoje obyczaje. Kontrolowali wszystko, nawet długość brody. Mężczyznom zakazali się golić. Kobietom nakazali nosić nikab - część hidżabu zasłaniającą twarz.
Szybko zaczęło brakować jedzenia, wody i leków. Codziennością w mieście stały się publiczne egzekucje. Jednego dnia, w sierpniu 2016 roku, dżihadyści zabili kilkadziesiąt osób, w tym kobiety i dzieci.
Szał.
Hatan nie chciał czekać, aż ich dosięgnie.
Trzeba było ruszać.
IDŹCIE
Zapisano wprawdzie w surze 21, że "każda dusza zakosztuje śmierci", ale tu dzieje się to zbyt szybko, zbyt gwałtownie. Więc trzeba iść, a raczej - uciekać.
Przez długie lata ludzie w Iraku uciekali przed reżimem Saddama Husajna. Jego wojny, ludobójstwa, masakry, egzekucji - nikt nie zliczy, ile pochłonęły ofiar.
Saddam skończył na szubienicy w 2006 roku, lecz jego śmierć nie zatamowała rzeki krwi płynącej przez Irak. Ani nie zatrzymała wojny rozpoczętej w 2003 przez Amerykanów, która miała obalić dyktatora i przynieść demokrację, a przyniosła śmierć ponad 100 tys. cywilów i dała pole do buntu i świętej wojny.
W 2014 roku Saddama już dawno nie było, Amerykanów też - ostatni żołnierze opuścili kraj pod koniec 2011 roku.
Ale śmierć została.
To wtedy o ISIS - terrorystach, których sposoby egzekucji wzbudziły potępienie nawet ze strony Al-Kaidy (Nasser bin Ali al-Ansi, jeden z liderów Al-Kaidy w Jemenie, powiedział o dekapitacjach w wykonaniu ISIS: "to sceny, których nie akceptujemy i które stanowczo potępiamy") - usłyszał świat. Dżihadyści w zaledwie sześć dni zdobyli Mosul - jeden z najważniejszych ośrodków arabskiego świata, drugie co do wielkości miasto Iraku.
Wśród pierwszych, którzy uciekli, byli iraccy żołnierze. Mieli pilnować miasta, ale ze strachu opuścili swoje pozycje na checkpointach i ulicach.
Nastały ciemne czasy. ISIS cofnęło Mosul do średniowiecza - wróciły publiczne egzekucje, obcinanie kończyn, kamienowanie i wystawianie ukrzyżowanych zwłok na widok publiczny.
Zobacz także
- O muzułmanie, idźcie do swojej ziemi. Syria nie jest dla Syryjczyków, a Irak nie jest dla Irakijczyków. Ta ziemia jest dla muzułmanów. Wszystkich muzułmanów. Ruszajcie, oto moja rada. Słuchajcie jej, a zdobędziecie Rzym i podbijecie świat - powiedział w nagraniu audio w lipcu 2014 roku lider tzw. Państwa Islamskiego Abu Bakhr al-Baghdadi. Po czym ogłosił się kalifem, następcą Mahometa.
- O żołnierze Państwa Islamskiego, niech wybuchają wszędzie wulkany dżihadu - wzywał w innym nagraniu, opublikowanym pod koniec 2014 roku.
Pół miliona mosulczyków ruszyło w hidżrę, żeby uciec przed tym szaleństwem.
RUINA
Idzie się w Iraku ciągle, ale tak źle nie było tutaj nawet za Saddama. W szczytowym momencie wojny z ISIS w kraju były ponad trzy miliony uchodźców wewnętrznych, o dwa miliony więcej niż w erze Husajna - a wśród nich Hatan z rodziną.
Zostawili wszystko, co mieli - dom, restaurację. Ale on daleko nie zaszedł - irackie służby wtrąciły go do więzienia.
Pewnie przez kuzyna, Bóg Jedyny wie, gdzie on teraz jest. W jakiejś podłej celi, a może już u Allaha? Hatan twierdzi, że wie tylko, iż został zatrzymany. Nie powie tego wprost, ale między wersami można wyczytać, że kuzyn mógł należeć do ISIS.
Wprost zresztą nikt tu tego nie powie. Ale żadna to tajemnica - opuszczone przez Boga miejsce o nazwie Hassan Sham, w którym żyje teraz Hatan, to obóz dla rodzin bojowników ISIS.
Mieszka tu 5,5 tys. ludzi, ale większość nie ma prawa wyściubić nosa za płot. Zresztą - nawet jak ktoś może, to dokąd niby pójdzie? Obóz leży pośrodku niczego, na drodze między Mosulem a Erbilem, a od świata oddzielają go morze piasku i cmentarzysko, jakim jest Hasan Shami.
To miejscowość, na terenie której położony jest obóz. Piękna jak mało która. Zielona, usłana pagórkami i willową zabudową. Życie tu musiało być bajkowe. Ale kurdyjskie służby podejrzewały, że ukrywają się tutaj bojownicy ISIS, więc pociski obróciły bajkę w ruinę.
Wszystkie domy, co do jednego, zostały precyzyjnie trafione przez artylerię. Niektóre są zupełnie zniszczone, w innych jak są ściany, to nie ma dachu, jak jest dach, to nie ma balkonu, jak jest balkon, to nie ma schodów.
W obozie też ruina - tylko już nie budowli, a życiorysów.
Ludzie nie mają ani dochodu, ani żadnego zajęcia, które pozwoliłoby im zabić czas. Tkwią w pustce, wykluczeni ze świata. Nikt ich nie chce na wschodzie - zostaliby zawróceni na checkpoincie stojącym na wjeździe do irackiego Kurdystanu, ani na zachodzie - w Mosulu w najlepszym razie zostaliby aresztowani i wylądowali na długie lata za kratami.
Może rację miał poeta z Mosulu Yassin Al-Omari. Powiedział kiedyś, że jest tutaj koło Hasan Shami las, w którym żaden człowiek nie będzie mógł ściąć choćby gałązki, a krzywda spotka każdego, kto poważy się spróbować.
Obóz Hassan Sham to ten las.
- Słyszałem o przypadkach, które miały miejsce, zanim się tu pojawiłem - opowiada Shalaw Kawes Hussein, menedżer obozu. - Ponoć byli tacy, którym udało się uciec i dotrzeć do Mosulu. Tam ich zatrzymano i zostali straceni.
Hatan twierdzi, że nie znaleziono żadnych dowodów na jego kontakty z ISIS, więc po roku i dziewięciu miesiącach opuścił więzienie i musiał wyjechać do Hassan Sham - tak jak wszyscy inni, na których padł choćby cień podejrzenia, że takie kontakty mogli mieć. Wkrótce dołączyła do niego rodzina. Żyją tu w tym, pożal się Boże, namiocie, który wypełnia teraz zapach kadzidła, w piątkę - Hatan, jego żona i trójka dzieci.
Ona - względnie zdrowa, ale z wychudzoną twarzą, na której wymalowana jest rezygnacja.
On - bez oka, z nogą do amputacji. Stare dzieje. Rok 2000, żyło się spokojnie, nigdzie nie trzeba było iść. Nigdzie, tylko w tę i z powrotem przez pole. Był pasterzem, doglądał właśnie stada i nagle bum - na polu wybuchła mina, pozostałość po jednej z wojen Saddama, z Iranem w latach 1980-88.
Córki chodzą do szkoły w obozie. Lubią się uczyć angielskiego. Jedna recytuje po angielsku alfabet od A do G, druga, pytana o wiek, mówi: - I’m seven.
Bije z tego jakaś nadzieja, póki Hatan i jego żona, pytani o to, jak widzą przyszłość, nie odpowiedzą zgodnie: - Nie ma dla nas żadnej przyszłości.
TYLKO MY
Czas stoi tutaj w miejscu jak gruzy zniszczonych przez bomby domów. Khadija Ibrahim Abas ma 70 lat i przeżyła reżim Saddama. - Życie było łatwe, dobre.
Wielu w Iraku ma do niego sentyment. Powtarzają jak mantrę: dorośli mieli wtedy pracę, dzieci edukację, na ulicach był porządek. Mawiają, że Saddam był stanowczy, lecz sprawiedliwy. Jak surowy ojciec - otoczy opieką, ale krzyknie, kiedy trzeba.
Podpytam o to potem mieszkańca Erbilu. - Nie rozumiem tego. Niech mi powiedzą ci ludzie, co takiego dobrego w nim było? Jak był Saddam, to przecież cały czas były wojny.
Może Khadija dobrze wspomina Saddama, bo żadna z tych wojen nie dotknęła jej bezpośrednio. Obok siedzą wnuki, sześcio- i siedmiolatek. Sieroty porzucone przez własną matkę. Wybrała wolność w Turcji zamiast tułaczki w Iraku. Khadija wspomina jej słowa: - Dlaczego miałabym się nimi dłużej zajmować?
Jeden z nich miał dziesięć dni, kiedy babcia wzięła go w ramiona i zaczęła uciekać z Tall Afar w okolicach Sindżaru. Ojciec dzieci? Tak jak kuzyn Hatana - Bóg Jedyny wie, gdzie się podział. Irackie służby zatrzymały go w mieście Al-Hamdanija i słuch po nim zaginął.
Z Khadiją żyje w Hassan Sham jeszcze jej 45-letni syn. Jedyne dziecko, które jej zostało. Matka opowiada, jak zginęli jego bracia i siostra. Ich hidżrę, a przy okazji też życie, zakończył wybuch miny. Mąż, dwóch synów, córka - ułamek sekundy i zniknęli z tego świata.
Khadija zapala się i gaśnie. Ma może najpiękniejszy uśmiech w całym obozie, szczery, dobroduszny, taki, że oczy też się śmieją. Ale kilka słów więcej, kilka zdań i głos zaczyna jej drżeć, a spod okularów spływają łzy: - Byliśmy dużą rodziną. Teraz, jak tutaj siedzimy, jesteśmy tylko my. Mam nadzieję, że przyjdzie taki dzień, kiedy ojciec tych dzieci powróci, inshallah.
Bez ojca - żywego czy martwego - ci chłopcy nie istnieją. Są tutaj, rzecz jasna, siedzą i pokazują zeszyty ćwiczeń - na jednym Psi Patrol, na drugim napis "English Iraq". Ale nie ma ich w systemie, nie mają żadnych dokumentów. Gdyby chociaż była pewność, że ojciec nie żyje, mogliby otrzymać jakiś świstek papieru, dowód na istnienie.
W spowitym mrokiem namiocie, rozjaśnionym nieco przez smugę dnia wpadającą przez wejście, Khadija przemierza własną pamięć.
- Za Saddama przynajmniej nie siedzieliśmy w obozie.
LUDZKIE TARCZE
Saddam Husajn - który sprowadził hidżrę na ponad milion Irakijczyków - zanim trafił na stryczek, ukrywał się w dziurze w ziemi. Lider ISIS, grupy, z powodu której uciekały kolejne miliony, też się ukrywał - w Al-Ba’adż, niewielkim mieście przy granicy z Syrią. Właśnie stamtąd szli Zoman Ahmed Ubaud i Wansa Ugla.
- Żyliśmy komfortowo, godnie. To było proste życie, ale dobre. Pochodzimy z terenów wiejskich, więc nikt nas nie kłopotał - mówi siostra Ahmeda.
W 2014 roku, kiedy dżihadyści przejęli kontrolę nad miastem, oboje uciekli do Syrii. Koszty życia w sąsiednim kraju były jednak tak duże, że w 2017 roku wrócili do Al-Ba’adż.
- Irackie wojsko wypychało dżihadystów z miasta, ci uciekali do Syrii, więc zrobili sobie z nas ludzkie tarcze, żeby bezpiecznie przejść przez granicę - kontynuuje kobieta.
Syryjska strona była kontrolowana przez ISIS, tam dżihadyści już tarcz nie potrzebowali. Rodzinie, która trudniła się hodowlą owiec, zabrali wszystkie zwierzęta, ale ich samych puścili wolno. Wkrótce Ahmed i spółka znaleźli lukę na granicy i wrócili tam, gdzie były ich korzenie - do Al-Ba’adż.
Na miejscu zrozumieli, że korzeni już nie ma. Zostały wyrwane w imię dżihadu. Jedyne, co było czuć w mieście, to krew i strach. Z wioski wyparto co prawda ISIS, ale dalej były napięcia i ataki ze strony innych grup. To już nie było ich miejsce na ziemi. Trzeba było ruszać dalej. Poszli w dwanaście rodzin, w sumie ok. 150 osób, aż znaleźli schronienie w Baharce - obozie dla uchodźców w Erbilu.
To obóz inny niż Hassan Sham - jest tutaj większa wolność, można go swobodnie opuszczać. Ale to nie oznacza, że jest łatwo.
Chyba z pięć namiotów się zleciało. Tak się wydawało, bo przed wejściem gąszcz butów. Ale zaraz wychodzi, że nie pięć, tylko dwa - oba Ahmeda i Wansy.
W tych dwóch namiotach gnieździ się czternaścioro dzieci. Jedno z nich, 14-letni chłopiec, nie widzi, nie słyszy i musi korzystać z pieluchy. Nic nie mówi, tylko wydaje z siebie przeszywający jęk, który wypełnia każdą chwilę ciszy, wwierca się w uszy i w serce, nie daje o sobie zapomnieć.
Posadzony na podłodze - bo nie ma przecież wózka - przechyla się do przodu tak, że nos ma tuż nad ziemią. Ślinę z ust co jakiś czas wyciera mu rodzeństwo. Jednej z jego sióstr - też z niepełnosprawnością - inna siostra pomaga założyć buty.
Do wychowania dzieci potrzebna jest wioska - w tym przypadku tą wioską są dzieci.
Mama się nie pokazuje, siedzi gdzieś w drugim namiocie. Ojciec, jedyny dostarczyciel dochodu w szesnastoosobowej rodzinie, pracuje.
Zaraz robi się chaos, a gromadkę próbuje uspokoić przyjaciel rodziny. Farmaceuta - mówi o sobie. Chciałby pracować w Erbilu, ale tam wymagają doświadczenia. Teoretycznie w Baharce ma możliwość, żeby je zdobyć - w obozie działa apteka Polskiej Misji Medycznej, gdzie mógłby być wolontariuszem. Tylko że na wolontariat nie może sobie pozwolić - ma swoją rodzinę do wykarmienia, musi zarabiać, dlatego ima się każdej pracy dorywczej, jaką znajdzie.
KIEDY BYŁAM MAŁA
Mąż Manali nie zarabia nic. Kobieta wyciąga telefon i pokazuje, gdzie teraz jest. Na zdjęciu szpitalne łóżko i mężczyzna w średnim wieku, oczy zamknięte, jakby życie z niego uszło. Podpięty do jakiejś aparatury. W tamtym życiu zdrowy jak ryba, pracował w ochronie. W tym ma astmę i cukrzycę, kilka razy w tygodniu musi jeździć do szpitala w Erbilu na dializy.
Ich hidżra także zatrzymała się w Baharce. Uciekali z położonego 15 minut od centrum Mosulu Gogjali. Najpierw udali się do innego obozu, ale na miejscu zaraz usłyszeli znajomy dźwięk.
Ratatatata, ratatatata.
Gdzieś tam na horyzoncie strzelano z karabinów, gdzieś tam dalej czyhała śmierć. Po trzech godzinach zdecydowali: trzeba iść dalej, jak najdalej od tego piekła.
- Jak żyję, nie było w Iraku gorszych czasów niż to, co się stało w ostatnich kilkunastu latach - mówi Manal.
Na zewnątrz ok. 20 stopni, ale od podłogi, ścian i sufitu bije chłód, więc Manal ustawia na środku pokoju ogrzewacz. I opowiada o swoich korzeniach.
- Moje dzieciństwo bardzo się różniło od jej - wskazuje na córkę, która siedzi obok.
Głos jej się łamie, córka - z głową opartą o kolano - wpatruje się w ziemię.
- Kiedy byłam mała, miałam dobre życie - mówi i już wiem, co zaraz doda. Te słowa, które po wyrwaniu korzeni, po utracie swojego miejsca w świecie, słyszy się najczęściej.
- Tutaj nie ma żadnej przyszłości.
LEKARZ, NAUCZYCIEL, INŻYNIER
A jednak życie się toczy. Bracia i siostry niewidomego chłopca z rodziny Ahmeda i Wansy na pytanie, kim chcą być, a więc pytanie o przyszłość, odpowiadają szybko, niemal bez zastanowienia: lekarzem, nauczycielem, inżynierem.
To inna perspektywa niż dorosłych w obozach - dla tych drugich przyszłość to już abstrakcyjne pojęcie, nie z tego świata, nie z tego czasu. Ale choć dzieci, tak jak dorośli, nie mają tutaj prawie nic, to mają jednak marzenia. I zero szans na ich spełnienie, jeśli nie zapewni się im godności i względnej normalności.
Stara się to robić Polska Misja Medyczna (PMM), która w Baharce i Hassan Sham prowadzi centra podstawowej opieki zdrowotnej, a w Darszakran - położonym na północ od Erbilu obozie dla syryjskich uchodźców - gabinet dentystyczny. Na te i inne projekty realizowane przez PMM, a finansowane przez polski MSZ, wydano od 2016 roku ponad 11,7 mln zł.
Potrzeby są ogromne - nie tylko jeśli chodzi o leczenie chorych, ale też edukację. Dzieci, które często nie znają innego życia niż to w obozie, trzeba np. nauczyć, żeby codziennie myły zęby, kobiety zaś edukować w zakresie antykoncepcji - choć tutaj religia i patriarchalny model rodziny stanowią czasem mur nie do przebicia. Stąd wielodzietne namioty. Bo mężczyzna - tłumaczy ginekolożka pracująca w centrum PMM - chce syna. Jednego, a potem drugiego, a potem kolejnego.
Sytuacja w obozach jest trudna, a stała się jeszcze trudniejsza po 24 lutego 2022 roku i ataku Rosji na Ukrainę. Wojna w Europie poskutkowała odpływem środków i wycofaniem się części organizacji z Iraku i irackiego Kurdystanu.
Zegar tyka. Kolejne obozy są zamykane i kwestią czasu jest, kiedy z mapy znikną takie miejsca jak Baharka, gdzie dzięki polskiej pomocy uchodźcy otrzymują często jedyną opiekę medyczną, na jaką mogą liczyć.
Co wtedy? Nikt nie ma planu. Pewnie trzeba będzie ruszać. Znowu.
Pozbawieni korzeni, raz jeszcze znajdą się na szlaku hidżry, nie wiadomo, czy oddalając, czy przybliżając się do śmierci.
Łukasz Dynowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Projekt "Kontynuacja wsparcia pomocy medycznej dla uchodźców, osób przesiedlonych i ludności lokalnej w guberni Erbil i Niniwa w Iraku" jest współfinansowany w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Możesz wesprzeć pomoc m.in. w Irackim Kurdystanie poprzez stronę Polskiej Misji Medycznej lub przelewem na konto organizacji: 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444.