Majmurek: Atakując Biedronia i Śmiszka, Kempa przynosi wstyd tylko swojej partii (Opinia)
Nikt nie zmusza Beaty Kempy, jej kolegów i koleżanek z Solidarnej Polski, by zgadzali się z Robertem Biedroniem i Krzysztofem Śmiszkiem w kwestii małżeństw jednopłciowych, rozdziału Kościoła od państwa i w jakiejkolwiek innej kwestii. Możemy jednak od nich wymagać – jako obywatele i wyborcy – minimum, jakim jest nieatakowanie nikogo za orientację seksualną.
Wśród wielu wydarzeń politycznie intensywnej soboty miała też miejsca konwencja Solidarnej Polski – niewielkiej partii Zbigniewa Ziobry. Obok Porozumienia Jarosława Gowina oraz Prawa i Sprawiedliwości tworzy ona trzeci filar rządzącego Polską obozu Zjednoczonej Prawicy.
Wydarzenie w większości przebiegało dość przewidywalnie. Dominował temat reformy sądownictwa: Zbigniew Ziobro wygłosił długą przemowę broniącą reform, które wyszły z jego resortu, a żadne wystąpienie nie mogło się obyć bez ataków na "sędziowską kastę".
Na konwencji miał jednak miejsce jeden wyskok, zaskakujący nawet jak na standardy rządzącej Polską prawicy. W trakcie swojego wystąpienia – a konkretnie fragmentu broniącego popierających reformy Ziobry sędziów przed rzekomym hejtem ze strony opozycji – europosłanka Beata Kempa na odlew uderzyła w Roberta Biedronia i jego partnera, posła Krzysztofa Śmiszka.
Obu oskarżyła o "oklaskiwanie ataków na Polskę", a Śmiszka nazwała "kandydatką (!) na pierwszą damę". Słuchający ją działacze Solidarnej Polski odpowiedzieli na ten "żart" aprobującym rechotem. Jak twierdzą niektórzy relacjonujący wydarzenie dziennikarze, słychać było pojedyncze okrzyki "zakaz pedałowania!".
Homofobia to nie światopogląd
Intensywność tego rechotu pokazuje dystans dzielący Solidarną Polski od głównego nurtu europejskiej prawicy. Ta może mieć bowiem różne zdanie na temat prawnych regulacji dotyczących związków jednopłciowych: część popiera równość partnerską, część tylko związki partnerskie, są też partie i politycy zajmujące bardziej konserwatywne stanowisko. Niezależnie jak konserwatywne by jednak nie było, oczywistością także dla prawicy w naszym kręgu kulturowym jest to, że osoby homoseksualne mają takie same prawo do udziału w polityce, jak osoby heteroseksualne. I nikt nie może być wyśmiewany, atakowany i poniżany w politycznym sporze ze względu na swoją orientację seksualną.
Obrońcy zachowania Kempy i jej słuchaczy będą zapewne podnosić argumenty o "wolności słowa", "terrorze ideologii LGBT" i "politycznej poprawności". Trudno je uznać za przekonujące. Homofobia, poniżanie i wyśmiewanie innych osób tylko ze względu na ich orientację seksualną to nie jest normalne stanowisko w politycznym sporze, chronione przez zasadę wolności słowa, ale działanie dyskryminacyjne, forma przemocy symbolicznej, której dobrze urządzona demokracja liberalna nie powinna tolerować.
Nikt nie zmusza Beaty Kempy, jej kolegów i koleżanek z Solidarnej Polski, by zgadzali się z Robertem Biedroniem i Krzysztofem Śmiszkiem w kwestii małżeństw jednopłciowych, rozdziału Kościoła od państwa i w jakiejkolwiek innej kwestii. Możemy jednak od nich wymagać – jako obywatele i wyborcy – minimum, jakim jest nieatakowanie nikogo za orientację seksualną.
Zwłaszcza, że w polskiej konstytucji ani w żadnym innym akcie prawnym naprawdę nigdzie nie jest zapisane, że prezydentem może zostać tylko heteroseksualny mężczyzna z żoną pełniącą funkcję pierwszej damy. Osoba homoseksualna – w związku i nie – jeśli zbierze 100 tysięcy podpisów ma dokładnie takie samo prawo ubiegać się o najwyższy urząd w państwie, co mąż i ojciec piątki dzieci.
Gdy w przeszłości niewybrednie atakowano Jarosława Kaczyńskiego za to, że nie jest w związku z kobietą i wyśmiewano się z tego, że jego pierwszą damą byłby kot, prawica słusznie się oburzała. Teraz sama zachowuje się jeszcze gorzej.
