Politycy PiS demonizują uczestników marszu 4 czerwca. "Będą szli po piekle"
Plan Zjednoczonej Prawicy na 4 czerwca i marsz Donalda Tuska? Jak wynika z informacji WP, obóz władzy nie ma spójnej odpowiedzi na działanie opozycji. Na razie posłowie klubu PiS demonizują uczestników, a w dniu marszu będą liczyć osoby na ulicach. I trzymać kciuki za katastrofę frekwencyjną. Po wpadce ze spotem, kolejnych materiałów wideo w planach nie ma.
Obóz Zjednoczonej Prawicy zmienia plany odpowiedzi na 4 czerwca i marsz organizowany przez Donalda Tuska. Jak wynika z informacji Wirtualnej Polski, zawieszone zostały publikacje kolejnych krótkich spotów wyborczych w sieci. Do akcji ruszyli za to politycy.
- Marsz jest w istocie pochodem agentury. Ma zaszkodzić Polsce - tymi słowami w TVP Antoni Macierewicz wytyczył ścieżkę innymi politykom klubu PiS. A to był dopiero początek. Opublikowany w środę skandaliczny spot PiS z przywłaszczonymi zdjęciami Auschwitz i bulwersującym wpisem Tomasza Lisa - z którego się tłumaczył i przeprosił - miał zniechęcić ludzi, którzy wahali się, czy wziąć udział w opozycyjnej manifestacji.
Nagranie - mimo zmasowanej krytyki - nie zniknęło z sieci. Według informacji WP sztabowcy mieli w planach kolejne nagrania.
Komunikacyjny chaos w PiS powoduje, że o marszu organizowanym przez Donalda Tuska każdy mówi to, co chce. Zwykle odnosi się to do uczestników. I ma wywołać oczywisty efekt: zniechęcić do przyjścia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Lex Tusk" pójdzie do kosza? "Jedna z pierwszych decyzji"
W PiS strach przed sondażowym odbiciem opozycji
W kuluarowych wypowiedziach polityków PiS pobrzmiewa strach przed sondażowym odbiciem opozycji w najbliższych tygodniach. Plany są dość proste - jeżeli na marszu pojawi się zbyt mało osób, będzie to dowód na nieudolność opozycji.
Posłowie mają nadzieję, że na ulicach Warszawy pojawi się nie więcej niż 100 tys. osób. Wtedy chcą uruchomić swój przekaz o "niskiej frekwencji" i "opozycyjnym kapiszonie".
Jedno jest pewne: PiS oficjalnie będzie przekonywało, że marsz nie będzie miał żadnego wpływu na polityczną dynamikę w nadchodzących tygodniach.
Nieoficjalnie wiadomo, że sztabowcy PiS będą uważnie liczyli uczestników. Jeśli okaże się, że protest jest wyjątkowo popularny, nie będą mogli zlekceważyć takiego sygnału. Wówczas możliwe jest dalsze zaostrzanie przekazu.
4 czerwca to dla PiS ważna data, ale nie z powodu pierwszych częściowo wolnych wyborów. Partia władzy tego dnia przypomina o upadku rządu Jana Olszewskiego.
Prawica buduje mitologię "obalenia rządu" i przekonuje, że to spisek postkomunistycznych elit. Tę opowieść łatwo będzie im połączyć z bieżącymi hasłami i komisją, która ma walczyć z rosyjską agenturą. Ton takich wypowiedzi już pobrzmiewa w wypowiedziach przedstawicieli obozu władzy. I najpewniej 4 czerwca politycy PiS zajmą się właśnie rządem Jana Olszewskiego, a nie marszem Donalda Tuska i opozycji.
Romanowski: Organizatorzy źle życzą Polsce
Według Piotra Saka z Suwerennej Polski w marszu pójdą m.in. "SB-cy, komuniści, wnuki Urbana i KODziarze".
- Mam dość podobną ocenę - mówi nam z kolei wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski. Współpracownik Zbigniewa Ziobry twierdzi, że patrzy na rzeczywistość w Polsce "jako na państwo późnego postkomunizmu".
- Wiele obszarów naszego życia społecznego - również instytucje państwowe - jest uwikłanych w zaszłości poprzedniego totalitarnego czy autokratycznego reżimu, będącego ekspozyturą rosyjskiej okupacji. Dobrze jest takie sprawy wyjaśniać. Rząd Zjednoczonej Prawicy stara się to robić i stąd bierze się ten protest - twierdzi.
Czy naprawdę wiceminister wszystkich uczestników marszu szufladkuje jako "komunistów"? - dopytujemy. - Oczywiście, że nie. Wiele osób będzie tam z dobrej woli, ale jest takie przysłowie, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Po takim właśnie piekle będą szli ci ludzie (…). Nie mam wątpliwości, że organizatorzy to są ludzie, którzy źle życzą Polsce - mówi Romanowski.
Zupełnie inne zdanie ma Małgorzata Gosiewska. Wicemarszałek Sejmu z ramienia PiS nie chce szczegółowo komentować marszu, ale podkreśla, że opozycja ma prawo maszerować, bo żyjemy w demokratycznym kraju.
W biurze prasowym klubu parlamentarnego PiS usłyszeliśmy, że w weekend wielu posłów będzie miało spotkania z wyborcami w regionie. Na razie nie są znane szczegółowe plany ani Jarosława Kaczyńskiego, ani Mateusza Morawieckiego.
Na przesłane pytania o strategię rządzących na marsz nie odpowiedział rzecznik PiS Rafał Bochenek.
- Podejrzewam, że będzie dużo agresji niestety, zamiast zająć się sami sobą, będą pewnie mówili o nas, o Prawie i Sprawiedliwości, ale to wynika z pustki programowej po drugiej stronie sceny politycznej - mówił Bochenek w środę w Polskim Radiu.
- Proszę pytać krajowych decydentów PiS - odpisuje nam z kolei europoseł Witold Waszczykowski. - Proszę o skierowanie pytań do biura prasowego PiS - ucieka od odpowiedzi były wiceszef MSWiA Jarosław Zieliński.
Tomczyk: Marszu nie da się przykryć
- Przecież PiS nie obraża nas, tylko wszystkich ludzi, którzy chcą wziąć udział w marszu albo się z nim utożsamiają - odpowiada nam Cezary Tomczyk.
Wiceszef PO spodziewa się, że w relacjach TVP manifestacja będzie przedstawiana jako "marsz spontanicznej grupy kilkuset osób na ulicach Warszawy".
- Obserwuję z wielkim zdziwieniem wypowiedzi posłów PiS, którzy powtarzają, że to będzie marsz nienawiści, a ulicami przejdą SB-cy i ludzie tego pokroju. Po tych wszystkich reakcjach przeżywamy drugą i trzecią falę zgłoszeń. Nie da się przykryć tak wielkiego wydarzenia. To będzie jedno z największych wydarzeń politycznych po 1989 roku, sprawdzian generalny przed wyborami - dodaje Tomczyk.
Jak informowaliśmy w WP, władze PO spodziewają się, że w marszu 4 czerwca udział weźmie 200-300 tys. osób.
Planowane są wystąpienia nie tylko Donalda Tuska, Rafała Trzaskowskiego, liderów partii wchodzących w skład Koalicji Obywatelskiej, ale również uczestników manifestacji.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski