Papież "okrakiem" na barykadzie [OPINIA]
Franciszek od pewnego momentu swojego pontyfikatu siedzi "okrakiem" na barykadzie i próbuje z jednej strony prezentować się jako lider zmian w Kościele, a jednocześnie zapewnić konserwatystów, że nic de facto się nie zmienia. Model komunikacji papieża sprawia zaś, że co jakiś czas wybucha nowa afera medialna - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
30.05.2024 19:43
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Te dwa elementy - potrzebę zachowania chwiejnej równowagi w niezmiernie podzielonych Kościele i świecie, a jednocześnie niefrasobliwość komunikacyjną - świetnie widać w ostatniej wypowiedzi Franciszka na temat osób homoseksualnych w seminariach duchownych. Papież podczas spotkania z włoskimi biskupami miał ich prosić o to, by - zgodnie z zasadami wprowadzonymi przez Benedykta XVI i podtrzymywanymi przez niego samego - nie wyświęcili na duchownych osób o trwale zakorzenionych skłonnościach homoseksualnych.
I samo to, jako że i tak reguła ta w Kościele na Zachodzie nie jest w zasadzie respektowana, nie wywołałoby skandalu, gdyby nie to, że papież na określenie homoseksualnych kleryków określił włoskiego terminu "frociaggine".
Polskie media, by zachować kulturę, tłumaczą ten termin jako "gejowskie", ale w istocie jest on o wiele mocniejszy i w odniesieniu do homoseksualnych grup w seminariach można go przetłumaczyć jako "spedaleni klerycy". Biskupi włoscy natychmiast opowiedzieli o tym mediom, media nagłośniły (co zrozumiałe) sprawę, a Stolica Apostolska wydała oświadczenie, które niczego nie wyjaśnia.
"Papież Franciszek jest świadomy artykułów, które ukazały się niedawno na temat rozmowy, za zamkniętymi drzwiami, z biskupami Konferencji Episkopatu Włoch. Papież nigdy nie zamierzał obrażać ani wyrażać się w kategoriach homofobicznych i przeprasza tych, którzy poczuli się urażeni użyciem terminu zreferowanego przez innych" - możemy przeczytać w oświadczeniu Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej.
Niefortunne komunikaty i papieski PR
Konia z rzędem temu, kto wyjaśni, co miało na myśli Biuro Prasowe, i jak zamierza ona wyjaśnić, że użycie jednoznacznie wulgarnego i negatywnie nacechowanego słowa nie jest ani wykluczające, ani stygmatyzujące, czy tym bardziej nie jest ono homofobiczne.
Inna rzecz, że akurat Biuro Prasowe Watykanu od niemal początku pontyfikatu raz po raz staje przed zadaniami nie do zrealizowania. Jego pracownicy musieli tłumaczyć się najpierw z określenia wielodzietnych katolików mianem "mnożących się jak króliki", później z wywiadu, w którym papież przekonywał, że skrajni grzesznicy nie idą do piekła, ale po prostu przestają istnieć, a wreszcie z "NATO szczekającego pod drzwiami Rosji". Każdy z tych wypowiedzi była niefortunna terminologicznie i teologicznie, każdej z nich można by uniknąć, gdyby papież nieco oszczędniej gospodarował frazą, ale tak się nie stało.
I do tej samej kategorii można też zaliczyć także ostatnią wypowiedź na temat "gejów w seminariach". Obrońcy papieża zwracają też uwagę na to, że język włoski, choć był językiem jego rodziców i dziadków, dla niego jest językiem drugiem, i że papież mógł nie mieć świadomości wulgarności tego sformułowania.
Czy to możliwe? Tak, ale nie jest to jedyna możliwa odpowiedź na pytanie, dlaczego takie słowa padły. Istnieje bowiem także inne, głębsze, związane z jego treścią, a nie formą, wyjaśnienie tej wypowiedzi. Co bowiem w istocie powiedział Franciszek, posługując się tymi - niewątpliwie brutalnymi - słowami?
Odpowiedź jest prosta - to samo, co przed laty Benedykt XVI, zakazując święcenia osób o trwale zakorzenionych skłonnościach homoseksualnych. Franciszek tę decyzję zresztą podtrzymał, a ostrożne, ale także negatywne sugestie odnoszące się do osób homoseksualnych w seminariach i wśród duchownych, pojawiały się już w ustach papieskich wcześniej.
I jeśli uznać je za wyraz rzeczywistych poglądów Franciszka (a nie ma powodów, by uważać, że tak nie jest), to trzeba powiedzieć, że "zmiana Franciszka", "duszpasterskie nawrócenie na osoby na peryferia", a nawet kolejne decyzje związane z "błogosławieniem par jednopłciowych", dopuszczeniem osób transpłciowych i homoseksualnych do bycia rodzicami chrzestnymi itd., są wyrazem zmiany jedynie duszpasterskiej, a nie doktrynalnej. Papież niczego w doktrynie zmieniać nie chce, a jego wypowiedzi, w których łagodzi on przekaz Kościoła w odniesieniu do osób homoseksualnych czy transpłciowych to z jednej strony jedynie duszpasterskie otwarcie, a z drugiej budowanie własnego PR w przestrzeni bardziej liberalnej.
Zobacz także
Papież na krawędzi
To marketingowe, czy duszpasterskie otwarcie na osoby określane niekiedy - przez samego papieża - mianem "peryferiów Kościoła" ma jednak swoją istotą cenę, a jest nią spadek zaufania do papieża wśród bardziej konserwatywnych katolików. Gdy kilka miesięcy temu Dykasteria Nauki Wiary poinformowała o możliwości błogosławienia par jednopłciowych, natychmiast w pewnych miejscach Kościoła wybuchł skandal. Afrykańscy biskupi zdecydowanie odcięli się od takiej możliwości, polscy oznajmili, że papież nie powiedział tego, co powiedział, a bardziej konserwatywni duchowni i świeccy katoliccy zaczęli jasno komunikować papieżowi, że akurat ta zmiana jest dla nich nie do zaakceptowania.
Odpowiedź papieska była błyskawiczna, bo najpierw papież oznajmił, że w dokumencie nie ma tego, co w nim było, potem nastąpiła seria wypowiedzi tonujących decyzje, a na koniec papież udzielił kilku wywiadów, w których wyraźnie budował pozytywny PR wśród bardziej konserwatywnych katolików. Tak można odczytywać słowa o tym, że on sam nie dopuści do święceń diakonatu dla kobiet (choć teologicznie wszystko, także za sprawą jego decyzji, jest do tego przygotowane), a także obecną wypowiedź, w której papież wysyła wyraźny sygnał do tej części Kościoła, która z niechęcią spogląda na jakiekolwiek otwarcie w kierunku osób homoseksualnych, a nawet do tej, która właśnie w duchownych homoseksualnych dostrzega (choć z badań wynika, że nie jest to prawda) główne źródło skandali seksualnych i pedofilskich w Kościele.
Ta strategia budowania chwiejnej równowagi może oburzać, ale każdy, kto zna współczesny Kościół, musi mieć świadomość, że inna nie istnieje. Katolicyzm jest obecnie głęboko podzielony, istnieje w nim frakcja zarówno liberalna, jak i konserwatywna, i każdy papież musi mieć tego świadomość. Za szybki skręt w którąkolwiek stronę może zakończyć się schizmą, a na to nikt nie może i nie chce sobie pozwolić. I dlatego podobnych wolt, zmian stron, nawet jeśli pozbawionych niefortunności Franciszka, będziemy obserwować więcej także przy kolejnych pontyfikatach. Papież, niezależnie do tego, kto nim jest, zwyczajnie nie ma innego wyjścia, jeśli chce zachować jedność swojej wspólnoty.
Doktryna i duszpasterstwo
Ale, nawet jeśli to nieustanne balansowanie na krawędzi uznać jedynie za konieczne dla utrzymania jedności, a kolejne gesty wobec osób trans czy homoseksualnych uznać jedynie za duszpasterskie otwarcie, to i tak trzeba jasno powiedzieć, że ten model komunikacji pozostaje niespójny, a także, że prowadzi - świadomie lub nie (moim zdaniem jednak świadomie) do głębokiej rewizji doktrynalnej.
Ten pierwszy element niespójność jest dość oczywisty. Nie da się w żaden cudowny sposób pogodzić słów "kimże jestem, aby osądzać", którymi Franciszek odnosił się do duchownych homoseksualnych, ze słowami poświęconymi "spedalonym klerykom". Te dwa komunikaty są ze sobą sprzeczne.
Identycznie tak samo nie da się pogodzić duszpasterskiej zmiany i błogosławienia związków osób tej samej płci i zachowania jednoznacznego uznania aktów homoseksualnych za "moralnie złe", a orientacji homoseksualnej za "obiektywnie nieuporządkowaną". Doktryna i duszpasterstwo nie mogą być oddzielone od siebie, odmienne, ale muszą ze sobą współgrać.
Franciszek i jego współpracownicy z pewnością mają tego świadomość, a skoro tak, to możemy przyjąć, że ich "taniec na linie", krok do przodu i zaraz potem pół kroku do tyłu, to może być świadoma strategia bardzo powolnej zmiany, która ma doprowadzić nie tylko do odmiennej strategii duszpasterskiej, ale także do głębokiej, choć bardzo powolnej rewizji doktryny. Ona już się zresztą dokonuje, bo tam, gdzie zaczęto błogosławić pary jednopłciowe, bardzo trudno będzie się z tego wycofać, a liturgiczny zwyczaj kształtować będzie i umacniać teologiczną zmianę.
Wypowiedź Franciszka, choć niewątpliwie komunikacyjnie nieszczęśliwa, nie zatrzyma tego procesu, który sam papież rozpoczął.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in.: "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".