Migrant zabił na granicy żołnierza RP. Gdzie jest zabójca?
Cudzoziemiec rozpoznany jako potencjalny zabójca sierż. Mateusza Sitka, pełniącego służbę na granicy z Białorusią, jest już w Europie Zachodniej. Nowe informacje w sprawie przekazał WP gen. Arkadiusz Szkutnik dowodzący Operacją "Bezpieczne Podlasie". - Sądzę, że to kwestia czasu, kiedy on zostanie zatrzymany - dodał dowódca.
15.11.2024 | aktual.: 15.11.2024 13:13
Mateusz Sitek, żołnierz z 1. Warszawskiej Brygady Pancernej, został pchnięty nożem w klatkę piersiową przez migranta znajdującego się po drugiej stronie zapory granicznej. Został ugodzony w lewą część klatki piersiowej. Do ataku doszło 28 maja ok. godz. 4.30 na polsko-białoruskiej granicy w okolicach Dubiczy Cerkiewnych. Raniony 21-letni żołnierz zmarł 6 czerwca w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie.
18. Dywizja Zmechanizowana, macierzysta jednostka zmarłego żołnierza od trzech miesięcy prowadzi operację na granicy z Białorusią. Gen. Arkadiusz Szkutnik pytany przez WP, czy do żołnierzy docierają nowe informacje na temat zabójstwa, odparł, że poszukiwania osoby rozpoznanej jako sprawca są kontynuowane.
- Jako wojsko nie możemy prowadzić śledztwa, natomiast zadziałały tu odpowiednie służby. Ta osoba została zidentyfikowana. Mamy jego zdjęcia, wiemy, gdzie był, gdzie się pojawia. Nowe sygnały wskazują, że przebywał ostatnio w krajach Europy Zachodniej m.in. we Francji i Belgii - wyjaśnił w rozmowie z WP gen. Arkadiusz Szkutnik. O sierżancie Sitku wyrażał się "mój żołnierz".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kryzys na granicy. Jest lista najbardziej niebezpiecznych przemytników
Jeszcze w czerwcu minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zażądał od białoruskich władz, by te "ustaliły tożsamość tego mordercy i wydały go polskim organom ścigania". Media powołujące się nieoficjalne informacje podawały, że podejrzewanym jest Marokańczyk. Jednak od tygodni nie było żadnych nowych informacji wokół tragedii.
Gen. Szkutnik ocenił, że zatrzymanie cudzoziemca powinno być kwestią czasu. - Tutaj nie ma pobłażania. Powstała lista rozpoznanych, 42 najbardziej niebezpiecznych osób działających po drugiej stronie bariery. Tych, którzy atakowali polskich żołnierzy, rzucali kamieniami, strzelali z procy. Zabójca Sitka jest na pierwszym miejscu - podkreślił generał.
Informowaliśmy, że w sprawie zabójstwa informacje przekazywali migranci, którzy zostali zatrzymani podczas nielegalnego przekraczania granicy.
Śledztwo w sprawie śmierci sierżanta Mateusza Sitka prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jednak w czwartek Piotr A. Skiba, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie odmówił WP podania szczegółów nowych ustaleń. Tłumaczył to dobrem postępowania.
Wojskowi przyznają. "Zimny prysznic", trzeba było zmienić taktykę
Gen. Szkutnik powrócił do okoliczności śmierci żołnierza podczas wizyty dziennikarzy w bazach przy granicy z Białorusią. Poinformował o przygotowaniu nowych planów ewakuacji medycznej, które pozwalają na przewiezienie rannego do szpitala w ciągu jednej godziny. To możliwe, bo wzdłuż granicy wyznaczono 57 lądowisk dla śmigłowców wojskowych i LPR. Ich piloci trenują akcje i nocne lądowania.
Obowiązuje procedura, w której ranny jest zabierany z granicy opancerzonym Rosomakiem. Przypomnijmy, że po ataku na sierżanta Sitka pierwszą osobą udzielającą mu pomocy była strażniczka graniczna. Jak mówią dziś wojskowi, "sama musiała walczyć o życie". Podczas opatrywania napastnicy rzucali w nią kamieniami i gałęziami. Zasłoniły ją tarcze kolegów i pojazdy.
Gen. Szkutnik przyznał, że tragiczne wydarzenia "to był zimny prysznic" dla dowódców, należało zmienić taktykę działań na granicy. Żołnierze otrzymali broń gładkolufową z pociskami gumowymi. Po szeregu akcji, w których użyto strzelb, migranci, którzy dotąd strzelali z proc, odeszli sprzed bariery. Według danych wojskowych w październiku spadł poziom agresji i liczba incydentów związanych z próbami siłowego przekroczenia granicy.
Wojna hybrydowa na granicy z Białorusią
Przewodnicy i liderzy migrantów mających przejść polsko-białoruską granicę są wcześniej szkoleni w obozie treningowym pod Mińskiem - wynika z ustaleń białoruskich opozycjonistów mieszkających w Polsce. Twierdzą oni również, że na procederze przemytu ludzi zarabia reżim Aleksandra Łukaszenki.
"Tam uczono ich, jakimi metodami - nie wywołując hałasu - można zrobić wyłom w barierze i rozginać przęsła. W jaki sposób skrycie i w ciemnościach przedostać się w głąb Polski, do strefy poza kordonem wojska i straży granicznej. Dopiero po przeszkoleniu migranci transportowani są do linii granicy" - alarmowali przedstawiciele organizacji BYPOL, zrzeszającej byłych funkcjonariuszy białoruskich służb.
- Ataki nie były przypadkowe. To białoruskie służby wyposażyły migrantów w takie noże, od jakiego zginął polski żołnierz - mówił WP Alaksandr Azarau, opozycjonista, jeden z założycieli Związku Białoruskich Sił Zbrojnych BYPOL.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski