Makowski: "PiS ma dylemat: wszystkim dać, ale skąd wziąć? To klucz do wygranych wyborów” [OPINIA]
Budżet państwa na rok 2019 wraz załącznikami liczy 600 stron. Jak nagle, bez nowelizacji, wycisnąć z niego dodatkowych 40 mld zł na spełnienie obietnic wyborczych? A do tego podnieść pensje nauczycielom, żołnierzom i pielęgniarkom? PiS stąpa po kruchym lodzie, ale innej drogi do zwycięstwa nie ma. Szczególnie, jeśli samemu się na nią weszło.
Tak krawiec kraje, jak mu materii staje - głosi staropolskie przysłowie. I jak to z "mądrościami narodów" bywa, obok opisania pasmanteryjnych dylematów mogą one równie dobrze służyć jako metafory życia społecznego. Na przykład tworzenia ustawy budżetowej i dostosowywania jej do płynnych realiów licytacji na obietnice wyborcze.
Budżet jak 100 zł schowane w dżinsach
W styczniu, właściwie w ostatniej chwili, rząd przyjął bowiem plan wydatków publicznych. Ale już miesiąc później, podczas poszukiwania sposobu na wyjście z medialnej defensywy, w PiS uznano, że ministerialni ekonomiści zgrzeszyli pesymizmem. Choć, jak pisał na Twitterze resort finansów; "jedną z ważniejszych zasad budżetowych jest zasada zupełności, która oznacza, że ustawa budżetowa musi zawierać wszystkie planowane przychody i wydatki państwa na kolejny rok", jest przecież jeszcze inna. Najważniejsza z zasad.
Partie sprawujące władzę, gdy gra toczy się o jej utrzymanie, potrafią sięgnąć do publicznej świnki-skarbonki i wyciągnąć z niej więcej, niż same oszacowały. Mówiąc bardziej obrazowo - politycy przyciśnięci do ściany zachowują się jak nastolatkowie, którzy przez przypadek znaleźli 100 zł w tylnej kieszeni dżinsów przeznaczonych do prania. A potem snują przed rodzicami śmiałe wizje, na co przeznaczą cudownie pomnożony majątek.
Żarty żartami, ale nie mam złudzeń: inaczej być nie mogło. Po (nie do końca zawinionym przez PiS) fiasku strategii wygaszania konfliktów i szukania wyborcy centrowego, zwyczajnie trzeba było wrócić do tych chwytów kampanijnych, które Prawo i Sprawiedliwość zna na pamięć, a które już raz w 2015 roku przyniosły spektakularny sukces. Zadając przy okazji kłam słowom wicepremiera i ministra finansów Jacka Vincenta-Rostowskiego, że pieniędzy na obietnice socjalne "nie ma i nie będzie". W końcu rząd udowodnił, że Mateusz Morawiecki w roli dobrego szeryfa potrafił przerwać błędne koło wyprowadzania miliardów złotych z budżetu przez mafie VAT-owskie, a dodawszy do tego filozofię "wystarczy nie kraść", z roku na rok potrafił zwiększać prognozowany przyrost PKB.
Nowelizacja zbędna czy potrzebna?
Wydaje się jednak, sądząc po skali obietnic PiS-u ogłoszonych w "piątce Kaczyńskiego" a sięgających niespełna 40 mld zł, że granica wydolności systemu niebezpiecznie się zbliża. "Trudno, żebyśmy w ustawie budżetowej zdradzali pomysł, który miał być zaprezentowany wczoraj. Ale jest takie słowo 'nowelizacja'" - napisał na Twitterze radny PiS-u Radosław Fogiel odnosząc się do programu przedstawionego na konwencji partii. "Nie przewidujemy nowelizacji budżetu" - uściślił jednak 25 lutego szef MSWiA Joachim Brudziński, pytany o hipotetyczną nowelizację. "Jak jest dobry gospodarz, to są te pieniądze. Wcześniej gdzieś uciekały" - podkreślił.
Jeśli do tego obrazu dodamy jeszcze fakt, że m.in. 500+ na każde dziecko czy 13 emerytura wejdą w życie do lipca, a później dojdą kolejne mocne punkty programowe partii na wybory parlamentarne - jako obywatele mamy prawo i musimy pytać: czy państwo nawet w momencie prosperity udźwignie taki ciężar? Dodatkowo wzmocniony przecież nadchodzącą transzą wydatków budżetowych: podwyżek dla nauczycieli, wojskowych i pielęgniarek. A w kolejce stoją inne grupy społeczne, choćby rodzice osób niepełnosprawnych.
To, co może niepokoić długoterminowo w strategii PiS-u, nie polega jednak na tym, że rząd stawia na komponent socjalny uprawianej przez siebie polityki. Chodzi po prostu o to, że odbywa się to kosztem rezygnacji z bardziej śmiałych i cywilizacyjnych w swoim kształcie przemian. Defensywy na gruncie reformy edukacji, której twarz i autorka minister Anna Zalewska zamiast pozostać na posterunku, udaje się na europejski odcinek frontu. Nie mówi się już wiele o elektromobilności, walka ze smogiem to zajęcie na pokolenia, które wyraźnych rezultatów w cyklu wyborczym nie przyniesie (więc po co w nią inwestować?). Reforma sądownictwa poza polityczną burzą nie zmieniła wiele w funkcjonowaniu niewydolnego systemu, nie odnotowano skoku jakościowego w służbie zdrowia.
Gdzie się podziało mądre państwo?
Zamiast mądrego państwa mamy państwo opiekuńcze w warstwie efektownych gestów. Zamiast podwyższenia kwoty wolnej od podatku, 500 zł do ręki. Zamiast pozostawieniu w kieszeni emerytów 1100 zł w postaci ulg - dodatkowa emerytura. Być może w XXI-wiecznej polityce, w której programy przypominają memy, a szczytem wysublimowania jest infografika, inaczej rządzić i wygrywać się nie da.
Bo co z tego, że z perspektywy obciążeń budżetowych czy zatrzymania rozrostu biurokracji - lepiej i wydajniej jest zostawić pieniądze w portfelu podatnika - skoro około 30 proc. naszego społeczeństwa nawet nie wie, że płaci podatki? Natomiast każdy wie, kiedy państwo coś "daje". Nawet, jeśli za operację "dania", czyli wyjęcia jego pieniędzy z jego portfela i wręczenia mu ich do ręki, po drodze potrąci prowizję.
Licytacja na hipokryzję
Oczywiście hipokryzją trącą dzisiaj wszyscy ci, którzy oburzają się na politykę PiS-u, twierdząc, że transfery społeczne to niebezpieczny populizm. Nie da się przecież, pozostając wiernym logice, jak Grzegorz Schetyna twierdzić jednocześnie, że PiS realizuje postulaty PO, ale z drugiej strony ciągnie państwo finansowo na dno. Nie da się również, jak "Gazeta Wyborcza", w jednym numerze wzywać do podwyżek dla nauczycieli, a następnego na pierwszej stronie pisać, że "PiS hojnie rozdaje nasze pieniądze" i "kupuje wyborców". To w końcu dobrze, że rosną pensje w budżetówce, czy źle? A jak będzie dofinansowanie do opieki nad osobami niepełnosprawnymi, to też "rozdadzą nasze", czy nie? A jak Rafał Trzaskowski tworzy hostel LGBT, to wtedy płaci ze swoich? Tak wiele pytań…
Dlatego właśnie pytaniem egzystencjalnym z perspektywy rządu jest nie "czy" działać tak, jak działa, bo na improwizacje nie ma już czasu, tylko "jak" wszystko na koniec roku pospinać. Jak powtórzyć na większą skalę manewr, który już raz się udał, aby chwilę po wygranych wyborach nie ratować się (i całego kraju przy okazji) przed kryzysem i inflacją. Odwrotu od licytacji programowych, co udowodnił ostatnio Robert Biedroń, już nie ma. Teraz chodzi po prostu o to, aby nie przelicytować. W takich chwilach społeczeństwo w stosunku do każdej władzy musi umieć mówić "sprawdzam". A władza grać w otwarte karty.
Marcin Makowski dla WP Opinie