Niespokojnie na Pacyfiku. Seria niebezpiecznych chińskich manewrów
Chińska grupa bojowa z lotniskowcem "Liaoning" na czele po raz pierwszy w historii wpłynęła na wody należące do wyłącznej strefy ekonomicznej Japonii, przecinając tym samym jedną z kluczowych linii komunikacyjnych zachodniego Pacyfiku. Chiny dość agresywnie zaznaczają swoją obecność w regionie.
W ubiegłym tygodniu japońskie Ministerstwo Obrony poinformowało o pierwszym w historii wejściu grupy uderzeniowej chińskiego lotniskowca "Liaoning" na wody japońskiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Formacja złożona z co najmniej sześciu okrętów, w tym niszczycieli typu 055 i 052D oraz fregat typu 054A, przeprowadziła operacje lotnicze i manewry na południowy zachód od wyspy Minami Tori-shima.
W tym samym czasie do wyłącznej strefy ekonomicznej Japonii w pobliżu atolu Okinotori wpłynął lotniskowiec "Shandong" wraz z czterema innymi okrętami, w tym niszczycielem rakietowym typu 055.
Japońskie Ministerstwo Obrony poinformowało również, że chiński samolot, który wystartował z lotniskowca, wykonał serię niebezpiecznych manewrów w pobliżu japońskiego samolotu patrolowego P-3C. Japonia uznała to za jawne naruszenie bezpieczeństwa narodowego. Złożono oficjalny protest drogą dyplomatyczną, domagając się od Pekinu zaprzestania podobnych działań. Szybko zareagowało nie tylko Tokio. Podobnie postąpił Seul, podnosząc stopień gotowości sił zbrojnych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zuchwały napad na Gubałówce. Bankomaty wyleciały w powietrze
Incydent ten wpisuje się w szerszy wzorzec działania Pekinu, który od lat metodą "pełzającej presji" stara się zmieniać status quo w Azji Wschodniej.
Choć Chiny formalnie deklarują, że "Liaoning" pełni funkcje szkoleniowe, jego udział w operacjach związanych z forsowaniem chińskich roszczeń na Morzu Południowochińskim czy w Cieśninie Tajwańskiej nie pozostawia wątpliwości co do faktycznego charakteru jednostki. Jak podaje japońskie Ministerstwo Obrony, podczas ostatnich manewrów z pokładu "Liaoninga" prowadzono intensywne operacje powietrzne z użyciem myśliwców J-15 i śmigłowców Z-18, symulując działania ofensywne wobec celów znajdujących się w zasięgu japońskich instalacji wojskowych.
Nieprzypadkowy wybór
Wybór terminu również nie był przypadkowy. Uwaga międzynarodowej opinii publicznej oraz części sił USA skupiona jest obecnie na dwóch głównych teatrach konfliktu - Ukrainie i Bliskim Wschodzie. W obu przypadkach Waszyngton angażuje zasoby dyplomatyczne, finansowe i militarne, co osłabia jego możliwości natychmiastowej reakcji w Azji. Pekin, który śledzi te działania z uwagą, może kalkulować, że w tym "oknie strategicznym" możliwe będzie przetestowanie determinacji Japonii, USA i ich sojuszników bez ryzyka konfrontacji.
W opinii analityków z think tanku RAND Corporation oraz japońskiego Instytutu Badań nad Polityką Bezpieczeństwa, manewr z udziałem chińskich grup uderzeniowych może być próbą rozpoznania gotowości Japonii do samodzielnego działania oraz sondowaniem zakresu, w jakim USA są gotowe bronić integralności terytorialnej swojego sojusznika. W tym sensie incydent jest nie tylko elementem chińskiej presji wobec Japonii, ale i testem na solidarność sojuszu.
Tajwan w cieniu Chin
Nie sposób oddzielić działań Pekinu wobec Japonii od jego strategii wobec Tajwanu. Chińskie ćwiczenia z użyciem "Liaoninga" wokół japońskich wysp południowych to bowiem lustrzane odbicie manewrów prowadzonych cyklicznie w pobliżu Cieśniny Tajwańskiej. Wspólne ćwiczenia marynarki wojennej, sił powietrznych oraz jednostek rakietowych przybrały w ostatnich miesiącach niespotykaną dotąd intensywność. W maju 2025 r. w ciągu trzech dni zidentyfikowano ponad 150 statków powietrznych wchodzących w strefę kontroli obrony powietrznej Tajwanu.
Co istotne, działania te są zsynchronizowane, przez co pokazują zdolność Chin do prowadzenia operacji równoległych przeciwko różnym przeciwnikom. Gdy Tajwan mierzy się z kolejną falą presji militarnej, Japonia jest zmuszana do reakcji na własnym podwórku, co rozbija jedność strategicznego pasa obrony zachodniego Pacyfiku. W efekcie amerykańska strategia "zatrzymywania" Chin poprzez koncentrację sił wokół tzw. pierwszego łańcucha wysp staje się coraz trudniejsza do realizacji.
Chiny są gotowe?
Kluczowe pytanie brzmi jednak, czy Chiny mają dziś realne narzędzia, by wykorzystać obecny chaos międzynarodowy do przeprowadzenia operacji militarnych, które zmieniłyby układ sił w Azji? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Pekin intensywnie modernizuje siły zbrojne i według raportu Pentagonu z końca 2024 r. Chiny posiadają już trzy lotniskowce, stale rozbudowują flotę niszczycieli typu 055 i fregat typu 054A oraz osiągnęły operacyjną gotowość hipersonicznych pocisków DF-17. Rozwijają zdolności do prowadzenia zintegrowanych działań w domenie informacyjnej i cybernetycznej.
Jednak brak doświadczenia bojowego, ograniczone zdolności logistyczne na poziomie globalnym oraz strukturalne słabości systemu dowodzenia, mogą okazać się istotnym ograniczeniem w prowadzeniu operacji zaczepnych. Choć Chiny prowadzą intensywne ćwiczenia desantowe i rozbudowują zdolności amfibijne, dzięki budowie okrętów typu 071 i 075, obecne możliwości chińskiej floty nie gwarantują powodzenia pełnoskalowej operacji przeciwko Tajwanowi.
Dodatkowo Chiny wciąż nie mają pewności co do reakcji USA. Choć Pekin gra na efekt rozproszenia sił Waszyngtonu, to nie wyklucza amerykańskiej odpowiedzi, zwłaszcza jeśli chodzi o Tajwan, gdzie polityczna determinacja Stanów Zjednoczonych jest znacznie wyższa niż w przypadku bardziej peryferyjnych rejonów.
Eskalacja czy strategia nacisku?
Najbliższe miesiące mogą przynieść dalszą eskalację presji. Chiny nie muszą uderzać, a wystarczy, że będą nieustannie podnosić poziom napięcia, zmuszać sąsiadów do mobilizacji sił, zwiększać koszty obecności wojskowej USA w regionie i jednocześnie prowadzić ofensywę dyplomatyczną na południu, w krajach ASEAN i na Pacyfiku.
Z punktu widzenia Pekinu, celem jest osiągnięcie dominacji bez wojny, przez zastraszenie, izolację przeciwników i zmęczenie sojuszników. Sami Chińczycy mają świadomość, że otwarty konflikt zbrojny może przede wszystkim zaszkodzić chińskim interesom na świecie, a budowanie ekonomicznej potęgi Pekinowi idzie na razie lepiej, niż budowa nowoczesnej armii.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski