Starsi panowie dwaj na emeryturę się nie wybierają. Dla Ameryki to problem [OPINIA]
Amerykanie chcieliby młodszego prezydenta, tyle że nie wiadomo, kto miałby nim zostać. W grze pozostaje więc tylko Joe Biden i Donald Trump. Nazywani złośliwie "dwójką zgryźliwych tetryków" z wyścigu o Biały Dom zrezygnować nie zamierzają.
17.02.2024 15:41
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
***
Gdyby Donald Trump wygrał w listopadzie wybory prezydenckie, to swoją drugą kadencję kończyłby w styczniu 2029 roku, w wieku 82 lat. Biden miałby wtedy 86 lat. Jeszcze nigdy w historii Ameryka nie wybierała między dwoma tak wiekowymi kandydatami na prezydenta.
Obu politykom zdarzały się już nietypowe zachowania i wypowiedzi, które można wytłumaczyć niczym innym, jak kłopotami z pamięcią.
W tej sytuacji nie dziwi, że w sondażu Ipsos dla telewizji NBC z 9-10 lutego br., aż 59 proc. ankietowanych powiedziało, że zarówno Biden, jak i Trump są zbyt starzy, by ponownie zostać prezydentem.
Nic jednak nie wskazuje na to, aby jesienią zmierzyli się ze sobą inni kandydaci, niż były i obecny lokator Białego Domu. Bo Amerykanie mogą być rzeczywiście niezadowoleni z wieku Bidena i Trumpa, ale na horyzoncie nie widać żadnego realistycznego scenariusza, który pozwoliłby do jesieni zastąpić choć jednego z nich w roli kandydata którejś z głównych partii.
Biden musiałby sam zrezygnować
Większy problem z wiekiem ma Biden. Nie tylko dlatego, że jest starszy o cztery lata od Trumpa. Bidenowi częściej zdarzają się dziwne wpadki, zwracające uwagę na jego wiek – chocby niedawno pomylił obecnego prezydenta Francji Emmanuela Macrona z prezydentem Mitterandem (1981-1995), który zmarł w 1996 roku. Innym razem powiedział, że "Putin przegrywa wojnę w Iraku".
We wspomnianym sondażu aż 86 proc. (!) badanych zadeklarowało, że obecny prezydent jest zbyt wiekowy, by móc służyć jeszcze jedną kadencję. W sondażu zrealizowanym dla telewizji CNN na początku września ubiegłego roku prawie dwie trzecie wyborców skłaniających się do głosowania Demokratów uznało, że partia powinna w 2024 roku zastąpić Bidena kimś innym.
Partia Demokratyczna zjednoczyła się jednak wokół urzędującego prezydenta. Żaden poważny polityk, który realnie miałby szansę powalczyć o nominację swojej partii i prezydenturę nie rzucił mu wyzwania w prawyborach. Kluczowi gracze wręcz włączyli się już w kampanię na rzecz Bidena.
Na ewentualne rzucenie mu rękawicy zostało już bardzo niewiele czasu. W większości stanów minęły już zresztą terminy rejestracji kandydatów w demokratycznych prawyborach. To oznacza, że normalna droga do zastąpienia Bidena – wygranie prawyborów z obecnym prezydentem – pomału się zamyka.
Teoretycznie wszystko może się jeszcze zdarzyć na konwencji Demokratów w Chicago w sierpniu. To tam delegaci wyłonieni w stanowych prawyborach wskażą kandydata partii w listopadowych wyborach. Można wyobrazić sobie scenariusz, w którym w wyniku wewnętrznych partyjnych gier konwencja wskazuje kogoś innego niż Biden, kto w ogóle nie brał udziału w prawyborach. Gdyby jednak stało się to wbrew urzędującemu prezydentowi, to wyłoniony w ten sposób kandydat lub kandydatka mieliby dość wątpliwy demokratyczny mandat.
W zasadzie jedyny realny sposób, by wymienić dziś Bidena jako kandydata Demokratów, to jego rezygnacja ze startu wyborów.
Partia nie ma jednak żadnych narzędzi, by zmusić do tego prezydenta, a on sam rezygnować raczej nie zamierza.
Warto pamiętać, że Biden latami próbował zdobyć prezydencką nominację Demokratów, wielokrotnie przegrywał, często w dość przykry dla siebie sposób. Jest więc psychologicznie zrozumiałe, że dziś nie chce zrezygnować, gdy w końcu osiągnął to, o co walczył całe życie.
Nie ma oczywistego zastępcy
Gdyby nawet stało się niewyobrażalne i Biden zrezygnowałby albo zdrowie uniemożliwiłoby mu start w wyborach, to Demokraci mieliby problem, kim go zastąpić. Nie ma bowiem oczywistego dobrego kandydata lub kandydatki, dających nadzieję na pewne zwycięstwo z Trumpem.
Na republikańskiej prawicy krąży teoria spiskowa, mówiąca, że kandydatura Bidena to tylko manewr Demokratów w celu zmylenia przeciwnika, a tak naprawdę partia już szykuje się do tego, by w jego miejsce wystawić jesienią… byłą pierwszą damę, Michelle Obamę.
Wielu wyborców Demokratów z zadowoleniem przyjęłaby podobny scenariusz. Nic jednak nie wskazuje na to, by był on jakkolwiek prawdopodobny.
Michelle Obama jest charyzmatyczną, bardzo popularną postacią, nigdy jednak nie ubiegała się o żaden wybieralny urząd i nie wiadomo, jak poradziłaby sobie w kampanii.
Teoretycznie naturalną sukcesorką Bidena - w przypadku jego rezygnacji - powinna być wieceprezydentka Kamala Harris. Ma ona jednak fatalne notowania i mogłaby po prostu przegrać z Trumpem. Z drugiej strony, jej ostentacyjne pominięcie przy wyborze następcy obecnego prezydenta mogłoby zrazić Afroamerykanów, których Demokraci potrzebują maksymalnie zmobilizować jesienią po swojej stronie.
Jako o kimś, kto mógłby zastąpić Bidena, mówiło się w ostatnim miesiącu o gubernatorze Kalifornii Gavinie Newsomie.
Newsom zabierał głos w ogólnoamerykańskich debatach, występował w konserwatywnych mediach, gdzie radził sobie całkiem nieźle w dyskusjach z niechętnymi Demokratom dziennikarzami, a w swoich wystąpieniach przesunął się nieco ku konserwatywnemu centrum.
Wszystko jednak wskazuje na to, że Newsom przygotowuje się do kampanii dopiero w 2028 r. Nie wiadomo też, jak poradziłby sobie w wyborach poza liberalną Kalifornią.
Gubernatorka Michigan Gretchen Whitmer i gubernator Josh Shapiro z Pensylwanii – także wymieniani jako potencjalni zmiennicy Bidena – zdobyli władzę w stanach, w których Trump wygrał w 2016 roku, ale też nie są wyborem oczywistym, budzącym entuzjazm całej partii.
Inny wymieniany w tym kontekście sukcesji po Bidenie polityk, sekretarz transportu w prezydenckim gabinecie Pete Buttigieg, przemawia głównie do centrowej wyższej klasy średniej, a o wyniku wyborów prezydenckich decyduje przecież zaangażowanie także innych grup społecznych.
Jak więc widać, Demokraci nie mają oczywistego kandydata do zastąpienia Bidena. Politycy z potencjałem – jak Newsom – to raczej kandydaci bardziej na przyszłość niż na ten rok. To sprawia, że wbrew wszelkim trudnościom partia będzie trwać przy Bidenie.
Trump może wygrać nawet z więzienia
Także w przypadku Donalda Trumpa dają o sobie znać problemy z wiekiem. Widać, że były prezydent nie ma już tej energii, co w 2016 roku, że coraz częściej w trakcie wieców wygłasza długie, chaotyczne tyrady, czasem na granicy bełkotliwości.
W styczniu, w trakcie wystąpienia w New Hampshire, pomylił swoją konkurentkę w prawyborach Nikki Haley z byłą demokratyczną speakerką Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi. Później tłumaczył, że był to wyłącznie "zabieg retoryczny", ale wielu Amerykanów podobne wyjaśnienia nie przekonają.
Republikańska baza, wyborcy gotowi zmobilizować się do udziału w prawyborach, jest jednak wierna Trumpowi, jak potrafią być wierni swojemu przywódcy jedynie członkowie sekty.
Praktycznie wszyscy potencjalni republikańscy konkurenci Trumpa zostali zmiażdżeni, zanim wyścig się na dobre rozpoczął. Na placu boju została tylko Haley, jest jednak oczywiste, że wygrać z Trumpem nie ma szans.
Dwa stany – Kolorado i Maine – próbowały wykluczyć Trumpa z prezydenckiego wyścigu, powołując się na przepisy czternastej poprawki do konstytucji, zakazujące pełnienia funkcji publicznych osobom, które pełniąc wybieralny urząd zaangażowane były "w powstanie lub bunt" przeciw władzom Stanów Zjednoczonych. A tak można interpretować rolę Trumpa w szturmie jego zwolenników na Kapitol w styczniu 2021 r. Ostatecznie w tej sprawie decyzję podejmie jednak Sąd Najwyższy, w którym dominują konserwatywni sędziowie.
Przeciw Trumpowi toczą się aż cztery sprawy kryminalne. Jednak nawet gdyby Trump został skazany w którejś z nich przed wyborami, to nie zablokuje mu to możliwości ubiegania się o prezydenturę, a nawet wyboru na prezydenta.
Teoretycznie można sobie wyobrazić scenariusz, gdy Trump wygrywa z więzienia, co rodzi szereg konstytucyjnych dylematów. Czy Trump mógłby się sam ułaskawić? Czy Sąd Najwyższy uznałby w takiej sytuacji, że prezydenta trzeba uwolnić, bo jego uwięzienie naruszałoby zasadę równowagi władz, gdyż byłoby próbą uniemożliwienia pełnienia swoich funkcji władzy wykonawczej przez sądowniczą?
Pomimo problemów Trumpa z wiekiem i z prawem, mimo tego, że po niespodziewanym zwycięstwie celebryty-biznesmena w 2016 r. sklejona z nim Partia Republikańska przegrywała wszystkie kolejne wybory (lub radziła sobie w nich znacznie gorzej, niż można się było spodziewać), Republikanie nie są w stanie się uwolnić od Trumpa i trumpizmu.
Nie wpadajmy w fałszywy symetryzm
Haley, walcząca o utrzymanie się jak najdłużej w republikańskich prawyborach, nazwała Bidena i Trumpa "dwójką zgryźliwych tetryków". Wielu Amerykanów zgodzi się z tym opisem, wszystko jednak wskazuje, że w listopadzie będą musieli wybrać, którego z tej "dwójki tetryków" wolą.
O czym to świadczy? W przypadku Republikanów o słabości i braku kręgosłupa partii, która nie była w stanie się przeciwstawić przejęciu przez Trumpa i jego zwolenników. Partyjne elity same otworzyły drogę Trumpowi, latami flirtując ze skrajną prawicą i nie będąc w stanie powiedzieć stop radykalizacji partii.
Widać też wyraźnie kryzys przywództwa w młodszych pokoleniach Demokratów, gdzie przynajmniej dziś nie ma oczywistej prezydenckiej figury.
Prezydentura Bidena miała przecież mieć przejściowy charakter, miała otworzyć drogę komuś młodszemu. A tak się nie stało, wiceprezydentka Harris okazała się niezbyt fortunnym wyborem. Na pewno w ciągu czterech lat nie wyrosła na postać prezydenckiego formatu.
Nie pojawił się też nikt inny, o kim partia powiedziałaby bez wątpliwości: tak, to jest nasz kandydat na najwyższy urząd w kraju.
Warto przy tym wystrzegać się fałszywego symetryzmu. Druga kadencja Trumpa byłaby bardzo niepojącym scenariuszem – zwłaszcza dla naszego regionu. Biden okazał się ogólnie dobrym prezydentem: był w stanie udzielić krytycznego wsparcia Ukrainie wobec ataku Putina, zjednoczył ponownie wokół Stanów podzielony przez Trumpa Zachód, przywrócił Ameryce jej znaczenie w świecie, zainicjował szereg ważnych reform związanych z polityką przemysłową i zieloną transformacją, wyniki gospodarcze po czterech latach jego rządów są naprawdę przyzwoite.
Choć bez wątpienia Amerykanie krytycznie oceniają to, jak prezydencka administracja radzi sobie z nielegalną migracją.
Wiek pozostaje jednak problemem prezydenta Bidena. Jego współpracownicy na razie ucinają wszelkie dyskusje na ten temat, stwierdzeniami, że tak naprawdę nie ma problemu. Ta taktyka nie działa jednak najlepiej.
Niektórzy komentatorzy radzą Bidenowi, by uczciwie odpowiedział na wszystkie wątpliwości Amerykanów związane z jego wiekiem. To jednak ryzykowne zagranie i nie wiadomo, czy sztab obecnego prezydenta zdecyduje się na ten ruch.
Na razie wydaje się liczyć na to, że obserwowana w sondażach przewaga Trumpa jest mniejsza, niżby się mogło wydawać, a ostatecznie Amerykanów w listopadzie odstraszy radykalizm i nieprzewidywalność republikańskiego kandydata – niezależnie od wszystkich wpadek Bidena.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski