Koziński: Łukaszenka mówi, że polski rząd kłamie. W reakcji słyszy ciszę [OPINIA]
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej cały czas jest elementem politycznej gry. Jako państwo ciągle go przegrywamy.
02.10.2021 07:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wyszło trochę jak w słynnym dowcipie o rowerach, które miały być rozdawane na Placu Czerwonym w Moskwie – gdy w rzeczywistości to nie było w Moskwie, tylko w Leningradzie, a rowerów nie rozdawano, tylko kradziono. Aleksander Łukaszenka udzielił wywiadu telewizji CNN, w którym otwarcie zaatakował Polskę, oskarżając nasz rząd o kłamstwa na temat kryzysu migracyjnego. Generalnie odrzucił wszystkie uwagi o generowanie kryzysu migracyjnego, zarzucając Warszawie "szaleństwo" i przedstawił swój kraj jako państwo miłujące pokój oraz ład, w żaden sposób nieszkodzące innym.
W sumie takich słów należało się spodziewać. Stara sowiecka zasada mówi, że nigdy do niczego nie należy się przyznawać - a jak zostanie się złapanym za rękę, należy krzyczeć, że to nie moja ręka. Łukaszenka uruchomił kampanię przeciw zachodnim sąsiadom, ale w wywiadzie zapewniał, że absolutnie nic takiego nie miało miejsca. Kłamstwo oczywiste. I jest jasne, że trzeba się przed nim bronić, że stosowanemu przez niego szantażowi ulegać nie wolno. Nie negocjuje się z szantażystami. Reguła prosta i czytelna.
Tyle że w Polsce tak oczywista ona nie jest. Przede wszystkim dlatego, że cały czas nie udało się wyjąć kryzysu migracyjnego poza nawias sporu politycznego. Dziś główni polityczni adwersarze grają tym kryzysem, szukając w nim swojej szansy. W dodatku grają w sposób brzydki, sięgając po szantaż.
Doktryna szoku
"W Polsce tak długo, jak opozycja będzie robiła happeningi i naciskała na otwarcie granic, tak długo będziemy mieli kryzys" – napisał w mediach społecznościowych Mariusz Błaszczak. Proste zdanie, różne jego warianty słyszeliśmy wielokrotnie w ostatnich latach przy okazji kolejnych kryzysów i napięć. Jako komentarz do wyjątkowo burzliwej debaty w Sejmie wcale nie dziwi. Taka jest przecież logika politycznej polaryzacji między PiS i PO. W tej dyskusji od dawna nie chodzi o to, żeby się nawzajem przekonać do czegokolwiek – najważniejsze jest w niej dostarczenie swoim zwolennikom argumentów na potwierdzenie tezy, że to ci drudzy są źli. Taka poetyka polskiej polityki.
Dokładnie w ten sam sposób działała opozycja podczas czwartkowej debaty w Sejmie dotyczącej przedłużenia stanu wyjątkowego. Kolejne występy kolejnych posłów i posłanek służyły właściwie tylko pokazaniu, jak fatalny i beznadziejny jest PiS. Argumentacja szła w różne strony, ale z jedną właściwie konkluzją: walnięciem w obóz władzy. Mało kto próbował się wyłamywać z tego równego kroku opozycji.
Do tego jeszcze sięgano po argumenty wizualne. Pojawiały się na sali obrad transparenty i zdjęcia dzieci migrantów. Wszystko w jednym celu: pokazanie, jak nieludzko są traktowani przez władzę. Nic tak nie szokuje jak krzywda dziecka, więc adekwatne fotografie krążyły po całym Sejmie.
Ale też nie jest tak, że PiS-owi pozostało jedynie żalenie się w mediach społecznościowych na "happeningi" organizowane przez opozycję. Akurat ten model działania oni też świetnie opanowali. Przecież na samym początku tygodnia Błaszczak i Mariusz Kamiński zorganizowali konferencję prasową, na której przekonywali, dlaczego przedłużenie stanu wyjątkowego jest konieczne. I pokazywali dowody. Wiele ważnych – ale część wyciągnięta jedynie po to, żeby poruszyć.
Tak wygląda doktryna szoku w praktyce. Nie wystarczy opowiedzieć o problemie, nie wystarczy nawet go pokazać. Trzeba poruszyć. Jak się nie dotrze do emocji, to się nie liczy – można by pomyśleć po tej konferencji, ale także po wysłuchaniu sejmowej debaty. Dokładnie według tej linii toczy się w polskiej polityce dyskusja o kryzysie migracyjnym.
Przeczytaj także: Gąsior: "Ciemny lud to kupi". Pokazali zoofilskie zdjęcia, ale najgorsze jest co innego [OPINIA]
Punkty polityczne
Ostatnie dni kryzysu migracyjnego pokazały niezbicie: nie ma szans na polityczne zawieszenie broni. Każda ze stron szuka sposobności do tego, by powiększyć swoją przewagę nad rywalami. I obie strony są gotowe sięgnąć nawet po szantaż, byle swój cel zrealizować.
PiS narzuca swoją narrację, twierdząc, że najważniejsze jest bezpieczeństwo kraju, szczelność granic. Oczywiście, ma rację, to priorytet absolutny. Ale nie można zapominać, że chodzi w końcu o ludzi w tym kryzysie. Ale obóz władzy to ignoruje. Sięga po szantaż, podkreślając, że nie można nikomu pomóc, bo to zagraża bezpieczeństwu Polaków. A wiadomo, nikt nie chce, by migranci zrobili im krzywdę, więc w końcu się z tym zgadzają.
Opozycja sięga z kolei po szantaż emocjonalny. Przecież każdy się przejmie losem małego skrzywdzonego dziecka, prawda? Stąd nagle tyle fotografii najmłodszych w Sejmie w czasie debaty – jakby tylko oni stali u granic Polski. A fakt, że wśród migrantów dominują jednak młodzi, silni mężczyźni jakby kompletnie zniknął z jej oceny rzeczywistości. Bo oni na zdjęciach już tak dobrze nie wychodzą, więc zostali pominięci.
W ten sposób rozjeżdżają się dwie narracje, od początku stoją na kursie kolizyjnym. To sprawia, że nie ma szans załatwić żadnego postulatu obu stron.
Nie ma wątpliwości, że można by znaleźć sposób pomocy migrantom. Oczywiście, w pierwszej kolejności trzeba zadbać o bezpieczeństwo. Ale oprócz tego można szukać rozwiązań, które pozwolą wziąć poprawkę na kwestie humanitarne. Tylko to by było możliwe właśnie wtedy, gdyby ten konflikt został wyjęty spod sporu partyjnego. Ale tak nie jest.
Gospodarzem tematu jest rząd, to oczywiste. Opozycja powinna więc zrobić krok wstecz - tylko że ona tego nie potrafi. Ale też obóz władzy nie umie stanąć ponad swoje polityczne korzyści. Wprowadzając stan wyjątkowy, przejął monopol na informowanie o tym, co się dzieje na granicy – dziennikarze tam wjeżdżać nie mogą. I jak ten monopol wykorzystują? Prezentując na konferencji zdjęcia, których jedyną rolą było szokowanie. Nie informowanie, tylko szokowanie. Ewidentne wyjście poza rolę, jaką rząd w takiej sytuacji powinien pełnić. Tyle że rząd jest tworzony przez partię, która potrzebuje politycznych punktów. W ten sposób je zdobywa.
W takiej sytuacji wychodzi Łukaszenka i mówi, że polski rząd kłamie. W reakcji słyszy ciszę – bo w Polsce cały czas nie udało nam się wynegocjować kompromisu w sprawie tego kryzysu, ciągle nie umiemy o nim mówić jednym głosem, w związku z tym nie jesteśmy w stanie wspólnie zaprzeczyć jego słowom. I to najbardziej brutalnie pokazuje, jak bardzo ten kryzys przegrywamy.