Ostatnia walka Netanjahu [OPINIA]
Izrael przygotowuje się do lądowej inwazji na Gazę i przejęcia kontroli nad opanowaną przez Hamas enklawą. Ogłoszono mobilizację, do kraju wracają rezerwiści z całego świata. Powstał rząd jedności narodowej, w którym zasiadł jeden z liderów opozycji Beni Ganc. Trudno jednak w Izraelu o postać, która mniej kojarzyłaby się z "jednością narodową" niż stojący na jego czele Benjamin Netanjahu, dla zwolenników "Bibi" - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
15.10.2023 | aktual.: 15.10.2023 16:55
W 2019 roku, dla zablokowania władzy Netanjahu, któremu postawiono właśnie trzy zarzuty korupcyjne, powstała wielka koalicja rozciągająca się od prawicy - do niedawna współpracującej z oskarżonym premierem - po lewicę i partie arabskie. Arabscy obywatele Izraela, stanowiący około jedną piątą ludności, mają oczywiście swoją reprezentację w parlamencie. Koalicja nie przetrwała jednak długo, konieczne były nowe wybory.
Dekada Netanjahu
Wydawało się, że Netanjahu jest zbyt izolowany na scenie politycznej, by wrócić do władzy. Lider Likudu pomógł jednak porozumieć się ze sobą dwóm skrzydłom skrajnej prawicy - religijnemu i nacjonalistycznemu - a następnie zawarł z nimi koalicję.
Nowy rząd wziął od razu na cel niezależne sądownictwo. Izrael nie ma spisanej konstytucji i osobnego sądu konstytucyjnego, rolę tę pełni jednak Sąd Najwyższy. W styczniu Kneset zaczął pracę nad ustawą, która umożliwiała parlamentowi odrzucenie orzeczeń sądu, uznających przepisy za sprzeczne z podstawowymi prawami Izraela.
Kraj ogarnęły masowe protesty. W marcu Netanjahu ogłosił "przerwę" w pracach nad reformą w celu "dialogu z opozycją". Ta decyzja wywołała jednak bunt jego radykalnie prawicowych koalicjantów. Sprawa "reformy" wróciła na legislacyjną agendę, w czerwcu Kneset przyjął łagodniejszą wersję ustawy, ciągle jednak ograniczającą prawa sądu najwyższego do sądowej kontroli stanowionego prawa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowa runda prac nad ustawą wywołała nową falę protestów. Trwały one w Izraelu w zasadzie przez cały obecny rok. Chodziło w nich nie tylko o prawa Sądu Najwyższego, ale też o tożsamość kraju, kierunek, w jakim popycha go Netanjahu.
Sąd Najwyższy często stał na straży świeckich i demokratycznych wartości, przeciwstawiał się ofensywie prawicy i grup religijnych. Sprzeciw wobec ustawy wyprowadził na ulice klasę średnią, świecki, zamożniejszy, bardziej zachodni Izrael - choć na protestach pojawiali się też arabscy obywatele - przerażony tym, że Netanjahu wysadza w powietrze tamę chroniącą państwo przed przejęciem przez skrajne środowiska.
Wokół rządu i jego reformy zgromadzili się religijni Żydzi, środowiska osadników na terenach palestyńskich, nacjonaliści, część klasy ludowej - wszyscy ci, którzy postrzegali Sąd Najwyższy jako oligarchiczną instytucję, która w imieniu elit i ich światopoglądu ogranicza demokratyczną wolę Izraelczyków.
Kontrowersje wokół "reform" sądowych wzmocniły i wyostrzyły obecne w izraelskim społeczeństwie podziały, pogłębiły nieufność i niechęć pomiędzy różnymi tworzącymi je grupami.
Dziś, w sytuacji wojennej, społeczeństwo to musi się szybko ponownie poskładać pod rządami głęboko dzielącego go premiera. Którego w dodatku obwinia o atak Hamasu. Coraz częściej pojawiają się bowiem głosy, że do dramatycznego wybuchu w Gazie by nie doszło, gdyby nie polityka Netanjahu antagonizująca Palestyńczyków, lekceważąca ich postulaty, odmawiająca negocjacji z przywództwem palestyńskim.
Zobacz także
Populista z ambasad
Trudno sobie wyobrazić, by nawet wojenny sukces był dziś w stanie uchronić Netanjahu przed końcem politycznej kariery. Choć izraelski premier wielokrotnie w przeszłości potrafił wygrywać wbrew wszelkim przeciwnościom i prognozom.
W 2015 roku wszyscy przewidywali klęskę jego partii, Likudu. Netanjahu wrzucił jednak w media społecznościowe krótkie wideo, gdzie przestrzegał swoich zwolenników przed mobilizacją arabskich wyborców. Straszył, że lewica "zwozi" ich autobusami do urn wyborczych. Zadziałało.
Pomysł wykorzystania mediów społecznościowych, dotarcia w ten sposób bezpośrednio do wyborców, z pominięciem niechętnych "Bibiemu" mediów, miał wyjść od syna premiera, Jaira. Ale treść komunikatu to była czysta polityka Netanjahu. "Bibi" zawsze mistrzowsko potrafił wzniecać i wykorzystywać dla swoich celów niechęć do elit i lęki swojej wyborczej bazy, zwłaszcza tej słabiej wykształconej i bardziej religijnej.
Netanjahu może się wydawać dość nieoczywistym kandydatem na populistycznego trybuna. Urodził się w rodzinie należącej do intelektualnych elit, jego ojciec był profesorem historii, którego kariera akademicka zaprowadziła do Stanów Zjednoczonych, gdzie wykładał na elitarnym Cornell University. Sam przyszły premier wychowywał się za oceanem, tam skończył szkołę średnią, a po służbie wojskowej w Izraelu - elitarny Massachusetts Institute of Technology. Po studiach został zrekrutowany do pracy w jednej z trzech największych firm consultingowych - Boston Consulting Group, gdzie był kolegą przyszłego republikańskiego kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych, senatora i gubernatora Massachusetts Mitta Romneya.
Być może Netanjahu zostałby w Stanach. W 1976 roku w tragicznych okolicznościach zginął jednak jego brat, Jonatan, dowodząc zakończoną sukcesem "operacją Entebbe", w której izraelscy komandosi odbili samolot z izraelskimi zakładnikami, porwany przez grupę palestyńskich i niemieckich terrorystów. Rodzice braci wrócili po tym wydarzeniu do Jerozolimy, zakładają think tank Instytut Jonatana. Netanjahu podążył ich śladem i zaangażował się w pracę dla izraelskiego państwa - początkowo jako dyplomata.
Spędził większość swojej kariery w Stanach - najpierw w Waszyngtonie, potem jako ambasador Izraela przy ONZ w Nowym Jorku. Wracił do kraju w połowie lat 80. i włączył się w działalność w prawicowym Likudzie. Zdobył władzę w partii i stworzył z niej najważniejszą siłę izraelskiej polityki XXI wieku.
Trzy rewolucje Netanjahu
Netanjahu stał na czele trzech rewolucji w polityce Izraela. Pierwsza miała charakter ekonomiczny. To w czasach, gdy "Bibi" jest ministrem finansów w rządzie Ariela Szarona, dokonuje się fundamentalna zmiana w doktrynie gospodarczej Izraela - zwrot niegdyś silnie socjaldemokratycznego państwa w stronę neoliberalizmu.
Jest to przy tym neoliberalizm dość specyficzny. Opiera się na typowych dla tej filozofii deregulacji, wierze w rynki, wolny handel, konkurencyjność. Wszystko to ma jednak służyć przede wszystkim wzmocnieniu narzędzi polityki bezpieczeństwa Izraela.
Według zwolenników premiera jego polityka gospodarcza przyniosła krajowi niezwykły rozwój gospodarczy, zmieniła Izrael w jedną z najbardziej innowacyjnych gospodarek świata, kraj start-upów. Z kolei krytycy obwiniają tę politykę za rosnące nierówności, wzrost kosztów życia, niedofinansowanie usług publicznych i infrastruktury.
Druga rewolucja "Bibiego" związana jest z rozumieniem Izraela jako demokratycznego państwa żydowskiego. W sytuacji, gdy co piąty obywatel Izraela nie jest Żydem, państwo to przez całą swoją historię musiało mierzyć się z napięciem między demokratycznym a żydowskim komponentem swojej tożsamości. Netanjahu zdecydowanie przestawił wajchę w stronę tego drugiego.
Najlepiej symbolizuje to przyjęta w 2018 roku ustawa definiująca Izrael jako państwo narodowe Żydów. Głosi ono między innymi, że prawo do samostanowienia przysługuje w Izraelu wyłącznie żydowskiej ludności, uznaje hebrajski za jedyny język urzędowy, arabskiemu przyznając "specjalny status", wreszcie jako stolicę Izraela wskazuje Jerozolimę - choć wschodnia część miasta jest okupowanym przez Izrael terytorium palestyńskim. Ustawa faktycznie spycha arabską ludność Izraela do rangi obywateli drugiej kategorii. Nawet jeśli tylko na symbolicznym poziomie, to jest to symbol, który ma głębokie polityczne znaczenie.
Wreszcie trzecia rewolucja dotyczy polityki wobec Palestyny i arabskich sąsiadów. Największy wpływ na polityczną myśl Netanjahu miał rewizjonistyczny syjonizm Ze’ewa Żabotyńskiego. Wspierał się on na dwóch filarach: po pierwsze maksymalizmie terytorialnych żądań, przekonaniu, że Izrael powinien objąć też terytoria na Zachodnim Brzegu Jordanu; po drugie na doktrynie "pokoju przez siłę".
Żabotyński nie wierzył w możliwość porozumienia z Palestyńczykami. Uważał, że pokój będzie możliwy dopiero wtedy, gdy Palestyńczycy zostaną pokonani i tak przytłoczeni wojskową potęgą Izraela, że będą musieli zaakceptować jego warunki.
Netanjahu podziela to przekonanie. Choć kilkukrotnie publicznie sygnalizował gotowość do porozumienia z Palestyńczykami i zaakceptowania powstania palestyńskiej państwowości, to na przestrzeni całej swojej kariery robił wszystko, by oddalić tę perspektywę.
Popierał agresywne żydowskie osadnictwo na terenach okupowanych, by metodą faktów dokonanych zmniejszyć obszar ewentualnego przyszłego palestyńskiego państwa - a najlepiej tak podzielić palestyńskie terytorium, by nie dało się tam stworzyć żadnej spójnej terytorialnie państwowości. Tolerował władzę Hamasu w Gazie, by podzielić Palestyńczyków z Gazy i kontrolowanego przez skłócony z Hamasem Fatah Zachodniego Brzegu, by w ten sposób uniemożliwić powstanie siły reprezentującej wszystkich Palestyńczyków.
Ta polityka była jednym z powodów, dla których w końcówce drugiej kadencji Baracka Obamy stosunki między Izraelem a Waszyngtonem uległy znaczącemu pogorszeniu. Przyczyniła się też do tego mowa Netanjahu w amerykańskim Kongresie, atakująca jeden ze sztandarowych projektów dyplomacji Obamy, czyli porozumienie nuklearne z Iranem.
Na szczęście dla Netanjahu Obamę w Białym Domu zastąpił Trump. Nowy prezydent w pełni poparł politykę Netanjahu wobec Palestyny. Pomógł rządowi Netanjahu wynegocjować "porozumienia Abrahamowe", umożliwiające Izraelowi normalizację stosunków dyplomatycznych ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem. Do tych krajów dołączyły wkrótce kolejne kraje islamskie: Maroko i Sudan.
Izrael odcinał w ten sposób walkę Palestyńczyków od międzynarodowego poparcia. Kraje podpisujące porozumienia skusiło nie tylko wsparcie Stanów, ale też pakiet wojskowych kontraktów z izraelskimi firmami.
Netanjahu tak sam podsumował swoją politykę arabską w artykule w dzienniku "Haaretz": "Przez ćwierć wieku powtarzano nam, że nie będzie pokoju z państwami arabskimi bez rozwiązania naszego konfliktu z Palestyńczykami. (…) Ja jestem jednak przekonany, że droga do pokoju wiedzie nie przez Ramallah (stolica Autonomii Palestyńskiej), ale omija je. (…) Powinniśmy zacząć od pokoju z krajami arabskimi, co odizoluje palestyński opór".
Gdyby nie atak Hamasu, ukoronowaniem tej polityki byłoby porozumienie z najważniejszym regionalnym arabskim mocarstwem - Arabią Saudyjską. Uznanie Izraela przez Saudów, państwo sprawujące kontrolę nad najświętszymi miejscami islamu, osłabiłoby religijny wymiar walki takich grup jak Hamas z Izraelem.
Atak Hamasu i odpowiedź Izraela uczyniły jednak saudyjsko-izraelskie porozumienie niemożliwym.
Czas upadku?
Według osób znających blisko Netanjahu, im stawał się starszy, tym bardziej władza uderzała mu do głowy. Izraelski premier stawał się coraz mniej ostrożny w przyjmowaniu "podarunków" od sympatyków.
Zarzuty o korupcję dotyczą głównie tego, że w latach 2011-2016 Netanjahu miał przyjmować stałe dostawy cygar i szampanów - w sumie warte setki tysięcy dolarów - od australijskiego miliardera Jamesa Packera oraz izraelskiego producenta działającego w Hollywood Arnona Milchana. W zamian za to miał naciskać na Amerykanów, by przedłużyli Milchanowi wizę i próbował załatwić mu ulgi podatkowe w kraju.
Cała sprawa jest równie gorsząca, co głupia, i pokazująca zadziwiający u tak doświadczonego polityka brak elementarnego zdrowego rozsądku i wyczucia politycznego.
Jednocześnie premier miał być coraz bardziej przekonany, że jego władza jest niezbędna dla pomyślności kraju. Jak donoszą media mające dostęp do otoczenia "Bibiego", myśli on o sobie jako o figurze na miarę Churchilla - kimś, kto ocali kraj przed zagrożeniem ze strony Iranu. Netanjahu wierzy, a przynajmniej tak to przedstawia swoim wyborcom, że Iran dąży do zdobycia broni atomowej, by zniszczyć Izrael.
Dziś społeczeństwo postrzega go zupełnie inaczej. Coraz głośniejsze stają się głosy, obwiniające go za atak. Być może nic nie ocali już kariery Netanjahu i właśnie obserwujemy początek upadku postaci, która zdominowała przez lata politykę swojego kraju. Netanjahu będzie jednak walczył do końca. Jeśli nie o polityczne przetrwanie, to o to, jak oceni i zapamięta go historia.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek