Dariusz Bruncz: Niemiecka debata a sprawa polska
To nie była debata jak z amerykańskiej kampanii wyborczej – nie tylko dlatego, że była tylko jedna i bardziej merytoryczna. Również temperatura niedzielnej dyskusji była znacznie chłodniejsza, mimo wyraźnych starań socjaldemokratycznego kandydata Martina Schulza, aby atmosferę podgrzać.
Jeszcze przed pojedynkiem transmitowanym przez cztery telewizje SPD zaliczyła wpadkę, ogłaszając Schulza jej zwycięzcą. Ale zaklinanie rzeczywistości nie pomogło, szczególnie Schulzowi, który debatę musiał wygrać, aby mieć realne szanse na zostanie kanclerzem Niemiec.
Moderatorzy nie rozpieszczali dyskutantów. "Czy jest pani kanclerz all inclusive?" – usłyszała Merkel od dziennikarki, która nawiązywała do niespełnionych i nowych obietnic wyborczych. "Czy jest pan zdolny do przejęcia władzy bez doświadczenia politycznego na płaszczyźnie federalnej?" – usłyszał z kolei Schulz. Pytania były konkretne, choć nie zawsze moderatorzy mogli sobie poradzić z dyscypliną, szczególnie wobec kandydata socjaldemokratów.
Polska po trzykroć
Zdecydowana większość debaty schodziła na tematy międzynarodowe. Polska pojawiła się aż trzy razy - u boku Węgier i to w negatywnym kontekście braku solidarności europejskiej. I, co ważne, o Polsce mówił tylko Martin Schulz. Merkel ani razu nie odniosła się do Polski, a tylko raz podjęła temat Viktora Orbana, który w narracji Schulza stał się symbolem finansowych roszczeń bez odpowiedzialności. Już na początku debaty Schulz imiennie wspomniał Jarosława Kaczyńskiego zaraz po węgierskim szefie rządu, zarzucając jednocześnie Angeli Merkel, iż jej polityka wobec uchodźców co do zasady była słuszna, ale popełniono błędy, nie konsultując wdrażanych rozwiązań z europejskimi partnerami. Merkel odpierała zarzuty, mówiąc o konsultacjach z ministrami w Brukseli i sytuacji na Węgrzech, wskazując na Orbana jako gracza, na którego nie można liczyć. O Polsce ani słowa.
Wiele emocji wzbudziła dyskusja na temat muzułmanów, czy – jak to ujął były prezydent Niemiec Christian Wulff – islam należy do Niemiec. Merkel podkreśliła, że islam przestrzegający zasad konstytucyjnych jak najbardziej jest częścią RFN. Podkreśliła, że obywatele wyznający islam wspólnie budują dobrobyt Niemiec. W podobnym tonie wypowiedział się Schulz, cytując nawet... szyickiego filozofa i jednocześnie wskazał na konieczność walki z ekstremistami islamskimi. W kontekście polityki bezpieczeństwa Schulz opowiedział się za stworzeniem europejskiego prawa imigracyjnego na wzór rozwiązań amerykańskich i kanadyjskich. W podobnym duchu wypowiadała się Merkel, która silniejszy nacisk położyła na pozyskiwanie fachowej siły roboczej.
Ważna deklaracja
Chyba najważniejszą deklaracją, jaka padła podczas programu, były słowa Schulza, że jako kanclerz Niemiec będzie za zerwaniem negocjacji członkowskich dotyczących przystąpienia Turcji do Unii Europejskiej. Dotychczas to socjaldemokraci byli największymi orędownikami członkostwa Turcji w UE, ale w sytuacji eskalującego się konfliktu z rządem Erdogana, Schulz uderzył w mocne tony i opowiedział się za przerwaniem dalszych dyskusji w tym temacie. Argumentował, że jedynym językiem, jaki rozumie turecki prezydent jest język konsekwentnego stanowiska. Merkel podkreśliła, że nie jest zwolenniczką cichego stąpania przed Erdoganem, ale w związku z faktem, że niemieccy obywatele przetrzymywani są w tureckich więzieniach, konieczne jest prowadzenie dialogu. CDU/CSU zawsze sceptycznie odnosiły się do wizji przyjęcia Turcji do UE.
Podobną optykę – więcej realizmu, a mniej emocji - zaprezentowała Merkel w kontekście relacji z USA pod przywództwem Donalda Trumpa. Schulz parokrotnie odnosił się do nieobliczalności i wpisów prezydenta na Twitterze, stwierdzając, że Trump nie jest zdolny do rozwiązania zaostrzającego się konfliktu w Korei Północnej. Merkel z kolei zaznaczyła, że nie da się znaleźć dyplomatycznego wyjścia z koreańskiego problemu bez USA i innych partnerów, w tym UE i Chin. I w tym momencie pojawił się kolejny polski akcent – Donald Tusk, z którym "będzie jutro rozmawiać" o Korei Płn.
Niespełnione oczekiwania
Zapewne większość Niemców oczekiwało pogłębionej rozmowy na tematy gospodarcze, które wybrzmiały jedynie w paru konfrontacjach dotyczących odciążeń podatkowych dla rodzin. Schulz próbował zapunktować tematem edukacji, mówiąc, że w rządzonej do niedawna przez socjaldemokratów Nadrenii Północnej Westfalii przedszkola są za darmo. Nieco zaplątał się w matematycznych wyliczeniach, ile na pomysłach SPD mogłaby zyskać przeciętna niemiecka rodzina z dwójką dzieci. Merkel z kolei odniosła się jedynie do już podjętych decyzji i szacunkowych danych bez odniesienia do konkretnej rodziny. Komentator dziennika "Die Welt" Ulf Poschardt skomentował wyliczenia Schulza jako "katalog rozdziału dóbr" i "socjaldemokratyczną liturgię socjalną". Schulzowi udało się wbić parę szpilek Merkel, gdy odnosząc się do wypowiedzi jej partyjnych współpracowników nt. ewentualnego podwyższenia wieku emerytalnego do 70. roku życia, zdecydowanie sprzeciwiła się takiemu rozwiązaniu. Schulz wykorzystał tę deklarację, dziękując kanclerz za wreszcie jasne stanowisko. To z pewnością był punkt dla socjaldemokraty.
Po szybkim gradzie pytań na "tak"/"nie" dotyczących podwójnego obywatelstwa, głosowania od 16. roku życia i małżeństw jednopłciowych, moderatorzy zapytali o hipotetyczne koalicje. Schulz nie dał się namówić na jasną deklarację, czy wyklucza koalicję z postkomunistyczną lewicą (Linke), podczas gdy Merkel wyraźnie wykluczyła taką możliwość, podobnie jak i porozumienie ze skrajnie prawicową Alternatywą dla Niemiec (AfD)
.
Porażka w końcówce
Końcowe wystąpienia to zdecydowana porażka Schulza – wyraźnie zdezorientowany, plączący się w komunałach i często przerywający nieskładne wypowiedzi Schulz popsuł dobre wrażenie z poprzednich części dyskusji, szczególnie w temacie opłat drogowych i afery w przemyśle samochodowym. Merkel mówiła znacznie sprawniej, jednak końcowa wypowiedź nie była porywającym apelem, a prośbą o kolejne cztery lata zaufania. Business as usual. Typowa Merkel.
Jednak w obecnej sytuacji to zupełnie wystarcza. To Schulz musiał być nieprzeciętnie dobry, a wypadł tak sobie. Merkel nie popełniła większych błędów i kilka razy skutecznie odbiła ataki Schulza, stąd też najprawdopodobniej może uznać się za mimowolną zwyciężczynię spotkania.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie