Gdy John Cleese, filar kultowej grupy Monty Pythona, witał mnie w progu garderoby, prezentował maniery angielskiego dżentelmena. Jednak ledwie zamknęły się za nami drzwi, zwalił się na kanapę i nie podniósł – ba! nawet nie otworzył oczu – do końca wywiadu. Czułem się jak psychoanalityk wysłuchujący zwierzeń pacjenta zaskakująco dobrze czującego się ze swą chorobą.