Wyborcze strategie zamiast polityki zagranicznej [OPINIA]
Kolejny "mistrzowski" ruch PiS. Kilka tygodni temu byliśmy skonfliktowani tylko z UE, Niemcami i Rosją (to ostatnie nieuchronne), ale za to byliśmy po stronie Ukrainy i roiliśmy marzenia o odbudowie imperium jagiellońskiego. Dziś na liście wrogów Polski obok Berlina i Moskwy premier Morawiecki umieszcza Kijów. Trudno o lepsze podsumowanie polityki rządu - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
20.09.2023 12:57
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
I niestety wiele wskazuje na to, że na tym się nie skończy. Polska, na której terenie przebywa przynajmniej półtora miliona uchodźców z Ukrainy, postanowiła - ustami swoich przedstawicieli - zacząć szantażować napadnięte przez Rosję państwo losem ich własnych obywateli. - Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy jest czasowa. Myślę, że nie zostanie przedłużona - oznajmił rzecznik rządu Piotr Müller.
Co oznaczają te słowa? W największym skrócie akt wrogości wobec Ukraińców, który szukali tu pomocy, i którzy - w ogromnej większości - płacą tu podatki, wciągnięcie ich w wyborczą grę (bo w całej tej sytuacji chodzi wyłącznie o wynik wyborczy), nastawienie przeciwko państwu polskiemu i wreszcie zburzenie budowanej od kilkunastu miesięcy narracji o przychylności państwa polskiego wobec uchodźców.
Bardziej długofalowo oznacza to zaś - po pierwsze konflikt polityczny z Ukrainą, rozgrywanie antyukraińskich emocji części prawicowego elektoratu, co nie może się skończyć dobrze dla spokoju społecznego, i wreszcie porzucenie roli - istotnej dla naszej polityki zagranicznej - sojusznika Ukrainy i Stanów Zjednoczonych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I żeby jeszcze za tą zmianą frontu szła jakaś intelektualna "rozkmina", gdyby politycy PiS przedstawili spójną argumentację za tym, że obecnie powinniśmy zmienić front, to można by z tym dyskutować, polemizować, przekonywać. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Sondaże wskazały, że trzeba szukać głosów na wsi, że część prawicowego elektoratu "kupuje" antyukraińską narracje Konfederacji, a inna jego część jest zmęczona pomaganiem Ukrainie i jej "niewdzięcznością" (a może lepiej powiedzieć ekspansywną postawą). I w imię tych - bardzo partykularnych interesów partyjnych - zmieniono kierunek, zaczęto walkę z Ukrainą, a nawet zagrożono jej obywatelom.
Rząd PiS znalazł winnych. "Kompletna bzdura"
Zmiana frontu ma też związek, i o tym też nie należy zapominać, z ujawnionymi przez NIK zaniedbaniami strony polskiej w kwestii ukraińskiego zboża. Polski rząd nie robił przez miesiące nic, jest wysoce prawdopodobne, że niektórzy przedstawiciele partii władzy solidnie na tym zarobili, a i później - gdy już zaczęto pewne działania - to robiono to niekompetentnie, bez odpowiedniej wiedzy i wykorzystania narzędzi unijnych i bez zaangażowania. A gdy to wszystko zaczęło być ujawniane, i gdy mogło to zaszkodzić wynikowi wyborczemu znaleziono winnych, którymi okazali się… Ukraińcy (i Niemcy do spółki).
Tyle że to kompletna bzdura. Owszem Ukraina gra twardo, owszem nie ustępuje Polsce, ale nic w tym, z wielu powodów, dziwnego.
Po pierwsze zboże jest jej jedynym towarów eksportowych, dzięki któremu może jakoś funkcjonować, po drugie nauczyła się doświadczeniem, że tylko ekspansywna polityka przynosi obecnie efekty i wreszcie trudno się jej dziwić, że gra o własne interesy ekonomiczne.
Zobacz także
Tylko ktoś absolutnie naiwny - o czym pisałem miesiąc temu w Wirtualnej Polsce - może sądzić, że Ukraina zrezygnuje z własnych interesów na rzecz Polski. Dlaczego miałaby to zrobić, szczególnie, że toczy obecnie dramatyczną wojnę? Było czymś absolutnie do przewidzenia, że tak właśnie będzie i jeśli chciało się walczyć o interesy rolników to trzeba było - zamiast blokować eksport teraz, zamiast straszyć Ukraińców - prowadzić cierpliwie rozmowy z Komisją Europejską, a także wprowadzać rozporządzenia i kontrole rok temu. Radykalne ruchy dzisiaj już wiele nie zmienią, poza tym, że zepsują kolejne relacje międzynarodowe cierpliwie budowane w czasie wojny, a także narażą na szwank inne interesy.
Jeśli coś odniesie z tego jakąś korzyść to, co najwyżej narracja PiS o tym, że to oni prowadzą odważną politykę godnościową. Tym razem wobec niepokornej Ukrainy, która nas (jak wszyscy zresztą) nie docenia. Jednym słowem polityka zagraniczna została złożona na ołtarzu polityki krajowej, a konkretniej przedwyborczych analiz.
"Hodujemy sobie potężny problem społeczny"
I nie jest to jedyny przykład takiego postępowania. Identycznie tak samo - choć o wiele bardziej długoterminowo - jest z polityką wobec nielegalnych migrantów i uchodźców. PiS postanowił uczynić siebie - wizerunkowo - gwarantem zatrzymania ich napływu do Polski. Taki wyborczy obraz utrzymuje od wielu lat. I w imię tego właśnie obrazu przez lata udawał, że sprowadza do Polski migrantów, i w związku z tym nie potrzebuje polityki migracyjnej.
Efekt? Mamy - poza półtora miliona Ukraińców - ze dwieście tysięcy migrantów z Bliskiego Wschodu, Azji Środkowej i (rzadziej) Afryki Północnej, ale nie mamy żadnej polityki migracyjnej (bo przecież rząd, który jest zaporą przed migracją, nie może prowadzić polityki migracyjnej).
Jednym słowem - właśnie z powodu tego braku, a nie samej migracji, która jest konieczna - hodujemy sobie potężny problem społeczny. Hodujemy, bo to się wyborczo opłaca PiS-owi.
Nie o zatrzymanie migracji tu chodzi. Polityka zagraniczna PiS nie istnieje
I wreszcie kwestia granicy z Białorusią i kryzysu migracyjnego. On także jest rozgrywany czysto wyborczo.
Owszem - jest realny. Owszem - nie jest zależny od Polski. Ale rząd PiS świadomie nie próbuje angażować w jego rozwiązanie Unii Europejskiej.
Georgia Meloni, czyli osoba bliska ideologicznie PiS, w sytuacji kryzysu natychmiast odwołuje się do Brukseli i uzyskuje pomoc. Polska - właśnie w imię narracji o tym, że walczymy z migracją, której Unia chce - o pomoc nie prosi, nie chce relokacji i buduje mur, który - co zresztą już wiadomo - jest średnio skuteczny.
Nie o skuteczności, ani nawet nie o zatrzymanie migracji tu chodzi, ale o politykę wewnętrzną, a konkretniej narracje o tym, że Polskę trzeba bronić przed skandaliczną unijną polityką migracyjną. I fakt, że ta polityka zmieniła się radykalnie od czasów Angeli Merkel, nie może w budowaniu tej narracji przeszkadzać.
Wszystko to uświadamia, i to jest może jeden z najpoważniejszych zarzutów wobec polityki zagranicznej PiS, że w istocie ona nie istnieje. Prezydent Andrzej Duda próbuje, lepiej lub gorzej ją prowadzić, zachowywać relację, ale PiS wszystko postawił na kartę polityki krajowej. Wszystko, co robi, co mówią jego politycy, co pada z ich ust jest podporządkowane sondażom, wyborczym kalkulacjom, podtrzymywaniu politycznych narracji.
To niebezpieczne, bo w dynamicznie zmieniającym się świecie, gdzie nic nie jest dane na zawsze, i gdzie trzeba negocjować i walczyć o swoje interesy, mamy rząd, który zamiast negocjacji i dyplomacji, a także ważenia interesów, kieruje się sondażami wyborczymi. I od nich uzależnia - szczególnie, gdy zbliżają się terminy elekcji - decyzje. Decyzje te zaś później - za sprawą propagandy - przedstawia jako obronę godności Polski.
W istocie jednak niewiele mają one wspólnego z obroną interesów naszego kraju. To wyłącznie spektakl min odgrywany na potrzeby wyborców. Innych korzyści z niego nie ma.
Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski
* Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Górą. Biografia".