Wstyd na cały świat
Słowa Kempy są tym bardziej oburzające biorąc pod uwagę fakt, że jest to polityczka, która reprezentuje nas w Parlamencie Europejskim. Polityczka działająca na europejskiej niwie powinna wiedzieć, że europejski i północnoamerykański protokół zna przecież od dawna analogiczną do pierwszej damy funkcję pierwszego dżentelmena/pierwszego kawalera.
Pełnią ją małżonkowie głów państw i rządów – niekoniecznie partnerzy osób homoseksualnych. Jeśli wybory prezydenckie w Polsce wygra w maju Małgorzata Kidawa-Błońska, pierwszym dżentelmenem Polski zostanie jej mąż, reżyser filmowy Jan Kidawa-Błoński. Homofobię polskiej prawicy pokazuje już to, że tu nikomu nie przychodzi do głowy, by żartować, o Kidawie-Błońskim jako "kandydatce na pierwszą damę".
Wbrew temu, co wydaje się działaczom Solidarnej Polski, homoseksualni politycy pełniący najwyższe funkcje publiczne nie są niczym, co budziłoby dziś zaskoczenie, zdumienie i rechot gdziekolwiek w naszym kręgu kulturowym. Premierem Irlandii jest na przykład Leo Vardakar – choć po sobotnich wyborach pewnie straci stanowisko – żyjący ze swoim partnerem, lekarzem Matthew Barrettem. Rządem Luksemburga kieruje Xavier Bettel. Jego mąż, belgijski architekt Gauthier Destenay, pełni obowiązki pierwszego dżentelmena Luksemburga, w tej roli spotkał się z pierwszymi damami podczas szczytu NATO w Brukseli w 2017 roku.
Poza UE osobą homoseksualną żyjącą w związku z partnerką jest też prezydentka Serbii Ana Brnabić. W Stanach Zjednoczonych szanse na zostanie nominatem Partii Demokratycznej w tegorocznych wyborach prezydenckich ma Pete Buttiggieg. Jeśli wygra, wprowadzi się do Białego Domu razem ze swoim mężem, Chastenem Glezmanem, nauczycielem z zawodu. Nawet jeśli Buttiggieg nie otrzyma nominacji, to z pewnością jeszcze zaistnieje w amerykańskiej polityce.
Choć humor tłumaczy się najtrudniej, to można spodziewać się, że wkrótce tłumaczenia "żartu" Beaty Kempy trafią w międzynarodową przestrzeń medialno-polityczną. Można sobie tylko wyobrazić, jak ten budzący taki entuzjazm u jej partyjnych kolegów i koleżanek "dowcip" poprawi notowania polityczki w Parlamencie Europejskim – i tak już nieszczególnie wysokie.
Pora na przeprosiny
Najgorsze jest jednak to, że posłanka Kempa przy okazji skompromituje nie tylko siebie, ale także Polskę. Potwierdzi wizerunek Polski jako kraju homofobicznego, gdzie politycy rządzącej partii szczują na mniejszości. A homofobia, nawet jeśli pomaga konsolidować twardy, prawicowy elektorat w kraju i ścigać się Solidarnej Polsce z Konfederacją, nie służy budowaniu międzynarodowej pozycji naszego kraju.
Dlatego też, niezależnie od tego, jakie mamy poglądy i sympatie polityczne, nie powinniśmy pozwalać politykom na taki język, jaki w sobotę zaprezentowała Beata Kempa. Musimy się domagać, by przeprosiła za swój niefortunny żart – i to nie w formule "ktokolwiek poczuł się urażony", która naprawdę oznacza brak przeprosin. Przeprosiny Biedroniowi i Śmiszkowi winny jest też Zbigniew Ziobro – jako lider partii ponosi polityczną odpowiedzialność, za hejt mający miejsce na jej konwencji.
Oczywiście szanse na realne przeprosiny ze strony Kempy i Solidarnej Polski są bliskie zera. Partia, która odpowiadała za hejterską aferę w Ministerstwie Sprawiedliwości, twardo będzie bronić prawa swoich polityczek do homofobii. Ale także polskie społeczeństwo zmienia się jeśli chodzi o stosunek do osób homoseksualnych i w końcu takie "żarty" mogą Beatę Kempę zacząć politycznie kosztować.
Masz news, zdjęcie lub film związany z pogodą? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl