PO może na tym zyskać, Kalisz - stracić?
- Przejście do PO byłoby dla Ryszarda Kalisza nieopłacalne. Nawet jeśli obiecano by mu miejsce na listach wyborczych, co i dzisiaj ma zapewnione w ramach SLD, funkcjonowałby na obrzeżach PO - mówi Wirtualnej Polsce dr Jacek Zaleśny, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. To komentarz do prasowych spekulacji na temat transferów liderów SLD do PO.
Prof. Tomasz Nałęcz przyjął propozycję prezydenta Komorowskiego, by dołączyć do zespołu jego doradców. Choć sam zainteresowany nie chce tego zdradzić, najprawdopodobniej obejmie stanowisko doradcy ds. historii i dziedzictwa narodowego. We wtorek pytany przez Wirtualną Polskę, czy jako człowiekowi lewicy nie przeszkadza mu, że niejako wstępuje tym samym w szeregi PO, odpowiedział, że „absolutnie nie wstępuje”. – Prezydent Komorowski nie tylko chce realizować literę Konstytucji RP, ale i jej ducha. A nasza konstytucja stawia prezydenta ponad partiami. Jej ducha nie realizuje prezydent, który w spełnieniu urzędu kieruje się interesem swojego dotychczasowego obozu politycznego; na przykład rekrutując współpracowników tylko spośród niego – mówił Wirtualnej Polsce prof. Nałęcz.
Czemu Nałęcz?
Zdaniem politologa dr. Jacka Zaleśnego nominacja prof. Tomasza Nałęcza na doradcę prezydenta Komorowskiego, ma wymiar medialny. Prowadzi do wywoływania społecznego przeświadczenia, że dla prezydenta pracują najlepsi z najlepszych, bez względu na wyznawane poglądy polityczne, przynależność partyjną. W wymiarze partyjnym, chodzi o zmiękczanie konkurentów politycznych, poprzez przyciąganie tych liderów lewicy, którzy – jak prof. Tomasz Nałęcz - nie do końca odnajdują się w strukturach konkretnych formacji lewicowych, ale przy tym są postaciami społecznie rozpoznawalnymi. Zdaniem politologa wątpliwe jest, żeby aktualnie znaczący politycy SLD chcieli wejść w struktury partii Donalda Tuska. To nie ten moment. Ich sytuacja faktyczna jest inna.
Kalisz, Olejniczak i Piekarska - gorące nazwiska dla PO?
Nie milkną spekulacje, że PO stara się pozyskać część liderów lewicy. Na giełdzie nazwisk wymieniane są m.in. nazwiska Wojciecha Olejniczaka, Ryszarda Kalisza czy Katarzyny Piekarskiej. „Polska The Times” spekuluje, że przejść na stronę Donalda Tuska miałby też Marek Borowski, który mógłby kandydować z list PO do Senatu. Wymieniane jest też nazwisko Bartosza Arłukowicza (formalnie nie będącego w SLD) który – jak czytamy – zaprzecza, by dostał propozycję przejścia do PO.
Pojawiają się pytania: Czy PO stara się osłabić lewicę? A może przeciwnie, chodzi o budowanie podwalin pod przyszłą rządową koalicję z SLD?
– Platforma stara się pokazać, że jest partią wielonurtową, reprezentującą interesy i potrzeby wszystkich grup społecznych. Stąd skupia wokół siebie liderów o różnym obliczu ideowym, światopoglądowym, czasem wręcz o istotnie odmiennych poglądach na kwestie społeczne czy sprawy gospodarcze – mówi Wirtualnej Polsce dr Zaleśny. Zmiany przynależności partyjnej mają prowadzić do zmiękczenia konkurentów politycznych, poprzez przyciąganie tych polityków, którzy są poróżnieni z liderami partii i strukturami partyjnymi. – Mimo to – ze względu na osobisty autorytet - mogą przyciągnąć w trakcie wyborów nowy elektorat – zauważa politolog.
Dr Zaleśny jest zdania, że to nie są działania, które miałyby budować podwaliny pod przyszłą rządową współpracę z SLD. – Wręcz przeciwnie. To są typowe dezintegracyjne działania, mające na celu osłabienie politycznej konkurencji. Ich istotą jest wywoływanie i wzmacnianie konfliktów w szeregach politycznych konkurentów, wzmacnianie animozji osobistych, a tym samym pozbawianie konkurentów zdolności do zespołowego działania, które jest kluczowym warunkiem jakiejkolwiek działalności politycznej - mówi politolog i dodaje, że nie będą one znaczącą przeszkodą w budowaniu ewentualnej koalicji i współpracy między SLD i PO po wyborach parlamentarnych. Nie jest to ten czynnik, który zablokuje szanse na ewentualną współpracę, gdyby to miał być warunek powstania większości sejmowej. Natomiast działania dezintegracyjne nie są tym, co tworzyłoby płaszczyzny współpracy, co przygotowywało do współpracy w przyszłości, a wręcz przeciwnie.
Zagrożenie dla SLD?
Czy gdyby PO faktycznie próbowało przeciągnąć na swoją stronę część czołowych polityków lewicy, zagroziłoby to Sojuszowi?
O poważnym zagrożeniu, zdaniem politologa, nie ma mowy. - SLD jest partią silnie zinstytucjonalizowaną i pojedyncze przepływy osobowe nie wpływają ani na jej sposób funkcjonowania, ani na istotne zmiany społecznego poparcia. Tego typu zagrożenie występowałoby, gdy miały miejsce przepływy osobowe z PSL do PO i PiS, bo mogłyby one uruchomić lawinę transferów, wzmagać przeświadczenie, że startując z list PSL-u mamy mniejsze szanse na zostanie radnym czy posłem niż startując listy PO czy PiS-u - mówi dr Zaleśny i dodaje, że zawsze jest pytanie (kluczowe dla wyborów lewicy), na którego stawianie liczą liderzy PO: skoro politycy lewicy mogą działać w PO, czyli tej partii, która promuje wiele nurtów politycznych, to czy jest sens głosowania na mniejszą formację jaką jest SLD? Tym bardziej, że aktualnie Platforma daje gwarancję większości i stabilności. Póki co, uważa dr Zaleśny, istotne jest rozróżnienie między prowadzeniem faktycznych rozmów o zmianie przynależności partyjnej, a dezinformowaniem, dezintegrowaniem
konkurenta. Podobne analizy, dezinformacje czy plotki, z którymi mamy obecnie do czynienia, zdaniem politologa, zawsze wzbudzają pewien niepokój w formacji; że coś się dzieje złego, że członkowie są nielojalni, niezainteresowani rozwojem partii. A niepokój zawsze osłabia i zdolność działania, i wewnętrzną mobilizację. Wprowadza dezorganizację w partii. – Nagle nie jesteśmy w stanie uzgadniać spraw typowo partyjnych, które wymagają pewnej dozy zaufania. A przecież politycy wcale nie twierdzą, że są zainteresowani przechodzeniem do PO. Co więcej, po kolei dementują te pogłoski. Ale – i na tym polega mechanizm dezintegrowania SLD – czym intensywniej zapewniają o swoim dalszym członkostwie w SLD tym bardziej wrasta przeświadczenie, że coś może być na rzeczy– mówi politolog.
Co z Kaliszem?
Z punktu widzenia Ryszarda Kalisza, zdaniem eksperta, w dłuższym horyzoncie czasowym, przejście do PO byłoby nieopłacalne: – Praktycznie politycznie wszystko by stracił, a niewiele zyskał. Bo co z tego, że PO obiecałoby mu miejsce na listach wyborczych? Nie jest to wartość, o którą warto byłoby mu zabiegać. Wiadomo, że i tak funkcjonowałby na obrzeżach partii, bo nie uzyskałby zaufania jej członków.
Pamiętają oni, że Ryszard Kalisz ani nie zakładał partii, ani – inaczej niż oni - jej nie rozwijał, a tylko straciłby zaufanie popierających go grup społecznych. Jedyne co mogłoby go skłaniać do zmiany przynależności partyjnej, i co PO mogłaby mu zapewnić, po tegorocznych wyborach samorządowych, to stanowisko ministra sprawiedliwości wraz z ryzykiem, że działa w formacji politycznej jako de facto „ciało obce”– podobnie jest w przypadku Wojciecha Olejniczaka.
– Olejniczak najbliższe lata spędzi w Parlamencie Europejskim i nie w głowie mu przechodzenie dzisiaj gdziekolwiek. Pamiętajmy, że z punktu widzenia politycznej kariery zawodowej takie stanowisko jest optymalne: prestiżowe, sowicie wynagradzane, a przy tym czasowo mało absorbujące. W jego przypadku dopiero w perspektywie kolejnych wyborów do Parlamentu Europejskiego mogłyby wchodzić w rachubę poważne rozważania o zmianie partyjnej przynależności – mówi politolog.
„Polska” spekuluje, że propozycję od lewicy mogła też dostać Katarzyna Piekarska. – Katarzyna Piekarska była jednym z kluczowych działaczy Unii Demokratycznej, czyli tą osobą, która tworzyła nurt polityczny, z którego wywodzi się PO. Łatwiej byłoby jej przejść do Platformy, wracałaby do środowiska dobrze sobie znanego. Mogłaby powiedzieć, że dzisiaj wartości, które od zawsze podzielała i od lat realizuje w życiu publicznym są najpełniej podzielane w PO i wraz z tą formacją chce budować nowoczesną Polskę – mówi dr Zaleśny i zauważa, że w jej przypadku przejście do Platformy, mające cechy powrotu do źródeł, byłoby czymś bardziej naturalnym
PiS już nie jest konkurencją?
Czy dla PO konkurentem nie jest już PiS a SLD? W „Polsce” czytamy komentarz Wojciecha Jabłońskiego z UW, w którym przekonuje, że „PiS, przyjmując strategię rozliczeń po tragedii smoleńskiej, pod względem światopoglądowym nie jest już atrakcyjny dla umiarkowanego elektoratu, o jaki do tej pory walczyła z nim Platforma”.
- PiS jest formacją bazującą w sferze świadomości politycznej na elektoracie ludowo-konserwatywnym. I jeśli chodzi o politykę partyjną, to nie wychodzi poza tę sferę. Jest to na tyle silna formacja, że wątpliwe jest, by w ciągu najbliższego czasu miała tracić na znaczeniu. Partia Jarosława Kaczyńskiego wyraża racje faktycznie podzielane przez duże grupy społeczne. Natomiast realizowana przez partię strategia działania nie otwiera jej na nowe grupy społeczne, te które widzą, że nieporządek finansów publicznych wzmaga fiskalizm państwa i ryzyko wariantu greckiego. Nie widzę też powodu, dla którego SLD miałoby istotnie zyskiwać na znaczeniu, czy to kosztem PiS-u czy PO – ocenia dr Zaleśny.
Anna Kalocińska, Wirtualna Polska