Polska"To początek końca dominacji dwóch prawic"

"To początek końca dominacji dwóch prawic"

Obecne wybory zapamiętamy jako początek końca dominacji dwóch prawic. Ani PO, ani PiS nie potrafiły zbudować instytucji i wykształcić nowych elit. Nadal są one bardzo uzależnione od swoich przywódców. To czyni je bardzo wrażliwymi na to, co może narodzić się obok nich. SLD w obecnej postaci nie jest jeszcze zagrożeniem dla nich. Ale widać wyraźnie, że PO i PiS przespały swój moment na utrwalenie systemu dwupartyjnego w Polsce - mówi w rozmowie z Andrzejem Godlewskim z "Polska The Times" Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny "Krytyki Politycznej".

"To początek końca dominacji dwóch prawic"
Źródło zdjęć: © PAP

W niedzielnych wyborach prezydenckich przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski zdobył nieco ponad 2 mln głosów. W 2005 r. lewicowy kandydat Marek Borowski zebrał 1,5 mln, i to wbrew SLD, z którym był skłócony. Czy wynik Napieralskiego można rzeczywiście określić jako sukces?

Sławomir Sierakowski: W jakiejś mierze to efekt bardzo niskich oczekiwań wobec kandydata lewicy. Dekadę wcześniej Marian Krzaklewski również zajął trzecie miejsce w wyborach prezydenckich, zdobywając nawet dwa punkty procentowe więcej. I to zostało powszechnie uznane za jego polityczną śmierć.

Zatem plotki o zmartwychwstaniu polskiej lewicy są przesadzone?

- Przeciwnie. Bardzo dobrą wiadomością dla lewicy jest to, że Polacy zmęczyli się już dualizmem politycznym PO i PiS i zaczęli go odrzucać. Kanałem ujścia dla tych nastrojów był Grzegorz Napieralski.

To okoliczności wyniosły Napieralskiego?

- Wyrazicielem tych nastrojów nie mógł być przecież Waldemar Pawlak, który pozostaje w koalicji, czy Andrzej Olechowski, który jest współtwórcą Platformy i nadal utożsamiany jest z tą partią. To nie zmienia faktu, że Napieralski bardzo ciężko zapracował na ten wynik. Nie ma sukcesu w polityce bez determinacji, konsekwencji i ciężkiej roboty. Tym bardziej że w tej kampanii został opuszczony przez właściwie wszystkich znanych polityków ze swojego klubu parlamentarnego.

Nie pomogli Napieralskiemu, a Włodzimierz Cimoszewicz - jak mówi teraz Janusz Palikot - nawet zaszkodził kandydatowi PO. Mimo to okazuje się, że w Polsce jest życie na lewicy. Czyżby to jednak zasługa szefa SLD?

- Było jasne, że dopóki wszyscy poza PiS będą diabolizować Jarosława Kaczyńskiego, zyskiwać będzie na tym jedynie PO i pośrednio sam PiS. Przecież od tego straszenia Kaczyńskim uciekła większa część elektoratu SLD do PO. Ten strach już nie działa i zaczyna powiększać się miejsce dla lewicy w Polsce.

Napieralski może być nowym Kwaśniewskim?

- Kwaśniewski dostawał nieporównywalne wyniki w wyborach prezydenckich. Z pewnością można mówić o dwóch odebranych od byłego prezydenta lekcjach: Napieralski nauczył się, że lojalność wobec swojej instytucji jest punktem wyjścia do zdobywania szerszego elektoratu. Lepiej być pierwszym w byłym PZPR niż 17. w Unii Demokratycznej. Zresztą Kwaśniewski, inaczej niż Cimoszewicz, zachował tę lojalność także w tych wyborach. I druga odrobiona lekcja: polityka w Polsce w pewnym momencie musi oznaczać pójście znacznie poniżej wymagań estetycznych elit opiniotwórczych. Kwaśniewski tańczący disco polo nie był żadnym populistą, tylko politykiem w Polsce i z Polakami. Kto się brzydzi, niech zapomni o dużej polityce. Kompletny polityk, jakim był Kwaśniewski, umie dotrzeć i do ludu i do jego elit, a przede wszystkim wie, kiedy jest właściwy czas na jedno, a kiedy na drugie.

Czy teraz lewica może być realną trzecią siłą w Polsce? Jeszcze niedawno prof. Jacek Raciborski w "Gazecie Wyborczej" diagnozował, że wzmocnienie PO i PiS sprawi, że do większości rządowej te partie będą potrzebować w sejmie tylko głosów PSL, a SLD - mimo większego poparcia - na trwałe spadnie do trzeciej ligi.

- W Polsce mija powoli apogeum dominacji dwóch prawic. Poza utarczkami medialnymi nie znalazły one sposobu na to, by zakorzenić się wśród wyborców. Ani PO, ani PiS nie potrafiły zbudować instytucji i wykształcić nowych elit. Nadal są one bardzo uzależnione od swoich przywódców. To czyni je bardzo wrażliwymi na to, co może narodzić się obok nich. SLD w obecnej postaci nie jest jeszcze zagrożeniem dla nich. Ale widać wyraźnie, że PO i PiS przespały swój moment na utrwalenie systemu dwupartyjnego w Polsce.

Przez najbliższe dwa tygodnie Napieralski będzie najważniejszą osobą w Polsce. O jego przychylność będą zabiegać marszałek pełniący obowiązki głowy państwa i były premier. Jak to wykorzysta?

- Powinien dać się uwodzić, ale nie powinien popierać żadnego z nich. Chyba że zechce zagrać o coś konkretnego i pokaże, że potrafi przeprowadzać przez sejm konkretny i czytelny pakiet ustaw. Mógłby też zagrać o wyższą stawkę i zawrzeć koalicję z PO. Przy słabym PSL, który może teraz chcieć opuścić koalicjanta, rząd PO-SLD mógłby być nawet naturalnym rozwiązaniem. Obie partie w obecnej postaci pasowałyby do siebie. Zysk dla SLD to szybki udział we władzy, ryzyko to właśnie zajęcie pozycji PSL, czyli trwale marginalnej. Możliwe jest oczywiście także budowanie czegoś, co byłoby większe niż dzisiejszy SLD i dawało szanse na suwerenność programową oraz większą i bardziej samodzielną rolę w polityce. Ale to wymaga cierpliwości, pomysłowości i szerokich kadr.

Jednak "wicepremier Grzegorz Napieralski" to brzmi dumnie i kusząco - bardziej niż mozolne budowanie trzeciej siły i czekanie, aż dwa wielkie polityczne bloki wzajemnie się zniosą. - To już kwestia ambicji i umiejętności. Najwięksi w polskiej polityce: Kwaśniewski, Kaczyński, Tusk, umieli pisać scenariusze wieloletnie, znacznie dłuższe niż obejmujące tylko najbliższe wybory. Gwiazd jednego wieczoru mieliśmy znacznie więcej.

A może sojusz lewicy z PiS? W mediach publicznych ludzie z tych środowisk uczą się już ze sobą współpracować.

- To możliwa opcja. Zresztą żaden z poważnych polityków nie będzie chciał ograniczać swojej zdolności koalicyjnej. W 2005 r. Lech Kaczyński, uzyskując poparcie Andrzeja Leppera, otworzył drogę do koalicji PiS z Samoobroną. Tym bardziej teraz, kiedy polskie partie są w zasadzie bezprogramowe i w ten sposób do siebie podobne.

A co z wewnątrzpartyjną opozycją? Ryszard Kalisz i Wojciech Olejniczak wcale nie trzymali kciuków za Napieralskiego. Czy teraz powinni zostać przykładnie ukarani? Satysfakcja z zemsty mogłaby jednak wywołać exodus większej grupy ku PO.

- W takiej sytuacji PO może próbować się odgrywać na SLD i podbierać mu ludzi, w czym ma już bogate doświadczenie. Platforma nie będzie miała w tej kwestii żadnych skrupułów. Oni przecież potrafią umieszczać na listach wyborczych ludzi, którzy w najnowszej historii Polski stali po różnych stronach barykad, od Krzaklewskiego po Hausnera. Napieralski nic nie ugra na kłótniach wewnątrzpartyjnych. Wcześniej miał poparcie aparatu, dziś dostał elektoratu. To wciąż te same 13,5%, które regularnie dostawał SLD w ostatnich wyborach, ale dziś Napieralski wewnątrz SLD jest dużo mocniejszy i pewnie daruje sobie wycinanie kolegów.

By wygrać w Polsce wybory prezydenckie, potrzeba 8 mln głosów. Komorowski zdobył ich ponad 6,5 mln, a Kaczyński niecałe 6 mln. Czy rzeczywiście Napieralski jest tą osobą, która dostarczy im brakujące głosy? Czy nie wyolbrzymiamy znaczenia lidera lewicy?

- Ponad 2 mln Polaków nieprzypadkowo zrezygnowało z głosowania na Komorowskiego i Kaczyńskiego, wiedząc przecież, że "marnują" głos. Dlaczego mieliby nagle zmienić zdanie? Wiedzieli, że Napieralski nie ma szans, ale nie chcieli ani Komorowskiego, ani Kaczyńskiego. Gdyby uwierzyli mediom, że w Polsce istnieją tylko dwaj poważni kandydaci, już teraz by ich poparli. Wpychanie więc tych wyborców w ręce tych, od których uciekli, może być przeciwskuteczne. Zresztą II tura nie będzie miała znaczenia dla przyszłości lewicy. Kluczowa jest kwestia, czy uda się lewicy połączyć elektorat socjalny z kulturowym. PiS zaczyna tracić ten pierwszy, a PO ten drugi.

Co zatem te wybory zmienią w polskiej polityce?

- Zapamiętamy je jako początek końca dominacji dwóch prawic.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)