Wybory do Europarlamentu 2019. Schetyna miał trzy taktyki - wszystkie zawiodły
„To pierwsza połowa meczu” – powiedział Grzegorz Schetyna. Ale po pierwszej przegranej połowie, drużynie często trudno uwierzyć, że cały mecz jest do wygrania. Koalicja Europejska przegrała – zawiodły trzy taktyki Schetyny.
26.05.2019 | aktual.: 26.05.2019 23:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Patrząc na sam wynik, Koalicja Europejska przegrała nieznacznie. Nie jest to porażka: trochę ponad trzy punkty różnicy, co przekłada się prawdopodobnie na dwa mandaty. Ale jeśli umieścić to w kontekście, Grzegorz Schetyna nie ma powodów do radości. Jego strategia wprawdzie nie zaowocowała klęską, ale przecież miała przynieść zwycięstwo. I to się nie udało.
Co się nie sprawdziło? Po pierwsze – niekoniecznie dobry skutek przyniosło zjednoczenie wszystkich możliwych sił pod szyldem Koalicji Europejskiej. Pięć lat temu wybory do PE wygrała Platforma, uzyskując samodzielnie ponad 32 procent głosów. SLD-UP miało prawie 9,5 procent, PSL – niemal 7 procent. Razem to niemal 49 procent głosów. Tym razem Koalicja Europejska, zbierając te trzy siły i wiele innych, uzyskała o 10 punktów mniej. Potwierdza się, że w tym przypadku dwa plus dwa równa się trzy.
Przed Schetyną stanie też pytanie, czy opłaca mu się w takiej sytuacji doprowadzać KE jako całość do wyborów parlamentarnych, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że im więcej ugru-powań w kotle, tym trudniejsze układanie list, tym więcej gierek ambicjonalnych i podgryzań w czasie kampanii, które będą szkodzić wynikowi całości. Inna sprawa, że gdy zbudowało się wizerunek na haśle „wszyscy razem przeciw PiS”, trudno byłoby z tego teraz zrezygnować.
Po drugie – nie sprawdziło się nieposiadanie konkretnego programu poza okrzykiem „PiS jest zły”. To nie jest odkrywcza diagnoza. Rozczarowanie pustotą propozycji Platformy wyrażało od dawna wielu komentatorów, również przychylnych opozycji. Lecz to jest pierwszy raz, gdy takie podejście zostało przetestowane w realnych wyborach i wypadło… średnio. Zderzenie konkretnych i co ważne – w większości realizowanych obietnic PiS z nudną mantrą „zły PiS” zbudowaną niemal wyłącznie na negacji nie dało zysków Koalicji Europejskiej. Co więcej, zysków nie dała licytacja na hojność, czego próbował parokrotnie Schetyna, obiecując prawdziwe złote góry – zarazem obniżenie podatków i zwiększenie wydatków. Platforma jest w tym jednak średnio wiarygodna.
Być może lepszy rezultat dałaby strategia odwrotna – gdyby Schetyna wszedł w niegdysiejsze buty Donalda Tuska i przybrał pozę obrońcy fiskalnego rozsądku, nie negując całkowicie socjalnych programów PiS, ale wskazując rzeczowo ich wady, niespójności i proponując konkretne oszczędności albo zmiany. Owszem, większość Polaków jest dzisiaj nastawiona skrajnie prosocjalnie, ale czy nie jest przypadkiem tak, że Platforma podążając drogą socjalnego populizmu Kaczyńskiego, a obiecując jeszcze więcej, odrzuciła swój tradycyjny, liberalno-konserwatywny elektorat, który oczekiwał raczej podejścia w stylu dawnego Jacka Rostowskiego?
Po trzecie – nie sprawdziło się przesunięcie Platformy w ramach Koalicji Europejskiej mocno w lewo. Wygląda na to, że PO więcej na tym straciła niż zyskała. Granie na kwestii pedofilii w Kościele miało przynieść na ostatniej prostej kolejne głosy, ale nie wygląda, by coś dało, może poza zniechęceniem dawnego elektoratu PO. Dziś może się to wydawać baśnią o żelaznym wilku, ale przecież dawna Platforma z Donaldem Tuskiem na czele była partią o wiele bardziej konserwatywną niż obecnie, w koalicji z Barbarą Nowacką i z Rafałem Trzaskowskim jako prezydentem Warszawy, lansującym się na przyjaznych gestach wobec mniejszości seksualnych.
Schetyna chciał wycisnąć Wiosnę Biedronia jak cytrynę, odbierając mu lewicowe postulaty i to mu się w jakiejś mierze udało. Wygląda jednak na to, że nie docenił kosztu tej operacji. Ciekawie będzie teraz zobaczyć, czy przed jesiennymi wyborami nastąpi jakaś konserwatywna korekta przekazu Koalicji Europejskiej. No i czy nadal swoje miejsce będzie w niej odnajdywać PSL. Jeśli w kalkulacjach na jesień ta partia jest przez Kaczyńskiego uznawana za potencjalnego koalicjanta, gdyby PiS nie zdobył ponownie samodzielnej większości (Kukiz może nie przekroczyć progu), i jeżeli PSL jest tym zainteresowany, na pewno musiałby odejść Władysław Kosiniak-Kamysz jako twarz zjednoczenia z Platformą pod antyklerykalnym sztandarem. To nie jest wykluczone, ale wtedy PSL musiałoby startować samodzielnie.
Jedno co się chyba Koalicji Europejskiej udało – choć nie można tego powiedzieć na pewno bez szczegółowych sondaży – to mobilizacja elektoratu. Dokonana zresztą pospołu z PiS. Frekwencja na poziomie 43 procent to absolutny rekord w wyborach do PE i wynik bliski wyborom do Sejmu (w 2015 r. było to nieco ponad 50 proc., a już wtedy mobilizacja wyborców była wysoka). To znaczy, że KE przekonała jakąś część wyborców, że trzeba się jednak ruszyć, ale to samo udało się PiS. A trzeba pamiętać, że wybory do PE to te, w których łatwiej o mobilizację wyborców dzisiejszej opozycji. Więc i tutaj sukces jest relatywny.
Co dalej? Scenariusz jest dwojaki, bo dwojako może na wyborców KE działać dzisiejszy wynik. Z jednej strony może podziałać zniechęcająco, jak każda porażka. „Tak się mobilizowaliśmy, tyle się wydarzyło, tyle złych rzeczy PiS zrobił, a tu nic – przegrana” – może myśleć wyborca Koalicji Europejskiej. Ale możliwy jest też efekt mobilizacji: skoro tym razem się nie udało, to na jesieni trzeba się postarać jeszcze bardziej, jeszcze bardziej zewrzeć szeregi, namówić do głosowania jeszcze więcej osób. Jak będzie – zobaczymy, a na razie Grzegorz Schetyna, czując na plecach oddech Donalda Tuska (który na pewno nie zdecydował jeszcze, co dalej zrobi), musi robić dobrą minę do nie najlepszej gry.