180 migrantów szło tam na czterech naszych żołnierzy. Byliśmy w najgorętszym punkcie granicy
Na granicy polsko-białoruskiej maleje liczba nielegalnych przekroczeń - wynika ze statystyk wojska. - Jeszcze dociśniemy i ten szlak migracyjny przestanie się opłacać. Zatrzymujemy 95 proc. osób, które przekroczą płot. Agresja? Migranci strzelający z proc. Zniknęli, gdy zaczęliśmy używać strzelb na gumowe pociski - mówią WP wojskowi kierujący operacją "Bezpieczne Podlasie".
- Po udoskonaleniu granicznej bariery staje się ona praktycznie nie do przejścia. Podkop będzie zauważony, więc migrantom zostaje desperacki skok z wysokości 5,5 metra. Zazwyczaj kończy się on w szpitalu - mówi gen. Tadeusz Nastarowicz, który dowodzi zabezpieczeniem granicy z Białorusią na jednym z jej najbardziej wrażliwych odcinków.
To 7 kilometrów bagien i trzcinowisk przy granicznej rzece Przewłoka koło Białowieży. Tam są tylko linie zasieków z drutu żyletkowego, nie ma granicznej bariery.
- W maju i czerwcu były dwie bitwy o Przewłokę - dodaje gen. Nastarowicz. "Bitwa" oznacza próbę siłowego przejścia przez wielu migrantów. Jedną z takich akcji widać na nagraniu opublikowanym 20 czerwca przez Jacka Dobrzyńskiego, rzecznika MSWiA.
Żołnierz służący na granicy mówi WP, że bitwy zdarzały się znacznie większe. W innym nieoficjalnym wideo z "bitwy" słychać serie strzałów alarmowych, wybuchy petard, obrzucanie się wyzwiskami, mundurowi rozpylają gaz. W lipcu z trzcin na Przewłoce wyszło ponad 180 migrantów i szło na posterunek obsadzony przez czterech żołnierzy. - Zanim dojechały siły szybkiego reagowania, tych kilku naszych musiało przyjąć pierwszy impet. Wyobrażasz sobie presję psychiczną? - podkreśla żołnierz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Jeśli jeszcze do czegoś miałoby dojść, to właśnie tutaj na Przewłoce - generał wyskakuje z terenowego auta, osobiście oprowadza po "pasku" jak określana droga i ścieżki wzdłuż granicy.
Nad Przewłoką podczas zimy i wiosny żołnierze brodzili po łydki w wodzie. Żeby nie moczyć butów, rozkładali deski, palety, gałęzie. To ma być koniec prowizorki. Właśnie kończą budować drewnianą kładkę wzdłuż bagiennego odcinka granicy. Postawiono kilka wieżyczek obserwacyjnych podobnych do myśliwskich ambon, zbudowali też schronienia - domki z płyt wiórowych, likwidując sklecone szałasy. Żołnierze mają noktowizory, termowizję, zapasy butli z gazem łzawiącym, pałki i tarcze.
"Generalskie nogi śmierdzą tak samo, jak szeregowego"
- Nie powiem źle o migrantach. Ktoś tym ludziom sprzedaje fałszywe nadzieje na dobre życie, próbuje ich wypchnąć na naszą stronę. Tak naprawdę my nie walczymy z ludźmi, ale z systemem przemytu, zyskownym biznesem - tłumaczy gen. Nastarowicz. - Już kilkakrotnie zmieniliśmy taktykę, dostosowując się do ich działań przemytników. Efekt jest taki, że wyraźnie odpuścili mój kierunek. Próbują przekroczeń, ale na północ od nas. Od soboty mam zero prób przejść - mówi z satysfakcją generał.
Gen. Nastarowicz jest znany z nietypowego stylu działania. Choć jest dowódcą 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, nie siedzi w bazie w Dubiczach Cerkiewnych, ale "chodzi po włościach". "Dziennie pokonuje kilkanaście kilometrów na pasku" - słyszymy od współpracowników.
Tę samą cechę ma jego szef, dowódca Zgrupowania Zadaniowego Podlasie gen. dyw. Arkadiusz Szkutnik (57 lat, był na misjach w Kosowie, Iraku i Afganistanie). - Wiecie państwo, ja lubię szuwarować. Dopiero kiedy nasze generalskie przepocone nogi śmierdzą tak samo jak nogi szeregowców, dopiero wtedy można powiedzieć, że my się tutaj orientujemy - mówi dziennikarzom.
Generał Szkutnik nie gryzie się w język, podkreśla, że nie dba o poprawność i cenzurowanie słów. Wszak "realizuje zadanie bojowe - tylko, że w warunkach pokoju".
- Dla mnie to nie migranci. Ludzie, którzy atakują, strzelają z proc stalowymi kulkami... to są po prostu bandyci. Zmierzyliśmy, że prędkość takiej wystrzeliwanej kulki to ok. 178 km/h, czyli to mniej więcej prędkość pocisku z pistoletu. Przechodzi przez dwie szyby w aucie. To zabójstwo dla żołnierza - podkreśla dowódca na spotkaniu z mediami.
Generał dodaje, że ze względu na zagrożenie ze strony "procarzy", kazał rozdać żołnierzom strzelby z amunicją niepenetrującą (potocznie nazywaną gumowymi kulami - red.). Zastrzegł, że tę broń mają dostać żołnierze opanowani, którzy nie są nadgorliwi. Padły strzały. - Efekt był taki, że procarze zniknęli spod bariery - dodaje nie bez satysfakcji.
Zmiana taktyki na granicy z Białorusią
Od sierpnia granicy z Białorusią już nie pilnuje zgromadzenie różnych ugrupowań mundurowych, a żołnierze jednej jednostki, 18. Żelaznej Dywizji Zmechanizowanej. Dywizja angażuje 5,5 tys. żołnierzy rozlokowanych w bazach i posterunkach wzdłuż granicy. - Łatwiej jest dowodzić jednolitym związkiem. Zarządzać znanymi sobie ludźmi - tłumaczy ten ruch gen. Szkutnik.
Przedstawił dane, że w październiku liczba przekroczeń granicy była mniejsza niż wrześniu i sierpniu. W jego ocenie spada także poziom agresji. - Zatrzymujemy 95 proc. osób, które przekroczą barierę graniczną. Na przykład dziś były dwa przejścia, dwie osoby zatrzymano i to bez użycia broni - mówi gen. Szkutnik.
Jak tłumaczą wojskowi, taka skuteczność oznacza, że przejście szlakiem białoruskim staje się coraz bardziej kosztowne z perspektywy uczestnika podróży. Przemytnicy muszą organizować wiele prób sforsowania bariery, aby udało wypchnąć osoby na polską stronę. Za każde "otwarcie granicy" pobierają ok. 200 dolarów od osoby. Im więcej nieudanych prób tym w finale droższa podróż dla migranta. I dalej im wyższy koszt podróży, tym mniejsza popularność szlaku migracyjnego.
Bariera na granicy Białorusią ulepszana
Bariera na granicy z Białorusią przechodzi modernizację, po tym, jak okazało się, że pionowe 5-metrowe przęsła można rozgiąć przy użyciu lewarka samochodowego. Wytrenowana para przemytników rozginała barierę w 25 sekund. W wykonanej tak szparze mieścił się człowiek. Stało się to najpopularniejszym sposobem wejścia na teren Polski.
Instalowane dodatkowe, skręcane wzmocnienia z blachy uniemożliwiają rozgięcie przęseł. Ponadto w połowie wysokości płotu montowany jest dodatkowy zwój drutu żyletkowego, co uniemożliwia skok ze szczytu. Trwa ulepszanie dróg przy granicy, aby patrole sił szybkiego reagowania mogły szybciej dojechać na miejsce interwencji.
Na granicy wykorzystywane są termowizja (wykrywa ciepło emitowane przez człowieka), a żołnierze noszą gogle noktowizyjne. Gen. Szkutnik mówi, że czeka na dostawę 40 dronów, mających patrolować linię granicy z powietrza. Stworzono też nowy system ewakuacji medycznej spod bariery do szpitali.
- Gdy te wszystkie elementy zostaną zgrane, część ludzi będzie mogła zejść z linii granicy. Nie sztuka postawić tysiące ludzi ramię przy ramieniu, co wystawia ich na ryzyko - mówi dalej gen. Szkutnik. - Początkowo miałem taką komendę, aby zabierać migrantom lewarki, bo bez nich nie będą rozginać zapory. Mam nimi udekorowaną całą ścianę, ale powiedziałem jedno: żaden z moich żołnierzy nie zginie za lewarek za 200 dolarów - opowiada.
- Teraz po poprawieniu bariery nie da się jej rozgiąć, zanim oni czegoś nie wymyślą, mamy przewagę - podsumowuje.
Zwierzył się, że kiedy latem zaczęto mówić, że 18. dywizja otrzyma zadanie pilnowania granicy, wziął wolne i pojechał na urlop na Podlasie. Zabrał ze sobą żonę, odpoczywali w wynajętej chacie. Generał dużo jeździł rowerem przy samej granicy. To wtedy obmyślił swój plan.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski