Skasować seminaria? Istotny krok na drodze walki z klerykalizmem [OPINIA]

Seminaria duchowne, czyli miejsca formacji duchownych, były jednym ze źródeł sukcesu reformy katolicyzmu po Soborze Trydenckim. Teraz są zaś jednym z istotnych elementów kryzysu tożsamości zarówno duchowieństwa, jak i Kościoła. I dlatego, jak się zdaje, konieczna jest głęboka reforma ich działania, a być może ich skasowanie w ogóle.


Wyższe Seminarium Duchowne Księży Pallotynów, zakonnicy przyjmują święcenia kapłańskie  
fot. Tomasz Barański/REPORTER
Wyższe Seminarium Duchowne Księży Pallotynów, zakonnicy przyjmują święcenia kapłańskie fot. Tomasz Barański/REPORTER
Źródło zdjęć: © East News
Tomasz P. Terlikowski

Jeśli szukać terminu, który niemal nieustannie powraca w myśleniu papieża o reformie Kościoła, to będzie nim "klerykalizm". Franciszek nieustannie przed nim przestrzega, nieustannie wraca do dramatycznych skutków, jakie on niesie, nieustannie powtarza: "Klerykalizm to zaraza".

Do uczestników międzynarodowej konferencji "Pasterze i wierni świeccy wezwani, by podążać razem" mówił: "Klerykalizm należy przepędzić; ksiądz czy biskup, którzy dopuszczają się takiego zachowania, wyrządzają wielką krzywdę Kościołowi. To choroba, która zaraża".

A innym razem przestrzegał, że "plaga klerykalizmu" prowadzi chrześcijan i duchownych "do stawania się osobnikami o kościstych karkach, pełnymi egoizmu".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W oficjalnych dokumentach Franciszek uzupełniał ten obraz równie mocnymi sformułowaniami. "Klerykalizm jest ciągłą pokusą kapłanów, którzy interpretują otrzymaną posługę jako władzę, którą należy wypełniać, a nie bezinteresowną i wielkoduszną służbę, którą należy ofiarować" - pisał w adhortacji "Christus vivit".

Z kolei w przemówieniu na zakończenie spotkania "Ochrona małoletnich w Kościele" z 24 lutego 2019 dodawał, że należy uwolnić Kościół "od plagi klerykalizmu, który jest żyzną glebą dla tych wszystkich obrzydliwości".

Maszyneria do formowania księży

Aby jednak to uwolnienie mogło się dokonać, trzeba zmierzyć się ze źródłami klerykalizmu. Jest ich wiele. To z jednej strony zła, jednostronna teologia kapłaństwa, który czyni z księdza niemal drugiego Boga (i to nie tylko, gdy sprawuje on sakramenty), przekonuje, że kapłani są niemal równi w godności aniołom i nieskończenie przewyższają świeckich (a wciąż znajdziemy takie wypowiedzi szczególnie cytowane przez mistyków i rozpowszechniane przez rozmaitych wizjonerów).

Teologia ta - zakorzeniona, może nie w tak radykalnej formie w tradycji Kościoła - jest jednak już powoli, przynajmniej na poziomie teoretycznym przezwyciężana. Teologowie zwracają uwagę, że ostatecznie duchowni są prezbiterami, którzy jednie uczestniczą w kapłaństwie Chrystusa, że przesadne wyniesienie kapłanów czy przyznanie im za dużej władzy, może prowadzić i prowadzi do nadużyć władzy i usprawiedliwiania przemocy. Skandale seksualne, które niszczą Kościół, wzmacniają zaś ten nurt myślenia.

Zmiana teologiczna nie oznacza jednak głębokiej zmiany formacji kapłańskiej. I wcale nie chodzi o to, że kleryków nie naucza się nowej doktryny, nie pokazuje się im jej (choć i z tym różnie bywa). Chodzi raczej o to, że swojego kapłaństwa kleryk uczy się nie tyle na sali wykładowej, ile w konkretnej wspólnocie seminaryjnej, w konkretnym modelu życia, któremu jest poddany w trakcie siedmiu (zakonnik nawet więcej) lat studiów, i przez konkretnych ludzi.

Seminarium jest miejscem zamieszkania, nauki, formacji, która ma sprawić, że młody chłopak stanie się w przyszłości dojrzałym księdzem. I to właśnie ono sprawia, trochę jak automat do produkcji kiełbasek, że niezależnie od tego, co włoży się z jednej strony, z drugiej ma wyjść uformowany na konkretny kształt ksiądz.

Oczywiście zdarzają się księża, którzy przeszli przez tę szkołę i pozostali niemal nienaruszeni w swoim człowieczeństwie, ale z perspektywy systemu jest to raczej wypadek przy pracy niż cel. Seminarium ma zmienić człowieka, uformować go na konkretny model księdza. Jeśli tego nie robi, to nie spełnia swojego zadania.

Idealny model absolwenta seminarium

Jeśli chce się zrozumieć jaki model kapłaństwa ma być owocem seminarium, trzeba zatrzymać się nad specyfiką życia, jakie prowadzą klerycy. Od samego początku są oni oddzieleni od reszty świata. Mieszkają osobno od świeckich, prowadzą życie zakonne, modlą się, jedzą, uczą, a nawet kładą spać, wedle ściśle rozpisanego grafiku.

Jeszcze niedawno (choć to akurat się zmieniło) nawet na spacery wychodzili zawsze we dwóch. Wszystko jest poddane ścisłej kontroli przełożonych, a za naruszanie tych reguł, nawet jeśli jest się znakomitym studentem czy świetnie zapowiadającym się duszpasterzem, zawsze można było wylecieć (to się także zmienia, bo kleryków jest mniej, więc i ostrożniej się ich wyrzuca).

Jakie są skutki tego rodzaju formacji? W ten sposób chowa się grzecznych, posłusznych i zazwyczaj ukrywających swoje zdanie, a niekiedy też niedojrzałych mężczyzn. Ich główną umiejętnością jest dostosowanie się do zasad, zachowanie swojego zdania dla siebie i przetrwanie. Nie sprzyja to budowaniu otwartej komunikacji, kulturze dyskusji i wyrażania własnego zdania, a wychowywać ma do posłuszeństwa i ukrywania swoich racji. I choć oczywiście wiele zależy od przełożonych, a ci się zmieniają, to model życia ma takie, a nie inne skutki.

Relacje ograniczone są do innych kleryków (z wyjątkiem tych seminariów, a ich - to trzeba przyznać - przybywa, w których klerycy studiują na wydziałach teologicznych ze świeckimi), a wszystko przeniknięte jest przekonaniem, że seminarium przygotowuje ich do szczególnej, oddzielonej od świata posługi.

Obłóczyny - czyli przyjęcie sutanny - jeszcze ten element wzmacniają, a i wcześniej - szczególnie w seminariach diecezjalnych i w sytuacjach oficjalnych - kleryków można poznać po stroju. Jeśli widzi się grupę młodych mężczyzn w czarnych, często maturalnych garniturkach i z czarnymi wąskimi krawatami, to z pewnością będą to klerycy… Oddzielenie dokonuje się nawet na tym poziomie.

Stara formacja dla nowego świata

I choć przez wieki - mimo licznych wad - ten model się sprawdzał, to obecnie nie sprawdza się już niemal w ogóle. Duchowni, jeśli chcą zachować równowagę psychiczną, ale także możliwość działania, muszą żyć i pracować ze świeckimi, a to wymaga budowania relacji z nimi, a niekoniecznie tylko z innymi duchownymi.

Izolowanie - przyznaję, że różne w różnych seminariach - od świeckich, ograniczanie przestrzeni życia do innych przyszłych duchownych, i to przez lata kluczowe dla rozwoju emocjonalnego, nie buduje umiejętności relacyjnych. I nie chodzi tu tylko o przetestowanie zdolności do życia w celibacie (tego ci klerycy, którzy studiują na wydziałach teologicznych na świeckich uniwersytetach, już doświadczają), ale o współpracę i współdziałanie na równych (tak, tak) prawach ze świeckimi. I to jest już o wiele większe wyzwanie.

Seminaryjna formacja oparta na ściśle określonym modelu dnia także nie pomaga w dalszym życiu księży. Na parafiach, szczególnie gdy na skutek braku duchownych, zaczynają zanikać wspólnoty kapłańskie, nie ma, albo niebawem nie będzie, uregulowanego trybu życia, ksiądz będzie musiał sam znaleźć sobie czas na modlitwę, a często także na ugotowanie posiłku (czego w seminarium się go nie uczy, bo akurat to ma podane pod nos, co także alienuje go od doświadczenia innych studentów, którzy muszą albo sami sobie ugotować, albo zjeść na mieście). Jednym słowem kleryków formuje się do życia, którego prowadzić nie będą, co specjalnego sensu - nie ma co ukrywać - nie ma.

Trzeba też jasno powiedzieć, akurat w Polsce jest z tym różnie, ale procesy laicyzacyjne sprawiają, że i te różnice zanikają. Jeśli duchowni mają pracować w zlaicyzowanym społeczeństwie, jeśli mają docierać do ludzi ze związków nieformalnych, zrekonfigurowanych, jeśli mają iść z Ewangelią także do osób z "peryferiów" Kościoła, to muszą się z nimi na studiach spotykać. Muszą otrzymać mocną formację ze współczesnej, a niekoniecznie tylko neoscholastycznej, filozofii. Muszą znać współczesną literaturę (na co zwraca uwagę w kapitalnym liście poświęconym znaczeniu powieści w formacji Franciszek), muszą zrozumieć współczesne nauki społeczne.

Jeśli tego nie poznają, to ich głoszenie będzie anachroniczne, niedopasowane do współczesnego świata, będzie odpowiadaniem na pytania, których nikt nie zadaje, językiem, którego nikt nie rozumie.

Co zrobić?

Same zmiany programowe, które powoli i bez entuzjazmu się już dokonują, ani nawet posłanie (co powoli staje się w Polsce koniecznością) kleryków na świeckie studia teologiczne, jednak nie wystarczy. Konieczna jest głębsza reforma modelu formacji. Klerycy powinni zacząć mieszkać poza wspólnotami seminaryjnymi, być może w zwykłych akademikach.

Powinni studiować zgodnie z własnym tempem, a jeśli jest to konieczne, poznać trud samodzielnego utrzymania się czy łączenia studiów z pracą zawodową. Powinni także prowadzić normalne życie świeckiej osoby, co pomoże im później w zrozumieniu potrzeb i codzienności swoich wiernych.

Mam oczywiście świadomość, że intelektualny rozwój w czasie studiów, to nie jest wszystko, a kleryk musi odebrać także formację duchową, ale i na to jest rada. Intensywne rekolekcje mogą i powinni oni odbywać w trakcie wakacji, wtedy jest czas, by uczestniczyli w rekolekcjach ignacjańskich czy poznawali duchowość benedyktyńską. To może być także czas odwiedzania wspólnot zakonnych czy nowych wspólnot katolickich, które proponują rozmaite formy duchowości, z których kleryk mógłby sobie wybierać.

Istotą rolę w formacji, to też jest jasne, odgrywać powinien także towarzysz duchowy (w seminariach określany mianem ojca duchownego), który towarzyszyłby klerykowi w rozeznawaniu jego drogi. To wszystko powinno być jednak z jednej strony o wiele bardziej indywidualne, a z drugiej o wiele bardziej świadome procesów laicyzacyjnych.

Czy zmiany, o których mówię, są możliwe? Istnieją już diecezje na świecie, gdzie próbuje się je wprowadzać. Stolica Apostolska wciąż jest jednak takim zmianom niechętna. Dlaczego? Bo wygodniej jest kierować ludźmi, których najpierw się w ścisły sposób sformatuje. Tyle że to - choć opłaca się korporacji - niewiele ma wspólnego z duchem ewangelicznej wolności. A to do niej - jak wierzą chrześcijanie - powołuje nas Chrystus.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (110)