Maciej Korowaj: "Rosyjska doktryna ma siać terror. I to właśnie robi"
W polityce międzynarodowej Rosji zostaje działanie oparte na konflikcie, wojnie i szantażu atomowym - mówi Maciej Korowaj. Ekspert Instytutu Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego opracował analizę użycia przez Kreml broni jądrowej.
06.03.2024 | aktual.: 09.03.2024 09:52
W orędziu o stanie państwa Władimir Putin zagroził członkom NATO użyciem broni jądrowej, co może poskutkować "zniszczeniem cywilizacji". Do tego zapowiedział nowy wyścig zbrojeń i udoskonalenie rakiet Kindżał, Cyrkon i Sarmat. Dodał też, że "trwają prace nad kolejnymi rodzajami broni". Powiedział też, że armia rosyjska nabywa doświadczenia w używaniu tych nowych broni, podczas gdy doświadczenie zachodnich armii nie rośnie.
Sebastian Łupak, Wirtualna Polska: Władimir Putin pochwalił się nową bronią dalekiego zasięgu oraz zagroził Zachodowi, po raz kolejny, wojną jądrową.
Maciej Korowaj, Instytut BiRM: Rosyjska doktryna ma na celu wywołanie strachu. Pokazywanie i opowiadanie o nowych rakietach, czy nawet ich użycie, choćby na poligonie, czy w Ukrainie, ma terroryzować państwa NATO. Temu służyło właśnie orędzie Putina: "Uważajcie, bo mamy nową broń!".
Do tego zbliża się parada 9 maja na placu Czerwonym w Moskwie. To okazja do budowania legendy o "niezwyciężoności" rosyjskiej armii na użytek wewnętrzny i zewnętrzny. Kreml pokazuje pewne możliwości militarne, żeby realizować cele polityczne.
Więc Kreml tylko nas starszy?
Jak Rosja ma prowadzić swoją dyplomację? Siergiej Ławrow nie przeciągnie na swoją stronę nikogo opowieścią o demokracji, prawach człowieka i zamożnym społeczeństwie. Rosjanie nie mogą także, wzorem Chin, używać argumentów gospodarczych. Nie mają tzw. soft power, czyli miękkich środków perswazji. W polityce międzynarodowej zostaje im więc działanie oparte na konflikcie, wojnie i właśnie szantażu atomowym.
Ale czy na pewno nas tylko straszą? Przewrotność zachowań Putina polega na tym, że tego nie możemy być nigdy pewni. A przecież już pokazał, że jest jednak irracjonalny i nieobliczalny. Nie liczy się ze stratami własnego wojska, nie wspominając o przeciwnikach. A Rosjanie mają od 2020 roku wpisane w swoją doktrynę wojskową użycie "całej potęgi militarnej Rosji, w tym broni jądrowej". Użycie takiej broni byłoby zgodne z ich prawem. To ważne na poziomie żołnierza, który ma taki pocisk czy bombę odpalić.
Dlaczego?
Bo czując, jak krytyczną i tragiczną dla ludzkości decyzję podejmuje, taki żołnierz wie, że stoi za nim prawo i doktryna militarna jego kraju. Psychologicznie łatwiej wtedy wcisnąć guzik.
Putin już straszył Ukrainę użyciem tzw. taktycznej broni atomowej o mocy od kilku do 20 kiloton. Dla porównania bomba zrzucona na Hiroszimę miała 50 kiloton.
Rosja ma dosyć niski próg użycia broni atomowej. To oznacza, że może użyć jej jako pierwsza, gdy poczuje, że jej interesy czy integralność państwa są poważnie zagrożone. Może to również zrobić, zdając sobie sprawę, że przegrywa stracie z Ukrainą czy NATO w wojnie konwencjonalnej. Rosja rekompensuje sobie bronią jądrową przewagę NATO w broni konwencjonalnej.
Także atak na Białoruś odbierze jako atak na siebie. Po to rozmieściła tam broń jądrową. Rosjanie wierzą też, że jeśli użyją jedynie broni taktycznej, czyli o mniejszej, bo punktowej sile rażenia, to NATO odpowie co najwyżej tym samym.
Z Europy czy USA nie pójdzie cała salwa, żeby od razu unicestwić Rosję, bo NATO wie, że grozi to unicestwieniem życia na Ziemi. Moskwa liczy też, że po użyciu przez nią taktycznej broni jądrowej przestraszony Zachód usiądzie do stołu rokowań na putinowskich warunkach.
Przygotowałem nawet symulację takiej zagrażającej nam lokalnie, bo w basenie Morza Bałtyckiego, wojny jądrowej [została już opublikowana a kanale X Macieja Korowaja oraz na łamach Defence24.pl - red.].
Po co? Żeby straszyć ludzi? Żebyśmy wyobrazili sobie, jak wyglądałaby druga Hiroszima, tylko tym razem w naszej części Europy?
Analitycy wojskowi muszą tworzyć takie scenariusze. Trzeba opisać i obnażyć słabości oraz mocne strony Rosji. Ignorancja nie pomoże nam w obniżeniu poziomu naszego lęku. Musimy wiedzieć, z kim się mierzymy i co nas może czekać, czym Rosja dysponuje i jak skomplikowana byłaby to dla nich ta operacja. To pozwoli nam się lepiej przygotować i nie reagować lękiem na pohukiwania Putina.
Moją symulację zatytułowałem roboczo "Aurora". Opisuję, ile Rosja ma głowic, o jakiej sile i gdzie są rozmieszczone.
A ile ich ma?
Oceniam, że Rosja ma 2562 głowice nuklearne - strategiczne i taktyczne - i środki gotowe do ich przenoszenia. Jakkolwiek duża ta liczba by się nam wydawała, Rosja nie jest w stanie porazić wszystkich celów w USA i Europie, biorąc pod uwagę zaawansowany poziom wykrywania i jakości obrony powietrznej wojsk NATO.
Rosja nie ma żadnych gwarancji, że jej uderzenie będzie na tyle skuteczne, żeby wygrać wojnę atomową. Natomiast skutki takiego uderzenia byłyby katastrofalne dla Ziemi. Największe żniwo byłoby już po wojnie – to tzw. zima nuklearna – a nie w jej trakcie.
Jak mogłoby wyglądać teoretycznie użycie tych rosyjskich głowic?
Opisuję w moim hipotetycznym scenariuszu atak Rosji na kraje bałtyckie - najpierw drogą konwencjonalną. Aby zniechęcić kraje NATO do przyjścia im z odsieczą, Rosja zrzuca z samolotu mały pocisk nuklearny na granicy polsko-niemieckiej. To miałoby na celu odwieść NATO od pomysłu przyjścia z pomocą Litwie, Łotwie czy Estonii.
NATO odpowiada zrzuceniem podobnej – symetrycznej - bomby na Białoruś. Zaczynają się rozmowy mające na celu deeskalację konfliktu. Konflikt jednak eskaluje, dotycząc Polski, Danii, Szwecji, Finlandii i Norwegii.
To jeden ze scenariuszy.
Dla nas tragiczny. Straty w ludziach liczylibyśmy w milionach, nie mówiąc o zniszczeniu miast, portów czy zanieczyszczeniu środowiska na lata.
Wojny jądrowej nie da się wygrać. Rosja, jeśli ją zacznie, na pewno jej nie wygra. Może ona grozić śmiercią milionów ludzi w czasie ataku, radiacją, chorobami, zniszczeniem środowiska, głodem na świecie, destrukcją miast, infrastruktury, telekomunikacji. W sumie – jak przewiduję - taka wojna mogłaby pochłonąć 2,5 miliarda ludzi w ciągu pięciu lat.
Zobacz także
Nie można chyba napisać mroczniejszego scenariusza.
Nie musimy się martwić na zapas. Przede wszystkim NATO musiałby dać się Rosji zaskoczyć. Tymczasem po Bałtyku pływają fregaty przeciwlotnicze - a Polska także w nie inwestuje - aby zamknąć obszar Bałtyku dla rosyjskich rakiet.
Po drugie w tym czarnym scenariuszu Rosja musiałaby najpierw zająć kraje bałtyckie. Musiałaby też przebić się do Kaliningradu i zająć niektóre wyspy na Bałtyku, jak Gotlandię. Musiałaby mieć też w gotowości okręty na Morzu Północnym, które mogłyby straszyć NATO kolejnym atakiem nuklearnym.
Taka wojna dotyczyłaby działań na Pacyfiku i w Arktyce.
Póki Rosja jest uwiązana w Ukrainie, nie jest w stanie spełnić tych wszystkich warunków. Kaliningrad jest teraz właściwie bezbronny, bo tamtejsze wojska wykrwawiają się właśnie w Ukrainie. To jest słaby punkt Rosji.
Nie sądzę, że Rosja jest teraz w stanie przeprowadzić tak skomplikowaną operację na tak wielu frontach. Natomiast my mamy czas, żeby pokazać Rosji, że jesteśmy przygotowani na taki scenariusz.
Czyli im dłużej Rosja jest uwiązana w Ukrainie i tam się wykrwawia i traci ludzi i sprzęt, tym lepiej dla nas?
Oczywiście. Musimy więc pomagać Ukraińcom, jak się da, żeby Rosja wyszła z tej wojny poważnie osłabiona.
Tymczasem w Ukrainie okupant systematycznie idzie do przodu. Rosja zaczęła tam wygrywać wojnę konwencjonalną?
Awdijiwka padła, ale Orechów i inne miejsca się bronią. Zmiany na froncie są na razie kosmetyczne. Rosjanie idą powoli do przodu, ale robią to kosztem potężnych strat. Rosja, jak widać, zdecydowała się walczyć na wyniszczenie, ponieważ nie ma tylu wyszkolonych ludzi, ani sprzętu, żeby prowadzić duże i skuteczne akcje zaczepne.
Rosjanie stracili ważną cechę: prowadzenia dużych operacji ofensywnych. Ich straty były tak ogromne, że rosyjski żołnierz, po podstawowym przeszkoleniu, był kierowany w zasadzie od razu do okopów. Jakość tych żołnierzy jest więc marna.
Czy po marcowych "wyborach" Putin ogłosi kolejną zbiorową mobilizację?
Ale on nie odwołał nigdy dekretu o tej poprzedniej. Miesięcznie do armii rosyjskiej trafia około 40 tysięcy mężczyzn. Jednocześnie straty Rosji wynoszą średnio 17 tysięcy ludzi miesięcznie.
To daje nam około 400 tysięcy ofiar po stronie kremlowskiej po dwóch latach.
Tak, ale w tym są zabici, zaginieni, ciężko ranni, wzięci do niewoli. Straty bezpowrotne Rosji – czyli zabici i ciężko ranni - wynoszą około 200-300 tysięcy. Ich próg bólu, jak wiemy, jest bardzo wysoki.
Słabo wyszkoleni poborowi przeznaczeni będą na "mięsne ataki"?
To się akurat może zmienić. W Rosji otwierane sa dwa nowe poligony, a w przyszłym roku ma być kolejnych siedem. Rosja skokowo zwiększy swoje możliwości szkoleniowe. Na front trafią żołnierze potrafiący współpracować z artylerią czy lotnictwem, umiejący działać w zespole.
Do tego Rosja przestawiła się na gospodarkę wojenną, podporządkowaną produkcji na potrzeby armii. Czyli będzie miała więcej sprzętu i więcej kompetentnych żołnierzy?
Tak może być. Rosja wciąż czyści też magazyny, przerabiając stare czołgi, by były gotowe do walki. Trwa też nowa produkcja. Podobno idzie pełną parą, na 4 zmiany, 24 godziny na dobę. Czy to im wystarczy? Tego nie wiemy, bo ten sprzęt jest jednak szybko niszczony na froncie przez Ukraińców. Nie wiem, czy nadążą z produkcją. Jak na razie Rosja wciąż jest w stanie walczyć, mimo dużych strat w ludziach i sprzęcie.
W porównaniu z nimi Ukraińcy mają i mniej amunicji, i mniej ludzi. Jaką taktykę powinni więc przyjąć, żeby wygrać? Europa i USA wciąż dostarczają im za mało sprzętu.
Nie siedzę w sztabie ukraińskim i nie mam wszystkich potrzebnych informacji. Nie zawsze zbieracz danych jest najlepszym doradcą.
Na pewno Ukraina nie wygra tej wojny bez intensywnej pomocy z USA i Europy w takie środki, które pozwolą Ukraińcom uderzać na teren Rosji. Rosja musi poczuć, że wojna toczy się na jej terenie i że traci kluczową dla prowadzenia walki infrastrukturę. Na przykład, że paliwo nie dojeżdża na front.
Coraz częściej mówi się, że Polska też stanie się celem ataku Rosjan, to tylko kwestia kiedy. Jak pan to ocenia?
Jak wcześniej mówiłem, Rosjanie są uwiązani w Ukrainie i nie mogą sobie pozwolić, żeby oderwać część jednostek z tego frontu i zaatakować nimi krajów bałtyckich czy Polski. Nie mogą teraz otworzyć nowego kierunku.
Czy Polska albo inne kraje bałtyckie mogłyby stać się kiedyś celem ataku Rosji? To zależy od wielu czynników. To kwestia przede wszystkim amerykańskich wyborów i tego, czy ewentualnie Trump wycofa amerykańskie poparcie dla Europy. Mówił wszak, że wręcz zachęcałby Rosję, by zrobiła, co chce, z krajami, które nie płacą 2 procent PKB na obronność.
Kolejne pytanie: czy Chiny zaatakują Tajwan i odwrócą uwagę Amerykanów od Europy? Czy Europa będzie mówiła w sprawie Ukrainy jednym głosem? Czy Rosja będzie w stanie zamrozić wojnę w Ukrainie, żeby przekierować atak na kraje bałtyckie, a wtedy Polska będzie zmuszona pójść im z odsieczą w ramach NATO?
Wiele tych zależności.
Wiele, ale też wiemy dużo o słabości Rosji. Wie pan, co to jest logistyczna ostatnia mila?
Nie znam tego pojęcia.
To obszar przyfrontowy, na który trzeba dowieźć broń, amunicję, żywność. Rosjanie na samochodach mogą, przy dobrej pogodzie, przejechać 140 km, nie więcej. Więc potrzebują torów kolejowych. A te w Polsce są węższe niż rosyjskie. Rosjanie, nawet jeśli weszliby do Polski, nie mieliby jak dojechać na front z zaopatrzeniem dla swoich żołnierzy. Nie mają takich lokomotyw i wagonów.
To tylko jeden z wielu przykładów, dlaczego moim zdaniem wejście Rosjan do Polski nam nie grozi. Już prędzej ostrzał rakietowy.
Rosja wchodziła w tę wojnę z propozycją nowej Jałty. Putin chciał, by Chiny, Rosja i USA wyznaczyły na nowo granice swych stref. W ramach tej putinowskiej doktryny Polska i kraje bałtyckie znów przypadłyby Rosji jak za czasów sowieckich.
Rosja jasno określiła swoje cele dwa lata temu i jej intencje się nie zmieniły. Zachód odrzucił te żądania i nie chce o nich rozmawiać. Rosja jednak dalej zaburza bezpieczeństwo całego kontynentu właśnie po to, żeby Zachód zaczął z nią rozmawiać o Jałcie 2. Ale moim zdaniem nie ma ryzyka, żeby uległ tym naciskom.
Czy Rosja będzie się starała wywołać nowy konflikt w Europie? W Naddniestrzu, Mołdawii, Bośni i Hercegowinie, a może w Kosowie?
Rosji zawsze chodzi o wywołanie zamieszania, zwiększenie napięcia, podgrzanie już tlącego się konfliktu, odwrócenie uwagi od innych rzeczy. Jeśli tylko Rosja będzie mogła, to zrobi to w każdym z tych krajów.
Pamiętajmy, że Rosja ma duży aparat wywiadowczy i agenturalny do prowadzenia takich operacji i robi to od dawna z powodzeniem.
Ostatnio podsłuchali generałów niemieckiej Luftwaffe.
Nie robiłbym z tego tragedii. Trwa wojna wywiadów i w takiej wojnie też może się zdarzyć pomyłka czy wpadka jak na każdej wojnie. Nie zostały w tej rozmowie ujawnione aż tak ważne tajemnice. Najważniejsze, żeby NATO mówiło jednym głosem i nie dało się Moskwie rozgrywać.
Rozmawiał Sebastian Łupak, dziennikarz Wirtualnej Polski
***
Maciej Korowaj - podpułkownik rezerwy, absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Stefana Czarneckiego w Poznaniu (specjalność Dowodzenie Pododdziałami Czołgów), Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Akademii Obrony Narodowej oraz Uniwersytetu Warszawskiego. Zawodową służbę wojskową pełnił m.in w jednostkach 1. Dywizji Zmechanizowanej, 11. Dywizji Kawalerii Pancernej oraz Służbie Wywiadu Wojskowego Ministerstwa Obrony Narodowej. Obecnie ekspert Instytutu Bezpieczeństwa i Rozwoju Międzynarodowego, a także publicysta portalów Defence24, Intelligence Online oraz Szwajcarskiego Przeglądu Wojskowego. Analityk specjalizujący w zagadnieniach bezpieczeństwa oraz taktyce, operacji, strategii Białorusi, Rosji i Ukrainy.