Zaskakujące doniesienia ws. Mińska. "95 procent może być prawdziwe"
Szef ukraińskiego wywiadu przyznał, że do Mińska wysłano tajnego negocjatora, by uniknąć pełnoskalowego przystąpienia Białorusi do wojny. - Nie wszystkie doniesienia muszą być prawdziwe. W mojej opinii to wojna informacyjna - ocenia w rozmowie z WP były oficer wywiadu ppłk Marcin Faliński.
17.05.2023 | aktual.: 17.05.2023 20:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
We wtorek Kyryło Budanow ujawnił, że Kijów wysłał na Białoruś negocjatora, który prowadził tajne rozmowy z władzami w Mińsku. Tę misję powierzono Jewgienijowi Szewczence - ukraińskiemu politykowi, który został wyrzucony z prezydenckiej partii Sługa Narodu za pochlebstwa pod adresem białoruskiego dyktatora.
- Użyliśmy wszystkich możliwych środków komunikacji, wszystkich możliwości, jakie mieliśmy. Wszystko, żeby Białoruś nie została wciągnięta w tę wojnę - przekazał szef ukraińskiego wywiadu .
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Łukaszenko - czy go lubimy, czy nie - idiotą nie jest. A on sam jest pierwszym, który chce zapobiec sytuacji, która miała miejsce 24 lutego 2022 r. Właściwie nawet wtedy jego opinia nie była szczególnie brana pod uwagę, ale wyciągnął wnioski, jak widzę, jak wszyscy widzimy - stwierdził Budanow.
Eksperci, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska, zastanawiają się, dlaczego Ukraina zdecydowała się na ujawnienie tych informacji. Przypomnijmy, że od kilku dni mnożą się spekulacje o chorobie białoruskiego dyktatora, a nawet wyznaczeniu jego ewentualnego następcy. Ponadto Ukraina zapowiada, że za chwilę ruszy z wielką kontrofensywą.
- Wątpię w to, że chodziło o osłabienie wiarygodności Łukaszenki w oczach Putina. Rosyjskie służby na pewno mają wewnętrzne informacje z Białorusi. Putin by o tym od dawna wiedział i natychmiast podjąłby odpowiednie kroki - twierdzi Leszek Szerepka, były ambasador RP w Mińsku.
I przypomina, że "Białoruś w tej wojnie i tak uczestniczy", skoro osłania flanki, pozwala atakować ze swojego terytorium oraz pomaga agresorowi. - Łukaszenka nie wysyła żołnierzy, bo nie ma kogo wysłać. Sam się zastanawiam, o co w tym wszystkim chodzi. Niedawno pojawiła się też informacja, że Prigożyn (szef najemników z tzw. grupy Wagnera - red.) proponował stronie ukraińskiej współpracę. Czy jesteśmy w stanie to zweryfikować? Nie - wyjaśnia rozmówca WP.
Wojna informacyjna? "O to w tym wszystkim chodzi"
Zdaniem Szerepki jest to kolejny element wojny informacyjnej, jednak jej cel jest trudny do ustalenia na tym etapie. - Warto dodać, że strony konfliktu ciągle toczą z kimś rozmowy. Ukraina przecież rozmawia z Putinem chociażby w sprawie umowy zbożowej - podkreśla.
Podobnie wypowiada się ppłk Maciej Faliński. - W tej chwili nie ma frontu z Białorusią i Ukrainie powinno zależeć na utrzymaniu statusu quo. Prędzej Rosjanie powinni stać za taką informacją, jeżeli chodziło o zdewaluowanie Łukaszenki. Ukraina włożyła kij w szprychy i pokazała, że Rosja ma nielojalnego sojusznika, liczy, że Putin się wścieknie. Ale co w związku z tym? Rosja ma anektować Białoruś? To nie jest na rękę Ukraińcom - wymienia były oficer wywiadu.
- Dla mnie to było wprowadzenie Rosjan w zakłopotanie na poziomie strategicznym, podważenie ich możliwości i pokazanie, że wszyscy się liczą z Ukrainą. Takie informacje będą się pojawiać, ale nie będziemy w stanie zweryfikować, czy są prawdziwe. Natomiast my musimy mieć dystans do pewnych doniesień - mówi Faliński.
Zdaniem rozmówcy WP, gdyby naprawdę prowadzono strategiczne rozmowy, to by tego nie ujawniono. - Może faktycznie człowiek z Ukrainy jeździł na Białoruś i nawet spotkał się z Łukaszenką. 95 procent tej historii może być prawdziwe. Ale pozostaje pięć procent, których ani my, ani Rosja nigdy nie zweryfikuje. I o to w tym wszystkim chodzi. To jest element wojny informacyjnej - wyjaśnia.
- Moja opinia jest taka, że jedynymi przedstawicielami, którzy mogli faktycznie rozmawiać i wpłynąć na Łukaszenkę w tej sprawie, byli Amerykanie. Gdyby Łukaszenka miał włączyć się do wojny, to już by to dawno zrobił. Ale on kombinuje i się boi. Armia białoruska w stanie gotowości to zresztą maksymalnie tylko 7 tysięcy żołnierzy - podsumowuje ppłk Faliński.
Koniec reżimu Łukaszenki?
Informacje o możliwym końcu reżimu Łukaszenki pojawiają się coraz częściej. Nasiliły się po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Białoruś, choć pozwoliła Rosjanom na atak z ich terytorium, sama nie zaangażowała się pełnoskalowo w konflikt. Mińsk stworzył jedynie formację najemniczą GuardService, którą wysłano do Donbasu. Jednak dla Kremla to za mało. Putin miał wielokrotnie naciskać na Łukaszenkę, w tym grozić mu śmiercią.
Białoruski dyktator w trakcie wizyty w Moskwie z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja źle się poczuł. Szybko wrócił do kraju. Zaczęły pojawiać się liczne spekulacje, opozycja informowała, że Łukaszenka doznał zapalenia mięśnia sercowego na tle infekcyjno-alergicznym.
Czytaj też:
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski