Za późno, żeby zatrzymać laicyzacyjne wahadło [OPINIA]
Za sojusz ołtarza z tronem, za polityczne, ale także finansowe korumpowanie wspólnoty wiary przez poprzednią władzę, zapłaci - jak zawsze - Kościół. I dopóki hierarchia, księża i zwykli katolicy nie zrozumieją, że z punktu widzenia wiary tego rodzaju "sojusz" zawsze jest szkodliwy, dopóty relacje ze społeczeństwem i władzą będą się tylko pogarszać - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Od kilku miesięcy trwa festiwal żalów Kościoła hierarchicznego. Hierarchowie, poszczególne komisje i zespoły Konferencji Episkopatu Polski żalą się na zmiany, które przynosi nowe prawo, a część duchownych wskazuje na to, moim zdaniem nieprawdziwie, że sytuacja katolików w Polsce zdecydowanie się pogarsza.
Separacja skoordynowana i wroga
Kolejnym tego przykładem jest oświadczenie Rady KEP ds. Społecznych. Jej członkowie zwracają uwagę na to, że "Kościół i Państwo zatem, niezależne i autonomiczne – każde w swojej dziedzinie, są zobowiązane do współpracy dla dobra wspólnego". Dlaczego tak jest? Bo - ich zdaniem - "Kościół i państwo troszcząc się o różne kwestie, w innych mogą i powinny współpracować, tak by wspólnie budować przestrzeń bezpiecznego i dobrego życia".
Taki model autorzy oświadczenia określają mianem "separacji skoordynowanej" czy "wzajemną autonomiczną współpracą Kościoła i Państwa" i wskazują, że to właśnie ona zapewnia "realizację dobra wspólnego opartego o transcendentną godność człowieka i naturalne prawo moralne. W tym modelu Państwo jest bezstronne wyznaniowo a w konsekwencji otwarte na współpracę z Kościołami i wspólnotami religijnymi".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Spór o krzyże w urzędach. "To się w głowie nie mieści"
Tak pojmowanej "neutralności światopoglądowej państwa" członkowie Rady KEP ds. Społecznych przeciwstawiają - "separację wrogą", która - ich zdaniem - "polega na usuwaniu i ostatecznym zwalczaniu symboli religijnych i przejawów kultu religijnego, eliminowaniu społecznej roli Kościoła oraz wszelkich przejawów prywatnego i publicznego życia religijnego.
Tak definiowana logika laicyzmu nie przestrzega obiektywnych ograniczeń polityki, uzurpując sobie prawo do rozstrzygania o dobru i złu oraz o prawach człowieka, w tym prawu do życia i wolności religijnej". I nie ukrywam, że z oboma tymi - zawartymi w dokumencie tezami generalnie się zgadzam.
Moim zdaniem także polska konstytucja zakłada model przyjaznego oddzielenia państwa i Kościołów i wspólnot wyznaniowych, który jest sprzeczny z francuskim modelem laickości, tak często promowanym przez część ze środowisk politycznych, także tych wchodzących do obcego rządu.
Tyle że ta analiza Rady KEP ds. Społecznych zdaje się nie dostrzegać, że emocja społeczna, która stoi za decyzjami (choćby w sprawie symboli religijnych w warszawskich urzędach) wywołującymi oburzenie Episkopatu, nie wzięła się znikąd, ale jest efektem ośmiu lat rządów PiS i ośmiu lat korumpowania przez tę partię Kościoła.
Ogromne dotacje na kościelne instytucje, pisanie konkursów pod konkretne kościelne instytucje, przyznanie pismom związanych z uczelniami kościelnymi punktacji wyższej lub porównywalnej niż tym z punktacją za tekst w "Nature" - to wszystko wpłynęło na postrzeganie Kościoła.
To jednoznaczne wsparcie udzielane przez państwo Kościołowi i rewanżowanie się przez część ludzi Kościoła mocnym wsparciem dla ówczesnego rządu sprawiło, że liczba antyklerykalnie nastawionych Polaków wzrosła. I to właśnie ich emocje obsługuje obecnie część nowej koalicji rządzącej.
Rywalizacja KO z lewicą
Rada KEP ds. Społecznych wyraźnie nie dostrzega też bardzo przyziemnych, a związanych z interesami politycznymi, przyczyn takiej, a nie innej polityki (a bardziej retoryki) polityków związanych z Koalicją Obywatelską.
Autorzy dokumentu - co niestety nie zaskakuje - tego elementu bieżącej polityki nie widzą, a całą odpowiedzialność za zmianę składają na… ideologię laicyzmu. "… w obecnej rzeczywistości polityczno-społecznej zamiast separacji skoordynowanej, typowej dla państwa świeckiego, promowany jest wzorzec separacji wrogiej, właściwej dla ideologii laicyzmu" - oznajmiają.
Zmiana ta jednak, moim zdaniem, zupełnie inne przyczyny. Na jedną z nich - czyli na konieczność obsłużenia emocji części elektoratu już zwróciłem uwagę - a druga jest jeszcze bardziej przyziemna, a są nią zbliżające się wyborcy europejskie (a później prezydenckie).
Koalicja Obywatelska wyraźnie dąży do tego, by w nadchodzących wyborach europejskich wyprzedzić PiS i zdobyć pierwsze miejsce. To ważny dla niej symboliczny moment, bo byłoby to pierwsze wyprzedzenie danej partii władzy od wielu lat. Pozyskanie rozczarowanych wyborców PiS - to już widać - się tej partii nie udało (o nich zresztą walczy raczej Trzecia Droga), a "odebranie telewizji publicznej" też nie przyniosło spodziewanych rezultatów.
Jeśli więc KO ma gdzieś szukać dwóch, trzech, może czterech procent wyborców, którzy pozwolą im wyprzedzić PiS, to są to głosy po lewej stronie. I dlatego Koalicja Obywatelska odwołuje się do takich, a nie innych emocji. A jako że lewica nie może tego zostawić, to ona także eskaluje język.
PiS zaś, dla którego pokazywanie się jako obrońca Kościoła i wiary stało się elementem prowadzenie polityki, takiej okazji nie przepuszcza i też każdy ten temat włącza do swojej kampanii, by wykorzystać go do pozyskania wyborców, który radykalna laicyzacja nie odpowiada. I tak się to retorycznie kręci, choć do żadnej realnej, głębokiej zmiany nie doprowadza, bowiem ramy relacji państwa i Kościoła określone są przez konstytucję, a tej nikt zmienić nie może.
Kościół, gdyby zamiast popadać w polityczne emocje, spojrzał na sprawę głębiej, jak ognia unikałby teraz włączania się w opisaną walkę polityczną. Udział w politycznym wrestlingu, w którym od dawna nie jest on zresztą podmiotem, a jedynie przedmiotem dyskusji, jest zwyczajnie nieopłacalny.
Zamiast wydawania kolejnych oświadczeń trzeba rozpocząć proces rozmów z władzą, szukać przestrzeni kompromisu i głęboko przemyśleć wcześniejszą postawę. Ucieczka od polityki, a nie zaangażowanie w nią, jest obecnie najlepsze dla Kościoła.
Nowa droga Kościoła
Aby w tę drogę wyruszyć, trzeba jednak najpierw głęboko przemyśleć model relacji państwo - władza - Kościół nie tylko za czasów PiS, ale i wcześniejszych. Patologiczna bliskość, korzystanie z przywilejów nie pojawiło się za rządów prawicy, ale dotyka Polski i Polaków już wcześniej.
Prawo i Sprawiedliwość doprowadziło tylko pewne kwestie do skrajności i ujawniło całą ich szkodliwość. Kościół, jeśli chce zachować autorytet i wpływ na debatę, powinien teraz podjąć mądrą i głęboką refleksję nad przesadną bliskością z państwem i władzą i wypracować nowy jej model. To jest jedyna możliwość, by - przy zmieniających się układach władzy - rzeczywiście pozostać głosem sprzeciwu, głosem sumienia, i by przestać odpowiadać za błędy polityków.
Kościół instytucjonalny musi się nauczyć, że nie każda narracja polityczna i partyjna powinna być traktowana poważnie, ale także, że jeśli on sam ma być traktowany jako autorytet, nie może zajmować się głównie własnymi interesami, ale musi realnie i obiektywnie oceniać nie tylko jedną z partii czy stron, ale każdą. Innej drogi nie ma. Czy Kościół jest gotów na wyruszenie w taki proces zmiany?
Niestety nie sądzę.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in.: "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".