ŚwiatRojewski: "Upadek Donalda Trumpa mógł zostać ogłoszony przedwcześnie" [KOMENTARZ]

Rojewski: "Upadek Donalda Trumpa mógł zostać ogłoszony przedwcześnie" [KOMENTARZ]

Donald Trump opuszcza Biały Dom w najgorszym możliwym stylu. Dokonawszy operetkowej próby zamachu stanu i z wilczym biletem zarówno w mediach społecznościowych, jak i tych głównego nurtu. Podsumowując rozmiary porażki biznesmena warto pamiętać o jednym – to człowiek, na którego głos oddały 73 miliony Amerykanów.

Donald Trump nie weźmie udziału w inauguracji prezydentury swojego rywala Joe Bidena
Donald Trump nie weźmie udziału w inauguracji prezydentury swojego rywala Joe Bidena
Źródło zdjęć: © CQ-Roll Call, Inc via Getty Imag | Caroline Brehman

20.01.2021 09:54

W środę nowym prezydentem USA oficjalnie zostanie Joe Biden. Donald Trump będzie pierwszym prezydentem od czasu Andrew Johnsona w 1869 roku, który nie stawi się na inauguracji swojego następcy. Teoretycznie trudno wyobrazić sobie gorsze zakończenie kariery politycznej.

Jednak do wspomnianej na początku liczby 73 milionów wyborców należy dodać jeszcze dwie dane. Z przeprowadzonego przez CNN sondażu wynika, że 58 proc. Republikanów cały czas wierzy w to, że Joe Biden wygrał wybory za pomocą oszustwa. A co piąty Amerykanin popiera szturm na Kapitol, który zwolennicy ustępującego prezydenta przeprowadzili 6 stycznia.

Mowa więc o milionach ludzi. Zwolenników Trumpa jest tak wielu, że nie sposób ich prosto zaklasyfikować jako "zdeklasowanej, białej klasy robotniczej" pochodzącej z tzw. Pasa Rdzy. Owszem, regułą jest, że tam, gdzie ludzie są biedniejsi, tam mocniej wygrywał Trump. Zresztą to dzięki tym wyborcom odniósł ostateczne zwycięstwo nad Hillary Clinton w 2016 roku.

Poza nimi na Trumpa głosowali też funkcjonariusze służby publicznej, przedsiębiorcy czy wykładowcy uniwersyteccy (przedstawicieli tych zawodów można było znaleźć w tłumie podczas ataku na Kapitol). Słowem, przekrój Ameryki.

Mieszkańcy środkowego-zachodu to w dużej mierze ofiary globalizacji i automatyzacji pracy. Niwelowanie różnic pomiędzy ich zarobkami a płacami wielkomiejskiej klasy średniej będzie wielkim wyzwaniem nowej waszyngtońskiej administracji. Ale co z wyborcami, którzy głosowali na Trumpa nie tyle z nadzieją na kolejne tłuste lata, ile w strachu przed latami chudymi?

Co z tymi, którzy szli do urny wyborczej, bojąc się czy to zamieszek wywołanych przez ruch Black Lives Matter, czy to rzekomego "socjalnego rozdawnictwa" Partii Demokratycznej, mającego na zawsze zmienić oblicze Ameryki?

Im nowy rząd będzie mieć do zaoferowania niewiele. W kłopocie zdaje się też być sama Partia Republikańska, która odcięła się od Trumpa, ale nie może być pewna, czy odzyska jego wyborców. W tej sytuacji pytanie o zachwianie amerykańskiego duopolu partyjnego wydaje się być zasadne.

Upadek Donalda Trumpa. Winny jest przede wszystkim on sam

Energia, z jaką Trump wszedł na amerykańską scenę polityczną, była dla Republikanów bardzo obiecująca. Początkowe obawy zamieniły się momentami wręcz w hurra-entuzjazm wobec nowego prezydenta. Zresztą symptomy wskazujące, że na takiego polityka może być popyt, pojawiały się już wcześniej.

Dostarczała ich założona w 2009 roku Tea Party, będąca radykalnie konserwatywno-liberalnym skrzydłem Republikanów (rodzajem polskiego UPR i jego wariacji). Partia "bostońskiej herbatki" domagała się radykalnego zmniejszenia podatków i wydatków rządowych. Szybko zdobywała popularność wśród wyborców zmęczonych miałkością republikańskiego establishmentu. Dla tych, którzy wcześniej zostali sympatykami Tea Party, hasło "America First", wzmocnione izolacjonistyczną doktryną Trumpa, z pewnością brzmiało znajomo.

Mającemu ogromny mandat społeczny Trumpowi nie pozostało więc nic innego, niż krok po kroku realizować swój program. Okazało się jednak, że na przeszkodzie stoi on sam. Wprowadziwszy się do Białego Domu, jego nowy lokator zachowywał się jak car przeczuwający spisek bojarów.

Trump wyrzucał własnych nominatów, zawężając krąg zaufanych osób do rodziny i kilku starych przyjaciół, takich jak osobisty prawnik i były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani. Opuszczający administrację urzędnicy nie czuli się zobowiązani wobec byłego pracodawcy do milczenia. W mediach zaczęły krążyć historie o despotycznym charakterze Trumpa, jego wybuchach i braku przygotowania do sprawowania urzędu. Tego wszystkiego można było się spodziewać, ale teraz nie były to zwykłe plotki, a cała lawina rewelacji godzących w urząd prezydenta.

Do tego doszedł skandal obyczajowy. Jak się okazało, prawnicy Donalda Trumpa zapłacili aktorce porno o pseudonimie Stormy Daniels za milczenie na temat jej dawnego romansu z wówczas biznesmenem, a obecnie prezydentem USA. Dla wielu bardziej konserwatywnych wyborców takie rewelacje mogły być nie do przełknięcia.

Podobnie rzecz ma się z umizgami, jakie Trump stosował wobec białych suprematystów i ruchów skrajnie prawicowych. Gdy w 2017 roku w miejscowości Charlottesville podczas neonazistowskiego marszu "Unite the right", auto wjechało w kontrdemonstrantów -  w wyniku czego jedna osoba zginęła, a 19 było rannych - Trump powiedział, że "obie strony są winne przemocy".

W ubiegłym roku prezydent nie umiał zareagować wobec protestów Black Lives Matter inaczej, niż oskarżając o wybuchy przemocy "lewaków" i antifę. To zachowanie mogło z kolei zniechęcić do prezydenta szczególnie umiarkowanych wyborców, którzy życzyliby sobie, żeby w takiej sytuacji głowa państwa wyciszała społeczne emocje, zamiast dolewać benzyny prosto z kanistra.

Wreszcie, skoro już mowa o pamiętnym roku 2020, Donald Trump nie wiedział, jak zachować się wobec epidemii koronawirusa, którą od początku bagatelizował. Do historii przejdzie jego wypowiedź, w której zasugerował rodakom, żeby - chcąc obronić się przed wirusem - wstrzykiwali sobie… wybielacz.

Podczas samej kampanii wyborczej Trumpa – w przeciwieństwie do kampanii Bidena - odbywającej się bez minimalnego poszanowania zasad reżimu sanitarnego, do osób noszących maseczki odnoszono się wręcz z wrogością.

Last but not least, Donald Trump nie mógł zachować się gorzej wobec swojej przegranej w wyścigu o reelekcję. Zimnego biznesmena, który powinien znać pojęcie taktycznego odwrotu, zastąpiło rozkapryszone dziecko, które swoimi wypowiedziami przekonało masę Amerykanów do tego, że wybory zostały sfałszowane i to mimo faktu, że Joe Biden otrzymał bagatela siedem milionów głosów więcej.

Efekt to podwójny impeachment i tragikomiczny szturm na budynek parlamentu, podczas którego życie straciło pięć osób. Z dzisiejszej perspektywy, pierwsza próba usunięcia Trumpa z urzędu w 2019 roku nie wzbudziła niezbędnego do osiągnięcia celu zainteresowania opinii publicznej. Wówczas Trumpowi zarzucano, że próbował wykorzystać urząd (konkretnie relacje dyplomatyczne z Ukrainą) na wyciągnięcie haków wobec syna Joe Bidena i utopienie kandydatury jego ojca zawczasu.

Problem polegał na tym, że Amerykanie o winie lub niewinności prezydenta zadecydowali, nim śledztwo w ogóle się rozpoczęło, a później nie zmieniali zdania. Demokraci chcieli zdjęcia Trumpa z urzędu, Republikanie jego pozostawienia. Drugi impeachment Trumpa zdawał się być wydarzeniem wagi super ciężkiej.

Jednak przez fakt, że Donald Trump dalej cieszy się wysokim poparciem wyborców, republikańscy politycy zawahali się, czy pomagając Demokratom w usunięciu Trumpa, nie dołożą ręki do stworzenia mitu założycielskiego nowej siły politycznej.

Upadek Donalda Trumpa. Wróci do polityki?

Dziś Trump wydaje się być politycznie i biznesowo zupełnie przegrany. Kolejne banki i firmy odmawiają z nim współpracy, a drzwi do rdzenia nowojorskiego establishmentu, w którym przed laty brylował, są dla niego zamknięte na zawsze.

Jednocześnie jest on powiernikiem 73 milionów głosów Amerykanów bojących się zarówno "rewolucji" szykowanej przez administrację Bidena, jak i czujących, że "Grand Old Party" - jak bywa nazywana Partia Republikańska - już ich nie reprezentuje.

Co zrobi z tym kapitałem były (od środowego wieczoru) prezydent USA? Jakimś wyjściem wydaje się być założenie własnej telewizji.

To pomysł, który istnieje od 2016 roku. Wówczas sztabowcy Trumpa - przekonani, że to Hillary Clinton wygra wybory - zastanawiali się, co zrobić ze zdobytym kapitałem. Co więcej, to pomysł szczególnie aktualny, od kiedy Donald Trump dostał wilczy bilet na występy tak w mediach tradycyjnych, jak i społecznościowych. Sam zainteresowany podkreślał zresztą, że nie czuje się dość dobrze reprezentowany przez Fox News – stację, której kiedyś był pupilem.

Podczas wyborów prezydenckich za cztery lata Trump będzie mieć 78 lat. Dużo, ale zostający właśnie najstarszym prezydentem w historii Ameryki Joe Biden pokazał, że w tym zakresie nie ma rzeczy niemożliwych. Do tego czasu Partia Republikańska zrobi wszystko, żeby odzyskać "skradzionych" przez showmana wyborców.

Upadek Donalda Trumpa. Ten trzeci

I choć zdawać by się mogło, że po absolutnej kompromitacji, jaką był "szturm na Kapitol", Demokraci i Republikanie usunęli Trumpa z życia publicznego na zawsze, to jego osoba dalej będzie zajmować centralne miejsce na politycznej mapie USA. Tym samym Trump – choć zdaje się, że zrobił to nieintencjonalnie – powrócił do punktu, w którym stał w latach 90. XX w.

Jak bowiem przyznał Roger Stone, jeden ze spindoktorów Donalda Trumpa, pierwsze przymiarki do jego kandydatury były robione już właśnie w latach 90. Wówczas jednak Trump nie miał być kandydatem Partii Republikańskiej (bo i bliżej było mu wtedy do Demokratów), a "tym trzecim". Czyli startującym z wolnej stopy śmiałkiem, który – podobnie jak w kampanii 1992 roku Ross Perot – zakwestionuje amerykański duopol.

Różnica polega na tym, że tacy kandydaci zazwyczaj szukają miejsca na środku sceny politycznej, a na prawo od Trumpa jest dziś tylko ściana. Enfant terrible amerykańskiej polityki rozbił Partię Republikańską, zdobył rząd dusz i naiwnością byłoby twierdzić, że powiedział ostatnie słowo.

Nawet jeśli sam Donald John Trump w polityce zdziała już niewiele, to – tak jak w biznesie – pozostawia po sobie coś trwalszego niż czteroletnia przygoda w Gabinecie Owalnym. Markę, w którą dalej wierzą miliony Amerykanów.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (270)