Wojna w IzraeluAtak na Gazę uruchomił lawinę [OPINIA]

Atak na Gazę uruchomił lawinę [OPINIA]

Sprowokowana przez terrorystyczną kampanię Hamasu wojna w Gazie może okazać się humanitarną katastrofą dla palestyńskiej enklawy oraz moralną i strategiczną pułapką dla Izraela. Skutki tego konfliktu nie ograniczą się jednak do Izraela i Palestyny, a nawet regionu. Ich zasięg już przyjmuje globalne rozmiary - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.

Wojna izraelsko-palestyńska
Wojna izraelsko-palestyńska
Źródło zdjęć: © Getty Images | 2023 Anadolu Agency
Jakub Majmurek

15.10.2023 | aktual.: 15.10.2023 19:28

Nowa odsłona bliskowschodniego konfliktu rezonuje na obszarze rozciągającym się od Atlantyku do Pacyfiku: zarówno na poziomie dyplomacji, globalnej gospodarki, jak i polityki wewnętrznej państw bardzo odległych od Tel Awiwu i Ramallah.

Biden, Izrael i Ukraina

Bezwarunkową solidarność z Izraelem zadeklarował prezydent Joe Biden. Amerykański przywódca może mieć jednak problem z przełożeniem tej retoryki na konkretną pomoc dla Izraela. Potrzebne są bowiem pieniądze, a "władzę sakiewki" w amerykańskim systemie politycznym sprawuje Kongres.

Jego niższa izba - Izba Reprezentantów - jest tymczasem sparaliżowana od dwóch tygodni po tym, gdy bunt radykalnego skrzydła republikanów, odrzucającego jakiekolwiek kompromisy z administracją Bidena, doprowadził do usunięcia uznawanego za zbyt "miękkiego" speakera izby, Kevina McCarthy’ego.

To speaker, podobnie jak nasz marszałek Sejmu, organizuje prace izby i przewodzi im. Za odwołaniem McCarthy’ego głosowali też demokraci, co biorąc pod uwagę, jak problematyczny staje się dziś paraliż Izby Reprezentantów, może się wydawać nie do końca rozsądną decyzją.

Izba nie jest w stanie wybrać nowego speakera, co oddala perspektywę przyjęcia jakiegokolwiek pakietu pomocy dla Izraela. W dodatku część republikanów chce wykorzystać wojnę w Izraelu do tego, by zmniejszyć lub wycofać wsparcie Stanów dla Ukrainy. Administracja Bidena z oczywistych powodów chce uniknąć takiego scenariusza. Amerykańskie media piszą o planie prezydenta, by przedstawić Kongresowi jedną ustawę uruchamiającą środki na pomoc dla Ukrainy, Izraela i Tajwanu oraz na ochronę amerykańskich granic.

Najbardziej radykalni republikanie, jak znana z głoszenia teorii spiskowych Marjorie Taylor Greene z Georgii, odrzucają taki pakiet jako "szantaż". Sceptyczny jest też nowy kandydat na stanowisko speakera, Jim Jordan.

Jeśli w wyniku partyjnych podziałów i dysfunkcji własnego systemu politycznego Stany nie będą potrafiły zapewnić globalnego przywództwa, jakiego świat w tym momencie oczekuje od Waszyngtonu, to uderzy to politycznie nie tylko w administrację Bidena, ale także globalną pozycję Stanów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Podzielona lewica

Polityczne podziały, jakie obnażył nowy etap wojny na Bliskim Wschodzie, nie przebiegają przy tym wyłącznie na linii demokraci-republikanie, czy między odpowiedzialnym - wspierającym Bidena w sprawie Ukrainy - a populistycznym, trumpowskim skrzydłem partii. Pęknięcie widać także wśród demokratów i popierających ich środowisk.

O ile przywództwo demokratów jednoznacznie stanęło za Izraelem, mimo wszystkich wcześniejszych konfliktów z Netanjahu i sceptycyzmu wobec jego palestyńskiej polityki, to młoda, radykalna lewica, postrzega ten konflikt zupełnie inaczej. Dla takich grup jak Demokratyczni Socjaliści Ameryki czy część środowiska Black Lives Matter atak Hamasu był co najmniej zrozumiałą, jeśli nie wręcz uzasadnioną reakcją na dekady okupacji i agresji ze strony Izraela. Dla przynajmniej części młodej progresywnej lewicy Izrael nie jest już "jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie", ale ostatnim państwem kolonialnym, systemowo odmawiającym palestyńskiej ludności należnych im praw.

Oddział BLM z Chicago opublikował na swoim koncie na portalu X grafikę z mężczyzną lecącym na paralotni z flagą Palestyny i hasłem: "popieram Palestynę". Nawiązywało do do faktu, że terroryści z Hamasu użyli paralotni do inwazji na terytorium Izraela. Grafika została powszechnie potępiona jako pochwała terroru. BLM zdjęła ją w końcu ze swojego profilu.

Nowojorski oddział DSA włączył się w promocję wiecu poparcia dla Palestyny, jaki miał miejsce w niedzielę, dzień po atakach, w Nowym Jorku. Transparenty typu "wszelkimi możliwymi środkami" nie pozostawiały wątpliwości, że przynajmniej część uczestników usprawiedliwia wymierzoną w cywilną ludność morderczą przemoc Hamasu. Od protestu odcięło się wielu polityków związanych z DSA, w tym najbardziej rozpoznawalna wśród nich Alexandria Ocasio-Cortez, kongresmanka reprezentująca jako demokratka nowojorski Bronx.

Pochwały nie zachwieją poparciem demokratów dla Izraela, mogą za to zaszkodzić demokratom w następnych wyborach. Republikańska propaganda będzie je maksymalnie nagłaśniać w kampanii, starając się zniechęcić żydowskich wyborców demokratów do tej partii. Większość amerykańskich Żydów popiera od lat partię Bidena, jednak - jak donosi amerykańska prasa - reakcja wielu bliskich partii progresywnych środowisk na ataki Hamasu sprawia, że czują się oni coraz bardziej wyobcowani w politycznym środowisku, które zawsze postrzegali jako własne.

Te same problemy ma europejska lewica. We Francji konflikt w Gazie raz jeszcze ujawnił konflikty w lewicowej koalicji NUPES (Nowa Unia Ekologiczna i Społeczna) - zrzeszającej socjaldemokratów, komunistów, zielonych i radykalną lewicę z Francji Nieugiętej Jeana-Luca Mélenchona. To właśnie polityka tego ostatniego jest powodem napięć na francuskiej lewicy. Mélenchon i jego partia odmówili potępienia ataków jako aktów terroru. Gdy Rada Żydowskich Instytucji we Francji wezwała do zorganizowania solidarnościowych demonstracji z Izraelem, Mélenchon oskarżył organizację o "próbę powstrzymania francuskiej solidarności z pragnieniem pokoju".

Mélenchon pragnie zapewne w ten sposób wzmocnić poparcie dla swojej partii wśród młodzieży bliskowschodniego pochodzenia z francuskich przedmieść, która często sympatyzuje z Palestyńczykami i oskarża Zachód o obojętność i hipokryzję w sprawie konfliktu bliskowschodniego. Zdaniem jego krytyków taka polityka przenosi jednak konflikt bliskowschodni na francuski grunt, dzieli Republikę wzdłuż linii etniczno-religijnych wspólnot, wywołuje poczucie zagrożenia wśród jej żydowskich obywateli, wreszcie kompromituje moralnie lewicę.

Dlatego grupa polityków Partii Socjalistycznej, najbardziej centrowej części NUPES, domaga się wyjścia partii z sojuszu. Na razie grupa ta ciągle pozostaje w opozycji do lidera ugrupowania Oliviera Faure’a, który mimo wszystko chce utrzymać sojusz, przekonany, że podzielona lewica skazuje się na polityczną marginalizację.

W Wielkiej Brytanii kierownictwo Partii Pracy zajęło stanowisko zdecydowanie wspierające prawo Izraela do obrony. Lider partii, sir Keir Starmer, bronił nawet decyzji Izraela o odcięciu dostaw wody i elektryczności do strefy Gazy, co jest dość dyskusyjnym posunięciem zarówno z punktu widzenia prawa międzynarodowego, jak i wizerunku Izraela.

Można zgadywać, że za decyzją Starmera stała chęć zdystansowania się od czasów, gdy partią kierował Jeremy Corbyn, za którego kadencji do Partii Pracy przylgnęła łatka ugrupowania tolerującego antysemityzm pod płaszczykiem obrony praw Palestyńczyków. Partia poleciła też swoim członkom, by nie brali udziału w demonstracjach poparcia dla Palestyny, a jeśli już muszą, to by nie przynosili żadnych partyjnych flag i innych akcesoriów.

Gniew ulicy

Wśród partyjnych dołów silne są jednak pro-palestyńskie sympatie. Zwłaszcza wśród młodszego pokolenia brytyjskiej lewicy przekonanie, że Izrael to kolonialny projekt, błędny w samych swoich założeniach, zyskuje całkiem szerokie wsparcie. Pokazały to wyrażające solidarność z Palestyną demonstracje w kilku dużych brytyjskich miastach: Londynie, Manchesterze, Glasgow. Demonstracja w stolicy zgromadziła kilkadziesiąt tysięcy osób. Obok środowisk lewicowych tłumnie stawili się londyńczycy pochodzący z muzułmańskich krajów.

Obok haseł wyrażających krytykę polityki Izraela i naruszenia praw Palestyńczyków pojawiały się też radykalne treści, odrzucające prawo Izraela do istnienia jako demokratyczne państwo żydowskie. Podobne protesty miały miejsce w Paryżu i wielu innych miejscach na świecie. W tym w krajach islamskich, gdzie wolność zgromadzeń nie jest powszechnym standardem. W piątek wielkie propalestyńskie protesty zgromadziły się w Iraku, Jemenie, Pakistanie i Indonezji.

Zwłaszcza dla arabskiej ulicy sprawa Palestyny ma szczególne znaczenie. Jest symbolem hipokryzji Zachodu i "zdrady" państwowych elit, rządzących bez żadnej demokratycznej eliminacji, które zamiast realnie pomóc walce Palestyńczyków układają się z Izraelem i zachodnimi mocarstwami. Rozpalenie gniewu muzułmańskiej ulicy, z którą liczyć muszą się także autorytarne reżimy z regionu, było jednym z celów Hamasu.

Terrorystyczna organizacja liczyła, że gniew ulicy wywróci, a przynajmniej radykalnie utrudni jakąkolwiek współpracę państw islamskich z Izraelem. Udało się już zrealizować pierwszy istotny cel Hamasu: porozumienie normalizujące relacje między Izraelem a Arabią Saudyjską została odłożone, być może na długie lata. Pojawiają się pytania, jak państwa takie jak Maroko, które w ostatnich latach uznały Izrael, będą w stanie teraz obronić ten polityczny zwrot przed własną, wściekłą na sytuację w Gazie ludnością.

Kto skorzysta na tym chaosie?

Słowem, jakie najczęściej pojawia się w analizach tego, co może przynieść nowa odsłona bliskowschodniego konfliktu, jest chaos. Chaotyczna i krwawa będzie sama walka o Gazę, a nie można wykluczyć, że będzie to dopiero początek militarnego chaosu. Do walki może się bowiem włączyć stacjonujący w Libanie Hezbollah, wciągając Izrael w wojnę na dwa fronty. A za Hezbollahem i Hamasem stoi jeszcze Iran.

Atak Hamasu na Izrael spowodował wzrost kontraktów future na gaz o 14 proc. i na ropę o 4 proc. Rynki obawiają się, że wojna na Bliskim Wschodzie będzie oznaczać kolejny szok dla sektora energetycznego po inwazji Rosji na Ukrainę.

Izrael stał się w ostatnich latach ważnym producentem gazu ziemnego, musiał jednak zamknąć część operacji wydobywczych, gdyż znajdują się one w zasięgu ataków Hamasu. To z pewnością będzie czynnikiem podnoszącym ceny. Ewentualne wciągnięcie Iranu do konfliktu mogłoby się skończyć zamknięciem przez to państwo cieśniny Ormuz, która jest jedynym punktem wejścia do Zatoki Perskiej, kluczowym dla transportu ropy z regionu drogą morską.

Kto może skorzystać na tym chaosie? Analitycy wskazują najczęściej na Chiny i Rosję. Amerykański sekretarz stanu Anthony Blinken już zwrócił się do Pekinu z prośbą o mediację w konflikcie. Rosja, niezależnie, czy miała cokolwiek wspólnego z atakiem Hamasu (a nie ma dziś mocnych przesłanek potwierdzających tę teorię), również z zadowoleniem patrzy na zamieszanie na Bliskim Wschodzie. Konflikt w regionie odciąga bowiem uwagę świata od konfliktu w Ukrainie. Daje też Rosji nadzieję na to, że pomoc Zachodu dla Ukrainy osłabnie.

Jednak także Rosja może stracić, jeśli chaos na Bliskim Wschodzie pójdzie zbyt daleko. Moskwa ma poprawne stosunki z Izraelem i nie ma interesu w ich załamaniu. Z całą pewnością nie chciałaby się znaleźć w sytuacji, w której jej nowy sojusznik, Iran, zostaje wciągnięty w konflikt i Rosja stanie przed wyborem między Tel Awiwem a Teheranem.

Nikt nie wie, jak sytuacja się rozwinie. Ale pewne jest jedno: terroryści z Hamasu uruchomili lawinę, która może całkowicie zmienić polityczny krajobraz nie tylko regionu.

 Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
strefa gazyhamasizrael
Wybrane dla Ciebie