"Zaiste, papież nie żyje". Tak umiera biskup Rzymu
Tradycja, sztywne reguły, ale i nieoczekiwane okoliczności towarzyszą śmierci papieża. Tak było w przypadku Piusa XI - kiedy umierał w roku 1939, zostawił dwie flaszki wina dla następcy rządzącego w 2000 r. Z kolei odejście jego następcy owiane było aurą skandalu.
Tradycyjny scenariusz dworski w watykańskiej monarchii absolutnej przewiduje, że pełniący urząd kamerlinga kardynał podchodzi do łóżka dopiero co zmarłego papieża i srebrnym młoteczkiem uderza go lekko w czoło. Trzykrotnie zadaje mu przy tym pytanie, zwracając się do niego jego świeckim imieniem, np. "Giovanni, czy śpisz?". Kiedy po raz trzeci nie otrzymuje odpowiedzi, kamerling stwierdza zgon Głowy Kościoła. "Vere papa mortuus est" ("Zaiste, papież nie żyje"), wypowiada tradycyjną formułę. Zaraz potem z jego polecenia papieski mistrz ceremonii ściąga z papieskiego palca pierścień rybaka, symbol władzy biskupa Rzymu, i łamie go.
Oczywiście nim kamerling podejdzie do papieskiego łoża, lekarze zdiagnozować muszą ustanie wszystkich czynności życiowych. Niemal równolegle zjawiają się w papieskich apartamentach spece od balsamowania. W ostatnich dekadach proceder zmonopolizował klan Signoraccich. Jana XXIII spreparowali tak doskonale, że kiedy w 2011 roku na potrzeby beatyfikacji otworzono sarkofag, zmarły przed pół wiekiem papież wyglądał tak, jakby z tego świata odszedł poprzedniego dnia. Ingerencja balsamistów nie polega na wyjęciu organów wewnętrznych, ale wypompowaniu strzykawką krwi z głównych arterii oraz otwarciu tętnic przechodzących przez szyję i udo, wyciągnięciu strzykawką krwi i wprowadzeniu do naczyń krwionośnych stężonego do 15 procent roztworu formaldehydu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rola kardynała Dziwisza. Dominikanin: "Kościół ma skłonności, by być instytucją totalną"
Podczas gdy balsamiści są jeszcze przy pracy, kardynał piastujący urząd wikariusza diecezji Rzymu, czyli zastępca papieża w jego macierzystej diecezji, ogłasza publicznie zgon pontyfeksa - w 1996 roku uregulował to Jan Paweł II w apostolskiej konstytucji "Universi Dominici Gregis". Reszta zawartych tam regulacji, czyli punkty dotyczące komisarycznego zarządu nad Watykanem i zwołania konklawe po zgonie biskupa Rzymu, w przypadku Benedykta XVI nie będzie zastosowana. Niemiecki pontyfeks od 2013 roku przebywał na emeryturze, urzędujący papież Franciszek będzie pełnił dalej swój urząd.
Jednak w przypadku śmierci urzędującego papieża kardynałowie organizują uroczystości pogrzebowe rozciągające się na okres 9 dni. Doczesne szczątki zmarłego wystawia się na katafalk najpierw w Pałacu Apostolskim, najczęściej Sali Klementyńskiej, gdzie najpierw honory zmarłemu oddaje gwardia szwajcarska. W historycznych mundurach, z wyciągniętymi szablami, gwardziści maszerują przed katafalkiem, później zaciągają przed nim wartę. Z pałacu leżące na lektyce ciało papieża - przy biciu dzwonu w uroczystej procesji - przenoszone jest do bazyliki św. Piotra. W imponującej procesji uczestniczą gwardziści, żandarmeria watykańska i wszystkie formacje duchownych. W bazylice zmarłemu hołd mogą składać zarówno wierni, jak zaproszeni do Watykanu na uroczystości pogrzebowe przedstawiciele wszystkich państw, z którym Watykan utrzymuje stosunki dyplomatyczne. W tej chwili ich liczba przekracza 180.
Punktem kulminacyjnym w uroczystościach jest msza pogrzebowa. W przypadku Benedykta XVI wyjątkowo nie odprawi jej, jak przewiduje rzeczona adhortacja Jana Pawła II, dziekan kolegium kardynalskiego, lecz urzędujący papież Franciszek. Natomiast zgodnie ze swoją wolą z 2020 roku Benedykt XVI spocznie w podziemiach watykańskich, w grobowej niszy, w której przed przeniesieniem do jednej z bocznych kaplic w bazylice św. Piotra (w związku z beatyfikacją w 2011 roku) znajdował się grób Jana Pawła II. W ciemno można założyć, że inaczej niż polski papież Benedykt XVI pozostanie w niej już na zawsze, gdyż w przyszłości nie dostąpi zaszczytu beatyfikacji.
Śmierć Piusa XI. Nie brakowało pogłosek, że został otruty
Kiedy w 1927 roku urodził się Benedykt, tron piotrowy dzierżył Pius XI o świeckim imieniu i nazwisku Achille Ratti (1922-39). Kiedy po 20 latach rządów zmarł na atak serca połączony z nieżytem płuc, nie brakło pogłosek, że został otruty. Spekulacji dostarczały burzliwe czasy, w których spodziewano się, iż Pius XI lada dzień zerwie stosunki z Italią Benito Mussoliniego. Za otruciem papieża miałby stać sam dyktator, który chciał zapobiec papieskiemu wystąpieniu. Temperaturę podejrzeń podbijała kuriozalna okoliczność: w noc poprzedzającą śmierć nad ojcem świętym czuwał lekarz Francesco Petacci, ojciec zielonookiej kochanki Mussoliniego.
Kiedy na rok przed śmiercią ciężko zachorował, Ratti, poważny człowiek nauki i historyk-archiwista, z lekkością równą figlarnego aktora zostawił w testamencie swojemu następcy, który w 2000 roku wprowadzi Kościół w trzecie tysiąclecie, dwie buteleczki wina z Kartaginy. Pochodziły one z całej skrzynki wypełnionej butelkami wina, którą przesłano mu w prezencie. Szczęśliwcem okazał się Jan Paweł II. Jedną butelkę Polak posłusznie otworzył, drugą podarował muzeum w rodzinnej miejscowości Piusa XI, gdzie w witrynie stoi do dziś.
19 lat po Piusie XI śmierć zakończyła życie jego następcy o tym samym imieniu - Piusa XII (1939-1958). Ale tę śmierć otaczała aura skandalu i jednego z największych wydarzeń medialnych po II wojnie światowej. W październiku 1958 roku 82-letni papież, jak zwykle w niedzielę w samo południe, wyszedł na balkon swojej letniej rezydencji w Castel Gandolfo, by z wiernymi zmówić modlitwę Anioł Pański. Nagle jednak głos odmówił mu posłuszeństwa, papież zastygł na kilka minut w bezruchu, po czym opuścił balkon. Lekarze zalecili mu odpoczynek w łóżku. Pomimo tego wieczorem jego stan się pogorszył, a na drugi dzień dopadł go ciężki udar mózgu. Stracił świadomość, utracił zdolność mowy, a przez kolejne dni przeszedł jeszcze dwa lżejsze udary.
Informacje o agonii papieża obiegały glob. Armia dziennikarzy i fotoreporterów z całego świata zjawiła się w rustykalnym Castel Gandolfo. W sąsiednim pokoju, w którym leżał papież, zainstalowało się Radio Watykańskie. Podczas transmisji radiowej mszy z pokoju papieża dochodziły jego głośne westchnienia. Wyścig dziennikarski o pierwszeństwo informacji o zgonie, podbity okrągłą sumą od wielkich agencji prasowych, doprowadził do przedwczesnego o cały dzień komunikatu o śmierci pontyfeksa. Pius żył jeszcze całe 24 godziny, podczas gdy flagę na maszcie przed rezydencją włoskiego prezydenta w Rzymie opuszczono do połowy, a królowa brytyjska Elżbieta, prezydent USA Dwight D. Eisenhower i niemiecki kanclerz Konrad Adenauer przysłali do Watykanu swoje kondolencje. Watykan musiał zdementować informacje o zgonie, włoska policja skonfiskować specjalne wydania gazet z fake newsem.
Źle zabalsamował zwłoki. "Gwardziści mdleli jeden po drugim"
9 października 1958 roku Pius XII zakończył życie. Balsamowaniem zwłok zajął się tym razem jeszcze nie klan Signoraccich, a osobisty lekarz papieża Riccardo Galeazzi Lisi. Zamiast sprawdzonej wymiany płynów ustrojowych, zdecydował się na eksperyment, który nie wymagał cięcia ciała, tylko potraktowania go eterycznymi olejkami i ziołami. W tym celu zwłoki zawinął w folię, by substancje mocniej zostały wchłonięte przez skórę. Widok doczesnych szczątków Głowy Kościoła w celofanie obdzierał go z dostojeństwa. Generalnie eksperyment poniósł totalną klapę. Odór rozkładającego się ciała powodował, że trzymający później przy katafalku w Pałacu Apostolskim wartę honorową szwajcarscy gwardziści mdleli jeden po drugim. Podczas przenoszenia zwłok z papieskiego samochodu, z ich wnętrza dobiegały odgłosy przypominające odstrzały korków szampana - efekt buzujących gazów.
W bazylice św. Piotra katafalk wystawiono bardzo wysoko, by wierni nie zobaczyli przebarwień na twarzy i przyczernionego, odpadającego zarazem bardzo charakterystycznego orlego nosa papieża. W mediach rozpętała się burza. W papieskiego lekarza ciskano gromy, posądzano go o dyletanctwo przy balsamowaniu zwłok. Medyk publicznie się tłumaczył, że to sam pontyfeks zażyczył sobie jeszcze za życia eksperymentalnej konserwacji ciała. Jak wiadomo, konserwatywny Pius XII był fanem nowinek wszelkiej maści - to dlatego zamienił brzytwę na maszynkę elektryczną, kiedy ta dopiero nieśmiało wdzierała się do męskich łazienek, namiętnie telefonował, kiedy z kolei ta zdobycz cywilizacyjna rozpoczęła swój marsz przez dzieje ludzkości. Jakkolwiek każdy rozmówca po drugiej stronie telefonicznego kabla rozmawiał z papieżem na klęcząco.
Nie bacząc na wpadki, za którymi krył się medyk Lissi, pogrzeb Piusa XII, Rzymianina z krwi i kości, stał się gigantycznym wydarzeniem o skali niedawnego finału mundialu w Katarze. Ulice miasta wypełnił milion pielgrzymów, którzy przybyli, by po raz ostatni pochylić się przed samochodem z trumną. Zdobiła ją papieska tiara i figury czterech aniołów. Po raz pierwszy w dziejach papiestwa pogrzeb namiestnika Chrystusa na ziemi transmitowała telewizja. Dopiero po zmroku rozświetlonym światłem pochodni orszak pogrzebowy dotarł do Placu św. Piotra. Skojarzenia z imponującymi pochodami doby imperium rzymskich cesarzy nasuwały się same. Kiedy jednak papieskie szczątki wystawiono w bazylice św. Piotra, doszło do przepychanek na placu. Uśmierzono je dopiero przy interwencji policji.
Msza pogrzebowa zwabiła do Rzymu delegacje z 53 państw. Spektakularne wydarzenie zostało jednak przyćmione publikacją sensacyjnych zdjęć umierającego w Castel Gandolfo papieża. Znów w centrum oskarżeń stanął papieski lekarz. Przeszmuglował on do wnętrza letniej rezydencji kamerę telewizyjną i nielegalnie kręcił zdjęcia umierającego, po czym kliszę i film sprzedał mediom, za co wyleciał zarówno z Watykanu, jak i z włoskiej izby lekarskiej. To samo spotkało trójkę bratanków Piusa XII. Ci z kolei za cichym przyzwoleniem wujka kręciła niezłe interesy. Okrągła sumka operatywnych bratanków, którą nabili sobie kieszenie, opiewała na 10 mld lirów (60 mln dzisiejszych euro).
Jana XXIII pochowano w masce, Paweł VI umierał powoli
W przeciwieństwie do nieszczęśnika Lisi, upublicznienie okoliczności śmierci kolejnego papieża, Jana XXIII (1958-63), przez jego osobistego sekretarza Loris Francesco Capovilla, nie zahamowało jego kariery. Ba, byłego papieskiego sekretarza w randze zwykłego monsignori wykatapultowało nawet na stołek arcybiskupa włoskiej archidiecezji Chieti. Dzięki pamiętnikom Capovilla wiadomo, że u Jana XXIII, obciążonego silną nadwagą, zdiagnozowano na rok przed śmiercią nieuleczalnego raka żołądka. Objawiał się on ciężkimi bólami i wewnętrznymi krwawieniami. Kryzys nadszedł w maju 1963 roku. 20 maja na swojej ostatniej audiencji papież przyjął akurat polskiego prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Finał choroby nastąpił 3 czerwca, ale dopiero po 83 godzinach zmagań życia ze śmiercią. Silne serce stawiało opór utracie krwi i gorączce. Kiedy papieski lekarz profesor Antonio Gasbarini ogłosił, że nieuchronny koniec nadejdzie w przeciągu kilku godzin, modląca się u łóżka papieska siostra Assunta Marchesi wybuchła szlochem. Pozostało jedynie wezwać Signoraccich. Zjawił się Ernesto, który później preparował Passoliniego i zamordowanego przez terrorystów włoskiego premiera Aldo Moro (1978). Jan XXIII, pochowany w krypcie watykańskiej, po beatyfikacji w 2011 roku spoczął piętro wyżej - w bocznej kaplicy bazyliki św. Piotra - w przeszklonej trumnie i złotej masce na twarzy.
Takimi splendorami po śmierci musiał się obejść następca Jana XXIII - Paweł VI (Giovanni Battista Montini 1963-1978). Jakkolwiek i on został (pośmiertnie) podniesiony do godności błogosławionego i świętego, jego szczątki pozostały w watykańskich grotach. Było to zgodne z jego własnym życzeniem, by być pochowanym w ziemi. Pomimo że przez dekady, nim został papieżem, służył w watykańskiej dyplomacji, to posiadał wrażliwość labilnego tancerza baletowego. Dlatego umierał powoli. Po raz pierwszy, kiedy chciał ulżyć kobiecie i miotał się miedzy zezwoleniem na używanie tabletki antykoncepcyjnej a zakazem, za którym optowała większość kardynałów. Awantura teologiczna za watykańskimi murami mocno się odbiła na jego dyspozycji.
Drugi cios wyprowadzili terroryści spod znaku Czerwonych Brygad. Porwanie katolickiego kilkukrotnego premiera Włoch i papieskiego przyjaciela Aldo Moro, bezskuteczne apele Pawła VI do porywaczy, ba, ręcznie napisany do nich list, a na koniec śmierć Moro, ostatecznie dobiły Głowę Kościoła. Kiedy w lipcu 1978 wyjeżdżał na urlop do Castel Gandolfo, westchnął do abp. Giuseppe Caprio: "Nie wiem, czy i w jaki sposób wrócę". 14 lipca spotkał się jeszcze z nowo wybranym prezydentem Włoch Sandro Pertinim, ale wieczorem miał problemy z oddychaniem i musiano podać mu tlen. Na drugi dzień, w sobotę, zamierzał w południe odmówić modlitwę "Anioł Pański", ale nie wstał z łóżka. Pozostał w nim i podpierając się poduszką, uczestniczył w wieczornej mszy. Możliwe, że atak serca, który go dopadł zaraz po nabożeństwie, był prawdziwym wybawieniem od wszelkich trosk. Przez dwa tygodnie otoczony wianuszkiem kardynałów i lekarzy, 6 sierpnia 1978 r. zmarł w wieku 81 lat. Tym razem balsamowanie ciała, przeprowadzone w szczycie włoskiego lata, zakończyło się połowicznym sukcesem - odbarwieniem paznokci i jednej z dolnych kończyn.
Jeden z najkrótszych pontyfikatów. Był papieżem tylko 33 dni
O ile śmierć Pawła VI przebiegała pod kontrolą - m.in. szczegółowe biuletyny informowały o ostatnich godzinach pontyfeksa - o tyle kolejny papież, Jan Paweł (Albino Luciani), zmarł w wieku 66 lat, 33 dni po elekcji, absolutnie nagle (29.9.1978). W ten sposób wszedł do historii jako papież z jednym z najkrótszych pontyfikatów w dziejach, a okoliczności jego zejścia z tego świata do dziś uskrzydlają zwolenników teorii spiskowych. Stosunkowo młody wiekiem papież został znaleziony martwy nad ranem w swojej sypialni. Oficjalnie płynące z Watykanu informacje skrzeczały z tymi, w których plątali się watykańscy dostojnicy, a które przedostawały się dzięki licznym niedyskrecjom. Watykan długo zaprzeczał, że pierwsza osoba, która martwego papieża ujrzała w sypialni, była kobietą. Wprawdzie zakonnicą, która od czasów, gdy Luciani pełnił urząd patriarchy Wenecji, troszczyła się o jego garderobę, krem do golenia i stawiała rankiem pierwszą filiżankę kawy przed drzwiami, którą popijał sobie przy goleniu i nauce języka angielskiego, to jednak kobietą.
W świetle późniejszych doniesień także obecność nad rankiem w papieskiej sypialni francuskiego kardynała Jean-Marie Villota, piastującego urząd kamerlinga, czyli zarządzającego Watykanem między śmiercią papieża a wyborem następnego, nie powinna budzić sensacji. To on ze względów obyczajowych i z uwagi na prestiż papiestwa miał wysłać zakonnicę do klasztoru i pod karą ekskomuniki nie ujawniać, że pierwsza znalazła martwego papieża.
Kolejne kłamstwo, z nakazu Villota, wyprodukowało Radio Watykańskie, podając, że Jan Paweł I zmarł o godzinie 23 poprzedniego wieczoru na zawał serca. Tymczasem wezwani do Watykanu dzień później o 5 rano do zabalsamowania ciała bracia Signoracci oraz naczelny lekarz Stolicy Apostolskiej dr Renato Buzzonetti wyznali, że stopy i plecy były jeszcze ciepłe. Villot zatroszczył się też o piękną legendę - kolejne kłamstwo. Puścił w obieg informację, że na łożu śmierci papież nie przeglądał kartek z banalną treścią, tylko czytał pobożny podręcznik świętości "O naśladowaniu Chrystusa". Godziłoby w wizerunek papieża, że pracuje w łóżku, brzmiała logiczna wykładnia kłamstwa. Według teorii spiskowych papież w godzinie śmierci trzymał kartki z nazwiskami kardynałów i innych kurialistów przeznaczonymi do odstrzału. Numer pierwszy na liście - eminencja Villot.
Francuski kardynał, numer dwa w Watykanie po papieżu, nie tyle miał podpaść lenistwem (o czym za moment), ile należeć do zwolenników masonerii w Watykanie. By przeciwdziałać wykryciu spisku, wywarem z naparstnicy otruł papieża - i to do spółki z drugim nikczemnikiem w sutannie, abp. Paulem Marcinkusem, szefem banku watykańskiego. Po uprowadzeniu i zabójstwie premiera Aldo Moro spisek, nawet przeciwko papieżowi, wydawał się na Półwyspie Apenińskim całkiem realny, sugerował "Sundy Mirror", czym podgrzał atmosferę podejrzeń. Ba, opiniotwórczy "Le Monde" pytał bez ogródek: "Qui a tué Jean Paul Ier?" ("Kto zabił Jana Pawła I?"). Kulminacja podejrzeń objawiła się na kartach książki dziennikarza Jeana Thierry’ego, który atestował morderczą aktywność Villotowi i Marcinkusowi.
Spisek w Watykanie? Rzeczywistość okazała się banalna
W ramach tych sugestii Villot nie dopuścił do przeprowadzenia sekcji zwłok Jana Pawła I, powołując się na watykańską tradycję. Kłamał. Sekcję przeprowadzono już po śmierci Klemensa XIV w roku 1774. Zwalczający jezuitów papież bał się otrucia - przestał nawet całować stopy figury Chrystusa w obawie, że zakon posmaruje je trucizną. Po śmierci jego ciało tak szybko uległo rozkładowi, że Watykan był przekonany, iż jezuitom się powiodło. Wersja o spisku na Jana Pawła I rozwijała żagle.
Najbardziej przekonującego motywu zbrodni dostarczył brytyjski dziennikarz David Yallop, którego trop zaprowadził do mafijnych powiązań Watykanu. Tu nici wiodły prosto do abp. Paula Marcinkusa. Jego nazwisko łączono z wcześniejszymi aferami finansowymi, kiedy po sfałszowaniu obligacji wartości miliarda dolarów przesłuchiwało go FBI. "Chińczyk", jak brzmiał pseudonim Marcinkusa w półświatku, obsługiwał w banku watykańskim konta mafijnych bossów. Oszustwa finansowe łączyły "Chińczyka" także z doradcą finansowym włoskiej mafii Michelem Sindoną i szefem mającej szerokie polityczne wpływy tajnej loży masońskiej P2 Licio Gellim. "Kandydat Boga", jak Jana Pawła I nazwał kardynał Hume, musiał zginąć, konkluduje Yallop, bo wplątał się w intrygi Kurii, Banku Watykańskiego i Loży P2.
Rzeczywistość, ku rozczarowaniu zwolenników krążących przez lata teorii spiskowych, ułożyła się bardziej banalnie. Czcigodni kardynałowie wybierając Lucianiego - i to dwukrotnie, bo głosowanie powtórzono - przeoczyli wątły stan jego zdrowia. Jeszcze w Wenecji puchły mu nogi, co zdradzało chorobę serca. Kilka lat przed wyborem na papieża miał zakrzep w tętnicy siatkówki oka, co oznaczało poważne problemy z krążeniem i krzepliwością krwi. Od tej pory stał się niewolnikiem leków przeciwzakrzepowych. Mimo to przez miesiąc od elekcji pozostawał bez opieki lekarza. Dotychczasowy został w Wenecji, a nowego nie przydzielił mu Villot, choć watykańska służba zdrowia urzędowała 400 metrów od jego apartamentów. Bez nadzoru lekarskiego papież przestał brać leki, co uczyniło go podatnym na powstanie skrzepu, który go zabił.
W jakiś jednak sposób Villot przyczynił się do tego. Co wieczór przynosił papieżowi dwie walizki papierów do podpisu i, jak się zdaje, zamęczył papieża na śmierć. Wyniosły, z atencją dla pompy, wielki miłośnik francuskiej kuchni i wina oraz nałogowy palacz francuskiej marki gauloises, przejawiał wyjątkową niechęć do pracy przy biurku. Wieczorami po godzinie 20 znikał w swoich apartamentach, gdzie odmawiał różaniec i zaczytywał się francuskimi powieściami. Sybaryckie skłonności i zupełny brak zamiłowania do studiowania akt spowodowały, że czyścił swoje biurko, zarzucając papieża aktami i problemami. W istocie Jan Paweł I został zlekceważony przez instytucję, której całe życie służył. Wikariusz Chrystusa uległ "mors repentina", nagłej, niespodziewanej śmierci "bez świadków i obrzędów", która aż do naszych czasów w kulturze chrześcijańskiej uchodziła jako "przejaw gniewu bożego" za "karę boską".
Jego cierpienie widzieli wszyscy. Tak odchodził Jan Paweł II
Ostatni zgon namiestnika chrystusowego znaczna część rodaków ma jeszcze przed oczami. Nie będę się więc powtarzał. Jan Paweł II odszedł po długiej chorobie. Możliwe, że najbardziej nieznany aspekt odchodzenia polskiego papieża artykułował następca Polaka na tronie Piotrowym papież Benedykt XVI, wtedy jeszcze jako kardynał Joseph Ratzinger, prefekt najważniejszej kongregacji watykańskiej - Nauki Wiary.
"Nawet jeśli papież nie będzie mógł mówić, nie zaważy to na jego posłudze przewodniczenia kościołowi" - tak kardynał José Saraiva Martins z Portugalii bronił sensu pontyfikatu, kiedy w jego schyłkowej fazie choroba Parkinsona zrujnowała zdrowie Jana Pawła II. Uniemożliwiła mu mówienie, poruszanie, a nawet jasność umysłu. Trudno było sobie wyobrazić, że wcześniej jeździł na nartach, przeciwstawiał się Sowietom, a przedpołudniami przesiadywał w gabinecie, gdzie studiował każdy przedłożony dossier, nim sformułował swoje "positio".
Od przełomu lat 2001/02 jego współpracownicy pozwalali mu spędzać popołudnia w sypialni. Góry nieprzeczytanych akt wracały do watykańskich ministerstw. Papież zapominał nawet, by pod swoim imieniem postawić akronim P.P. (pasterz pasterzy). Zaprzestał spotkań z kurialnymi kardynałami, by omawiać najważniejsze sprawy ich resortów. Pontyfikat wszedł w okres "interregnum", wakuum władzy, zjawiska właściwego każdej monarchii absolutnej, kiedy za słabnącym tronem toczą się walki między frakcjami. W przypadku monarchii papieskiej to wyścig o zajęcie najlepszej pozycji startowej przed wyborem następcy. A ten, jak wiadomo, personalnie resetuje Rzymską Kurię do zera i obsadza ją swoimi ludźmi.
Z Watykanu wychodziły w świat pogłoski, że Jan Paweł II ustąpi i zamieszka w jednym z polskich klasztorów. Głosów za abdykacją nie brakowało także na szczytach kościoła. Najznaczniejszy pochodził od pozornie milczącego na co dzień prefekta Kongregacji Nauki Wiary i nr 3 w watykańskiej hierarchii, kardynała Josepha Ratzingera. Pomimo że od 1981 r. w rzymskiej centrali, jako "transfer z Monachium" i z osobowością uniwersyteckiego profesora, do końca pozostał poza włosko-południowoamerykańskim układem władzy. Przeciwko sobie miał "zwolenników nieschodzenia z krzyża". Ich szacunek dla biblijnego patriarchy na papieskim tronie rósł, im dłużej ten żył. Im bardziej cierpiał, tym silniej przypominał im Chrystusa. Im mniej był zdolny do rutynowej pracy, tym bardziej byli oni pewni, że obcują ze świętym.
Zły stan zdrowia Jana Pawła II skłonił Ratzingera, zawsze przekonanego o słuszności własnego stanowiska, do odważniejszego jednak niż kiedykolwiek wcześniej działania. Na tle fizycznie słabego Jana Pawła II siedem lat młodszy Ratzinger, choć z siwiuteńką czupryną spod czerwonej piuski, wydawał się tryskać młodzieńczą energią. Ale przegrał batalię ze zwolennikami "nieschodzenia z krzyża". W splocie okoliczności, które decydowały o jego abdykacji w 2013 rok, motyw, by nie powtórzyć ostatnich tygodni Jana Pawła II, odgrywał kluczową rolę. 266. następca Piotra w watykańskich grotach zajmie akurat dokładnie to samo miejsce, w którym przed kanonizacją spoczął jego polski poprzednik.
Dla Wirtualnej Polski prof. Arkadiusz Stempin