Chiny mogą mieć klucz do pokoju w Ukrainie. Pytanie, czy zechcą go użyć
Tematem ostatnich rozmów Xi Jinpinga z zachodnimi przywódcami była nie tylko wojna w Ukrainie. Szok gospodarczy wywołany przez atak na Tajwan byłby nieporównywalnie większy od tego spowodowanego przez inwazję Putina. To jeden z powodów, dla których dialog z Chinami jest konieczny - ocenia w komentarzu dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Prezydent Macron w trakcie swojej oficjalnej wizyty w Chinach otrzymał iście królewskie przyjęcie: z niekończącymi się metrami czerwonych dywanów i wojskową paradą łącznie. Przewodniczący Chin Xi Jinping z uznaniem mówił o specjalnej roli Francji, zachwalał też kojarzoną z Macronem koncepcję "strategicznej Europy". Francuskie przedsiębiorstwa - prezydentowi towarzyszyła w Chinach liczna delegacja biznesowa - podpisały kilkadziesiąt umów z gospodarzami.
Jednocześnie w kwestii, która miała stanowić jeden z głównych celów wizyty, Macron otrzymał, jak pisała prasa francuska, wyłącznie "zimny prysznic". Wizyta miała bowiem wywrzeć presję na Chiny, by silniej zaangażowały się na rzecz pokoju w Ukrainie, wykorzystując do tego swój wpływ na Moskwę.
Przewodniczący Xi nie tylko do niczego konkretnego się nie zobowiązał, ale nawet nie zdobył się na potępienie rosyjskiej inwazji - choć oficjalna doktryna chińskiej polityki zagranicznej kładzie szczególny nacisk na zasadę poszanowania suwerenności i terytorialnej integralności państw.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kontrolowane przez Komunistyczną Partię Chin chińskie media w trakcie wizyty francuskiego prezydenta kontynuowały swoją antyzachodnią propagandę, atakując decyzję o akcesji Finlandii do NATO. Maksimum, na które zdobył się przewodniczący Xi, było stwierdzenie, że dalsze przeciąganie się wojny w Ukrainie "nie jest w niczyim interesie".
Z punktu widzenia państw naszego regionu sama próba francuskich rozmów z Chinami o pokoju w Ukrainie bez udziału Ukraińców wydaje się podejrzana. Zwłaszcza, gdy pamiętamy, że ogłoszony w lutym "plan pokojowy" Chin dla Ukrainy nic nie mówi o wycofaniu wojsk rosyjskich z okupowanego przez nie terytorium Ukrainy. Jednocześnie w kalkulacjach Macrona jest pewne racjonalne jądro: jeśli jakieś państwo może dziś mieć wpływ na Rosję i Putina, to właśnie Chiny.
Pytanie, czy Chińczycy będą chcieli skorzystać z tego wpływu, czy będą łudzić nim Europę, by rozegrać nasz kontynent dla własnych celów.
Rosyjski dylemat Chin
Co najmniej od początku poprzedniej dekady chińsko-rosyjskie relacje stawały się coraz bardziej niesymetryczne na korzyść Pekinu. Pełnoskalowa inwazja Putina na Ukrainę przyspieszyła ten proces.
"Operacja specjalna", która miała w trzy dni przywrócić rosyjską władzę w Kijowie, ciągnie się ponad rok, w tym czasie rzekoma "druga armia świata" wielokrotnie skompromitowała się, pokazując swoją nieprzydatność w realnej walce i gotowość do popełniania zbrodni wojennych. Rosja stała się dyplomatycznym pariasem wśród państw Zachodu, sankcje uderzyły w jej gospodarkę, w tym w główne źródła dochodu państwa Putina - eksport surowców energetycznych do Europy Zachodniej.
W efekcie Rosja stała się zależna od Chin w wymiarze gospodarczym i dyplomatycznym o wiele bardziej niż kiedykolwiek. Chiny zastąpiły państwa UE jako kluczowy odbiorca rosyjskich nośników energii, współpraca gospodarcza z Państwem Środka stała się dla Rosji jeśli nie jedynym, to kluczowym sposobem na amortyzowanie skutków zachodnich sankcji.
Wszystko to sprawia, że działania Chin mogą mieć znaczący wpływ na to, co zrobi Rosja w najbliższych miesiącach, na to, czy będzie w stanie kontynuować swoją napastniczą wojnę. Gdyby Chiny, które ciągle deklarują, że z Rosją łączy je "przyjaźń bez granic", zaczęły konkretnie wspierać rosyjski wysiłek wojenny np. sprzętem wojskowym czy logistyką, to szanse na korzystne militarne rozstrzygnięcie konfliktu przez Kijów radykalnie by się zmniejszyły.
Dlatego Kijów i zachodni przywódcy z takimi niepokojem przyglądali się temu, co przewodniczący Xi i Władimir Putin ogłoszą podczas wizyty tego pierwszego w Moskwie dwa tygodnie temu. Gdyby z kolei Pekin strategicznie wykorzystał obecną zależność rosyjskiej gospodarki od chińskiej, mógłby wpłynąć na reżim Putina bardziej niż jakakolwiek inna stolica na świecie.
Może więc warto rozmawiać z Chińczykami, by wpłynęli na Kreml? Nawet jeśli uznamy, że tak, to warto pamiętać o dylemacie, jaki dla Pekinu niesie rosyjsko-ukraiński konflikt. Z jednej strony, gdy przewodniczący Xi mówi, że kontynuacja wojny nie jest w niczyim interesie, to pewnie mówi to, co faktycznie myśli chińska elita.
Chiny w ostatnich 30 latach były największym beneficjentem ekonomicznej globalizacji i są ostatnim państwem, które chciałoby odwrócić jej logikę. A wojna to drugie po pandemii wydarzenie, które niesie deglobalizacyjny impuls - zachodnie państwa nagle przekonały się, że współzależność gospodarcza nie gwarantuje bezpieczeństwa, że mocarstwa używają relacji gospodarczych do realizacji swoich politycznych celów.
Z drugiej strony, Chiny ciągle potrzebują Rosji - i to Rosji w miarę silnej. Moskwa jest bowiem dla Pekinu partnerem - choć dziś już z pewnością nie partnerem równorzędnym - w walce o zmianę reguł porządku międzynarodowego. A konkretnie o zastąpienie współczesnego porządku, gdzie ład międzynarodowy oparty o reguły ciągle gwarantuje hegemonia Stanów Zjednoczonych.
Co Pekin ma na myśli, gdy mówi o pokoju?
Ten chiński dylemat z jednej strony może dawać nadzieje takim przywódcom jak Macron, że przewodniczący Xi może dać się przekonać, by przemówić Putinowi do rozsądku i warto podjąć na rzecz tego dyplomatyczną grę. Z drugiej - sprawia on, że w tej grze Chińczycy niekoniecznie muszą grać tak, jak życzyłyby sobie tego europejskie stolice.
Dobrze pokazuje to sytuacja z telefonem do prezydenta Zełenskiego, który Xi miał, jak liczył Zachód, wykonać po swojej wizycie w Moskwie. Chińczycy sugerowali zachodnim mediom: rozmawiamy teraz z Putinem, ale planujemy też telefon do Zełenskiego. Minęły tymczasem ponad dwa tygodnie, a przewodniczący ChRL ciągle nie wykonał telefonu do Kijowa. Po wizycie Macrona zapowiedział tylko, że zrobi to "w odpowiednim momencie".
Czasem w zachodnich mediach wybrzmiewają głosy nadziei, że Chiny mogłyby pomóc wynegocjować pokój w Ukrainie podobnie jak pomogły wynegocjować porozumienie o wznowieniu relacji dyplomatycznych między Iranem a Arabią Saudyjską. Gdy je ogłoszono, także na Zachodzie pojawiły się głosy o Chinach wykorzystujących zaangażowanie Stanów w Europie Wschodniej, by wejść politycznie na Bliski Wschód i zaznaczyć tam swoją obecność jako mocarstwo zdolne stabilizować region.
Konflikt dwóch regionalnych mocarstw z pewnością działał jako czynnik destabilizujący region, zwłaszcza, że popierały one odmienne strony w konflikcie w Jemenie. Porozumienie bez wątpienia jest dyplomatycznym sukcesem Chin, problem jednak w tym, że sytuacji w trójkącie Arabia Saudyjska-Chiny-Iran nijak nie da się przełożyć na tą w trójkącie Chiny-Ukraina-Rosja. Inaczej niż w przypadku Rosji i Ukrainy, Saudowie i irańska elita miały wolę i powody, by się porozumieć, potrzebowały tylko ostatecznego "popchnięcia" ze strony Pekinu.
Iranowi w porozumieniu z Rijadem może też tak naprawdę chodzić nie tyle o normalizację relacji z Arabią Saudyjską, co o zbliżenie do Chin i Rosji, o budowę osi państw aktywnie działających na rzecz podważenia międzynarodowego porządku opartego na regułach, gwarantowanego przez gospodarczą i militarną dominację Stanów. Pomagając domknąć porozumienie, Pekin działał więc na rzecz swojego najważniejszego strategicznego celu - droga do pokoju w Ukrainie jest pod tym względem o wiele bardziej problematyczna.
Chiński "plan pokojowy" bez żadnych konkretów
"Plan pokojowy" ogłoszony w lutym przez Chiny nie zawierał też żadnych konkretów ani temat tego, jak skłonić obie strony do negocjacji, ani jak pokój miałby wyglądać, by był zgodny z prawem międzynarodowym, wcześniejszymi zobowiązaniami i akceptowalny dla obu stron. Pekin albo więc żadnego realistycznego planu jak zakończyć wojnę w Ukrainie nie posiada, albo na razie trzyma go w ukryciu.
Jak na łamach "Foreing Policy" pisał niedawno ekspert Norweskiego Instytutu Studiów nad Obronnością Jo Inge Bekkevold, Chinom przedstawiającym swoje plany dotyczące pokoju w Ukrainie tak naprawdę wcale nie musi chodzić o Ukrainę i o pokój. O co w takim razie? Po pierwsze o zaprezentowanie się przed państwami Globalnego Południa jako mocarstwo dążące do pokoju, przeciwstawiające się logice "nowe zimnej wojny".
Państwa tego regionu obawiają się ekonomicznych konsekwencji wojny, choć na ogół nie popierają rosyjskiej inwazji, to nie przekonuje ich też narracja Zachodu. Pozostają podatne na rosyjską propagandę, np. na jej argumenty obwiniające za wybuch wojny "ekspansję NATO" na wschód. Chinom zależy, by stać się reprezentantem podobnie myślących państw - liczą, że to przełoży się w przyszłości na poparcie dla chińskiej polityki ze stron stolic z Afryki czy Ameryki Łacińskiej, zwłaszcza na forum organizacji międzynarodowych, a może też dla chińskiej ekspansji gospodarczej czy militarnej.
Ta taktyka wydaje się działać. W przyszłym tygodniu do Chin przylatuje prezydent Brazylii Inacio Lula da Silva. Jednym z tematów rozmów ma być wojna w Ukrainie. Brazylia proponuje powołanie grupy "neutralnych" państw mających mediować między zwaśnionymi stronami - obok Brazylii i Chin mogłyby się wśród nich znaleźć także takie regionalne mocarstwa jak Indie czy Indonezja. Jednocześnie biorąc pod uwagę, że Lula proponuje Ukrainie, by w zamian za pokój oddała Krym - co Kijów odrzucił oficjalnie w czwartek - trudno uwierzyć, by grupa zebrana z inicjatywy Luli skłoniła Ukrainę do rozmów.
Po drugie, mówiąc o pokoju, Chiny sygnalizują też swoją gotowość do udziału w powojennej odbudowie Ukrainy. Dla Chin może to być bardzo lukratywny biznes, zwłaszcza jeśli w odbudowie pomogą finansowo zachodnie instytucje. A że Chińczycy pokazali w ostatnich trzech dekadach, że potrafią budować szybko, na wielką skalę, tanio i względnie dobrze, mogą okazać się atrakcyjnym partnerem dla Kijowa. Wizerunek Pekinu jako mocarstwa zdystansowanego od Moskwy i wzywającego do pokoju z pewnością nie zaszkodzi w interesach z odbudowującą się Ukrainą.
Wreszcie wezwania do pokoju są sposobem na rozgrywanie Europy przez Chiny. Pekin obawia się najbardziej tego, że Europa, podobnie jak Stany Zjednoczone, przejdzie od polityki wielostronnego zaangażowania w relacjach z Chinami do polityki "nowej zimnej wojny", której ofiarą padłyby też wzajemne relacje gospodarcze. Stara się więc pogłębić różnice w ocenie Chin między liderami europejskich stolic a Waszyngtonem. A w tym wizja Chin jako siły zdolnej zmusić Putina do rozmów z pewnością pomaga.
Europie też nie chodzi wyłącznie o Kijów
Ta taktyka też wydaje się działać. Logiki nowej "zimnej wojny" wyraźnie obawiają się też europejscy przywódcy, którzy w ciągu ostatniego pół roku odwiedzali Chiny - od kanclerza Scholza jesienią po Macrona w tym tygodniu.
Europejskie państwa swoje relacje z Chinami kształtują na podstawie znacznie większej liczby zmiennych niż polityka Xi wobec Putina i Kijowa. Jedną z nich jest chęć zapobieżenia otwartemu konfliktowi zbrojnemu o Tajwan.
Można przypuszczać, że Macron i Xi - a wcześniej Scholz - rozmawiali także o sytuacji wokół Tajwanu. Dla Europy jako obszaru gospodarczego wojna o Tajwan byłaby znacznie poważniejszym zagrożeniem niż wojna w Ukrainie. Choć Tajwan dzieli od Unii Europejskiej prawie cała lądowa masa Eurazji, to wyspa ta odgrywa kluczową, nieporównywalną z ukraińską rolę w światowej gospodarce, głównie jako producent najbardziej zaawansowanych półprzewodników. Szok gospodarczy wywołany przez atak na Tajwan byłby nieporównywalnie większy od tego spowodowanego przez inwazję Putina na Ukrainę.
Temat możliwego konfliktu o wyspę jest jak najbardziej na czasie. Chińska władza od dawna mówi o "zjednoczeniu", mieszkańcy wyspy zdecydowanie nie życzą go sobie, nie z coraz bardziej totalitarnymi Chinami Xi.
W czasie, gdy Macron rozmawiał z przewodniczącym Chin, prezydentka Tajwanu Tsai Ing-wen spotkała się w Los Angeles z reprezentującym w Kongresie Kalifornię republikańskim speakerem Izby Reprezentantów Kevinem McCarhtym. W trakcie spotkania przestrzegała, że "pokój, nad którym tak długo pracowaliśmy i demokracja są zagrożone". W odpowiedzi na to spotkanie Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza zarządziła wojskowe manewry wokół Tajwanu.
Stany podobnie postrzegają Chiny jako zagrożenie dla pokoju i demokracji, administracja Bidena nie zmieniła tu zasadniczo polityki Trumpa. Waszyngton dąży do osłabienia, a nawet zerwania więzi gospodarczej współzależności z Chinami, naciska na Europę, by zrobiła to samo. Europejskie państwa są jednak temu niechętne, z Chinami łączy je zbyt wiele korzystnych interesów. Wojna w Ukrainie nie zmienia w niczym faktu, że Europa chce robić interesy z Pekinem.
Gdyby dla Macrona nacisk na Xi w sprawie Kijowa był priorytetem, to mógłby to zaznaczyć, nie biorąc ze sobą biznesowej delegacji i wysyłając Pekinowi sygnał: mamy wyjątkowy kryzys, nie czas na interesy jak zwykle. Delegacje wielkich francuskich korporacji towarzyszyły jednak prezydentowi, podpisując korzystne dla siebie umowy. Podobnie wyglądała wizyta w Pekinie hiszpańskiego premiera Pedro Sancheza, który gościł w Chinach pod koniec marca.
Chiny mogą się jednak przydać?
Stosunek do Chin to kolejna kwestia, która dzieli państwa członkowskie Unii Europejskiej głównie wzdłuż osi wschód-zachód. Wschód bliższy jest Stanom i przyjmuje ich argumenty o konieczności uniezależnienia gospodarczego od Chin, Zachód chce, by w relacjach z Pekinem Europa zachowała maksimum autonomii, zwłaszcza w obszarze wymiany gospodarczej.
Temat ten stał się przedmiotem ożywionej dyskusji wśród europejskich przywódców na szczycie w Brukseli w ostatnim tygodniu marca. Według relacji portalu "Politico" padały na nim zarówno głosy wzywające Europę do "przebudzenia się" i "pozbycia się iluzji" w sprawie dobrych intencji Chin, jak i tłumaczące konieczność dialogu z Pekinem. Anonimowy brukselski urzędnik powiedział portalowi: "Chiny są niedoskonałe, ale możemy ich kiedyś potrzebować".
To słuszne twierdzenie, pod warunkiem, że pamiętamy o obu jego członach. Dlatego warto utrzymywać dialog z Chinami, choćby po to, by nie stanęły całkowicie po stronie Rosji, by minimalizować prawdopodobieństwo scenariusza otwartej konfrontacji wokół Tajwanu, by w razie czego móc rozmawiać z Xi o tym, jak powstrzymać Putina przed użyciem broni jądrowej.
Z drugiej strony, rozmawiając warto pamiętać, że Chinom nie zależy ani na Ukrainie, ani na sprawiedliwym pokoju. Konflikt za naszą wschodnią granicą jest dla nich częścią szerszej gry o rozmontowanie dominacji Stanów i o ład międzynarodowy znacznie mniej przyjazny tym wartościom, za które dziś giną Ukraińcy i Ukrainki.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski