Prezydent Macron, czyli wielka porażka Putina? Nie do końca
Wybory we Francji okazały się kolejną porażką rosyjskiej wojny informacyjnej. Prowadząc działania przeciw Macronowi Kreml nie tylko nie zdołał pomóc wygrać popieranej przez siebie Marine Le Pen, ale wykreował sobie nowego wroga. Ale jest też drugie, być może ważniejsze dno rosyjskich operacji wyborczych.
09.05.2017 | aktual.: 15.05.2017 12:40
Jeszcze na początku roku wydawało się, że Władimir Putin nie może tych wyborów przegrać. Dwoje ówczesnych faworytów w wyścigu o francuską prezydenturę, Francois Fillon i Marine Le Pen, to znani i sprawdzeni przyjaciele Kremla. Podobne poglądy prezentował też kandydat skrajnej lewicy Jean-Luc Melenchon, zaś plasujący się dalej w stawce nowicjusz Emmanuel Macron nie miał skrystalizowanej pozycji w kwestiach polityki zagranicznej; kiedy już musiał się na ten temat wypowiedzieć, mówił ogólnie o potrzebie wznowienia dialogu z Rosją. Teraz, kiedy został prezydentem prezydentem taką już ma - a jej głównym jest przeciwstawianie się Moskwie - i żądza rewanżu.
- Rosjanie zahartowali go. I zahartowali jego poglądy na Rosję - powiedział portalowi Politico.eu doradca Macrona Bruno Tetrais.
Macron na celowniku
Odkąd Macron zaczął liczyć się w wyścigu o prezydenturę - głównie dzięki skandalom trapiącym Fillona - były minister gospodarki stał się głównym celem wojny informacyjnej Kremla, która miała przedstawić go jako kandydata globalnej oligarchii, agenta interesów USA, czy homoseksualnego psychopatę. Kulminacyjny moment - i jednocześnie najbardziej desperacki ruch - operacji miał miejsce na kilka godzin przed ciszą wyborczą, kiedy rosyjscy hakerzy - z pomocą internetowych trolli i fanów Donalda Trumpa - opublikowali emailową korespondencję Macrona. Działania te - przynajmniej pozornie - były tak niezdarne i spóźnione, że nie pomogło to przechylić szali zwycięstwa na korzyść Le Pen, a mogło jej nawet zaszkodzić.
Wszystko wskazuje więc na to, że było to kolejne już fiasko rosyjskiej wojny informacyjnej. Wcześniej propagandowe działania Rosji - choć nie tak intensywne - nie zdołały wygrać wyborów prezydenckich w Austrii, nie uzyskały też efektu poparcie dla szkockich nacjonalistów wreferendum nad niepodległością. Efekt odwrotny od oczekiwanego przyniosła także operacja w Czarnogórze. Nawet tam, gdzie działania Rosjan odniosły największy wpływ - w Stanach Zjednoczonych - wszystko wskazuje na to, że ostateczny efekt ich operacji również rozminie się z oczekiwaniami, bo pod presją śledztw w sprawie "Russiagate" Donald Trump - nawet gdyby chciał - nie może dokonać zapowiadanego zbliżenia z Władimirem Putinem.
W co gra Rosja?
A mimo to nie można uznać rosyjskich operacji informacyjnych za porażkę na całej linii. Według niektórych ekspertów, porażki te to jedynie wierzchołek góry lodowej - najbardziej widoczna część celów Kremla. Gra ta ma bowiem drugie dno i jest nastawiona na bardziej długoterminowe i być może ważniejsze cele niż to, czy poszczególni przywódcy państw zachodnich są przyjaźni wobec Moskwy.
Zdaniem Marka Galeottiego, badacza rosyjskich służb z Instytutu Spraw Międzynardowych w Pradze, działania Kremla mają dwa nadrzędne cele: sianie zamętu i manifestowanie tego to, co Galeotti nazywa "dark power" (ciemną siłą).
- W pewnym sensie intencją Rosji jest nie tyle wygrywanie wyborów, co maksymalizacja chaosu w społeczeństwach - uważa Galeotti. Jak wyjaśnia, jego zdaniem właśnie taki cel przyświecał Moskwie w wyborach amerykańskich: celem było wykreowanie podziałów, zdyskredytowanie demokratycznego procesu i osłabienie Hillary Clinton już na początku swojej prezydentury - która wbrew przewidywaniom wszystkich (w tym również Moskwy) nie stała się faktem.
- W Europie Rosji chodzi o to, by kontynent był tak zajęty swoimi wewnętrznymi podziałami, aby nie był w stanie stać się znaczącym graczem na arenie międzynarodowej. Graczem, który mógłby przeszkodzić jej w robieniu tego, co sobie życzy na "swoim" podwórku, miejscach takich jak Ukraina, Białoruś i Gruzja - powiedział ekspert.
Z kolei drugi cel Rosji - projekcja "dark power" - ma służyć temu, by wykreować wizerunek Rosji jako potężnego przeciwnika. Mieszając się we wszystkie kampanie wyborczych na Zachodzie, Rosja staje się jednym z głównych jej tematów. To wytwarza wobec niej niechęć i wrogość, ale jednocześnie ma budzić lęk i respekt wśród rywali.
- Jeśli jesteś już ciemiężcą i draniem, bądź przynajmniej dobry w tym draństwie - podsumowuje Galeotti. Takie podejście ma tym większy sens, że dla rosyjskiej propagandy na użytek wewnętrzny, wizerunek wrogiego Zachodu, który na dodatek drży przed Rosją, jest bardziej pożyteczny niż jako sojusznik.
Co Putin ugra we Francji?
Patrząc przez pryzmat tych celów, cyberatak we Francji staje się bardziej zrozumiały - i logiczny. Według dr. Łukasza Olejnika, eksperta ds. cyberbezpieczeństwa, celem akcji hakerów prawdopodobnie nie było wygrać wyborów dla Le Pen; chodziło raczej o osłabienie Macrona już na starcie jego prezydentury.
- Emmanuel Macron, przyszły prezydent Francji - potrzebuje wsparcia w parlamencie. Jeśli nie uzyska go, to Republika Francuska będzie zmuszona zmierzyć się z czymś, czego już od dłuższego czasu nie było - rządy koalicyjne, kohabitacja. Zmniejszy to oczywiście siłę prezydenta, a zatem całej Francji. I istotnie, jeśli to ma być konkretny cel, to czas na rozpoczęcie działań w tym zakresie był idealny - uważa Olejnik.
Z tej perspektywy mniej dziwi też nieprofesjonalizm akcji hakerów, którzy zostawili po sobie wiele dość oczywistych śladów. Jak mówi WP były specjalista brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, bardzo możliwe, że ślady zostały pozostawione celowo.
- Nie można tego wykluczyć, bo pozostawianie oczywistych poszlak jednocześnie pozostawia pole do wzbudzania wątpliwości co do winy Kremla dla obrońców Putina, ale jednocześnie pokazuje całkowitą impotencję zachodnich rządów - mówi rozmówca Wirtualnej Polski. - Pytanie brzmi, czy poprzez akcję we Francji Rosjanie przekroczyli czerwoną linię i ich działania spotkają się ze znaczącą - i najlepiej niespodziewaną - odpowiedzią. Myślę, że jest na to duża szansa, bo DSGE (francuski wywiad) znane jest z tego, że się nie cacka. Oni działają w myśl zasady, że cel uświęca środki - dodaje. Jak wyjaśnia, rosyjskie podejście według leninowskiej maksymy "badania przeciwnika bagnetem: jeśli bagnet wchodzi gładko - należy pchać, jeśli trafia na opór - zatrzymać się".
Wszystko wskazuje na to, że Paryż rzeczywiście chce stawić opór - i odpowiedzieć odwetem.
- Pracujemy nad doktryną odwetu na rosyjskie cyberataki i jakiekolwiek inne ataki. To znaczy, że jesteśmy gotowi odpowiedzieć nie tylko tym samym, ale też za pomocą innych konwencjonalnych środków i narzędzi - powiedział Politico.eu Aurelien Lechevallier, doradca Macrona.
Kolejne bitwy na horyzoncie
Czy to wystarczy, by odstraszyć Kremla przed ingerowaniem w kolejne wybory? Być może okaże się to we wrześniu, kiedy odbędą się kolejne kluczowe dla kontynentu wybory do niemieckiego Bundestagu. Tam jednak pole działania Rosjan może być ograniczone, bo dwie czołowe partie głównego nurtu - CDU i SPD - mają wielką przewagę nad resztą stawki, tymczasem prorosyjska Alternatywa dla Niemiec zmaga się z dużymi problemami. Większą szansą dla Moskwy mogą być jednak wybory we Włoszech (zostaną rozpisane najpóźniej na wiosnę 2018 roku), gdzie prorosyjski i populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd jest na czele sondaży i ma realną szansę na wygraną.
- Włochy to kraj, w którym, w przeciwieństwie do Francji czy Niemiec, sformowanie antyunijnej koalicji jest możliwe. A wyciek emaili włoskich polityków byłby czymś jak "Rodzina Soprano" na sterydach - mówi były ekspert brytyjskiego Home Office. - Włochy są bardzo, bardzo podatne na rosyjską propagandę - dodaje.