Powrót Donalda Tuska do polskiej polityki okazał się trudniejszy, niż wielu przypuszczało © GETTY | NurPhoto

Trudny powrót Tuska. Na zewnątrz entuzjazm, w środku partii pytanie: "Co dalej"?

Marcin Makowski
2 października 2021

Donald Tusk wrócił do polskiej polityki, ruszył na poranny jogging, urządził konferencję, rzucił kilka pomysłów, a później… wrócił do punktowania PiS-u z Twittera. Były premier chce jednocześnie po chadecku ucałować chleb, puszczając oko do Silnych Razem. Bić się z Kaczyńskim i zmieniać z nim konstytucję. Niektórzy członkowie PO mają problemy w odnalezieniu się w tej układance.

- Gdy Tusk wrócił, góra partii odetchnęła. Przyszły stare porządki i wodzowski model kierowania Platformą, ale czasy i społeczeństwo się zmieniły. Nie wiem, czy Tusk umie dostrzec te zmiany i czy jest do nich zdolny. Pojawił się, zamieszał i zniknął - zastanawia się jeden z czołowych polityków PO, gdy pytam go o bilans politycznego come-backu byłego szefa rządu.

- Jeżeli ktoś jest tym zaskoczony, to znaczy że nie zna Tuska. Siemoniak, Sienkiewicz, Kierwiński czy Grupiński wiedzieli co robią, prosząc go o powrót z Brukseli. Dla nich lepszy był stary Tusk, niż nieuchronność resetu krajowej polityki. A on chwilowym skokiem w sondażach zapudrował problemy. Jemu nadal się wydaje, że jest premierem i ludzie w sekretariacie partii mają czekać na wyroki. Bez względu na winę lub jej brak, pod uwagę bierze się tylko przydatność. Donald opanował tę sztukę do perfekcji - słyszę. 

Kiedy o opinię na ten sam temat proszę polityków pod nazwiskiem, wyłania się zupełnie inne oblicze Platformy i jej lidera. Bojowe, pełne nadziei i planów na przyszłość. - Jesteśmy w kompletnie innym miejscu niż kilka miesięcy temu. Wrócił entuzjazm, wiara w zwycięstwo. Szybko została odbudowana wspólnota celu. Dzięki Donaldowi Tuskowi ludzie w PO przestali się błąkać jak dzieci we mgle, budować jakieś frakcje. Każdy ma wyznaczone zadania i świadomość, że będzie rozliczany, a jak zajdzie potrzeba, również korygowany - mówi WP poseł Michał Szczerba. - Nastąpiła stabilizacja sondaży, trzeba przejść na kolejny poziom. Jesteśmy w chwili przełomu, wierzę, że Tusk jest w stanie wygrać wybory - dodaje Cezary Tomczyk.

Jaka jest prawda o powrocie, który choć tchnął nowe życie w starą partię, wydaje się utrzymywać ją w koleinach tych samych medialnych i wizerunkowych sztuczek? Czego w istocie - poza pokonaniem PiS-u - chce dzisiaj Donald Tusk? Odpowiedź na te pytania może oznaczać przejęcie władzy albo największą porażkę w życiu człowieka, który nie przywykł do przegrywania. Platforma Obywatelska ma świadomość tej stawki, ale nie ma wobec Tuska alternatywy. A oczekiwania rosną.

"Tusk narzuca szybkie tempo"

To była słoneczna sobota 3 lipca. Dzień, w którym polska polityka miała zacząć się na nowo, albo przynajmniej wrócić do punktu wyjścia. Donald Tusk w wyniku partyjnych układanek przejął stery przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, a liberalne oraz zagraniczne media ogłosiły pierwszy od dawna sukces. "Pojedynek w wadze superciężkiej" - tak o starciu z Jarosławem Kaczyńskim pisał "Frankfurter Allgemeine Zeitung", a "Newsweek" dodawał, że "upadek populistów jest bliski". Faktycznie, przez pierwsze dni wszystko funkcjonowało jak w politycznym miodowym miesiącu.

Obok płomiennego przemówienia o konieczności walki z politycznym złem reprezentowanym przez Prawo i Sprawiedliwość, Tusk zapowiedział objazd autokarem po Polsce (na pierwszy ogień Szczecin i Zachodniopomorskie), wzmocnienie partii oraz nowe standardy medialne. Swoim powrotem przykrył trwającą równocześnie konwencję PiS-u, porannym joggingiem 4 lipca przypomniał natomiast, że nadal umie wykorzystywać dyskretny urok PR-u. - Niedziela, Łazienki, siódma rano. Przewodniczący Donald Tusk już na starcie narzuca szybkie tempo - podkręcały atmosferę media społecznościowe partii, a za nimi niektórzy dziennikarze.

Kilka godzin później Tusk brylował już na otwartej konferencji prasowej, czując się jak ryba w wodzie. – Przypominałem, że nie przyzwyczaję się do złych rzeczy, które się dzieją. W tym do złych standardów, które, no widać gołym okiem, tę różnicę sprzed kilku lat i dzisiaj. Jednym z takich złych standardów jest, co mnie, powiem szczerze, bardzo dziwiło, że politycy odpowiedzialni dzisiaj za Polskę, nie lubią odpowiadać na pytania, i że konferencje prasowe to jest, zdaje się, odległa przeszłość, że to są wystąpienia, oświadczenia – mówił, dodając, że pozostaje do dyspozycji redakcji i będzie dla nich dostępny tak często, jak to możliwe. Dosyć szybko okazało się jednak, że możliwości są mocno ograniczone. Na własne życzenie. 

W poszukiwaniu politycznych lajków

Niewygodna prawda jest bowiem taka, że Donald Tusk po wielkim powrocie nie udzielił ani jednego wywiadu, w którym dostałby serię trudnych pytań albo byłby dociśnięty w kwestiach programowych. Choć zapowiadał inne standardy, skrupulatnie dawkuje swoją obecność, wybierając tylko takie formaty, w których czuje się komfortowo i może przejmować kontrolę.

- Donald zachowuje się tak, jak gdyby nadal siedział w Brukseli. Chce być kimś na kształt twitterowego Stańczyka, który rzuca ironiczną i celną uwagą, a następnie usuwa się z pola widzenia. Ale przecież on już nie jest z boku, ale w samym środku tego cyrku - mówi WP jeden z byłych współpracowników Tuska. - Nie rozumiem tej strategii. Jednego dnia gromi w Płońsku partyjną młodzież za to, że zamiast zajmować się realną polityką szuka lajków, a drugiego robi dokładnie to samo - twierdzi mój rozmówca i pokazuje tweeta przewodniczącego PO z 30 września. 

"Folwark zwierzęcy po polsku, czyli jak dwa wieprze na rozkaz kaczora miały przy pomocy jednej krowy odwrócić uwagę od stada tłustych kotów. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci jest przypadkowe" - napisał Tusk, odnosząc się do słynnej już konferencji ministrów Błaszczaka i Kamińskiego.

- Czy my mamy całować chleb, chwalić Straż Graniczną i nawiązywać do chadeckich korzeni, rzucając równocześnie głodne kawałki dla Silnych Razem? Gdzie tu jest spójny przekaz? - żali się jeden z informatorów WP.

Kiedy można, a kiedy nie wypada pertraktować z diabłem?

Podobne sprzeczności właściwie od początku cechują polityczne modus operandi Tuska. Były premier chciał ciepłej wody w kranie nie po to, aby zerwać z brudnym zapleczem polskiej polityki, ale aby przez uśpienie czujności elektoratu oraz własnej partii, uczynić z siebie postać nie do zastąpienia. Hegemona czasu postpolityki. Jak wielka próżnia panowała wokół niego widać zwłaszcza dzisiaj, gdy po siedmiu latach za granicą jednym ruchem ręki poprzestawiał platformerską szachownicę.

O ile porządki personalne przyszły bez większego oporu, o tyle znacznie trudniej przychodzi dostosować do swojej woli resztę polityki. Dzieje się tak z właściwie wszystkimi pomysłami, które - często sensowne - nie mają politycznego noszenia, od początku wyglądając jak proponowane doraźnie, z nadzieją, że za miesiąc wszyscy o nich zapomną. - Nie mamy zaufania do rządu, ale mamy zaufanie do ekspertów. Jeśli stamtąd wyjdzie jakaś propozycja, nie będziemy przeszkadzać, będziemy pomagać. To nasze polityczne zobowiązanie - mówił szef PO pod koniec lipca, domagając się powołania niezależnego ciała i nowych kompetencji dla działającej przy premierze Rady Medycznej.

Pomimo początkowego wezwania do polaryzacji, Tusk pokazał tym samym, że szuka również elementów konstruktywnego zarządzania państwem, wykraczających poza wojnę partyjną. Na dłuższą metę - i może to jest właśnie największa słabość powrotu Tuska - nie da się żonglować stojącymi w sprzeczności narracjami o wojnie dobra ze złem oraz taktycznej współpracy z rządem, co wytknął mu lider Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty.

- Co się stało? Platforma rozmawia, pan Tusk rozmawia z panem Kaczyńskim na temat zmiany konstytucji? (…) Jakbym miał takie głupie wypowiedzi, jak Sikorski, to bym zacytował Platformie, że idzie drogą paktu Ribbentrop-Mołotow - ironizował Czarzasty w Polsat News odnosząc się do krytyki poparcia funduszy unijnych u boku z PiS-em. Skoro Kaczyński jest heroldem politycznego zła, a Lewica zdradziła, pertraktując z Kaczyńskim, dlaczego dzisiaj ma głosować u boku Platformy za zmianami w konstytucji mającymi utrudnić ewentualne opuszczenie Unii Europejskiej?

I z tym pomysłem, podobnie jak z Radą Medyczną, Tusk po sformułowaniu na razie zrobił niewiele. Choć projekt zmiany ustawy zasadniczej został ogłoszony 23 września, a 27 w poniedziałek miał trafić do Sejmu - wniosku nadal nie widać.

Program i prawo etapu

O co w takim razie chodzi Tuskowi, pytam Cezarego Tomczyka. - Istnieje prawo etapu w rządzeniu każdą partią. Po powrocie Tuska nastąpił wzrost notowań KO o 10 proc. - to bardzo dużo. Teraz przechodzimy do drugiego etapu, który rozpoczął się w Płońsku. Chodzi o zwrócenie się do mniejszych miast i miasteczek, nie zostawiając jednocześnie większych miast i tego co robiliśmy do tej pory. To bardzo przemyślana i mądra strategia. My walczymy z PiS-em, a nie z wyborcami PiS-u. Polityczne zło widoczne jest w kłamstwie rządu, chcemy dotrzeć z tą prawdą do szerokiego grona odbiorców - tłumaczy polityk. 

A gdzie w tym wszystkim program? - Nie chodzi już o to, by być większą opozycją, ale by za dwa lata uwolnić Polskę od PiS. Skończyć z patologią państwa. Donald Tusk jasno wyznacza robotę. Każda i każdy ma przypisaną jakąś rolę. A jak nie potrafi, to niech nie przeszkadza. Uczciwa Polska musi być na sztandarach nowego rządu. Trzeba nazwać zło, zidentyfikować je, trafić z informacją skutecznie do ludzi na dole. Każdy musi wiedzieć, że to co stworzył PiS to nie jest nepotyzm. Ani klientelizm. Oni po prostu ukradli państwo. To polityczny kolonializm! - odpowiada poseł Michał Szczerba.

Czy taki model rządzenia, w oparciu o kontrę i sprzeczne sygnały, podoba się w Koalicji Obywatelskiej? - Donald Tusk organizuje wiele wywiadów i konferencji, w porównaniu z Kaczyńskim wypada zdecydowanie na aktywniejszego. Tusk być może całuje chleb na konwencji, ale równocześnie mówi o rozdziale Kościoła od państwa oraz rozgranicza wspólnotę od błędów hierarchów Kościoła Katolickiego, które tej wspólnocie nie służą. Idee, które nas łączą jako koalicję się nie zmieniły. Ale zawsze byliśmy bardziej liberalni w kwestiach społecznych niż PO. W Nowoczesnej robimy swoją robotę, nie wnikamy w sprawy personalne koalicjanta - mówi WP Katarzyna Lubnauer, była szefowa Nowoczesnej.

Czyszczenie partii

W wielu innych zakulisowych rozmowach słychać jednak częściowe rozgoryczenie, zwłaszcza na to, jak szybko i brutalnie Donald Tusk obszedł się z Tomaszem Siemoniakiem, Borysem Budką i Sławomirem Neumannem, którzy zamiast w Sejmie, piątkowy weekend spędzali na urodzinach u dziennikarza RMF Roberta Mazurka. Dwóch polityków zawiesił w partii, trzeciego najprawdopodobniej pozbawi miejsca na listach w przyszłych wyborach. - Donald Tusk zareagował stanowczo i jednoznacznie, co pokazuje odwagę w działaniu. W żadnej innej partii opozycyjnej ze spotkania nie wyciągnięto wniosków. Tego oczekują od nas nasi wyborcy - broni decyzji przełożonego Tomczyk. 

- Tusk wyczyścił przedpole, a partia mu się po prostu poddała. To tak już będzie wyglądać. Platforma może mieć 20 wiceprzewodniczących, a i tak wszyscy oni będą mieć mniej do gadania niż Paweł Graś, który nie jest w strukturach - mówi mi jeden z polityków Platformy, który uważa, że od Tuska trzeba wymagać więcej. - Na Campus Polska zobaczyliśmy, że nie chodzi o tworzenie partii pokoleniowej, ale o złapanie więzi z nowym pokoleniem wyborców PO. 20-latków, którzy uaktywnili się podczas kampanii prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego. Oni już dawno skręcili w stronę lewicy i liberalizmu, coś im musimy zaproponować. I tutaj stawiam pytanie, czy Donald wie jak to wszystko połączyć? - pyta. 

– On istnieje tylko jako obrońca Polski przed Kaczyńskim. Nigdy nie wystąpił w żadnej innej roli – powiedział niedawno o Tusku Robert Krasowski. Politolog i publicysta odniósł się tym samym na antenie TVN24 do jednego z największych lęków Platformy. Powrót byłego premiera wyniósł partię na stabilne drugie miejsce w sondażach, ale jeśli chodzi nie tyle o trwanie, ale o wygrywanie, Donald Tusk musi mieć do zaoferowania więcej niż tylko antytezę wobec arcywroga.

Czekanie na to, aż PiS upadnie pod ciężarem własnego nepotyzmu, błędów i grzechów, może być politycznym czekaniem na Godota. A czas do przyszłych wyborów nieuchronnie się kurczy. Na szali polityczna legenda i przyszłość państwa.

Marcin Makowski dla WP Wiadomości

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Komentarze (981)