Bez energii, bez pomysłu. Rewolucji nie będzie [OPINIA]

Może ta kampania trwa już zbyt długo, a może niezmienny układ dwóch partii i dwóch liderów, którzy od lat ze sobą konkurują, sprawia, że wszystko już było. Niezależnie jednak od przyczyny można powiedzieć krótko: konwencje obu partii, a także ich obietnice, były przewidywalne, oczywiste i nie wprowadzały żadnej nowej energii - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Jarosław Kaczyński Donald Tusk
Jarosław Kaczyński Donald Tusk
Źródło zdjęć: © PAP
Tomasz P. Terlikowski

12.09.2023 | aktual.: 12.09.2023 13:40

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Byłem przekonany, że to będzie ostra, dynamiczna kampania i to nie tylko w przypadku dwóch największych partii, ale wszystkich. Październikowe wybory są przecież dla każdej ze stron niezmiernie ważne.

PiS walczy o trzecią kadencję, o to, by przejść do historii Polski jako pierwszy rząd, który sprawował władze przez trzy kadencje, a sam Jarosław Kaczyński - także o symboliczne pognębienie Donalda Tuska. Dla Koalicji Obywatelskiej to w istocie walka o to, by zerwać z wizerunkiem partii nieudaczników, a dla Donalda Tuska - być może ostatnia okazja, by sprawować jeszcze władzę.

Obie partie przekonują też, że obecne wybory to "być albo nie być" demokracji i praworządności (to jedna strona) lub Polski i suwerenności (to druga). Trzecia Droga (a przede wszystkim Polska 2050) walczą o to, by pozostać w krajowej polityce, by ukształtować się jako trwały, a nie tylko sezonowy byt polityczny, a lewica - o zachowanie przestrzeni działania. Stosunkowo najmniej do ugrania ma Konfederacja, ale i ona powinna pokazać, że się rozwija.

To wszystko powinno sprawiać, że kampania będzie skrzyła od nowych pomysłów, ostrych ataków i przemyślanych strategii, że każde z jej najważniejszych stron będzie próbowała rozniecić energię niezdecydowanych Polaków i przekonać ich do pójścia na wybory. To oni bowiem, a nie twarde elektoraty, wskażą wynik wyborów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Konwencje były przewidywalne, oczywiste i nawet samym politykom brakowało autentycznej energii. Rafał Trzaskowski wypadł lepiej niż Donald Tusk, a sam lider PO przedstawił długą (jak się zdaje za długą, bo ze stu pomysłów do opinii publicznej nie przebije się żaden, bo nikt ich nie spamięta) listę postulatów (ale nie wskazał źródeł ich finansowania).

Jarosław Kaczyński wygłosił długie (za długie jak lista postulatów) przemówienie, zagrzewał do walki, ostrzegał przed zmianą.

Pytanie, nie jakiej Polski chcesz, ale komu ufasz

Obie te partie, choć przecież jeszcze niedawno różnić je miało podejścia do transferów socjalnych, rywalizować zaczęły właśnie na postulaty socjalne i pomoc emerytom. I choć jest to zrozumiałe, bo to właśnie starsze pokolenie rozstrzygnie obecne wybory, to jednocześnie sprawia to, że kampania stała się jeszcze nudniejsza.

Identyczne - a to widać było jeszcze przed konwencjami - staje się także podejście do migracji, którą straszą już zarówno PiS, jak i PO. I jak poprzednio nie jest to zaskoczenie, bo generalnie Polacy obawiają się przybyszów z Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej i Azji Środkowej, ale sprawia, że wybór dotyczy nie tyle programów, nie tyle wizji, ile… osób. Istotnym pytaniem w tej rywalizacji nie jest, jakiej Polski chcesz, ale komu ufasz.

Trzecia Droga zdecydowała się wejść na drogę Porozumienia i przejmować elektorat liberalny i wolnorynkowy. Ale - i tu, jak się zdaje, Donald Tusk ma jednak lepsze wyczucie opinii publicznej - nie jest on na tyle liczny, by zapewnić zwycięstwo wyborcze lub nawet znaczący wynik. Lewica gra na strunie socjalnej (ale ten element skuteczniej zagospodarowuje PiS) i obyczajowej (ale tu o elektorat skuteczniej walczy Donald Tusk), i nijak nie widać nowych pomysłów.

Wszystko już było, nawet jeśli pod innymi szyldami.

Większości obietnic nie da się zrealizować

Energii nie widać być może także dlatego, że wszyscy mają świadomość, że ogromnej większości z obietnic nie da się zrealizować. Donald Tusk może obiecywać aborcję na życzenie do 12. tygodnia ciąży, ale nie ma najmniejszych możliwości, żeby to zrealizować, i to nie tylko z powodu prezydenckiego veta, ale i dlatego, że wcale nie jest pewne, że zdobędzie choćby 50 procent głosów potrzebnych do zmiany prawa w Sejmie.

Jarosław Kaczyński może obiecywać, że będzie bronił życia nienarodzonych, ale ma przecież pełną świadomość, że w Ministerstwie Zdrowia opracowywane są rozstrzygnięcia dotyczące aborcji z przyczyn zdrowia psychicznego. Dlaczego? Bo wszystko wskazuje na to, że w Polsce prawo nie różnicuje zdrowia psychicznego i fizycznego. I pohukiwania obrońców życia ani nawet Zespołu Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych, ani deklaracje polityków niewiele mogą tu zmienić.

Szymon Hołownia może zapewniać, że przywróci handlowe niedziele, ale wcale nie jest pewne, że uda mu się do tego zebrać odpowiednią większość.

Nie widać pewności siebie

Politycy mają też świadomość, że - choć na tym etapie PiS zdaje się nabierać lekkiego wiatru w sondażowe żagle - te wybory nie zakończą się zdecydowanym zwycięstwem nikogo, a być może w ogóle nie będą rozstrzygnięte. Nie jest wykluczone, że nikt nie będzie w stanie zbudować rządu, a w lutym lub marcu nastąpi powtórka. To zaś wymaga oszczędzania sił, pomysłów i środków. Tak właśnie, jakby je oszczędzali, zachowują się dziś politycy.

Słowa Donalda Tuska, że wybory prezydenckie w istocie wygrał Rafał Trzaskowski, mogą sprawiać wrażenie, jakby lider PO szykował się do wyjaśnienia także braku jasnej wygranej w tych wyborach. Ale i w PiS-ie nie widać pewności siebie. Ryszard Terlecki tuż po konwencji w Końskich już zapowiedział kolejną konwencję, tak jakby był przekonany, że ta jednak nie wypaliła.

Od emocji i zachowań polityków istotniejsze jest jednak jeszcze coś innego. Otóż, jak się zdaje, jak dotąd żadnej ze stron nie udało się zmobilizować niezainteresowanych polityką, nie udało się zbudować w elektoracie nastroju "rewolucyjnego", przekonanie, że są to naprawdę najważniejsze od lat wybory.

Dogrywka w lutym?

Owszem, wszyscy starają się to zrobić, nastrój wśród twardych elektoratów oczywiście jest taki, ale poza nimi nie widać przekonania, że coś się musi czy powinni się zmienić. Znacząca część nie należących do żadnego z plemion Polaków nauczyła się funkcjonować obok i poza polityką i nic nie wskazuje, by ci sami od lat liderzy (nawet Szymon Hołownia stracił już efekt nowości, który był jego siłą w czasie wyborów prezydenckich) byli w stanie realnie rozpalić emocje.

Ostatnie konwencje bez wątpienia tego nie zrobiły, a to jakie były, jest doskonałym dowodem na to, że - jak dotąd - nikt nie wpadł na pomysł, jak zmobilizować niezainteresowanych. Ten, kto to zrobi (jeśli ktoś taki będzie), zdecydowanie wygra te wybory.

Jeśli zaś nikt tego nie zrobi (co biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień jest możliwe), to zbieranie większości wyborczej okaże się niezwykle trudną układanką, która może zakończyć się dogrywką w lutym. Ale i wtedy w podobnym składzie politycznym nic nie musi się rozstrzygnąć.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

* Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła"; "Czy konserwatyzm ma przyszłość?". "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Górą. Biografia".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (452)