"Rosja już tu jest", czyli jak władza omija sankcje, które sama nakłada [OPINIA]

Rządzący po ujawnieniu przez Wirtualną Polskę, że spółka należąca do Warszawy podjęła współpracę ze wspierającym putinowski reżim podmiotem, a rząd to jej ułatwił, stwierdzili, że nie zrobiono nic niezgodnego z prawem. Jest to wyjątkowo niski standard i powrót do wyśmiewanej zasady "business as usual" znacznie szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać.

Szef MSWiA Tomasz Siemoniak
Szef MSWiA Tomasz Siemoniak
Źródło zdjęć: © East News | Anita Walczewska
Patryk SłowikPaweł Figurski

Wydawać by się mogło, że gdy wyjdzie na jaw, że przedstawiciele władzy - czy to samorządowej, czy rządowej - zaczną wspierać rosyjskie biznesy w Polsce powiązane z Kremlem, posypią się dymisje, wszczęte zostaną najróżniejsze postępowania, a wstydowi nie będzie końca.

Tymczasem okazuje się, że wystarczy należeć do Koalicji Obywatelskiej i wtedy żadne konsekwencje nie są wyciągane. A pomaganie Rosjanom wspierającym putinowską agresję na Ukrainę jest nawet przez członków rządu postrzegane wyłącznie przez pryzmat tego, czy doszło do złamania przepisów prawa karnego przez urzędników, czy do przestępstwa nie doszło.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rząd PiS kłamał? Steinhoff: to nie Polska zrezygnowała z dostaw z Rosji, to Rosja zablokowała eksport

3 zł za biznes

Podmiot ten odpowiadał za transport gazu do stacji paliw należącej do tejże wpisanej na listę sankcyjną. Miejskie autobusy były tankowane na stacji należącej do wspierającego putinowski reżim podmiotu, przy czym gaz - jak zaznaczyliśmy w tekście - był nieznanego nam pochodzenia, bo MZA ukrywały tę informację.

Cała sprawa zaczęła się od tego, że we wrześniu 2024 r. MZA w Warszawie kupiły zajezdnię autobusową od prywatnego przewoźnika. A na terenie tej instalacji była wspomniana rosyjska instalacja gazowa. Uznano więc, że skoro jest, nie ma sensu, by się kurzyła i niszczała; warto ją wykorzystać.

W grudniu 2024 r. współpracująca z MZA spółka została wykreślona z listy sankcyjnej. Dokładnie 12 grudnia 2024 r. taką decyzję podjął Czesław Mroczek, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji. Powód? Rosjanie sprzedali biznes powiązanym z nimi Polakom, wieloletnim menedżerom spółki. To, co szokuje i o czym wiceminister Mroczek wiedział: wielki gazowy biznes został sprzedany przez Rosjan za kwotę 3 zł. Podkreślmy: nie trzech milionów, nawet nie trzech tys. Po prostu: 3 zł.

Kłopot rządowy i samorządowy

Mamy w tej sytuacji - naszym zdaniem - dwa kłopoty. Pierwszy jest taki, że w ogóle ktoś wpadł na pomysł, że miejskie autobusy mogą być tankowane w instalacji gazowej należącej do podmiotu znajdującego się na liście sankcyjnej ze względu na wspieranie rosyjskiej agresji na Ukrainę. Jeżeli mówienie o zerwaniu relacji biznesowych z Rosją było na poważnie, to nie wolno wchodzić w taki biznes. Choćby był on wygodny i choćby dzięki współpracy z podmiotem wspierającym Putina płaciło się mniej za realizowane usługi. Istniał szereg sposobów, by uniknąć współpracy z wpisanym na listę sankcyjną podmiotem. Ot, wystarczyło np. do nowej zajezdni skierować autobusy zasilane olejem napędowym, a te gazowe wysłać do innych zajezdni.

Drugi problem jest taki, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji wykreśliło podmiot z listy sankcyjnej po jego polonizacji. I w samym tym fakcie nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że polonizacja polegała na sprzedaniu dużej firmy za 3 zł swoim wieloletnim pracownikom, prezesowi i wiceprezesowi zarządu. Aby nie dostrzec, że tego typu transakcja jest co najmniej dziwna, trzeba albo być ślepym, albo bardzo chcieć być ślepym.

Manipulacje MZA

Zasmucające były reakcje zarówno MZA w Warszawie, jak i MSWiA na nasz materiał. W MZA wymyślono, że najlepszą obroną jest atak. Spółka zarzuciła nam pisanie nieprawdziwych informacji, przy czym zarzut ten można obalić w kilkadziesiąt sekund. Warto też w tym miejscu zaznaczyć, że MZA mogłaby po prostu odpowiadać na nasze pytania, a nie przez miesiąc milczeć i udawać, że nie ma sprawy.

MZA stwierdziły, że nieprawdą jest, jakoby kupiły zajezdnię z instalacją gazową należącą do spółki wpisanej na listę sankcyjną. I że "MZA nie zawiera i nie zawierało umów z podmiotami objętymi sankcjami".

Fakty są zaś takie: 3 września 2024 r. MZA w Warszawie kupiły zajezdnię za kwotę 61,1 mln zł od prywatnego przewoźnika - ITS Michalczewski.

Na terenie tej zajezdni znajdowała się instalacja gazowa należąca do spółki Cryogas M&T Poland. Spółka Cryogas M&T Poland, która zmieniła w międzyczasie nazwę na Omne Energia, została wykreślona z listy sankcyjnej przez wiceministra Czesława Mroczka 12 grudnia 2024 r.

Pomiędzy 3 września 2024 r. a 12 grudnia 2024 r. na terenie zajezdni MZA w Warszawie znajdowała się instalacja podmiotu objętego sankcjami.

Co więcej, instalacja ta była - wbrew temu, co sugeruje MZA - wykorzystywana. Opisaliśmy to w tekście, posiadamy dokumentację zdjęciową; fotografie wykonano przed 12 grudnia 2024 r., na co również mamy dowody, a naczelnym dowodem jest to, że po zadaniu przez nas pytań na początku grudnia MZA i wpisanej na listę sankcyjną spółce z instalacji ściągnięto logotyp Cryogasu. My zaś mamy zdjęcia, na których widać tankujące autobusy, gdy logotyp jeszcze jest widoczny.

MZA ma rację co do tego, że nie zawarły nowej umowy z Cryogasem. Przy czym jest to forma manipulacji, bo MZA po prostu "przejęły" umowę, którą z tą spółką miał zawarty poprzedni właściciel zajezdni. Nikt w MZA nie postanowił, że umowę z kontrolowanym przez Rosjan wspierających Putina podmiotem należy wypowiedzieć.

Gdy zaś tylko doszło do polonizacji spółki - tej za 3 zł - MZA zawarły ze spółką nową umowę. Można rzec, że MZA tylko czekały na to, aż ich partner biznesowy zostanie wykreślony z listy sankcyjnej.

Potrzeby warszawskich "autobusiarzy", jak już wiemy, zostały wysłuchane.

Niski standard

Wypowiedzieć się w sprawie postanowił także Tomasz Siemoniak, minister spraw wewnętrznych i administracji. Siemoniak poszedł dwutorowo. Po pierwsze, wskazał, że wykreślając Cryogas/Omne Energia z listy sankcyjnej, "resort kierował się przepisami prawa". Spółka przeszła bowiem polonizację, a zatem nie jest już powiązana z Rosją i Rosjanami.

Ujmując najłagodniej, jak się da: sytuacja, w której transakcja za 3 zł, na którą zresztą wyraził zgodę Gazprombank, nie stanowi źródła zaniepokojenia ministra spraw wewnętrznych, tylko podaje ją za przykład właściwego działania, stawia pod znakiem zapytania zdolność do dbania o bezpieczeństwo Polski.

Nie trzeba być wielkim analitykiem, by wiedzieć, że lada moment obrodzi w liczne polonizacje spółek należących do Rosjan, którzy zaczną je oddawać za bezcen swoim polskim współpracownikom. Jeżeli Tomasz Siemoniak uważa, że to załatwia sprawę i w ten sposób uda się pozbyć rosyjskich wpływów w Polsce - cóż, pozwolimy sobie mieć odmienną opinię.

Drugi argument Siemoniaka - jak i zresztą kilkunastu innych posłów Koalicji Obywatelskiej - był taki, że od grudnia 2024 r. jest embargo na gaz LPG z Rosji, a od 2023 r. w gaz ziemny i LNG zaopatrujemy się m.in. w Norwegii, USA i Katarze. Innymi słowy: gaz już nie jest rosyjski.

"Autobusy w Warszawie i w całej Polsce jeżdżą więc na amerykańskim i katarskim gazie" - napisał Siemoniak, cytując swojego zastępcę Czesława Mroczka.

Kłopot w tym, że drugie zdanie powinno brzmieć: "A gaz przewożony jest przez rosyjskie podmioty, wtłaczany do rosyjskich instalacji i pod rosyjskie instalacje podjeżdżają autobusy". A właściwie właściwy byłby tu czas przeszły, bo przecież - co już ustaliliśmy - od grudnia 2024 r. spółka i jej instalacje są już - po wydaniu na nie 3 zł - polskie.

Wystarczy posłuchać występów telewizyjnych ministra Siemoniaka i wiceministra Mroczka, by wiedzieć, że nie mają sobie absolutnie nic do zarzucenia.

Siemoniak w TVN24 stwierdził, że "cała ta akcja służyła temu, żeby uderzać w prezydenta Trzaskowskiego i sugerować, że w warszawskich autobusach jest tankowany rosyjski gaz" oraz że "działania ministra Mroczka były absolutnie prawidłowe".

Mroczek w tym czasie, w Polsat News, wskazywał, że polskie państwo nie widzi do dziś w zbyciu 100 proc. akcji dużej spółki przez Rosjan niczego pozornego.

Obaj członkowie kierownictwa MSWiA nie mają też kłopotu z tym, że warszawska spółka miejska nawiązała we wrześniu 2024 r. współpracę z wpisaną wówczas na listę sankcyjną spółką odpowiedzialną za dostawy gazu. Jeśli to nie jest wyśmiewana przez wszystkich zasada "business as usual", do której powrotu ponoć miało już nigdy nie być, to naprawdę nie wiemy, jak to inaczej nazwać.

To, co nas szczególnie zastanawia w tej sytuacji: dlaczego w transakcji między polską spółką energetyczną kontrolowaną przez Skarb Państwa, od której - jak dziś słyszymy - pochodził gaz, a spółką w 100 proc. należącą do m. st. Warszawy potrzebny jest (był) rosyjski pośrednik? Czy polskie państwo nie radzi sobie bez korzystania z rosyjskich usług? Czy w całej Polsce nie ma cystern i stacji tankowania autobusów, które byłyby naszą rodzimą infrastrukturą?

Równi i równiejsi

Wyobrażamy sobie, że po ujawnieniu informacji, że wiceminister spraw wewnętrznych wykreślił z listy sankcyjnej podmiot współpracujący z warszawską spółką miejską po tym, gdy podmiot ten został sprzedany współpracującym z Rosjanami od lat Polakom za oszałamiające 3 zł, tenże wiceminister honorowo podaje się do dymisji. W najlepszym dla niego razie dał się bowiem ośmieszyć. W gorszym - podjął decyzję świadomie, kierując się trudnymi do zrozumienia przesłankami. Ale Czesław Mroczek do dymisji się nie podał i podać, z tego, co wiemy, nie planuje. Jest bowiem politykiem Koalicji Obywatelskiej.

Tak się składa, że w ostatnich miesiącach napisaliśmy wiele materiałów, po których członkowie rządu musieli zrezygnować z zajmowanych stanowisk. Tak było z Bartłomiejem Ciążyńskim, wiceministrem sprawiedliwości, gdy ujawniliśmy, że pojechał na rodzinne wakacje służbowym autem i zatankował je za publiczne pieniądze. Ciążyński był w rządzie z ramienia Lewicy.

Tak było z wiceministrem rozwoju Jackiem Tomczakiem, gdy w serii tekstów opublikowanych na łamach WP najpierw Szymon Jadczak ujawnił jego związki z deweloperami, a potem my jego zaskakującą przychylność dla chińskiego biznesu technologicznego. Tomczak był w rządzie z ramienia Polskiego Stronnictwa Ludowego.

Tak było wreszcie z ministrem nauki Dariuszem Wieczorkiem. Publikacje o kontrowersyjnych relacjach Wieczorka z Uniwersytetem Szczecińskim, ujawnienie danych sygnalistki oraz kłopoty z oświadczeniem majątkowym poskutkowały ostatecznie zapowiedzią dymisji (najprawdopodobniej do zmiany na stanowisku ministra dojdzie w najbliższych godzinach). Dariusz Wieczorek to polityk Lewicy.

Jeżeli Czesław Mroczek pozostanie na swoim stanowisku, będzie to najlepszy dowód na to, że są równi i równiejsi. A mówienie przez polityków Koalicji Obywatelskiej, że "nasz rząd jest inny od poprzedników, bo my wyciągamy konsekwencje wobec swoich", w praktyce oznacza wyciąganie konsekwencji wobec swoich - ale tylko wobec swoich koalicjantów.

Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (330)