"Zajmuję się przemytem obrazów do cudzego życia"
Rozmowa z warszawską projektantką i rękodzielniczką, autorką marki Boudoir on the Moon, Elą Biryło.
Elę Biryło odwiedziliśmy w jej pracowni, podczas Dnia Otwartego, który zorganizowała razem z twórzynią biżuterii, Olgą Zielińską.
Już od jakiegoś czasu znamy i podziwiamy efekty pracy Eli - jej torby są wyjątkowe, w pojedynczych egzemplarzach, a niektóre mają też motywy warszawskie - bo mieszkanka "buduaru na księżycu" kocha Warszawę. Na jej torbach pojawia się m.in. Pałac Kultury i Nauki.
Skąd wziął się pomysł na torby Boudoir on the Moon?
- Torby zaczęłam robić jakieś 5 lat temu, jako zajęcie w wolnej chwili. To była dla mnie taka terapia zajęciowa. Nie myślałam o tworzeniu marki, opłacalności tego procederu itp. Pracowałam w spokojnej samotności (do dziś nie zatrudniam nikogo do pomocy), oddawałam się dotykaniu aksamitów, żakardów, odkrywaniem ilości odcieni nici w hurtowni… Nie wiem, kiedy proporcje się zmieniły. Dziś miewam wolne chwile po pracy nad torebkami, które rozjeżdżają się po całym się wiecie.
Skąd wziął się pomysł? Właściwie sama się zastanawiam... I chyba wiem. Torebki są dla mnie takim kolejnym „płotem”, na którym wywieszam swą wypowiedź, na którym powiesiłam plakat „halo, chcę coś powiedzieć!” Po drodze zostawiłam hasła na dużych „parkanach”.
Właśnie. Przez wiele lat pracowałaś jako scenograf filmowy i teatralny. Czym jeszcze się zajmowałaś?
- Mam za sobą kilkanaście wystaw rysunku w w kraju i za granicą. Pracowałam, jako scenograf w teatrach, przy festiwalach, obsługiwałam wizualnie imprezy wielkich firm komercyjnych. Moje projekty zostały docenione (nominacja do YACHA za teledysk, praca umieszczona w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, czy animacja do spektaklu na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu). Popełniłam kilka projektów wnętrz, zilustrowałam nawet dwa wydania z poezją. Ale przede wszystkim, wraz z mężem, muzykiem, niańczymy ideę „Hermetyczny Garaż”- najpierw nieformalnej grupy artystycznej, ewoluującej w firmę, a teraz Fundacji, która z powodzeniem realizuje swoje koncepcje koncertów, spektakli i performance w różnych zakątkach świata. Od kilku lat „Hermetyczny Garaż’ jest organizacją dorosłą, samodzielną i dojrzałą, w której najczęściej uczestniczę organizacyjnie i robiąc animację do wybranych projektów. Być może moje torebki są syndromem „opuszczonego gniazda. Poza tym mając do wyboru pracę w zespole, a pracę
indywidualną, zawsze wybieram drugą opcję.
Skąd nazwa Boudoir on the Moon?
- To taki ciąg skojarzeń. Symbolika i nastrój księżyca, a właściwie jego ciemnej strony. Gdy zaczęłam robić torby, pracowałam nad teledyskiem dla zespołu amerykańskiego The Residents do materiału z płyty „River of crime”. Pojawiła się wtedy w mojej pracy postać Toni Jo Henry. Morderczyni. Pierwszej kobiety skazanej na krzesło elektryczne w Luizjanie. Gdzie może mieć swój buduar taka kobieta? Tylko po ciemnej stronie księżyca. Poza tym tak się złożyło, że moje projekty miały za temat przewodni zbrodnie. Gdzie może mieć swój buduar taka kobieta jak ja? Tylko po ciemnej stronie księżyca. I tak zostało.
Postawiłaś na rękodzieło. Nigdy nie robisz dwóch identycznych toreb. Dlaczego?
Rzeczywiście identycznych nie robię. Powtarzam się rzadko i niechętnie, ale robię torby ułożone w serie tematyczne: kryminalna, barokowa, renesansowa, kocia, bajkowa itd. Bywa więc, że torby są do siebie podobne. Zrobienie kilku modeli na sezon i powtarzanie ich w nieskończoność po prostu jest nudne i nużące. A to dlatego, że każdy egzemplarz wykonuję własnoręcznie, więc dostarczam sobie trochę atrakcji ;-). Poza tym, zanim skończę jedną torbę, wylęga się w mojej głowie pięć następnych tematów, które niezwłocznie muszę zrealizować. Właściwie bele materiału i nici zastępują mi kredki i ołówki. Nie znajduję powodu by wciąż rysować ten sam obrazek. W tworzeniu toreb najbardziej lubię to, że efekt osiągam stosunkowo szybko. Jeśli zapalę ideę rano, wieczorem mogę mieć namacalny dowód jej istnienia w postaci gotowego egzemplarza. Jednak 3 minuty animacji, to kilka tygodni pracy…
Poza tym, cieszy mnie użyteczność torebki, jej namacalność, fakt, że klientki naprawdę noszą w niej laptopa, szminkę i kluczyki do samochodu. Jednak w rysunek dużego formatu nie zawija się kanapek…No, chyba, że nic o tym nie wiem. A rysunek na torebce, w postaci aplikacji, bezpiecznie i niepostrzeżenie przemycam do innego domu. Właściwie robiąc torby, zajmuję się przemytem obrazów do cudzego życia.
Z czego wykonujesz swoje torebki?
Hmmm, ze wszystkiego co wpadnie mi w ręce i jest przyjemne w dotyku. A jeszcze jak ma kolor i fakturę - biorę na warsztat. Nie mam jakiejś programowej polityki materiałowej. Choć statystycznie przeważają aksamity, zamsze syntetyczne i żakardy pałacowe. Często pojawia się filc, długo wahałam się nad tym materiałem, bo nie jest tak miły jak aksamit, ale ze względu na jego ogromną popularność i praktyczność znalazł się w palecie moich tkanin. Poza tym idealnie pasuje do serii „Bunny Street” - każdy królik z mojej torby jest „sfilcowany”. Zrobiłam też serię toreb z naturalnych futer, ale moje koty przywołały mnie do porządku, fucząc na pudła z futrami, prychając i odmawiając współpracy przy głaskaniu. Futra znikły, a koty długo przepraszałam za tak makabryczną wpadkę.
Twoje torby są naprawdę wyjątkowe. Skąd czerpiesz inspirację? Skąd pomysł na króliczą serię "Bunny Street" (zobaczcie zdjęcia!)?
Inspiracji nie czerpię. Ja przed nią uciekam (śmiech). Mam nadprodukcję pomysłów. I oby się to nie zmieniło… A królicza seria? To oczywiste - konfrontując się ze światem mam nieustające wrażenie jakbym wpadła do króliczej nory i podążała za białym królikiem. Więc podążam. Surrealizm w czystej formie, a na imię mam Zelżbieta a nie Elżbieta, chyba. Atmosfera żywcem wyjęta z opowieści L. Carrolla zasnuwa mi widok aż po horyzont. Cieszę się, że seria Bunny Street znajduje tak wiele amatorek. Chyba w króliczej norze dobrze czuje się więcej Pań…
Jak sama mówisz jesteś warszawianką z wyboru. Skąd przyjechałaś, kiedy i dlaczego do Warszawy?
Z pochodzenia jestem krakowianką z wyboru warszawianką. W Warszawie znalazłam się z osobistej przyczyny, a moja osobista przyczyna z powodów zawodowych (uśmiech). Było to ponad 11 lat temu. Kraków był miejscem, które mnie ukształtowało. Warszawa jest za to miejscem, gdzie* *dojrzałam jako kobieta i artysta. To miasto dało mi życie. W Krakowie ukończyłam Uniwersytet Jagielloński, malarstwo sakralne na PAT-cie, studia podyplomowe i dotarłam do studiów doktoranckich. W Warszawie stworzyłam dom. A po drodze wydarzył się Lwów. A tam Akademia Sztuk Pięknych i filologia ukraińska na Uniwersytecie im. Iwana Franki.
Gdzie mieszkasz w Warszawie?
Żyję i poruszam się w granicach Mokotowa.
Za co lubisz to miasto?
Lubię to miasto za to, że pozwoliło mi się oswoić, ale pozwala zostać anonimowym. Za brak
sentymentalności. Za świeżość i otwartość - mało który współczesny warszawiak pochodzi z Warszawy. Za dobrą komunikację miejską. Żyję głównie w nocy, więc ma to dla mnie znaczenie.
A jest coś, czego nie lubisz?
Nie szukam powodów, aby zniechęcać się do Warszawy. Choć nie lubię panów, którzy w nachalny sposób próbują pilnować mojego samochodu na strzeżonym parkingu, oczywiście nie za darmo.
Czy mogłabyś zamienić dziś Warszawę na inne miejsce?
Mogłabym mieć taki pomysł, o ile możliwa byłaby dziś technologicznie teleportacja moja i mojego inwentarza szybko i bezboleśnie w inne miejsce bez wielkiej logistyki przeprowadzkowej. Przeprowadzałam się za dużo razy, jak na moje potrzeby, więc w najbliższym czasie kategorycznie odmawiam pakowania pudeł. Nie mam natury nomada. Zakorzeniłam się na Służewiu i póki życie siłą mnie stąd nie wyrwie, nie zamierzam tego zmieniać.
Dziękujemy za rozmowę.
Jak podoba się Wam opowieść Eli Biryło i jej torebki? Bo nam bardzo. Zainteresowanych szerszym poznaniem tematu zapraszamy na stronę Boudoir on the Moon , a już 29 września na kolejny One Day Showroom w pracowni przy ulicy Puławskiej 46/40 ( więcej o wydarzeniu ).