PublicystykaPiS ratuje Andrzej Dudę. Zamiast strzału w stopę będzie strzał kulą w płot

PiS ratuje Andrzej Dudę. Zamiast strzału w stopę będzie strzał kulą w płot

Referendum konstytucyjne, którego chce Andrzej Duda, szybko stało się gorącym kartoflem. Aktualnie w ręce chwycił go PiS. I już miał go odrzucić do Pałacu Prezydenckiego, gdy zorientował się, że prezydentowi trzeba jednak pomóc. Ale nie za bardzo.

PiS ratuje Andrzej Dudę. Zamiast strzału w stopę będzie strzał kulą w płot
Źródło zdjęć: © KPRP | Andrzej Hrechonowicz
Maciej Deja

Krótki rys historyczny. Jest 3 maja 2017 r. Plac Zamkowy w Warszawie. Przemawia Andrzej Duda: "czas na poważną debatę na temat konstytucji. Chcę, aby w przyszłym 2018 roku odbyło się referendum w tej sprawie".

PiS jest zaskoczony tą inicjatywą. Potem zaczyna zachowywać się powściągliwie i grzecznie dystansuje się od referendum. Politycy rządzącej partii podkreślali, że to inicjatywa prezydenta, więc PiS wtrącać się nie zamierza. Prawdopodobnie na Nowogrodzkiej długo liczyli, że prezydent sprawę przemyśli i znajdzie sposób, by wycofać się z twarzą z pomysłu organizacji referendum konstytucyjnego w setną rocznicę odzyskania niepodległości.

Pomysł Andrzejowi Dudzie nie przeszedł. A pomysł to ryzykowny, bo Polacy na referenda chodzą niechętnie. Przekonał się o tym Bronisław Komorowski, przed drugą turą wyborów prezydenckich - licząc na pozyskanie wyborców Pawła Kukiza - zafundował nam referendum warte 72 miliony złotych. Padły pytania o JOW-y, finansowanie partii politycznych i przepisy prawa podatkowego.

Zagłosowało niespełna 8 proc. uprawnionych. A nawet gdyby poszło 98, konstytucja nie przewiduje, by rządzący w taki "głos ludu" musieli się wsłuchiwać. Mówiąc brutalnie - referendum nie ma i nie będzie miało żadnego znaczenia, dopóki władza wykonawcza nie będzie konstytucyjnie zobligowana do respektowania jego wyników. Jest też oczywiste, że sama władza takiego obowiązku na siebie nie nałoży.

Prezydent wybrał więc sobie w walce o polityczną pozycję broń bardzo groźną, ale w polskich realiach zupełnie nieskuteczną. A gdy nieco ponad tydzień temu prezydent odkrył karty i pokazał, czym chce przyciągnąć ludzi do urn, nawet najbardziej zagorzali zwolennicy musieli w głębi duszy jęknąć z zawodu.

Trudno nie pastwić się nad pytaniami, które miałyby zostać zadane w referendum. Wpisanie do konstytucji tysiącletniego chrześcijańskiego dziedzictwa Polski, ochrony pracy, ojcostwa czy gwarancję świadczenia a la 500 plus to tylko niektóre z nich. Zrobiło się dramatycznie.

Prezydenta trzeba ratować

PiS miał świadomość, że Andrzej Duda zapędził się w kozi róg i długo delektował się jego bezradnością. Na Nowogrodzkiej wiedzieli, że najbardziej dotkliwą reprymendą będzie pozostawienie go samego z ideą referendum. W końcu w partii doszli jednak do wniosku, że nie można nadal biernie przyglądać się, jak "nasz" prezydent idzie na dno z kamieniem, który sam uwiesił sobie u szyi. Bo wycofać się z referendum teraz, byłoby na tyle dotkliwą porażką Dudy, że mogłoby mu zaszkodzić w ubieganiu się o drugą kadencję.

Taktyka uległa więc zmianie.

- Myślę, że lepszym rozwiązaniem byłoby referendum ws. konstytucji przy okazji wyborów do europarlamentu, ale to są decyzje prezydenta Andrzeja Dudy. Niska frekwencja nie byłaby korzystna dla prezydenta i dla całej sprawy - powiedział w środę szef klubu parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki. Wicemarszałek Sejmu stwierdził, że w terminie, który preferuje głowa państwa, czyli 10 i 11 listopada, nie byłoby szans, by Polacy masowo zagłosowali.

W maju przyszłego roku prezydent będzie mógł liczyć na frekwencję w granicach 25 proc. (około tylu Polaków głosuje w wyborach do europarlamentu). W sam raz, żeby nie nikt pastwił się nad kompromitacją głowy państwa i ugrupowaniem, z którego się wywodzi.

- Świetny pomysł - wtórował Terleckiemu w czwartek marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Dzień wcześniej spotkał się zresztą z prezydenckim ministrem odpowiedzialnym za referendum, Pawłem Muchą. I już ustalili, że pulę 15 zaproponowanych pytań trzeba okroić przynajmniej o 5. To dowód na to, że PiS przestaje jedynie przyglądać się inicjatywie i wchodzi do gry.

A że jej wynik jest z góry przesądzony, trzeba grać o to, by zminimalizować straty. PiS najpierw wziął prezydenta na przeczekanie. Dał mu czas na to, by uświadomił sobie, że referendum będzie dla niego strzałem w stopę. Teraz wyjdzie jedynie strzał kulą w płot.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)