Sąd Najwyższy. Mocne słowa prawnika, PiS oburzone
Zdaniem prawnika Marcina Matczaka, prezydent powołując na prezesa Sądu Najwyższego Małgorzatę Manowską w rażący sposób naruszył konstytucję. - Ustawa zasadnicza wymaga, aby I Prezesem SN była osoba przedstawiona przez Zgromadzenie Ogólne, a więc większość sędziów. Prof. Manowska nie miała takiego poparcia - mówi prof. Matczak.
Przypomnijmy, prezydent powołał w poniedziałek Małgorzatę Manowską, sędziego Izby Cywilnej, na stanowisko I prezesa Sądu Najwyższego. Jej kadencja potrwa sześć lat. Manowska była jedną z osób zarekomendowanych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Uzyskała 25 głosów. Większe poparcie od niej uzyskał prof. Włodzimierz Wróbel (50 głosów).
Wybór Manowskiej wywołał burzę i lawinę komentarzy. Jednym z najbardziej komentowanych, był wpis prawnika prof. Marcina Matczaka, specjalisty w zakresie teorii prawa i eksperta ws. konstytucji. Jego zdaniem, mamy prezesa Sądu Najwyższego wybranego niezgodnie z konstytucją.
Zobacz także: Czarzasty po 5 latach kadencji Dudy: to zły człowiek
W rozmowie z Wirtualną Polską prof. Marcin Matczak podaje powody takiego stanowiska. - Nie sądzę, że wynika to z argumentu, który jest najczęściej podnoszony, że prezydent nie może sobie wybrać kandydatów. Prezydent może wybrać swojego kandydata, którego wskaże jako I prezesa Sądu Najwyższego. Myślę, że problem jest gdzie indziej - w procesie, który do niego doprowadził - uważa Marcin Matczak.
Sąd Najwyższy. Matczak o lojalnych sędziach
- To, co się dzisiaj stało, jest finałem odysei, która zaczęła się od przejęcia kontroli nad Krajową Radą Sądownictwa. Przejęcie nad KRS z kolei umożliwiło tzw. court packing czyli wypełnianie sądu nowymi sędziami, po to, żeby uzyskać większość. Mieliśmy do czynienia z taką sytuacją w Stanach Zjednoczonych w latach 30. ubiegłego wieku, kiedy Franklin D. Roosvelt chciał zwiększyć liczbę sędziów Sądu Najwyższego, żeby uzyskać w SN lojalną większość. U nas stało się podobnie, tyle tylko że Roosevelt się wycofał z tego pomysłu, a PiS nie - ocenia prawnik.
- A później mamy zmianę i manipulację przy przepisach dotyczących wyboru prezesa SN, które są rażąco niekonstytucyjne. W żaden sposób nie pozwalają one zachować niezależności, odrębności władzy sądowniczej. Dowód mamy na liście kandydatów zgłoszonej prezydentowi. Bowiem, jeżeli na tej liście jest sędzia, która otrzymała najmniej, bo 2 głosy, ale prezydent twierdzi, że jej kandydatura liczy się tak samo, jak pozostałe, to coś tutaj jest nie tak - uważa profesor na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego.
- Dla mnie, prezydent Andrzej Duda łamie konstytucję mianując szefem Sądu Najwyższego osobę nie mającą poparcia władzy sądowniczej. To jest naruszenie artykułów konstytucji mówiących o odrębności władzy sądowniczej od pozostałych, art. 10 i art. 173. - wylicza prawnik.
Sąd Najwyższy. Matczak mówi o upolitycznieniu
- Konstytucja mówi, że kandydatów przedstawia Zgromadzenie Ogólne SN. To tak samo jak Sejm uchwala ustawy. Chodzi o instytucję, nie ludzi ją tworzących. Jeżeli 25 posłów uchwaliłoby ustawę i wysłało ją do prezydenta, to mam nadzieję, że głowa państwa by jej nie podpisała. Powiedziałaby, że coś jest nie tak, bo decyzja instytucji to decyzja większości jej członków. To Sejm ma uchwalać ustawy, a nie 25 posłów - ocenia Matczak.
- Ale w przypadku Sądu Najwyższego prezydent nie ma problemu ze wskazaniem na jego szefową osoby, która uzyskała 25 głosów i nie ma rekomendacji całego Zgromadzenia. To pokazuje absurd tej sytuacji i jej niekonstytucyjność. Najpierw uzyskano wpływ na KRS, później wsadzono swoich ludzi do Sądu Najwyższego, a jeszcze później manipulowano procedurami przy wyborze prezesa SN. W taki sposób można wybrać właściwie dowolnego szefa Sądu Najwyższego - uważa.
- Po dzisiejszej nominacji jest ryzyko, że Sąd Najwyższy stanie się narzędziem politycznym. Co ważne, a o czym wszyscy zapominamy, w tej sytuacji chodzi nie o abstrakcyjną instytucję, ale o zwykłego obywatela. Mamy teraz pandemię, wielu przedsiębiorców zastanawia się, czy państwa nie pozwać o odszkodowanie za złe decyzje. Żeby państwo polskie pozwać trzeba uzyskać najpierw wyrok w Trybunale Konstytucyjnym. Więc żeby pozwać pana Morawieckiego, Kaczyńskiego czy Ziobrę trzeba najpierw trzeba uzyskać wyrok od pani Pawłowicz czy pana Piotrowicza. To jest moim zdaniem niemożliwe - argumentuje.
- W pewnym sensie to przenosi się na Sąd Najwyższy. Mamy tam sędziów powołanych przez nielegalną KRS i mamy panią Manowską. Sytuacje związane z ludzkimi sprawami, np. mandatami – one w końcu do SN mogą trafić. Jeżeli jako obywatel będę uważał, że zostałem ukarany niesprawiedliwie, to chciałbym mieć niezależnego arbitra, który to osądzi. A jeśli karzą mnie służby pana Ziobry, a w mojej sprawie ma wydać wyrok sędzia, która była w przeszłości zastępcą pana Ziobry, to ja mam wątpliwości czy to jest bezstronne. Mówiąc najdelikatniej… - kończy prawnik.
Komentarze prof. Matczaka spotkały się w mediach społecznościowych z ostrą krytyką prawej strony sceny politycznej. Publicysta "Do Rzeczy" Rafał Ziemkiewicz napisał: "To już nie jest prawne mataczenie, to kłamstwo w żywe oczy. Czy jest jakaś procedura odbierania stopni naukowych ludziom, którzy nie są ich godni?".
W podobnym tonie wypowiadał się były wiceminister sprawiedliwości, europoseł PiS Patryk Jaki. "Wg prof. Matczaka prezesem SN może być osoba przedstawiona przez większość. To czytamy Konstytucję art. 183: "Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez ZO SN” - napisał Jaki na Twitterze.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl